Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 25 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Anawa

EKSTRAKT:90%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułAnawa
Wykonawca / KompozytorAnawa
Data wydania1973
Wydawca Polskie Nagrania
NośnikCD
Czas trwania43:10
Gatunekrock
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
W składzie
Andrzej Zaucha, Jan Kanty Pawluśkiewicz, Zbigniew Frankowski, Anna Wójtowicz, Zygmunt Kaczmarski, Jan Gonciarczyk, Tadeusz Kożuch, Eugeniusz Makówka, Benedykt Radecki
Utwory
CD1
1) Kto wybiera samotność 1:07
2) Człowiek miarą wszechrzeczy 3:18
3) Abyś czuł 5:32
4) Widzialność marzeń 4:34
5) Ta wiara 4:27
6) Będąc człowiekiem 3:26
7) Stwardnieje ci łza 3:20
8) Tańcząc w powietrzu 4:21
9) Uwierz w nieznane 6:08
10) Kto tobie dał 3:34
11) Nie przerywajcie zabawy 3:23
Wyszukaj / Kup

Tu miejsce na labirynt…: Kogo śmierć wybierze, ten umrze zaledwie
[Anawa „Anawa” - recenzja]

Esensja.pl
Esensja.pl
1 2 »
Był piosenkarzem fenomenalnym, obdarzonym potężnym głosem, który jednak – począwszy od lat 80. ubiegłego wieku – rozmieniał już tylko swój ogromny talent na drobne. Efekt jest taki, że dziś bardziej pamiętany jest jako wokalista śpiewający kiczowate piosenki w stylu „Czarnego Alibaby” czy „Baw się lalkami”, niż współtwórca jednej z najbardziej fascynujących płyt w dziejach polskiego rocka – „Anawy” z 1973 roku. Chodzi oczywiście o nieżyjącego od siedemnastu już lat Andrzeja Zauchę.

Sebastian Chosiński

Tu miejsce na labirynt…: Kogo śmierć wybierze, ten umrze zaledwie
[Anawa „Anawa” - recenzja]

Był piosenkarzem fenomenalnym, obdarzonym potężnym głosem, który jednak – począwszy od lat 80. ubiegłego wieku – rozmieniał już tylko swój ogromny talent na drobne. Efekt jest taki, że dziś bardziej pamiętany jest jako wokalista śpiewający kiczowate piosenki w stylu „Czarnego Alibaby” czy „Baw się lalkami”, niż współtwórca jednej z najbardziej fascynujących płyt w dziejach polskiego rocka – „Anawy” z 1973 roku. Chodzi oczywiście o nieżyjącego od siedemnastu już lat Andrzeja Zauchę.

