Tu miejsce na labirynt…: Jastrzębie u bram Nieba [Hawklords „Heaven’s Gate” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Zespół Hawklords powstał w 1978 roku jako jeden z projektów pobocznych stworzonych przez muzyków Hawkwind. Wówczas jego żywot był bardzo krótki, po zaledwie kilkunastu miesiącach formacja przestała istnieć, aby odrodzić się pod koniec pierwszej dekady XXI wieku. Od tamtej pory działa już nieprzerwanie i regularnie wydane nowe albumy – koncertowe i studyjne. Jak na przykład ubiegłoroczny „Heaven’s Gate”.
Tu miejsce na labirynt…: Jastrzębie u bram Nieba [Hawklords „Heaven’s Gate” - recenzja]Zespół Hawklords powstał w 1978 roku jako jeden z projektów pobocznych stworzonych przez muzyków Hawkwind. Wówczas jego żywot był bardzo krótki, po zaledwie kilkunastu miesiącach formacja przestała istnieć, aby odrodzić się pod koniec pierwszej dekady XXI wieku. Od tamtej pory działa już nieprzerwanie i regularnie wydane nowe albumy – koncertowe i studyjne. Jak na przykład ubiegłoroczny „Heaven’s Gate”.
Hawklords ‹Heaven’s Gate›Utwory | | CD1 | | 1) Isle of the Dead | 06:36 | 2) In Your Eyes | 04:56 | 3) False Gods | 04:45 | 4) Blues at Four | 04:14 | 5) A State of Life | 03:07 | 6) One Way Trip | 07:28 | 7) We Love You | 02:50 | 8) Elegy for the Doctor | 05:10 |
Muzycy Hawkwind przyzwyczaili nas na przestrzeni lat do tego, że co jakiś czas tworzą nowy projekt poboczny (albo i kilka jednocześnie). Jednym z nich był założony w 1978 roku przez wokalistę Roberta Calverta oraz gitarzystę i klawiszowca Dave’a Brocka Hawklords. Do udziału w nim zaproszono jeszcze – z macierzystej formacji – perkusistę Simona Kinga, a skład uzupełnili instrumentaliści, którzy właśnie za sprawą Hawklords stanęli się nowymi nabytkami Hawkwind. To klawiszowiec Steve Swindells, basista Harvey Bainbridge oraz drugi bębniarz Martin Griffin. Kwintet (perkusiści grail bowiem w różnych utworach) nagrał w tamtym czasie tylko jedną płytę studyjną – „25 Years On” (1978). Za to przez kolejne lata, co ugruntowywało pozycję i sławę tego efemerycznego projektu, ukazywały się jego nagrania koncertowe („Hawklords Live ’78”, 1981; „Live”, 1992; „1978-10-16 Portsmouth”, 2008). Aż wreszcie w trzydziestą rocznicę wydania „25 Years On” grupa powróciła. Początkowo po to, aby uczcić zmarłego w 1988 roku z powodu zawału serca Calverta, co udokumentowała płyta live „Robert Calvert – A Memorial Concert” (2008). Rok później w podobny sposób muzycy postanowili upamiętnić brytyjskiego grafika Barneya Bubblesa, który na początku lat 70. XX wieku projektował okładki płyt Hawkwind. W listopadzie 1983 roku, nie potrafiąc poradzić sobie z manią prześladowczą, popełnił on samobójstwo. Trzydzieści sześć lat później Hawklords zagrał koncert ku jego czci, który po kolejnych dwóch latach ukazał się jako „The Barney Bubbles Memorial Concert”. W tym czasie motorami napędowymi formacji byli Harvey Bainbridge i Steve Swindells (obaj grający na instrumentach klawiszowych), którzy dobrali sobie do współpracy nowych muzyków – przed laty także związanych z Hawkwind – jak wokalista Ron Tree, gitarzysta Jerry Richards, basista Adrian Shaw i perkusista Dave Pearce. W tym składzie osobowym zarejestrowane zostało pierwsze wydawnictwo studyjne odrodzonego Hawklords – „We Are One” (2012). A potem poszło już z górki; kolejne, nie licząc albumów koncertowych, pojawiały się w sprzedaży każdego roku: „Dream” (2013), „Censored” (2014), „R:Evolution” (2015), „Fusion” (2016), „Six” (2017), „Brave New World” (2018) oraz „Heaven’s Gate” (2019). Przy tym ostatnim zatrzymamy się dzisiaj na dłużej. Materiał ten nagrano w trzech londyńskich studiach: The Moonbase, Earth Lab oraz Music Complex, a ukazał się on 18 października ubiegłego roku – niemal równocześnie z najnowszą produkcją Hawkwind („ All Aboard the Skylark”). Z pierwotnego składu, pamiętającego jeszcze 1978 rok, w szeregach Hawklords pozostał już tylko Bainbridge; z tego, który pracował nad „We Are One” – Richards (który przejął także obowiązki głównego wokalisty i dostarczyciela kompozycji) oraz Pearce. Nowymi twarzami są mający już paroletni staż basista Tom Ashurst oraz debiutujący w Hawklords klawiszowiec Philip Reeves (używający pseudonimu Dead Fred), który jednak dwukrotnie – w latach 1983-1984 oraz 2012-2016 – występował w… to chyba nie będzie wielkie zaskoczenie – Hawkwind (ale udzielający się