Tu miejsce na labirynt…: W królestwie zapomnienia [Motorpsycho „Kingdom of Oblivion” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Lata 2017-2020 były dla norweskiego tria Motorpsycho bardzo pracowitymi. Mogło się więc wydawać, że po publikacji albumu „The All is One” zespół z Trondheim zrobi sobie dłuższą przerwę. Ale nic z tego! Jeszcze przed pandemią muzycy zaczęli przygotowywać nowy materiał, nad którym popracowali dodatkowo po ogłoszeniu lockdownu – i, proszę, w kwietniu tego roku oddali w ręce swoich wielbicieli kolejne wielkie dzieło – „Kingdom of Oblivion”.
Tu miejsce na labirynt…: W królestwie zapomnienia [Motorpsycho „Kingdom of Oblivion” - recenzja]Lata 2017-2020 były dla norweskiego tria Motorpsycho bardzo pracowitymi. Mogło się więc wydawać, że po publikacji albumu „The All is One” zespół z Trondheim zrobi sobie dłuższą przerwę. Ale nic z tego! Jeszcze przed pandemią muzycy zaczęli przygotowywać nowy materiał, nad którym popracowali dodatkowo po ogłoszeniu lockdownu – i, proszę, w kwietniu tego roku oddali w ręce swoich wielbicieli kolejne wielkie dzieło – „Kingdom of Oblivion”.
Motorpsycho ‹Kingdom of Oblivion›Utwory | | CD1 | | 1) The Waning [Pat. 1 & 2] | 07:29 | 2) Kingdom of Oblivion | 06:56 | 3) Lady May | 03:21 | 4) The United Debased | 09:03 | 5) The Watcher | 05:04 | 6) Dreamkiller | 05:15 | 7) Atet | 02:17 | 8) At Empire’s End | 08:36 | 9) The Hunt | 05:46 | 10) After the Fair | 01:58 | 11) The Transmutation of Cosmoctopus Lurker | 10:55 | 12) Cormorant | 03:38 |
Pierwsze miesiące tego roku bezwzględnie należą do norweskiej wytwórni Rune Grammofon, która począwszy od lutego ofiarowała nam już doskonałe nowe płyty takich wykonawców, jak Fire! („ Defeat”), Hedvig Mollestad Trio („ Ding Dong. You’re Dead.”) oraz Elephant9 („ Arrival of the New Elders”), a teraz jeszcze – w połowie kwietnia – kolejne wielkie dzieło tria Motorpsycho. Trzeba przyznać, że chociaż zapowiadane, pojawiło się mimo wszystko niespodziewanie. Wszak wcale nie tak dawno, bo w sierpniu ubiegłego roku, zespół zwieńczył tak zwaną „trylogię Gullvåga” (nazwaną tak z powodu nawiązujących do siebie graficznie okładek zaprojektowanych przez pochodzącego z Trondheim artystę Håkona Gullvåga), na którą złożyło się w sumie pięć płyt kompaktowych: podwójna „The Tower” (2017), pojedyncza „ The Crucible” (2019) i ponownie podwójna „ The All is One” (2020). W sumie był to ogrom doskonałej muzyki. Niemal wszyscy byli więc przekonani, że po publikacji ostatniego wydawnictwa Norwegowie zrobią sobie dłuższą przerwę. Widać jednak, że nie potrafią usiedzieć bez pracy. Ba! po czasie okazało się nawet, że materiał na kolejny krążek komponowali i nagrywali jeszcze przed ukazaniem się „ The All is One”. Miało to miejsce w studiu Black Box w małej francuskiej miejscowości w Kraju Loary Noyant-la-Gravayère. Na samym początku założyli sobie, że „Kingdom of Oblivion” będzie płytą inną niż kilka ostatnich. Miały bowiem trafić na nią jedynie kompozycje o proweniencji stricte hardrockowej. Upraszczając: mniej psychodelii i finezji, więcej czadu! Ale później przez świat przetoczyła się pandemia, w wyniku której członkowie Motorpsycho zostali „zamknięci” w rodzinnym Trondheim. Mając dużo więcej wolnego czasu niż zazwyczaj, Ryan