Anawa

EKSTRAKT:90%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułAnawa
Wykonawca / KompozytorAnawa
Data wydania1973
Wydawca Polskie Nagrania
NośnikCD
Czas trwania43:10
Gatunekrock
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
W składzie
Andrzej Zaucha, Jan Kanty Pawluśkiewicz, Zbigniew Frankowski, Anna Wójtowicz, Zygmunt Kaczmarski, Jan Gonciarczyk, Tadeusz Kożuch, Eugeniusz Makówka, Benedykt Radecki
Utwory
CD1
1) Kto wybiera samotność 1:07
2) Człowiek miarą wszechrzeczy 3:18
3) Abyś czuł 5:32
4) Widzialność marzeń 4:34
5) Ta wiara 4:27
6) Będąc człowiekiem 3:26
7) Stwardnieje ci łza 3:20
8) Tańcząc w powietrzu 4:21
9) Uwierz w nieznane 6:08
10) Kto tobie dał 3:34
11) Nie przerywajcie zabawy 3:23
Wyszukaj / Kup
Słuchając, po latach, wczesnych – jazzowych i rockowych – nagrań Andrzeja Zauchy (zecera z zawodu), aż trudno uwierzyć, że ten niezwykle uzdolniony wokalista, perkusista i saksofonista był muzycznym samoukiem. Karierę zaczynał jako nastolatek (urodził się w styczniu 1949 roku1)), grając na bębnach w krakowskim zespole Czarty, który zresztą szybko porzucił, przenosząc się do grupy Telstar. Przy okazji zmienił też profesję, porzucił bowiem perkusję i stanął za mikrofonem. Kapela rynku muzycznego nie podbiła, ale za to jej solista zwrócił na siebie uwagę krytyków i muzyków skupionych w startującej dopiero do wyścigu o wielki sukces grupy Dżamble. Zespół ten istniał, z niewielkimi przerwami, od 1966 roku. Nie potrafił jednak skompletować w miarę stałego składu, a największym kłopotem okazało się dlań pozyskanie godnego uwagi wokalisty. Oczekiwań nie spełnili ani Jan Kaleta, ani Marian Koster (kto zresztą dziś o nich pamięta?); dopiero pojawienie się Andrzeja Zauchy w 1968 odmieniło los Dżambli. Zdecydowanie na lepsze! Zespół – w którym poza naszym bohaterem znajdowali się wtedy jeszcze: grający na instrumentach klawiszowych lider Jerzy Horwath, gitarzysta i basista w jednym Marian Pawlik oraz perkusista Benedykt Radecki – zagrał w latach 1969-1971 kilka spektakularnych koncertów. Pojawił się między innymi na wrocławskim festiwalu Jazz Nad Odrą, festiwalach Kultury Studenckiej w Krakowie i Piosenki Polskiej w Opolu, wreszcie na stołecznym Jazz Jamboree. Jednak z biegiem czasu muzyka Dżambli stawała się coraz mniej jazzowa, ustępując pola soulowi, rhythm’n’bluesowi i muzyce rockowej. Duża była w tym zasługa wokalisty, choć akurat kwestią gustu pozostaje ocena tego, czy artystycznie zespół na takiej przemianie zyskał.
Rok 1971 przyniósł jeszcze jedno ważne wydarzenie w życiu kapeli – wydanie debiutanckiej płyty, zatytułowanej „Wołanie o słońce nad światem”. Album, choć zdecydowanie wyróżniający się na plus na tle ówczesnej produkcji big beatowej, był jednak objawem pewnej stylistycznej schizofrenii2). Oprócz jazzowego „Szczęście nosi twoje imię” zawierał bowiem bezpretensjonalną, aczkolwiek piękną, piosenkę „Wymyśliłem ciebie” (po dziś dzień to zresztą jeden z evergreenów polskiego rocka), jak również monumentalny, progresywno-jazzowy utwór tytułowy, który można bez narażania się na oskarżenie o przesadę porównać do nagranego w tym samym roku przez Marka Grechutę i Anawę pełnowymiarowego „Korowodu”3). Zapewne nie bez znaczenia był fakt, że oba zespoły pochodziły z tego samego miasta, a muzycy doskonale się znali. To sprawiło, że wkrótce losy obu kapel przecięły się. W 1972 roku bowiem, po serii koncertów w Czechosłowacji, Dżamble przestali istnieć; w tym samym czasie bez wokalisty została również Anawa. Wówczas też osierocony przez Grechutę Jan Kanty Pawluśkiewicz zaproponował współpracę Andrzejowi Zausze, ten zaś przyjął ofertę bez zbędnego wahania. W składzie odrodzonej, dziewięcioosobowej Anawy znalazło się zaledwie czterech muzyków, którzy nagrali „Korowód”; poza liderującym ansamblowi Pawluśkiewiczem, byli to jeszcze: wiolonczelistka Anna Wójtowicz, perkusista Eugeniusz Makówka oraz grający na altówce i trąbce Tadeusz Kożuch4). Nowymi twarzami w zespole, prócz samego Zauchy, byli natomiast: gitarzysta i skrzypek Zygmunt Kaczmarski (absolwent Akademii Muzycznej, grający wcześniej między innymi w Skaldach), kontrabasista Jan Gonciarczyk (mający już za sobą staż w jazzowych kapelach Playing Family i kwartecie Zbigniewa Seiferta), gitarzysta Zbigniew Frankowski (który zaczynał karierę pod koniec lat 60. w łódzkich Śliwkach, a potem przemknął przez Vox Gentis, gdzie poznał Marka Jackowskiego i Quorum) oraz stary towarzysz Zauchy z Dżambli – Benedykt Radecki. Rzut oka na instrumentarium muzyków daje już pojęcie o potencjale, jaki krył się w tym składzie – mieliśmy bowiem do czynienia z najprawdziwszą orkiestrą kameralną. I na nagranej w 1973 roku płycie zatytułowanej po prostu „Anawa” znakomicie to słychać.
