Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 25 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Kōenji Hyakkei
‹Dhorimviskha›

EKSTRAKT:80%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułDhorimviskha
Wykonawca / KompozytorKōenji Hyakkei
Data wydania11 lipca 2018
Wydawca Magaibutsu
NośnikCD
Czas trwania61:09
Gatunekjazz, rock
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
W składzie
Kyoko (AH) Yamamoto, Keiko Komori, Kei Koganemaru, Takashi Yabuki, Kengo Sakamoto, Tatsuya Yoshida
Utwory
CD1
1) Vreztemtraiv10:18
2) Levhorm09:11
3) Zjindhaiq07:32
4) Phlessttighas06:21
5) Djebelaki Zomn09:49
6) Palbeth Tissilaq06:08
7) Dhorimviskha11:47
Wyszukaj / Kup

Tu miejsce na labirynt…: Kwitnąca Wiśnia z planety Kobaïa
[Kōenji Hyakkei „Dhorimviskha” - recenzja]

Esensja.pl
Esensja.pl
Zapewne nie byłoby ani tej, ani mnóstwa innych płyt, gdyby nie pewien artystyczny „wynalazek”, na jaki pod koniec lat 60. ubiegłego wieku wpadł Christian Vander. Stworzył on nie tylko nowy gatunek awangardowego rocka i jazzu, który nazwał „Zeuhl”, ale także język, jaki wykorzystywał do pisania tekstów – Kobaïan. Francuz znalazł wielu naśladowców. Najwierniejszym okazał się Japończyk Tatsuya Yoshida, który stworzył grupę Kōenji Hyakkei i wydał z nią właśnie piąty studyjny album – „Dhorimviskha”.

Sebastian Chosiński

Tu miejsce na labirynt…: Kwitnąca Wiśnia z planety Kobaïa
[Kōenji Hyakkei „Dhorimviskha” - recenzja]

Zapewne nie byłoby ani tej, ani mnóstwa innych płyt, gdyby nie pewien artystyczny „wynalazek”, na jaki pod koniec lat 60. ubiegłego wieku wpadł Christian Vander. Stworzył on nie tylko nowy gatunek awangardowego rocka i jazzu, który nazwał „Zeuhl”, ale także język, jaki wykorzystywał do pisania tekstów – Kobaïan. Francuz znalazł wielu naśladowców. Najwierniejszym okazał się Japończyk Tatsuya Yoshida, który stworzył grupę Kōenji Hyakkei i wydał z nią właśnie piąty studyjny album – „Dhorimviskha”.