i Sæther (bez Järmyra) ponownie weszli do studia – tym razem było to ich własne Kommun’ – i pracowali dalej nad nagranym we Francji materiałem. Tworzyli też nowe utwory, w efekcie czego płyta, która miała pierwotnie trwać około pięćdziesięciu minut, rozrosła się do… siedemdziesięciu. Niewiele zatem brakowało, aby i to wydawnictwo trzeba było podzielić na dwa krążki. Podobnie jak „trylogię Gullvåga”, również i „Kingdom of Oblivion” nagrano w składzie, którego trzon stanowili wspomniani już, grający na wielu różnych instrumentach, Hans Magnus Ryan i Bent Sæther (ten ostatni, z wyjątkiem jednego utworu, pełnił też funkcję głównego wokalisty). W sześciu z dwunastu kompozycji dodatkowo można usłyszeć etatowego od 2017 roku perkusistę Motorpsycho Szweda Tomasa Järmyra; gościnnie pojawili się także inni stali współpracownicy grupy: rodak Tomasa – gitarzysta Reine Fiske (słychać go w czterech numerach) oraz skrzypek Ola Kvernberg (tylko w „The Hunt”). Słowem: sukces gwarantowany! Ale żeby aż tak wielki?! „Kingdom of Oblivion” to bowiem jedno z najwartościowszych wydawnictw formacji w jej trzydziestoletniej historii, które praktycznie nie posiada słabego punktu. Począwszy od otwierającego go „The Waning (Pt. 1 & 2)”, a na zamykającym „Cormorant” skończywszy. I chociaż pierwotne założenie, czyli nagranie płyty hardrockowej, uległo znacznemu przeobrażeniu, to jednak na pewno nie brakuje na niej utworów, które potrafią w wcisnąć w fotel z ogromną siłą. Do takich numerów zalicza się właśnie dwuczęściowy „The Waning”, któremu ton od pierwszych sekund nadają potężnie brzmiące przesterowane gitary (i to aż trzy, bo do Hansa Magnusa i Benta dochodzi tu jeszcze Reine) oraz rozpędzona sekcja rytmiczna. Odjazdów psychodelicznych też zresztą tutaj nie brakuje, głównie w warstwie wokalnej, ale nie dominują one nad całością. Ze smaczków warto wymienić syntezatorowe brzmienie mellotronu, którego Sæther nie wykorzystuje tylko w jednej kompozycji na całym albumie (chodzi o czysto akustyczny „Atet”). Drugi w kolejności utwór tytułowy utrzymany jest w identycznej stylistyce. Gitary tną powietrze jak skalpel chirurgiczny, sekcja rytmiczna brzmi wręcz przytłaczająco i nie zmienia tego ani na jotę nawet wykorzystany przez Järmyra pojawiający się daleko w tle fortepian elektryczny. Trochę oddechu czeka słuchaczy dopiero przy „Lady May”, jednym z tych numerów, jakie Hans Magnus i Bent dograli już w czasie lockdownu. Country’owa gitara akustyczna tego pierwszego i perkusjonalia drugiego odpowiadają za szkielet kompozycji, którą dopełniają pojawiające się na drugim planie ścieżki gitar elektrycznych i śpiew Sæther. W dziewięciominutowym „The United Debased” kwartet (bo z Järmyrem i Fiskem) wraca do hardrockowego jądra ciemności. Ciężar i ostrość nie odbierają mu jednak melodyjności, zwłaszcza w partiach gitarowych. Sporym zaskoczeniem jest natomiast „The Watcher” autorstwa Lemmy’go. Chciałoby się powiedzieć, że to cover numeru, który znalazł się na albumach Hawkwind („Doremi Fasol Latido”, 1972) oraz Motörhead („Motörhead”, 1977), lecz określanie wersji Motorpsycho w ten sposób nie byłoby do końca precyzyjne. To raczej mocno stonowana, oparta na brzmieniu mellotronu i wyciszonym śpiewie, wariacja. Po niej następuje energetyczny