Album ten zaczyna się od zaśpiewanego przez Zauchę a capella liryka Ryszarda Krynickiego „Kto wybiera samotność”. Warto przytoczyć ten wiersz w całości, ponieważ – choć został nieznacznie zmieniony w stosunku do oryginału – znakomicie oddaje charakter całej płyty, tekstowo krążącej wokół zmiennych kolei ludzkiego losu i powinności człowieka: „Kto wybiera samotność – nigdy nie będzie sam. / Kto wybiera bezdomność – będzie miał dach nad głową. / Kto wybiera śmierć – nie przestanie żyć! / Kogo śmierć wybierze – ten umrze zaledwie”. Swoją drogą, piękne to memento, które można by zadedykować samemu artyście. Gdy tylko głos wokalisty ucicha, słyszymy grany na gitarze akustycznej wstęp, po chwili dołącza majestatyczny męski chór (przywodzący na myśl opus magnum Niemena, czyli „Bema pamięci żałobny rapsod”) i wściekle wybijany rytm perkusji – to „Człowiek miarą wszechrzeczy”, utwór, którego tekst zaczerpnięty został ze starosumeryjskiego eposu o Gilgameszu. Zaucha zaśpiewał go z ogromną siłą, znakomicie wpasowując się w napisaną z iście symfonicznym rozmachem kompozycję Pawluśkiewicza. Wrażenie jest więc, zaprawdę, ogromne. Trzeci utwór na krążku, „Abyś czuł” (z tekstem Leszka Aleksandra Moczulskiego, między innymi nadwornego poety Skaldów), jest nieco lżejszego kalibru, bliski stylistyce wczesnej Anawy z Grechutą.Mimo to wokalista wykazał w nim swą wielkość – najpierw w zwiewnej wokalizie, później w wykrzyczano-wyskandowanym refrenie. Uwagę zwraca tu przede wszystkim awangardowa warstwa instrumentalna, w której w pewnym momencie na pierwszy plan wysuwają się skrzypce. Zygmunt Kaczmarski gra jak, nie przymierzając, Didier Lockwood bądź Jean-Luc Ponty. Kilka lat później podobnym stylem gry na skrzypcach będzie zachwycać w Krzaku Jan Błędowski. „Widzialność marzeń” to z kolei najbardziej popowa piosenka w całym zestawie – z jednej strony przywodząca na myśl wcześniejsze dokonania Zauchy w Dżamblach, z drugiej – wskazująca kierunek, w którym artysta podąży w następnej dekadzie. W oderwaniu od reszty utwór może wydawać się nieco banalny, w całym zestawie pozwala natomiast na odrobinę wytchnienia i zadumy. Swoje „dwie minuty” ma tutaj Tadeusz Kożuch, którego partia trąbki w końcówce nadaje „Widzialności” soulowy posmak.
„Ta wiara” to następny wielki utwór na płycie. Zaczyna się od akustycznego wstępu na gitarze, podobnie jak wcześniej w „Człowieku miarą wszechrzeczy”. Tym razem jednak od razu dołącza Zaucha, który na tle chórku wyśpiewującego tytuł piosenki wyrzuca z siebie z wielką złością i prawdziwie rockową ekspresją kolejne wersy religijnego tekstu Moczulskiego. W drugiej części słyszymy już tylko fantastycznie zaaranżowaną, patetyczną partię chóru. Całość kończy się zawodzeniem zimowego wiatru, co idealnie wprowadza nas w klimat kolejnego kawałka. „Będąc człowiekiem” to bowiem psychodeliczno-oniryczna ballada (zagrana jedynie z akompaniamentem gitary akustycznej i pojawiającej się w końcówce trąbki), od której wieje takim zimnem, że wręcz odczuwamy śmiertelny chłód przestrzeni kosmicznej. Czy jednak może być inaczej, skoro za cały tekst posłużył cytat z włoskiego astronoma Giordana Bruna: „Będąc człowiekiem, nie jestem bliższy nieskończoności, niż gdybym był mrówką, ale też nie jestem dalszy, niż gdybym był ciałem niebieskim”? Następujący po niej utwór „Stwardnieje ci łza” jest chyba najbliższy stylistyce dawnej Anawy – swoim marszowym rytmem i, tradycyjnie już, oratoryjnie zaaranżowanym chórkiem przywodzi na myśl słynne songi Grechuty „Świecie nasz” (1971), „Może usłyszysz wołanie o pomoc” (1972) czy też młodsze o rok od omawianej płyty „Na szarość naszych nocy” (1974). Warto też wsłuchać się dokładniej w warstwę rytmiczną piosenki – grający na fortepianie Pawluśkiewicz przygotował bowiem kilka karkołomnych pasaży. Całość, choć trwa nieco ponad trzy minuty, zachwyca różnorodnością i stopniowanym napięciem; kompozytor uzyskał ten efekt poprzez nałożenie na siebie kolejnych instrumentów (dętych i smyczkowych). Genialne w swej prostocie!
„Tańcząc w powietrzu” to z kolei najbardziej znany utwór z tego albumu, znany także pod alternatywnym tytułem „Linoskoczek”. Tekst Moczulskiego został w nim po raz kolejny idealnie przetransponowany na muzykę, dzięki czemu urzeka zwiewnością i lekkością. Nic więc dziwnego, że to właśnie jemu dane było zyskać największy rozgłos. „Uwierz w nieznane” (notabene kolejny wiersz Ryszarda Krynickiego) zaskakuje natomiast z zupełnie innego powodu. Klasyczna piosenkowa forma zostaje bowiem „przełamana” w pewnym momencie iście awangardowymi poszukiwaniami, których nie powstydziłaby się nawet Grupa Niemen. „Kto tobie dał” zdaje się być naturalną kontynuacją poprzedniego utworu – zarówno z powodu swej akustyczno-balladowej formy, jak i androgynicznego sposobu śpiewania Zauchy. Finał płyty to kolejny po „Linoskoczku” hit – radosne, pacyfistyczne „Nie przerywajcie zabawy” (którego współkompozytorem jest Kaczmarski). Takie „Show Must Go On” w wydaniu Anawy. Czy jednak z powodu tej piosenki płyta nie kończy się zbyt banalnie? Jeśli ktoś ma takie wrażenie, powinien koniecznie sięgnąć po reedycję krążka, zamieszczoną w poświęconym Zausze boksie „C’est La Vie” z 2004 roku. Dorzucono doń bowiem jako bonus nową wersję „Kantaty” (z tekstem poety Jana Zycha). W oryginale utwór ten śpiewał Grechuta na płycie „Korowód” ; wersja z Zauchą pochodzi z okazjonalnego programu telewizyjnego nagranego w 1978 roku, a więc pięć lat po rozwiązaniu ówczesnego składu5). Anawa nagrała wtedy kilka piosenek z omawianego albumu oraz właśnie „Kantatę”, co pozwala porównać obu artystów. Z tego korespondencyjnego pojedynku zwycięsko wyszedł, moim zdaniem, Andrzej Zaucha. Jakkolwiek obrazoburczo to zabrzmi, był on lepszym wokalistą od Grechuty – dysponował mocniejszym głosem i większą skalą. Problem w tym, że nie wykorzystał w pełni swoich możliwości.
1 2 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Czas zatrzymuje się dla jazzmanów
Sebastian Chosiński

