Zaimprowizuję Wam życie! [Wabjie „Lull” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Nie jest to płyta łatwa, choć może sprawić wiele przyjemności. Nie jest też lekka, choć nie brakuje na niej fragmentów wpadających w ucho. Być może niektórzy ze słuchaczy będą musieli dawkować ją sobie we fragmentach, ale mimo to warto, aby podjęli trud. I docenili szwajcarską wokalistkę Sorayę Berent, która wydanym pod szyldem Wabjie albumem „Lull” postanowiła zacząć nowy rozdział w swojej karierze.
Zaimprowizuję Wam życie! [Wabjie „Lull” - recenzja]Nie jest to płyta łatwa, choć może sprawić wiele przyjemności. Nie jest też lekka, choć nie brakuje na niej fragmentów wpadających w ucho. Być może niektórzy ze słuchaczy będą musieli dawkować ją sobie we fragmentach, ale mimo to warto, aby podjęli trud. I docenili szwajcarską wokalistkę Sorayę Berent, która wydanym pod szyldem Wabjie albumem „Lull” postanowiła zacząć nowy rozdział w swojej karierze.
Wabjie ‹Lull›Utwory | | CD1 | | 1) Perhaps / Maybe | 05:41 | 2) Doubt | 06:29 | 3) Pityhob the One | 03:05 | 4) Pityhob the Two | 03:26 | 5) Lull | 06:10 | 6) Klickatick | 04:47 | 7) Slowly But Surely | 06:14 | 8) Dolomite | 04:56 | 9) Slumber | 05:32 |
Choć szwajcarskie trio Wabjie, którego nazwa oznacza mchy rosnące w szczelinach ścian i kostki brukowej, powstało zaledwie trzy lata temu i dopiero teraz doczekało się płytowego debiutu, to jednak tworzą je artyści, którzy mają spore doświadczenie na scenie muzycznej. Ton nadaje mu wokalistka-improwizatorka, ale również kompozytorka i autorka tekstów Soraya Berent, która swą pierwszą solową płytę wydała w 2011 roku („Individualism”, 2011); później związała się z formacją jazzowo-folkową Zatar („Terra aria”, 2015; „Aremu”, 2017), a od sześciu lat dodatkowo udziela się w electro-popowym Elvett. Na pomysł utworzenia nowego zespołu wpadła, kiedy poznała pianistę Michela Wintscha, którego dotychczasowa droga artystyczna obfitowała w niezwykłe stylistyczne i gatunkowe wolty. Dość powiedzieć, że udzielał się on w grupach rockowych (Monkey’s Touch), indie-popowych (Innlaandds), klasycznie jazzowych (Quartier Lointain) i – nade wszystko – freejazzowych (4tet – Different Song, Marco von Orelli 5, Marco von Orelli 6, WHO Trio, Whisperings, WWW). A do tego należy dodać jeszcze formacje prowadzone przez Michela pod własnym nazwiskiem, czyli jego Sextet (stricte jazzowy) i Road Movie (łączący jazz ze współczesną muzyką klasyczną, czyli wpisujący się w tak zwany „trzeci nurt”). Mimo zaangażowania Wintscha w tak różnorodne projekty, to i tak nie jest on najbardziej zaskakującym członkiem Wabjie. To miano bowiem należy się ewidentnie perkusiście Samuelowi Jakubecowi! Jakubec karierę zaczynał w grupach black- i folkmetalowych (Hypocras, Stortregn), by następnie pojawić się w ska-punkowym Lodd i ostatecznie znaleźć przystań w jazzowym triu Swong („Blast!”, 2016) i duecie współtworzonym z pianistą Jean-Yves’em Poupinem („Hybrid Combination”, 2019). Stąd do udziału w Wabjie był już tylko krok. Sesja nagraniowa, której efektem okazał się album „Lull”, miała miejsce w październiku 2020 roku w Studio de la Fonderie w szwajcarskim Fryburgu (na zachodzie kraju). Na publikację materiał musiał jednak poczekać aż siedemnaście miesięcy. Ostatecznie wydała go wytwórnia Jazzfuel, o której pisaliśmy nie tak dawno przy okazji płyt innych wykonawców – Teisa Semeya („ Mean Mean Machine”, 2021) i Bévort 3 („ Live 2020-2021”, 2022). Stylistycznie „Lull” to prawdziwa mieszanka: od improwizowanego jazzu awangardowego, poprzez soul, electro, aż po elementy rocka czy bluesa. I chociaż podstawowe instrumentarium zespołu nie zalicza się do nadzwyczaj rozbudowanych – vide głos, fortepian akustyczny i perkusja – to jednak muzycy zadbali o to, aby za sprawą syntezatorów wzbogacić brzmienie i formę oraz siłę przekazu. Głos Sorayi pełni tu zresztą dwojaką funkcję: z jednej strony przekazuje tekst, z drugiej – gdy Szwajcarka przechodzi do (całkiem licznych) improwizacji staje się jeszcze jednym instrumentem. Ciekawostką może być to, że wśród swoich inspiracji muzycy wymieniają takich wykonawców, jak… Radiohead, Björk, Erykah Badu czy Fiona Apple. Przyznacie, że dość zaskakująca wyliczanka, aczkolwiek za wspólny mianownik – owszem, odrobinę naciągany – można uznać zamiłowanie wszystkich wymienionych do pewnych form muzycznej alternatywy. A tej akurat na „Lull” jest pod dostatkiem. Co zwraca przede wszystkim uwagę – to ogromna konsekwencja tria. Dziewięć zawartych na albumie kompozycji układa się w zwartą stylistycznie opowieść. Nieśpieszną, lecz bardzo emocjonalną, bywa, że stonowaną, to znów intensywną. Nader liczne są „dialogi” Berent z Wintschem, czyli głosu z fortepianem, któremu z kolei często w sukurs przychodzą syntezatory (zagrali na nich oboje – i Soraya, i Michel). Samuel zdaje się, przynajmniej z początku, trzymać nieco na uboczu, lecz z czasem – i to szybko – nabiera pewności siebie i staje integralną częścią formacji. Nawet jeżeli nie wybija się na plan pierwszy, to jest tym, który wydatnie wspiera liderów Wabjie. Podkręca tempo bądź je zwalnia, przydaje utworom energii bądź tonuje nastrój. Jest zawsze czujny i gotowy do interakcji. Album zaczyna się od piosenki najbardziej przyjaznej słuchaczowi przyzwyczajonemu do klasycznego okołojazzowego śpiewu. I nawet jeśli „Perhaps / Maybe” wymyka się jednoznacznemu określeniu mianem przebojowego, to mimo wszystko jest to utwór, który zapada w pamięć (gdzie tam pobrzmiewają nawiązania do Amy Winehouse) – w każdym razie zawiera motywy, które da się zanucić. Chociaż jego zakończenie to już czysta improwizacja. Oszczędny w środkach wyrazu „Doubt” zabiera nas do świata awangardy, by w części drugiej zaskoczyć rockową mocą i śpiewem Sorayi na pograniczu krzyku. Dwie odsłony „Pityhob” to stuprocentowe, oparte na wokalizach improwizacje. Nie brakuje ich również w tytułowym „Lull”, w którym z kolei soulowy śpiew zderza się z nietypowymi dla tej muzyki wstawkami syntezatorowymi. W „Klickatick” pobrzmiewają natomiast echa twórczości Elvett, słyszalne zarówno w tanecznym rytmie i popowym podkładzie, z którymi kontrastują finezyjne akrobacje wokalne Berent. A że potrafi ona naprawdę sporo, wystarczy wsłuchać się w „Slowly But Surely”, w którym śpiewa tak nisko, że można by pomyśleć, iż to jakieś zapomniane i niedawno odnalezionego nagranie Nico. Dla odmiany: „Dolomite” to stara dobra jazzowa wokalistyka w klimacie lat 50. XX wieku. Gdyby utwór ten miała w swoim repertuarze, chyba nikogo by to nie zdziwiło. Na zakończenie całego materiału muzycy wybrali „Slumber” – numer wcale nie najdłuższy, ale za to bardzo zróżnicowany, w którym jazzowo-bluesowa introdukcja z czasem zostaje zastąpiona emocjonalnym electro i tak na przemian do samego końca. Skład: Soraya Berent – śpiew, syntezator basowy, teksty, muzyka Michel Wintsch – fortepian, syntezator, muzyka Samuel Jakubec – perkusja, instrumenty perkusyjne
|