Kōenji Hyakkei
‹Dhorimviskha›

EKSTRAKT:80%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułDhorimviskha
Wykonawca / KompozytorKōenji Hyakkei
Data wydania11 lipca 2018
Wydawca Magaibutsu
NośnikCD
Czas trwania61:09
Gatunekjazz, rock
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
W składzie
Kyoko (AH) Yamamoto, Keiko Komori, Kei Koganemaru, Takashi Yabuki, Kengo Sakamoto, Tatsuya Yoshida
Utwory
CD1
1) Vreztemtraiv10:18
2) Levhorm09:11
3) Zjindhaiq07:32
4) Phlessttighas06:21
5) Djebelaki Zomn09:49
6) Palbeth Tissilaq06:08
7) Dhorimviskha11:47
Wyszukaj / Kup
Tatsuya Yoshida (rocznik 1961) to jeden z najlepszych jazzowych i rockowych perkusistów na świecie. Który precyzją i mocą grania mógłby zawstydzić nawet najbardziej zaprawionych w bojach „techników” z progmetalowych formacji pokroju Dream Theater. Jest też artystą niezwykle zapracowanym, a jego aktywność wiąże się z wieloma podróżami – do Stanów Zjednoczonych i Europy. Na koncie ma między innymi współpracę z Johnem Zornem (w PainKiller), z Richardem Pinhasem (albumy „Welcome in the Void” i „Process and Reality”) oraz muzykami legendarnej grupy ze sceny Canterbury Soft Machine (tyle że pod nieco zmienioną nazwą, jako Soft Mountain). W ojczyźnie z kolei był współtwórcą takich projektów, jak Korekyojinn, Ruins, duetu z saksofonistką Ryoko Ono Sax Ruins czy Zletovsko. Ale od prawie trzech dekad – konkretnie to od 1991 roku –jego oczkiem w głowie pozostaje grupa Kōenji Hyakkei (niekiedy pisana łącznie).
Yoshida jest nie tylko jej twórcą, liderem, głównym kompozytorem (choć czasami dopuszcza do tego dzieła innych), ale również jedynym muzykiem, który występuje w niej nieprzerwanie od początku istnienia. Inni odpadali po drodze, na ich miejsce przychodzili nowi. Zespół zadebiutował w 1994 roku płytą „Hundred Sights of Kōenji”; trzy lata później opublikował „Viva, Kōenji!!” – i to na niej po raz pierwszy zagrał, pozostający u boku Tatsuyi do dzisiaj, basista Kengo Sakamoto. Kolejne krążki Japończycy wypuszczali na rynek w czteroletnich odstępach: trzeci „Nivraym” pojawił się w 2001, a czwarty „Angherr Shisspa” w 2005 roku. Ostatni z wymienionych przywiał w szeregi formacji dwóch kolejnych artystów, a raczej artystki, które pozostały w jej szeregach na dłużej: saksofonistkę i klarnecistkę Keiko Komori (wcześniej związaną z jazzowym big bandem Shibusashirazu) oraz wokalistkę ukrywającą się pod pseudonimem AH (w rzeczywistości jest to Kyoko Yamamoto). Co ciekawe, gdy skład wreszcie się ustabilizował, zespół… przestał wydawać płyty studyjne. W ciągu czterech lat ukazały się natomiast trzy DVD z zapisami występów na żywo: „Live at Doors” (2006), „070531” (2008) oraz „Live at Kenji High” (2010), na którym po raz pierwszy można usłyszeć (i zobaczyć) klawiszowca Takashiego Yabuki.
Od ośmiu lat Kōenji Hyakkei uparcie milczało. Aż do lipca tego roku, kiedy do sprzedaży trafił piąty studyjny album tokijczyków – „Dhorimviskha”. Zgodnie z tradycją, wypadałoby, aby i na nim zadebiutował jakiś nowy muzyk. I tak też się stało – tym nowicjuszem jest gitarzysta Kei Koganemaru. Na siedem kompozycji, jakie znalazły się na krążku, sześć wyszło spod ręki Yoshidy, autorem jednej („Phlessttighas”) jest Yabuki. Wszystkie teksty z kolei napisane zostały w języku pięćdziesiąt lat temu wymyślonym przez francuskiego perkusistę Magmy Christiana Vandera. To on stworzył Zeuhl jako połączenie jazzu i rocka z klasyczną awangardą; w jego głowie narodził się też Kobaïan, czyli fikcyjny język, jakim posługują się mieszkańcy pewnej nieznanej astronomom planety. Jak się jednak okazuje, w niektórych kręgach jest on także bardzo popularny na Ziemi, zwłaszcza we Francji (czego dowodzą chociażby grupy Dün i Arachnoïd) oraz Japonii.
Swoją drogą to musi być bardzo specyficzne zajęcie pisać teksty w języku, który de facto nie istnieje, a następnie wyśpiewywać je z taką emfazą i zaangażowaniem, jak robi to AH na „Dhorimviskha” (trudno nawet stwierdzić, czy słowo to należy odmienić, czy też pozostawić w mianowniku, skoro nie wiadomo, co oznacza). Chociaż można na ten zabieg spojrzeć także z nieco innej strony i uznać to za charakterystyczne wokalizy, dzięki którym głos artystki (i towarzyszących jej niekiedy – obok bądź w tle – męskich chórzystów) traktowany jest po prostu jako kolejny instrument. Bo taką też rolę często pełni. „Dhorimviskha” to godzinna porcja nagrań. Stwierdzi ktoś, że niewiele, biorąc pod uwagę fakt, iż zespół nie wydał żadnego premierowego materiału przez trzynaście lat, ale – uwierzcie! – to dokładnie tyle, ile da się wytrzymać, czerpiąc z obcowania z tymi nagraniami niekłamaną radość. Trzeba bowiem pamiętać, że Zeuhl to muzyka niezwykle specyficzna, przeznaczona dla wyrobionego słuchacza, który nie gardzi ani free jazzem (nie bez powodu Vander stworzył ten gatunek, będąc pod wpływem twórczości „późnego” Johna Coltrane’a), ani współczesną awangardą (spod znaku, by nie szukać daleko poza granicami kraju, Krzysztofa Pendereckiego, Włodzimierza Kotońskiego czy Zygmunta Krauzego).