także w Inner City Unit Nika Turnera i Krankschaft). Jak więc widać, wszystko zostaje w „jastrzębiej” rodzinie. Stylistycznie zespół zawsze – i czterdzieści lat temu, i obecnie – lokował się bardzo blisko tego, co proponował Hawkwind. Nie inaczej jest w przypadku „Heaven’s Gate”, którą to płytę wypełnia osiem utworów autorstwa Jerry’ego Richardsa (tylko przy jednym, najdłuższym w całym zestawie, „One Way Trip” wspomagał go Philip Reeves). Weteran Harvey Bainbridge tym razem ograniczył się do gry na syntezatorach, swojemu koledze po fachu, czyli właśnie Reevesowi, oddając wszystkie partie fortepianowe i organowe. Muzycznie jest to mieszanka psychodelii i space-rocka – najczęściej bardzo dynamiczna, w rzadszych przypadkach nastrojowa i kontemplacyjna. Ale przecież Hawkwind, którego duch unosi się nad „Heaven’s Gate”, raczej nie słynął z nagrywania ballad. Trudno więc oczekiwać na najnowszym studyjnym krążku Hawklords typowych „przytulanek”. Płyta zaczyna się od potężnego uderzenia. Utwór „Isle of the Dead” chyba żadnego zaprzysięgłego fana Hawkwind nie pozostawi obojętnym. Jest w nim bowiem to wszystko, za co fani pięć dekad temu pokochali (i wciąż kochają) formację Dave’a Brocka i Nika Turnera. Space-rock miesza się z psychodelią, a wszystkiemu towarzyszy motoryczna hardrockowo-punkowa sekcja rytmiczna. Do tego dochodzą dynamiczny fortepian i obecne w tle syntezatory. Nie można też zapomnieć o mocnym śpiewie Richardsa, który płynnie przechodzi w melodeklamację i z powrotem. Trudno byłoby sobie wyobrazić lepsze otwarcie „Heaven’s Gate”! Dla odmiany drugi numer na płycie „In Your Eyes” jest dużo bardziej stonowany – mniej w nim klasycznego rocka, więcej hipnotycznej, spowitej mgłą psychodelii. Odpowiedni klimat zawdzięczamy zaś przede wszystkim partii organów Reevesa oraz gitarowej solówce Richardsa, która zahacza o stylistykę progresywną. W „False Gods” kwintet otwiera się na jeszcze inne, blisko spokrewnione ze sobą, gatunki – rock and roll i boogie. Tym, który ma największe ku temu zasługi, jest Philip, traktujący swój fortepian tak samo niemiłosiernie, jak Jerry Lee Lewis w początkach kariery. Kontynuacją tej drogi jest „Blues at Four”, którego tytuł wyjaśnia wszystko. O ile w „False Gods” pobrzmiewały lata 50., to teraz zespół przenosi słuchaczy w lata 60. XX wieku, gdy na brytyjskiej scenie rockowej dominowali tacy wykonawcy, jak Blues Incorporated Alexisa Kornera, Bluesbreakers Johna Mayalla, Cream czy Free. Po takiej wycieczce w przeszłość sporym zaskoczeniem może być – na wskroś nowoczesny – trzyminutowy „A State of Life”, oparty na inspiracjach z okolic… electro i industrialu. Muzycy wykorzystują tu przede wszystkim syntezatory oraz dostępną w studiu elektronikę. Powrót do klasycznego space-rocka następuje dopiero w „One Way Trip”, w którym na tle rozpędzonych basu Ashursta i perkusji Pearce’a, „produkują” się głównie gitarzysta oraz wykorzystujący syntezatory Bainbridge i Reeves. To siedem i pół minuty pędzącej przed siebie potężnej spacerockowej maszyny, która zmiata wszystko, co stoi jej na drodze. Moment uspokojenia pojawia się wtedy, gdy Jerry zaczyna ni to melodeklamować, ni to rapować tekst. Pod koniec jednak kwintet na nowo podkręca tempo, a Richards wraca do normalnego śpiewu. „We Love You” przynosi za to krótkie ukojenie, choć gęsto jest w nim od dźwięków. Głównie za sprawą nałożonych na siebie ścieżek wokalnych (udzielają się tu jeszcze Philip Reeves i Tom Ashurst). Na finał wybrano kolejny nietypowy utwór. I nie chodzi wcale o to, że jego tytuł – „Elegy for the Doctor” – może kojarzyć się z pandemią koronawirusa. Sęk w tym, że pojawiające się tu syntezatory i wszelka elektronika ochoczo „podszywają” się pod inne instrumenty – flet, gitarę hawajską, smyczki. Wszystko zostaje zaś wprzęgnięte do leniwie snującego się psychodelicznego wozu, który bezpiecznie prowadzi muzyków i słuchaczy do szczęśliwego finału. Co by nie mówić, choć Hawklords powstał jedynie jako produkt uboczny, dzisiaj jego płyty wydają się ciekawsze od płyt grupy, z której wypączkował. A to wcale nie takie małe osiągnięcie. Skład: Jerry Richards – śpiew, gitara elektryczna, gitara akustyczna, efekty elektroniczne, muzyka Harvey Bainbridge – syntezatory, efekty elektroniczne Philip Reeves (Dead Fred) – fortepian, organy, syntezatory, chórki Tom Ashurst – gitara basowa, chórki Dave Pearce – perkusja
|