Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 24 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Planetarium
‹Infinity›

EKSTRAKT:90%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułInfinity
Wykonawca / KompozytorPlanetarium
Data wydania1971
Wydawca Victory Records
NośnikCD
Czas trwania36:23
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
Utwory
CD1
1) The Beginning3:13
2) Life7:05
3) Man (part 1)1:53
4) Man (part 2)3:57
5) Love2:46
6) War2:42
7) The Moon4:04
8) Infinity11:03
Wyszukaj / Kup

Tu miejsce na labirynt…: Krok do „Wieczności”
[Planetarium „Infinity” - recenzja]

Esensja.pl
Esensja.pl
Czy można opowiedzieć historię człowieka w 36 minut? Na dodatek nie używając do tego ani jednego słowa? Jak się okazuje – tak. Dokonała tego włoska kapela progresywna Planetarium na wydanej w 1971 roku fascynującej – jedynej zresztą w swoim dorobku – płycie „Infinity”. Co ciekawsze, po dziś dzień nie wiadomo, kto tę grupę tworzył.

Sebastian Chosiński

Tu miejsce na labirynt…: Krok do „Wieczności”
[Planetarium „Infinity” - recenzja]

Czy można opowiedzieć historię człowieka w 36 minut? Na dodatek nie używając do tego ani jednego słowa? Jak się okazuje – tak. Dokonała tego włoska kapela progresywna Planetarium na wydanej w 1971 roku fascynującej – jedynej zresztą w swoim dorobku – płycie „Infinity”. Co ciekawsze, po dziś dzień nie wiadomo, kto tę grupę tworzył.

Planetarium
‹Infinity›

EKSTRAKT:90%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułInfinity
Wykonawca / KompozytorPlanetarium
Data wydania1971
Wydawca Victory Records
NośnikCD
Czas trwania36:23
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
Utwory
CD1
1) The Beginning3:13
2) Life7:05
3) Man (part 1)1:53
4) Man (part 2)3:57
5) Love2:46
6) War2:42
7) The Moon4:04
8) Infinity11:03
Wyszukaj / Kup
Dzisiaj młodym adeptom muzyki rockowej trudno zapewne będzie w to uwierzyć, ale na przełomie lat 60. i 70. ubiegłego stulecia najbardziej wyraziste i wartościowe kapele progresywne działały w trzech krajach europejskich: Wielkiej Brytanii (którą należy uznać za ojczyznę prog rocka; nazwy Pink Floyd, Yes, Genesis, King Crimson czy Van der Graaf Generator mówią w końcu same za siebie), Niemczech (gdzie zespoły krautrockowe starały się – najczęściej udanie – łączyć rocka z bluesem, psychodelią i muzyczną awangardą, vide Amon Düül II, Faust, Guru Guru, Gomorrha i inne) oraz – uwaga! – we Włoszech (gdzie do dzisiaj przetrwały tylko nieliczne z godnych uwagi zespołów sprzed ponad trzech dekad, jak chociażby Premiata Forneria Marconi czy New Trolls, inne – jak Goblin, Arti e Mestieri, Il Balletto di Bronzo, Quella Vecchia Locanda, Banco del Mutuo Soccorso i właśnie Planetarium – przeszły już do historii). W zalewie kapel progresywnych nad Tybrem wiele było wtórnych, starających się jedynie odcinać kupony od sławy brytyjskich tuzów art rocka; ich jedynym wyróżnikiem było zaś to, że śpiewały nie po angielsku, ale włosku. Żadnej z tych pejoratywnych uwag nie można jednak odnieść do grupy Planetarium – kto wie, czy nie najbardziej tajemniczej w dziejach italskiego rocka progresywnego.
Planetarium przemknęło przez muzyczną scenę jak meteor. Kapela pojawiła się nagle i nie wiadomo skąd, zajaśniała jak nic wcześniej, po czym zniknęła na zawsze w odmętach kosmosu. Pozostawiła po sobie zaledwie jeden album długogrający zatytułowany „Infinity” oraz dwa – zaczerpnięte z niego – single: „Love” i „Life” oraz „Man (part 1)” i „Man (part 2)”. Wszystkie płyty ukazały się w tym samym, 1971 roku. Konsternację potęguje fakt, że do dzisiaj nikt nie wie, jacy muzycy kryją się za nazwą Planetarium (poza nimi samymi, rzecz jasna). Można jedynie spekulować, że grupa została pomyślana przez nich tylko jako jednorazowy projekt poboczny, który z różnych względów nie mógł zostać zrealizować w ich macierzystych zespołach. Bo że nie byli to debiutanci – słychać wyraźnie.
„Infinity” to concept album, na dodatek prawie w stu procentach instrumentalny. Na płycie nie pada ani jedno słowo (jedynie w kilku utworach – między innymi „Life”, „The Moon” oraz tytułowym – słychać wokalizy). Bo też nie musi – muzyka jest tak wyrazista i przekonywająca, że słowa stają się zupełnie niepotrzebne do zrozumienia przesłania. A dotyczy ono człowieka, czy też – mówiąc szerzej – ludzkości. To jakby jego dzieje ujęte w instrumentalną formę, która czasowo nie przekracza trzydziestu siedmiu minut. Da się w tym czasie opowiedzieć o początkach naszej cywilizacji, o odwiecznych pragnieniach i dążeniach, o miłości i nienawiści, wreszcie o przemożnej chęci wyrwania się z ziemskich opłotków? Przykład „Infinity” pokazuje, że tak. Muzyka uderza przede wszystkim bogactwem brzmień – poza klasycznym rockowym instrumentarium słyszymy tu jeszcze gitarę akustyczną, melotron i skrzypce – oraz sugestywnością. Jestem przekonany, że większość uważnych słuchaczy, nie wiedząc, jak poszczególne utwory są zatytułowane, bez większych wpadek tytuły te właściwie by przyporządkowała.
Po nieco burzliwym „Początku” („The Beginning”), pełniącym rolę intro, rozpoczyna się jeden z najbardziej dynamicznych utworów na płycie – z morskich odmętów wyłania się bowiem „Życie” („Life”). Mijają kolejne miliony lat i na Ziemi pojawia się „Człowiek” („Man”). Dwie części tego kawałka mają troszkę odmienny charakter – pierwsza, niemal w całości akustyczna miniatura, wprawia nas w sielski nastrój, druga natomiast – zwłaszcza pod koniec – wprowadza pewien niepokój. Jakby zapowiadała narodziny emocji, które targać będą duszą człowieczą, gdy osiągnie on już odpowiedni poziom rozwoju emocjonalnego. Pierwsza jest „Miłość” („Love”), w odzwierciedleniu której pomogły muzykom przede wszystkim delikatne dźwięki fortepianu i skrzypiec; w ślad za nią nadciąga jednak „Wojna” („War”), znaczona ostrym, hipnotycznie denerwującym, marszowym rytmem i – dla spotęgowaniu nastroju – odgłosami syren alarmowych (na początku i końcu utworu) i wystrzałów karabinowych (w środku). Po wojnie nadchodzi jednak czas pokoju, kiedy to ludzkość – wylizawszy się z ran – zaczyna realizować swoje najskrytsze, niespełnione dotąd marzenia.
Kolejny utwór zatytułowany jest „Księżyc” („The Moon”). Od pierwszych dźwięków tchnie on nadzieją i optymizmem, co zresztą staje się w pełni zrozumiałe, jeśli weźmiemy pod uwagę, że zaledwie dwa lata wcześniej amerykański kosmonauta Neil Armstrong postawił stopę na jedynym satelicie Ziemi (po misji Apollo 11 do 1972 roku Amerykanie lądowali na Księżycu jeszcze pięciokrotnie). Stąd zaś był już tylko niewielki – jak mogło się wówczas wydawać – krok do „Wieczności” („Infinity”). W ostatnim utworze, trwającym ponad jedenaście minut prawdziwym opus magnum albumu, niemal dosłownie odpływamy w przestrzeń kosmosu; psychodeliczna wokaliza, „pływające” tony organów Hammonda, dźwięki (jak można wnioskować) startującej rakiety – wszystko to przenosi nas w zupełnie inny wymiar. A dokąd prowadzi? Na to pytanie każdy musi już odpowiedzieć sobie sam. Muzycy Planetarium pozostawili nas w niepewności.
O płycie „Infinity” pamiętają dzisiaj nieliczni. Niesłusznie, bo to jeden z najwybitniejszych koncept albumów w dziejach rocka progresywnego. Dla nikogo nie byłoby obciachem ustawienie tego krążka na jednej półce obok „The Dark Side of the Moon” Pink Floyd, „The Lamb Lies Down on Broadway” Genesis czy też „Snow Goose” Camela.
koniec
20 sierpnia 2007

