Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 18 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Marcin Hałat

ImięMarcin
NazwiskoHałat

Jazz cały czas mnie kształtuje

Esensja.pl
Esensja.pl
Marcin Hałat
Ze skrzypkiem jazzowym i klasycznym rozmawia Sebastian Chosiński.

Marcin Hałat

Jazz cały czas mnie kształtuje

Ze skrzypkiem jazzowym i klasycznym rozmawia Sebastian Chosiński.

Marcin Hałat

ImięMarcin
NazwiskoHałat
Sebastian Chosiński: Kiedy młody człowiek postanawia grać rocka, ma prosty wybór – sięga po gitarę solową, bas lub bębny, rzadziej klawisze. Kiedy decyduje się na jazz – wybór jest nieporównywalnie bogatszy. Co zatem decyduje, że spośród dziesiątek instrumentów (i ich wariantów) sięgnąłeś właśnie po skrzypce?
Marcin Hałat: Ze skrzypcami jestem związany od szóstego roku życia. To od moich dziadków w prezencie otrzymałem właśnie ten instrument. Z nim też wiążą się moje pierwsze przygody z formalną edukacją muzyczną. Kiedy uczęszczałem do Liceum Muzycznego w Katowicach, byłem wtedy pochłonięty poznawaniem tzw. klasycznej tradycji muzycznej właśnie na skrzypcach. Jednocześnie widziałem moich starszych kolegów, którzy podejmowali próby gry muzyki jazzowej. Pod ich wpływem, mając czternaście lat wybrałem się na moją pierwszą estradę jazzową, która odbyła się na Wydziale Jazzu i Muzyki Rozrywkowej. To było pierwsze tak silne przeżycie związane z muzyką jazzową. Estrada trwała do późnych godzin nocnych. Byłem pod ogromnym wrażeniem tego co wtedy usłyszałem. Miałem tylko jedną wątpliwość. Na tej estradzie nie grał wówczas żaden skrzypek, a ja chciałem jak najszybciej grać w taki sposób. W tej desperacji nawet zdecydowałem, że zamienię instrument na puzon… Na szczęście moja mama uświadomiła mi wówczas, że jazz można grać na skrzypcach. I tak się zaczęło.
Sebastian Chosiński: Człowiek urodzony na pograniczu kultur zazwyczaj przenika różnymi wpływami, poznaje nie tylko język sąsiada, ale też jego obyczaje, literaturę, muzykę. Fakt, że pochodzisz z Beskidu Śląskiego, wpłynął na Twoją wrażliwość artystyczną, kształtował światopogląd?
Marcin Hałat: Jak najbardziej tak. Dom, w którym się wychowywałem, kształtował mnie i po dziś dzień kształtuje. Wszystko czego doświadczyłem w czasach mojego dzieciństwa ma na mnie wpływ. Język, gwara śląska cieszyńskiego to charakterystyczny kod, za którym kryje się poczucie tożsamości. To również muzyka, tak jak i język, będąca pod wpływem wielowiekowego przenikania się wpływów polskich, czeskich, słowackich czy niemieckich. To w czasach mojego dzieciństwa słuchałem melodii ludowych i kościelnych śpiewanych przez domowników, dziadka śpiewającego i grającego na akordeonie, ciocię grającą na fortepianie, wujka ćwiczącego na fagocie. Na dodatek wszystko okraszone było cieszyńską gwarą. To tu także wpadły mi w ręce płyty Adama Makowicza. I to wszystko w jednym domu!
Sebastian Chosiński: Słowem: w Twojej rodzinie nie brakowało artystów, a muzyka klasyczna i ludowa otaczały Cię od najmłodszych lat. Rzeczywistość pokazuje, że w takich przypadkach zachodzą zazwyczaj dwa procesy: albo młody człowiek nasiąka tą fascynacją, albo buntuje się, nie chcąc być w kolejnym pokoleniu przedstawicielem tego samego zawodu. Ty dokonałeś pierwszego wyboru. Ale czy przez te wszystkie lata przejawiałeś także nastroje buntownicze?
Marcin Hałat: Muzyka, która wtedy mnie otaczała, była czymś naturalnym i codziennym. Była wpisana w naturalny tryb życia i może to spowodowało, że nie miałem skłonności do buntu. Pamiętam, że jako dziecko bardzo się wzruszałem, słysząc rodzinny śpiew i tak jest po dziś dzień. To co wydarzyło się w trakcie sesji nagraniowych, to bardzo spontaniczne zjawisko, które pokazało, jak improwizacja potrafi docierać do odległych obszarów ludzkich wspomnień, przeżyć i przemyśleń. Muzykę ludową traktuję do tej pory jako coś wyjątkowego. Natomiast doświadczenie związane z muzyką klasyczną to dla mnie niepodważalny muzyczny fundament i wielkie szczęście. Tak na dobrą sprawę każdym wspomnianym gatunkiem jestem ciągle zafascynowany. Jazz i improwizacja to z kolei gatunki, które wyrwały mnie w kierunku poszukiwania własnej muzycznej drogi.
Sebastian Chosiński: Jakie to uczucie w młodym wieku zwrócić na siebie uwagę Adama Makowicza – genialnego pianisty jazzowego o światowej renomie? Jak to jest stanąć z instrumentem w ręku obok człowieka takiego formatu? Drżą ręce, mylą się nuty?
