W pięknej krainie wśród jezior [Piotr Lemańczyk Trio „In Simplicity” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Piotr Lemańczyk to bez wątpienia jeden z najwybitniejszych polskich kontrabasistów jazzowych. Artysta, na którego każdą nową płytę należy zwracać baczną uwagę. Zwłaszcza jeżeli w jej nagraniu biorą dodatkowo udział tacy instrumentaliści, jak pianista Dominik Wania i perkusista Michał Miśkiewicz. A tak właśnie było w przypadku albumu „In Simplicity”.
W pięknej krainie wśród jezior [Piotr Lemańczyk Trio „In Simplicity” - recenzja]Piotr Lemańczyk to bez wątpienia jeden z najwybitniejszych polskich kontrabasistów jazzowych. Artysta, na którego każdą nową płytę należy zwracać baczną uwagę. Zwłaszcza jeżeli w jej nagraniu biorą dodatkowo udział tacy instrumentaliści, jak pianista Dominik Wania i perkusista Michał Miśkiewicz. A tak właśnie było w przypadku albumu „In Simplicity”.
Piotr Lemańczyk Trio ‹In Simplicity›Utwory | | CD1 | | 1) For M.S. | 07:29 | 2) Kartuzy 2020 | 05:40 | 3) Forest Morning | 05:33 | 4) Mr. Alousius | 05:45 | 5) Munkish Mood | 06:23 | 6) Waltz Ju Fee | 07:54 | 7) The Ballad We Are | 06:22 | 8) Ministryńczyni | 05:15 |
Kartuzy to malowniczo położone miasto na Kaszubach o skomplikowanych, jak cały region, dziejach i bogatej kulturze ludowej. Trudno dziwić się więc, że pochodzący stamtąd kontrabasista Piotr Lemańczyk tak chętnie w swojej twórczości sięga po elementy rodzimego folkloru. Choć akurat nie robi tego na najnowszej płycie. Profesjonalną karierę zaczynał w połowie lat 90. ubiegłego wieku w formacji Orange Trane, z którą dotąd opublikował pięć płyt („Obertas”, 1997; „My Personal Friend”, 1998; „Acoustic Trio”, 2012; „Fugu”, 2014; „Interpersonal Lines”, 2016). Dzięki niej wypłynął też na szerokie wody, stając się nie tylko rozchwytywanym muzykiem na polskiej scenie, ale też wielce pożądanym współpracownikiem cenionych jazzmanów zza Oceanu. Najchętniej występuje i nagrywa w składach kameralnych, maksymalnie czteroosobowych (vide „Baltic Dance” Quartet North, 2014; „Live in Klub Żak” Quart-er, 2016). Chociaż jeszcze częściej współtworzy tria… Przyglądając się dyskografii Lemańczyka, nietrudno dojść do wniosku, że najbardziej pożądana przez niego konfiguracja to saksofon – kontrabas – perkusja. W takim zestawieniu instrumentalnym zrealizował między innymi albumy „Three Point Shot” (2010) – z Jerrym Bergonzim i Jackiem Kochanem, „Able to Fly” (2011) – z Maciejem Sikałą i Tylerem Hornbym, „Amhran” (2013) – z Seamusem Blakiem i Kochanem. Kiedy więc we wrześniu tego roku ukazał się krążek sygnowany nazwą Piotr Lemańczyk Trio, można było z góry założyć, że czeka nas poniekąd „powtórka z rozrywki”. A jednak nie! Tym razem artysta postanowił pójść na przekór swemu przyzwyczajeniu i zamiast saksofonisty zatrudnić… pianistę. I to takiego z najwyższej półki, bo Dominika Wanię, którego czytelnicy „Esensji” mogli poznać z grup Power of the Horns, New Bone oraz Maciej Obara Quartet. Trzecim zaproszonym do kooperacji artystą jest perkusista Michał Miśkiewicz, syn legendarnego saksofonisty Henryka Miśkiewicza. O jego ojcu wspominam jedynie z kronikarskiego obowiązku, ponieważ dorobek syna jest wystarczająco bogaty i wartościowy, by miał on już zapewnione miejsce w dziejach polskiego jazzu. Zapracował na to chociażby współpracą z Marcinem Wasilewskim i Tomaszem Stańką (w ramach tria Wasilewskiego) czy Janem Ptaszynem Wróblewskim. Ta trójka – Lemańczyk, Wania i Miśkiewicz – we wrześniu ubiegłego roku (dokładnie: dziewiątego i dziesiątego) zamknęła się w gdańskim studiu Custom 34, aby zarejestrować materiał w całości skomponowany przez lidera projektu. W sumie było to osiem utworów, trwających niemal dokładnie pięćdziesiąt minut. Złożyły się one na płytę zatytułowaną „In Simplicity”, która do sprzedaży trafiła – za sprawą trójmiejskiej wytwórni Soliton – niemal dokładnie rok (plus jeden tydzień) później. Trafiła na ciężki czas, gdy pandemia koronawirusa zdążyła już niemal całkowicie zdemolować polską branżę muzyczną. Trudno było myśleć o profesjonalnej promocji albumu, tym bardziej należy – i warto! – o