Zespół Quidam, rodem z Inowrocławia, przeżywał już w czasie swojej ponad piętnastoletniej kariery (jeśli wliczyć w to także czasy stażowania pod nazwą Deep River) wzloty i upadki. Tych drugich było na szczęście znacznie mniej i najczęściej wiązały się z niespodziewanymi zmianami składu. Od kilku lat jednak skład jest ustabilizowany, a pozycja Quidam na rynku kapel progresywnych nigdy jeszcze nie była tak mocna. Na tyle mocna, że zespół mógł sobie pozwolić na publikację albumu „halfPLUGGED” – typowego wydawnictwa dla kolekcjonerów.
Tu miejsce na labirynt…: Quidam w krainie łagodności
[Quidam „…bez półPRĄDU… halfPLUGGED...” - recenzja]
Zespół Quidam, rodem z Inowrocławia, przeżywał już w czasie swojej ponad piętnastoletniej kariery (jeśli wliczyć w to także czasy stażowania pod nazwą Deep River) wzloty i upadki. Tych drugich było na szczęście znacznie mniej i najczęściej wiązały się z niespodziewanymi zmianami składu. Od kilku lat jednak skład jest ustabilizowany, a pozycja Quidam na rynku kapel progresywnych nigdy jeszcze nie była tak mocna. Na tyle mocna, że zespół mógł sobie pozwolić na publikację albumu „halfPLUGGED” – typowego wydawnictwa dla kolekcjonerów.
Quidam
‹…bez półPRĄDU… halfPLUGGED...›
Utwory | |
CD1 | |
1) SurREvival | 6:07 |
2) Queen Of Moulin Rouge | 6:42 |
3) Sanktuarium (Sanctuary) | 5:49 |
4) Blackbird | 2:06 |
5) Wish You Were Here | 4:16 |
6) The Fifth Season | 9:18 |
7) Nights In White Satin | 5:25 |
8) Not So Close (including excerpts form „Hush”) | 11:37 |
Początki Quidam – który dzisiaj jest najlepiej rozpoznawalną polską kapelą progresywną na świecie – sięgają 1991 roku. Wówczas to trójka uczniów inowrocławskich szkół średnich postanowiła założyć zespół specjalizujący się w specyficznej mieszance bluesa i hard rocka. Wkrótce do Macieja Mellera (gitara), Radka Scholla (bas) oraz Rafała Jermakowa (perkusja) dołączył jeszcze Zbigniew Florek (klawisze) i tym samym wykrystalizował się pierwszy skład Deep River. Problemem pozostawało jedynie znalezienie wokalisty. Jak się okazało, chłopakom nie pasował żaden z męskich głosów, wybór padł więc na kobietę – Emilę Derkowską. W tym samym czasie do zespołu dołączyła jeszcze jedna pani – grająca na flecie poprzecznym Ewa Smarzyńska. Poszerzenie instrumentarium spowodowało również dość istotną zmianę stylistyki; Quidam pozostało wprawdzie w orbicie zainteresowań rockiem lat 70., ale zmieniło kierunek poszukiwań – w stronę muzyki progresywnej. W tamtym czasie kapela najchętniej odwoływała się do inspiracji twórczością Genesis (z czasów, gdy liderował mu Peter Gabriel) oraz Camela. Ślady tego natchnienia można znaleźć jeszcze na debiutanckiej płycie zatytułowanej po prostu „Quidam” (1996). Część krytyków uznała jednak, że delikatny śpiew Emili kojarzy się przede wszystkim z wokalem Annie Haslam z innej legendy brytyjskiego progresu – Renaissance. Płyta, jak na krążek wydany przez niszową oficynę Ars Mundi, sprzedała się nieźle. Przyniosła zresztą kilka do dziś bardzo cenionych – choć rzadko już wykonywanych na koncertach – utworów, jak „Sanktuarium”, „Bajkowy” czy „Płonę”.
Wkrótce po wydaniu pierwszego albumu zespół opuściła Ewa, a jej miejsce zajął Jacek Zasada. Wprowadził się do zespołu singlem „Moje anioły” (1998), który – prócz tytułowego kawałka z przygotowywanej drugiej płyty – przyniósł także ostatnie utwory z Ewą, nagrane na żywo podczas koncertu we francuskim Corbigny. Radość fanów była tym większa, że muzycy zdecydowali się umieścić na krążku własną wersję „Rhayadera” (fragment suity „Snow Goose”) z repertuaru Camela. Album „Sny aniołów” (1998) – choć bardziej zróżnicowany muzycznie i dopracowany – nie odniósł jednak w Polsce takiego sukcesu jak debiut. Mimo to rozgłos na Zachodzie pozwolił grupie na pierwszy egzotyczny wypad za Ocean, gdzie wzięła udział w słynnym meksykańskim festiwalu rocka progresywnego Baja Prog. Po raz kolejny Quidam udowodnił też, że lubi sięgać po cudze kompozycje, oddając tym samym hołd swoim mistrzom sprzed lat (vide „Jest taki samotny dom” Budki Suflera na „Snach aniołów” oraz „Child In Time” Deep Purple na pamiątce z wypadu do ojczyzny tequilli – pierwszym koncertowym krążku w historii zespołu „Baja Prog – Live In Mexico ’99”). Od tej pory grupa dość często zapraszana była na koncerty za granicą, jak również wykorzystywana jako support act dla gwiazd rocka progresywnego występujących w Polsce. Dzięki temu Quidam dane było pojawić się na wspólnej scenie z takimi tuzami, jak brytyjskie Jadis, IQ, Arena, włoskie Premiata Forneria Marconi, węgierskie After Crying, meksykańskie Cast, holenderskie Focus, niemieckie RPWL oraz u boku Johna Wettona i Colina Bassa.