i gęsty od dźwięków „Dreamkiller”, który tak naprawdę jest solowym dziełem Benta. Zagrał on tutaj na basie, gitarze solowej i akustycznej oraz instrumentach perkusyjnych; sięgnął również po mellotron (imitujący smyczki) i syntezatory; w końcu też – zaśpiewał. Hans Magnus ograniczył się jedynie do dogrania chórków. Robiąc za Zosię-samosię, Sæther nie miał najmniejszej ochoty w niczym folgować. W efekcie powstał jednej z najdynamiczniejszych utworów na płycie i – za sprawą wielości wykorzystanych instrumentów – jeden z najbogatszych aranżacyjnie. Kolejną pandemiczną kompozycją jest nieco ponad dwuminutowy „Atet”, będący nagraną w duecie subtelnie melodyjną impresją na trzy gitary (basową, akustyczną i elektryczną). Po niej pojawia się następny killer w postaci „At Empire’s End”. Pierwsze pół minuty za sprawą gitary akustycznej może jeszcze wprowadzać w błąd, ale później następuje potężny atak całego zespołu (w jego podstawowym, trzyosobowym składzie). Motorpsycho porusza się tu na pograniczu hard rocka i stoner metalu, choć nie stroni także od fragmentów delikatniejszych. Takich nie brakuje również w „The Hunt”, choć jedynie dlatego, że Hans Magnus i Bent zdecydowali się wykorzystać tutaj jedynie instrumenty akustyczne; nie zaprosili do jego nagrania Tomasa, za to skorzystali z usług skrzypka Oli Kvernberga. Gdyby jednak obaj liderzy wzięli do ręki „wiosła” podłączone do prądu, daliby ponownie niezłego czadu. Zupełnie inaczej niż w kontemplacyjnym, ponownie zarejestrowanym tylko w duecie, „After the Fair”, który jest typową ciszą przed burzą. Tą burzą okazuje się natomiast stanowiący opus magnum albumu jedenastominutowy „The Transmutation of Cosmoctopus Lurker”. To kompozycja najbardziej typowa dla psychodelicznego wcielenia zespołu. Świetnie sprawdziłaby się również na wcześniejszych albumach tria, włącznie z całą „ trylogią Gullvåga”. Potężny głos Sæthera kapitalnie brzmi na tle ciężkich stonerowych gitar Ryana i Fiskego. W drugiej części natomiast swoje „pięć minut” dostaje Tomas Järmyr, który w pewnym momencie zaczyna urokliwie improwizować. Całość zamyka wyciszający emocje „Cormorant” – ostatni z numerów dogranych przez Hansa Magnusa i Benta w Trondheim. Znów więc dominują w nim stonowane gitary (elektryczna i rytmiczna), a smaczku przydaje mellotron – instrument, który wydatnie wpłynął na brzmienie całego „Kingdom of Oblivion ”. Gdyby ktoś chciał wiedzieć, jaki był pierwotny – czytaj: hardrockowy – koncept tria, bez trudu może się o tym przekonać. Wystarczy, że z tracklisty usunie sześć kompozycji (od „Lady May”, „The Watcher”, „Atet”, „The Hunt”, „After the Fair” po „ Cormorant”). Co wtedy zostanie? Jedno jest pewne: po przesłuchaniu ze słuchacza – miazga! Skład: Hans Magnus Ryan – śpiew (2), chórki, gitara elektryczna, gitara akustyczna (3,9,10), saksofon (9), perkusja (12) Bent Sæther – śpiew, chórki (2), mellotron, gitara basowa, gitara akustyczna (1,4,6-10), gitara elektryczna (1,6), gitara rytmiczna (12), instrumenty perkusyjne (3,6,9,12), syntezator (6), fortepian (8) Tomas Järmyr – perkusja (1,2,4,5,8,11), instrumenty perkusyjne (1,2,4,8,11), fortepian elektryczny (2)
gościnnie: Reine Fiske – gitara elektryczna (1,2,4,11), gitara akustyczna (1) Ola Kvernberg – skrzypce (9)
|