nim napisać. Muzyka zawarta na „In Simplicity” to klasyczny jazz współczesny, niestroniący ani od wirtuozerskich popisów instrumentów, ani od pełnych emocji improwizacji. Zagrany na dodatek z ogromną precyzją, na jaką pozwolić mogą sobie tylko artyści o tak wielkim doświadczeniu i intuicji, bo ta przecież w jazzie odgrywa niebagatelną rolę. Lemańczyk jako lider i twórca repertuaru dba o swoich współpracowników, dlatego zostawia im dużo miejsca, zdając sobie doskonale sprawę z tego, że wielka wyobraźnia Wani i Miśkiewicza jest w stanie przydać jego utworom pikanterii i smaku. Tym samym staje się przewodnikiem na miarę Charlesa Mingusa czy Rona Cartera, choć blisko mu również do Jimmy’ego Garrisona (wieloletniego członka sekcji rytmicznej Johna Coltrane’a), aczkolwiek on akurat nie miał ciągotek do stania na pierwszej linii. Płytę otwiera kompozycja „For M.S.” (czyżby chodziło o Macieja Sikałę?), w której w ciągu ponad siedmiu minut otrzymujemy zapowiedź wszystkiego, co znajdzie się na całym albumie. Mamy więc improwizacje fortepianowe, szybki pochód kontrabasu, a nawet solówkę perkusji. Obok momentów dynamicznych i emocjonalnych są i takie, przy których pojawia się odprężenie i zamyślenie. Jeśli utwór ten został pomyślany jako rodzaj hołdu, osoba, której go ofiarowano, ma pełne prawo czuć dużą satysfakcję! „Kartuzy 2020” są także mocno zróżnicowane – od fragmentów stonowanych (z grającymi unisono fortepianem i kontrabasem) po mocno energetyczne (przede wszystkim za sprawą sekcji rytmicznej, ale i podłączającego się do niej klawisza). Uwagę przykuwają jednak głównie wszystkie możliwe konstelacje instrumentalne pojawiające się w duetach. Od zupełnie innej strony prezentuje Lemańczyka-kompozytora utwór „Forest Morning” – nastrojowy i romantyczny, zapewne, chociaż nie wprost i nie dosłownie, inspirowany rodzimą klasyką. W najbardziej frywolnym spośród wszystkich ośmiu numerów na płycie „Mr. Alousius” trio pozwala sobie na ostry skręt w stronie klasycznego free, ale i wtedy muzycy nie tracą siebie nawzajem z pola widzenia, a jego prawdziwą ozdobą jest kolejna improwizacja Dominika Wani, po której na plan pierwszy wybijają się – nie po raz ostatni zresztą – bębny Miśkiewicza. Świetnie zespół wypada w „Munkish Mood”, którego zwarta faktura pozwala na granie bardzo intensywne i z wielkim rozmachem. To także utwór, w jakim lider prezentuje pełnię swych możliwości i daje przy okazji jasny sygnał, że gdy trzeba podkręcić tempo i zwiększyć poziom mocy, on nie ma z tym najmniejszego problemu. Zupełnie nowy akcent pojawia się za to w introdukcji do utworu „Waltz Ju Fee”. Kontrabas brzmi tu wyjątkowo niepokojąco i dopiero solówka pianisty (w stylu rodem z lat 50. bądź 60. XX wieku) przełamuje ten nastrój. Zadziorność Lemańczyka udziela się jednak z czasem również jego kolegom, przede wszystkim Miśkiewiczowi, który w finale gra niemal z rockową intensywnością. Tytuł przedostatniej w kolejności kompozycji, czyli „The Ballad We Are”, mówi w zasadzie wszystko o tym, czego można się spodziewać. Po subtelnym kontrabasowym wstępie pojawia się senny, leniwie snujący się fortepian Wani, który sprawia, że z miejsca przenosimy się myślami do czasów, gdy na światowych scenach jazzowych królował Krzysztof Komeda. Przy czym Wania wcale nie chce tu być Komedą, chce co najwyżej przywołać jego ducha, oddać mu pokłon, a jednocześnie sprawić, by słuchacze nieco odetchnęli po dynamicznym „Waltz Ju Fee”. Zwłaszcza że przy zamykającej album „Ministryńczyni” na ukojenie skołatanych nerwów nie ma co liczyć. To bowiem kolejny – po „Mr. Alousius” – numer, w którym trio pozwala sobie na wycieczkę w krainę klasycznego free (z lat 60.). I trzeba przyznać, że wychodzi mu to nadzwyczaj stylowo i jednocześnie przekonująco. Swoją drogą ciekawe, czy na następnej płycie Lemańczyk ponownie zdecyduje się zatrudnić pianistę, czy też powróci do kameralnego składu z saksofonem. W każdym razie do momentu rozstrzygnięcia tej kwestii nudzić się – za sprawą „In Simplicity” – nie będziemy… Skład: Piotr Lemańczyk – kontrabas, muzyka Dominik Wania – fortepian Michał Miśkiewicz – perkusja
|