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Tu miejsce na labirynt…: Mityczna rzeka w jaskini lwa
Sebastian Chosiński

23 IV 2024

Po trzech latach oczekiwania wreszcie zostały spełnione marzenia wielbicieli norweskiego tria Elephant9. Nakładem Rune Grammofon ukazała się dziesiąta, wliczając w to także albumy koncertowe, płyta formacji prowadzonej przez klawiszowca Stålego Storløkkena – „Mythical River”. Dla fanów skandynawskiego jazz-rocka to pozycja obowiązkowa. Dla tych, którzy dotąd nie zetknęli się z zespołem – szansa na nowy związek, którego nie da się zerwać.

więcej »

Tu miejsce na labirynt…: W poszukiwaniu zapomnianej przyszłości
Sebastian Chosiński

18 IV 2024

Każdy wielbiciel rodzimej progresywnej elektroniki powinien z uwagą przyglądać się kolejnym produkcjom kierowanego przez Jarosława Pijarowskiego Teatru Tworzenia. Chociaż lider pochodzi z Bydgoszczy, jest to projekt wykraczający znacznie poza miasto nad Brdą, a w przypadku najnowszego materiału – „Forbidden Archaeology (Opus 1,1)” – wręcz międzynarodowy. Jak na razie udostępniony został jedynie w sieci, także w formie filmu wideo.

więcej »

Tu miejsce na labirynt…: Muzyczny seans spirytystyczny
Sebastian Chosiński

16 IV 2024

W latach 2019-2020 Alan Davey, były gitarzysta basowy Hawkwind, wydał pod nawiązującym do tej legendarnej formacji szyldem Hawkestrel trzy albumy, po czym… zamilkł. A w zasadzie zajął się innymi konceptami artystycznymi. Musiały minąć cztery lata, aby przypomniał sobie o tym projekcie i uraczył fanów longplayem o wielce mówiącym tytule „Chaos Rocks”.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.