Dla Tatsuyi Yoshidy zawsze istotne były początki płyt. Zależało mu na tym, aby od pierwszych minut, ba! sekund, podrywać słuchacza na równe nogi, wprowadzać w stan stuporu, który nie będzie opuszczał go aż do końca. I tak samo dzieje się w przypadku kompozycji otwierającej płytę – „Vreztemtraiv”. To naprawdę potężne, zwalające z nóg rockowe uderzenie, do którego dochodzi jeszcze szalony męski chór (w składzie: Koganemaru, Sakamoto i Yoshida), który w obłędnym tempie powtarza słowo będące tytułem utworu. Na to nakładają się połamańce rytmiczne, które w trakcie koncertu skutecznie uniemożliwiałyby wykonywanie jakiegokolwiek tańca. Dopiero gdy do kolegów dołącza Kyoko Yamamoto, robi się trochę spokojniej, w warstwie wokalnej momentami – mimo rockowego podkładu – wręcz popowo. Lecz to nie trwa długo. Po kilkudziesięciu kolejnych sekundach sekstet ponownie zmienia nastrój i tempo (tym razem jest wolniej i ciężej), a później robi to jeszcze dwukrotnie. Na koniec serwując to, co chyba najsmakowitsze, czyli solówkę Yabukiego, podczas której jego syntezatory brzmią tak zgrzytliwie, jak gitara. Cóż, jedna rzecz w twórczości Kōenji Hyakkei od prawie trzech dekad jest niezmienna – to… ciągłe zmiany.
Kto oczekuje odrobiny oddechu i spokoju, na pewno nie znajdzie tego w drugim w kolejności „Levhorm”. Muzycy znów dają z siebie wszystko, choć czynią to z niezwykłą precyzją i przejrzystością. Głos Kyoko zostaje zaś dodatkowo wzmocniony partią grającego z nim unisono klarnetu Keiko. Yamamoto nie oszczędza się zresztą ani przez chwilę, przy czym z zaskakującą płynnością zmienia style – od rockowego krzyku, poprzez pasaże jazzowe, aż po podniosły śpiew operowy. Czasami można odnieść wrażenie, że instrumentaliści ledwo co za nią nadążają, ale nie ma wątpliwości, że tak naprawdę każdy dźwięk, każda nuta są tutaj przemyślane i perfekcyjnie wyćwiczone. Także wtedy, gdy w końcówce „Levhorm” AH zostaje wokalnie zastąpiona przez melodeklamującego z mocnym przerysowaniem Yoshidę. O ile Tatsuya wprowadza tym samym lżejszy nastrój, o tyle znika on natychmiast z początkiem niepokojącego „Zjindhaiq”. Pierwsza minuta tego utworu to jeden z najlepszych fragmentów całego albumu – przede wszystkim za sprawą doskonałego dialogu wokalnego Kyoko z męskich chórem. Ale i w dalszym ciągu jest nieźle, zwłaszcza że wokalistka nie stroni od bardzo melodyjnego motywu, do którego powraca parokrotnie i który, nie tylko dzięki tej powtarzalności, ma szansę na dłużej zagościć w pamięci.
„Phlessttighas” zaczyna się jazzowo – od energetycznego fortepianu, do którego stopniowo dochodzą kolejne instrumenty. Dla Yamamoto kompozycja ta to kolejna możliwość pokazania pełni swych możliwości – zaśpiewu operowego z rockowym zacięciem i nawiązania ekscytującego dialogu z dęciakami. W świat rocka progresywnego, który także nie jest im obcy, Japończycy zagłębiają się w doskonałym „Djebelaki Zomn”. Potężna energia, jaką generują, nie stoi tu na przeszkodzie tworzeniu godnych zapamiętania partii solowych syntezatorów, gitary, później fortepianu (mocno jazzującego) i klarnetu. Wszystko w odpowiednich proporcjach i ściśle ze sobą powiązane. Bez przypadkowości typowej dla free jazzu czy rocka, które nie są przecież obce Yoshidzie. Nastrojowo – cokolwiek w przypadku Kōenji Hyakkei to znaczy – robi się natomiast w „Palbeth Tissilaq”. Hipnotyczna sekcja rytmiczna, nawiedzony śpiew AH, wreszcie balladowe gitara akustyczna, fortepian i klarnet wymieszany z saksofonem – robią swoje. Chociaż w finale muzycy nie mogą powstrzymać się przed wyprowadzeniem jeszcze jednego ciosu. Jakby mało im było, że w zamykającej płytę kompozycji tytułowej nie będzie brakowało czadu. Tyle że obok znajdą również czas na wtręt folkowy i towarzyszącą mu skoczno-radosną wokalizę Kyoko. Zaskoczeni? Niepotrzebnie. Na koniec bowiem wszystko i tak wraca do zeuhlowej normy. Czyli rockowa energia miesza się z jazzową improwizacją.
To nie jest album, o którym można napisać, że jest piękny. Jak chociażby o pokrewnej stylistycznie płycie „Libertad” (2016) francuskiej formacji Anaïd czy niektórych projektach Christiana Vandera – solo bądź z Magmą. Ale na pewno jest to produkcja, którą trudno zapomnieć. Obok której trudno przejść obojętnie. Gdyby tak jeszcze wiedzieć, o czym śpiewa AH…
koniec
26 lipca 2018
Skład:
AH (Kyoko Yamamoto) – śpiew
Keiko Komori – saksofon, klarnet
Kei Koganemaru – gitara elektryczna, chórki
Takashi Yabuki – instrumenty klawiszowe
Kengo Sakamoto – gitara basowa, chórki
Tatsuya Yoshida – perkusja, chórki