25 IV 2024

Arild Andersen to w świecie europejskiego jazzu postać pomnikowa. Kontrabasista nie lubi jednak przesiadywać na cokole. Mimo że za rok będzie świętować osiemdziesiąte urodziny, wciąż koncertuje i nagrywa. Na dodatek kolejnymi produkcjami udowadnia, że jest bardzo daleki od odcinania kuponów. „As Time Passes” to nagrany z muzykami młodszymi od Norwega o kilkadziesiąt lat album, który sprawi mnóstwo radości wszystkim wielbicielom nordic-jazzu.

więcej »

Tu miejsce na labirynt…: Oniryczne żałobne misterium
Sebastian Chosiński

24 IV 2024

Martin Küchen – lider freejazzowej formacji Angles 9 – zaskakiwał już niejeden raz. Ale to, co przyszło mu na myśl w czasie pandemicznego odosobnienia, przebiło wszystko dotychczasowe. Postanowił stworzyć – opartą na starożytnym greckim micie i „Odysei” Homera – jazzową operę. Do współpracy zaprosił wokalistkę Elle-Kari Sander, kolegów z Angles oraz kwartet smyczkowy. Tak narodziło się „The Death of Kalypso”.

więcej »

Tu miejsce na labirynt…: Mityczna rzeka w jaskini lwa
Sebastian Chosiński

23 IV 2024

Po trzech latach oczekiwania wreszcie zostały spełnione marzenia wielbicieli norweskiego tria Elephant9. Nakładem Rune Grammofon ukazała się dziesiąta, wliczając w to także albumy koncertowe, płyta formacji prowadzonej przez klawiszowca Stålego Storløkkena – „Mythical River”. Dla fanów skandynawskiego jazz-rocka to pozycja obowiązkowa. Dla tych, którzy dotąd nie zetknęli się z zespołem – szansa na nowy związek, którego nie da się zerwać.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.