W przerwach pomiędzy zagranicznymi wojażami zespół przygotował materiał na trzeci studyjny krążek – „Pod niebem czas” (2002). I znów nieznacznie zmieniła się muzyka, coraz bardziej oscylując w kierunku improwizacji i jazz-rocka. Ale wciąż było to Quidam, o czym dobitnie przekonywały „Kozolec”, „Quimpromtu” czy też „Jesteś”. Nie dało się jednak uciec od pytania: co dalej? W dotychczasowej stylistyce grupa powiedziała już praktycznie wszystko, dotarła do granicy, po przekroczeniu której mogła co najwyżej powielać własne pomysły. W tym momencie zaczął się najpoważniejszy kryzys w historii kapeli, znaczony kolejnymi odejściami: najpierw Radka Scholla (którego na krótko zastąpił Damian Sikorski), a następnie Emili Derkowskiej, Rafała Jermakowa i Damiana. Dalsza działalność Quidam stanęła pod wielkim znakiem zapytania. Nic więc dziwnego, że grupa praktycznie na rok zniknęła ze sceny muzycznej. Na szczęście jednak Zbyszek, Maciek i Jacek nie dali za wygraną; z mozołem zaczęli kompletować nowy skład. I tak kolejno do zespołu dołączyli: perkusista Maciej Wróblewski (dotychczas współpracujący m.in. z Mariuszem Lubomskim), basista Mariusz Ziółkowski (wcześniej szlifujący talent we włocławskiej kapeli After), wreszcie długo poszukiwany wokalista Bartosz Kossowicz (który wcześniej próbował szczęścia m.in. w żnińskim zespole Neo). W tym zestawieniu Quidam przygotowało premierowy materiał, który ostatecznie trafił na czwarty studyjny krążek – „SurREvival” (2005).
Album nie oznaczał wprawdzie odżegnania się od dotychczasowego dorobku i starych fanów, ale można powiedzieć, że narodziła się zupełnie nowa grupa – w pełni świadoma tego, co chce osiągnąć. Bartek Kossowicz potrafił połączyć z jednej strony subtelność (typową wcześniej dla sposobu śpiewania Emili) z czysto rockową zadziornością. W efekcie nowy album stał się najbardziej ostrą pozycją w twórczości Quidam. By się o tym przekonać, wystarczy sięgnąć po „Queen Of Moulin Rouge”, „Not So Close” bądź tytułowe „SurREvival”. Nowy wokalista musiał się jednak zmierzyć również z klasycznym repertuarem zespołu. Jak mu się to udało, przekonuje z kolei płyta DVD „The Fifth Season – Live In Concert” (2006), nagrana w listopadzie 2005 roku w katowickim Teatrze Śląskim im. Wyspiańskiego. Ze starych kawałków sięgnięto po nieśmiertelne „Sanktuarium”, „Credo” i „Jesteś”; kilka innych przedstawiono w skrócie w składance „Oldies But Goldies”. Ciekawostką były cytaty muzyczne z innych artystów – i tak we własne utwory muzycy Quidam wpletli m.in. fragmenty „Los Endos” Genesis, „Kołysanki” Krzysztofa Komedy z „Dziecka Rosemary” oraz „Hush” Joego Southa, który to utwór rozsławili panowie z Deep Purple. Na płycie znalazł się również kolejny kower – „No Quarter” z repertuaru Led Zeppelin, który to kawałek zespół wykonywał jeszcze z Emilą (pierwotnie trafił on na krążek „Pod niebem czas”).