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Czas zatrzymuje się dla jazzmanów
Sebastian Chosiński

25 IV 2024

Arild Andersen to w świecie europejskiego jazzu postać pomnikowa. Kontrabasista nie lubi jednak przesiadywać na cokole. Mimo że za rok będzie świętować osiemdziesiąte urodziny, wciąż koncertuje i nagrywa. Na dodatek kolejnymi produkcjami udowadnia, że jest bardzo daleki od odcinania kuponów. „As Time Passes” to nagrany z muzykami młodszymi od Norwega o kilkadziesiąt lat album, który sprawi mnóstwo radości wszystkim wielbicielom nordic-jazzu.

więcej »

Tu miejsce na labirynt…: Oniryczne żałobne misterium
Sebastian Chosiński

24 IV 2024

Martin Küchen – lider freejazzowej formacji Angles 9 – zaskakiwał już niejeden raz. Ale to, co przyszło mu na myśl w czasie pandemicznego odosobnienia, przebiło wszystko dotychczasowe. Postanowił stworzyć – opartą na starożytnym greckim micie i „Odysei” Homera – jazzową operę. Do współpracy zaprosił wokalistkę Elle-Kari Sander, kolegów z Angles oraz kwartet smyczkowy. Tak narodziło się „The Death of Kalypso”.

więcej »

Tu miejsce na labirynt…: Mityczna rzeka w jaskini lwa
Sebastian Chosiński

23 IV 2024

Po trzech latach oczekiwania wreszcie zostały spełnione marzenia wielbicieli norweskiego tria Elephant9. Nakładem Rune Grammofon ukazała się dziesiąta, wliczając w to także albumy koncertowe, płyta formacji prowadzonej przez klawiszowca Stålego Storløkkena – „Mythical River”. Dla fanów skandynawskiego jazz-rocka to pozycja obowiązkowa. Dla tych, którzy dotąd nie zetknęli się z zespołem – szansa na nowy związek, którego nie da się zerwać.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.