Na tym jednak niespodzianki serwowane przez Quidam się nie skończyły. Przypadające w ubiegłym roku piętnastolecie działalności, zespół postanowił uczcić jeszcze jedną płytą, wydawnictwem dla kapel progresywnych dość nietypowym. Otóż grupa została zaproszona do zagrania koncertu akustycznego, który uświetniłby finał corocznie organizowanej w Inowrocławiu imprezy… „Najlepszy Produkt Roku”. Wyzwanie było na tyle intrygujące, że zostało przyjęte. Koncert odbył się 29 maja 2006 roku – został nagrany, następnie odsłuchany przez muzyków i dopiero wtedy zapadła decyzja o jego publikacji. Płytę zatytułowaną „…bez półPRĄDU…halfPLUGGED…” tradycyjnie „wziął” na swoje konto krakowski Rock-Serwis Piotra Kosińskiego. I dobrze się stało, bo choć album nie przynosi żadnego nowego utworu Quidam, to jednak ciekawych fragmentów na nim nie brakuje. Wydawałoby się, że kompletując repertuar do występu „bez prądu” zespół powinien wybrać kawałki spokojniejsze, bardziej kameralne. I owszem, takie też się znalazły, ale nie tylko. Koncert – i tym samym płytę – otworzył numer tytułowy z ostatniego krążka studyjnego „SurREvival”, po którym nastąpił „ognisty” (choć w wersji „unplugged” już nie tak czadowy) „Queen Of Moulin Rouge”. Dopiero po tej dawce, co prawda nieco stonowanej, energii przyszła kolej na chwilę wytchnienia – Bartek Kossowicz, głównie przy akompaniamencie gitary akustycznej Maćka Mellera, zaśpiewał „Sanktuarium”. I choć utwór ten w jego wykonaniu nie wywołuje uczucia dreszczy, które chyba każdemu przebiegały po plecach, gdy słyszał go w wykonaniu Emili Derkowskiej, to jednak przyznać trzeba, że przyswoił go już sobie na dobre i czuje się z nim coraz pewniej.
Od tego momentu zaczęły się bardzo interesujące niespodzianki. Na początek „Blackbird” – miniaturka z repertuaru The Beatles, następnie zaś „Wish You Were Here” – czyli Pink Floydowy kanon dla każdego fana rocka progresywnego, wreszcie najprawdziwsza perełka – „Nights In White Satin” z dorobku The Moody Blues. O ile „Wish You…” zagrane zostało dość klasycznie, o tyle „Noce…” trzeba było znacznie przearanżować. Dość powiedzieć, że partię solową klawiszy zastąpiło solo na flecie. Delikatne dźwięki grane przez Jacka Zasadę mogły przenieść słuchaczy w zupełnie inny, piękniejszy świat. Ale i Maciek Meller zasłużył na pochwałę, udowadniając po raz kolejny, że lekcje, które „pobierał” przed laty u Steve’a Hacketta, Andy’ego Latimera czy Davida Gilmoura nie poszły na marne. Niewielu jest w Polsce gitarzystów rockowych, którzy potrafią tak pięknie grać „bez prądu”, niewielu jest takich, którzy zaledwie kilkoma dźwiękami potrafią zbudować nastrój – Meller zdecydowanie do tego elitarnego grona się już zalicza. Kowery Pink Floyd i The Moody Blues rozdzielone zostały oryginalnym kawałkiem Quidam – świetnie wykonanym „The Fifth Season”, na zakończenie natomiast grupa zaserwowała wydłużoną wersję „Not So Close”. Wydłużoną, ponieważ zawierającą w sobie także fragmenty „Hush”.
Płyty takie jak „…bez półPRĄDU…halfPLUGGED…” przeznaczone są przede wszystkim dla kolekcjonerów, zagorzałych fanów, którzy mają na półce całą dyskografię zespołu i nie wyobrażają sobie sytuacji, w której choćby jeden z albumów mógł się tam nie znaleźć. O wartości podobnych wydawnictw decydują zazwyczaj utwory rzadkie (na Zachodzie określa się je zwykle mianem „rarities”), nieobecne na pełnoprawnych krążkach kapeli. Pomijając fakt, że poniekąd wszystkie kawałki na tej płycie są rzadkie (bo zupełnie inaczej zaaranżowane niż chociażby na DVD „The Fifth Season – Live In Concert”), mamy tutaj trzy takie „perełki”. Tak się składa, że wszystkie są pożyczone z repertuaru innych wykonawców. I choćby dla dwóch z nich – „Wish You Were Here” i „Nights In White Satin” – warto po (pół)akustyczne Quidam sięgnąć. Należałoby jeszcze wyjaśnić na koniec, skąd w tytule płyty to „półPRĄDU” („halfPLUGGED”). Nie ma w tym wielkiej tajemnicy – do prądu podłączył bowiem swoje klawisze Zbyszek Florek. I słusznie uczynił, gdyż ascetycznie brzmiące pianino bądź fortepian mogłyby nieco zburzyć nastrój budowany przez pozostałych muzyków. W zasadzie przyczepić można się tylko do jednego. Album ten jest zapisem koncertu – problem zaś w tym, że kompletnie nie słychać publiczności. Nawet jeśli była to specyficzna publika (urzędnicy, biznesmeni, lokalni politycy), słuchałoby się tego materiału znacznie lepiej, mając świadomość, że vis a vis zespołu siedzieli żywi ludzie.
Skład:- Zbigniew Florek – instrumenty klawiszowe
- Maciej Meller – gitara akustyczna
- Bartosz Kossowicz – śpiew, tamburyn
- Mariusz Ziółkowski – gitara basowa, gitara akustyczna
- Maciej Wróblewski – perkusja, instrumenty perkusyjne
- Jacek Zasada – flet, gitara basowa