Marcin Hałat: Było to jak dotknięcie czarodziejskiej różdżki. Słuchałem wtedy sporo muzyki jazzowej. Prawie każdą wolną chwilę przeznaczałam na słuchanie. Dlatego występ z Adamem Makowiczem był ogromnym przeżyciem. Mogłem w końcu na żywo zagrać muzykę, której słuchałem i którą podziwiałem, muzykę, która była moim marzeniem. Już wtedy nastąpiła na scenie konfrontacja dwóch muzycznych światów: doświadczeń europejskiej wiolinistyki ze światem wyzwolonego ducha amerykańskiego jazzu. Pierwsze próby z Adamem Makowiczem były zderzeniem się tych dwóch światów. Robiłem wszystko, aby zatrzeć te różnice. Próbowałem zmienić wszystko, aby tylko dopasować się do gry Makowicza. I dotarłem do ściany. Efekt moich starań nie był dla mnie zadowalający. Wiedziałem już wtedy, że czeka mnie długa droga poszukiwań własnego sposobu gry. Niewątpliwie spotkanie Adama Makowicza było dla mnie bardzo silnym impulsem do rozwoju.
Sebastian Chosiński: Kolejnym Twoim mistrzem – po wyborze studiów na Wydziale Jazzu i Muzyki Rozrywkowej Akademii Muzycznej w Katowicach – został skrzypek Henryk Gembalski, jeszcze jedna pomnikowa postać w polskim jazzie. Muzyk, który równie swobodnie czuje się, grając klasykę, modern jazz, jak i fusion. Jaki wpływ miał profesor Gembalski na Twoją twórczość?
Marcin Hałat: Henryka Gembalskiego poznałem jeszcze jako uczeń liceum. Wprowadzał mnie w świat muzyki jazzowej. Fascynujące jest to, że nigdy nie naprowadzał mnie na żaden muzyczny nurt czy też określony sposób gry. Bardzo wnikliwie słuchał tego co grałem. Wiedziałem już wtedy, że słyszy i rozumie muzykę w sposób niezwykle wszechstronny. Jego nagrania są tego dowodem. Był także kimś więcej niż tylko nauczycielem. Przede wszystkim był i jest mi bliską osobą, z którą mogłem o wszystkim porozmawiać i tak jest do dziś. To on również zainspirował mnie w dużej mierze do eksperymentów i pokazał jak wplatać do muzyki swoje myśli, wrażenia i fascynacje.
Sebastian Chosiński: Granie muzyki klasycznej (chociażby Ludwiga van Beethovena bądź ostatnio Karola Rathausa) i jazzu improwizowanego (w stylu Zbigniewa Seiferta) to, zdawałoby się, dwa skrajnie odmienne światy. Mam wrażenie, że o ile jazzman – zwłaszcza improwizujący – może sobie pozwolić na inspirowanie się muzyką klasyczną, o tyle członek orkiestry symfonicznej, którym także jesteś, musi jasno trzymać się ustalonych zasad i dźwięków. Nie kłócą się w Tobie te dwie osobowości?
Marcin Hałat: I to jest moje wielkie szczęście. Staram się robić wszystko aby w mojej muzyce nie było sprzeczności. Ja tak naprawdę bardzo się cieszę, że mogę powracać do wspaniałych dzieł literatury kameralnej, orkiestrowej czy solowej jako skrzypek. To tak samo fascynujący obszar jak muzyka jazzowa czy improwizowana. Kiedy pojawiła się u mnie fascynacja jazzem, szukałem sposobu gry, który przede wszystkim nie będzie burzył moich doświadczeń na polu muzyki klasycznej. Uważam również, że bardzo istotne jest poznawanie swoistego kodu każdego gatunku muzycznego, jego uwarunkowań historycznych oraz przemian, którym był poddany na przestrzeni całego okresu krystalizowania się. To świadomość posiadanych środków i umiejętność ich użycia jest odpowiedzią na pytanie – czy można i w jaki sposób łączyć poszczególne gatunki ze sobą.
Sebastian Chosiński: „Być jazzmanem to znaczy być improwizatorem, wykonawcą, kompozytorem w jednej osobie. Muzyką odzwierciedlać swoją osobowość, postawę emocjonalną i intelektualną, tworzyć ciągle coś nowego, wyrazistego i charakterystycznego. Jazz pozbawiony piętna indywidualności traci na wartości, popadając w banał i schematyczność” – to Twoje słowa, pochodzą z wydrukowanego w 2010 roku artykułu zatytułowanego „Wybrane aspekty wykonawcze i interpretacyjne w wiolinistyce jazzowej i klasycznej”. Idąc tym tropem, muszę zapytać: do jakiego stopnia ukształtował Cię jazz?
Marcin Hałat: Tak naprawdę to właśnie jazz postawił przede mną dobitnie najważniejsze pytania jak do tej pory. Kim i skąd jestem, dokąd zmierzam. Co buduje i motywuje moją muzykę i mnie samego. Jak szukać prawdy w muzyce. Jak i o czym chcę grać. Jazz również zmienił moje podejście do wykonywania muzyki klasycznej. Zrozumiałem, jak mogę kreatywnie podchodzić do interpretacji wspaniałych dzieł literatury klasycznej. Dzięki temu, kiedy powracam do klasycznego repertuaru, staram się na nowo odkrywać sens poszczególnych dzieł. To jazz sprawił, że porzuciłem pojęcie odtwórstwa w muzyce. Myślę, że jazz cały czas mnie kształtuje.
Sebastian Chosiński: W świecie jazzu – również polskiego – nie brakuje wybitnych skrzypków: od legend pokroju Stéphane’a Grapellego i Jean-Luka Ponty’ego, poprzez Zbigniewa Seiferta, aż po wciąż jeszcze aktywnego Michała Urbaniaka czy pochodzącego z tego samego, co Ty, pokolenia Adama Bałdycha. Który z nich jest Ci najbliższy? Od którego nauczyłeś się najwięcej?
Marcin Hałat: Pierwszą legendą był dla mnie właśnie Stéphane Grapelli. Jeszcze będąc w liceum, słuchałem nagrań tego legendarnego skrzypka i kopiowałem na skrzypcach każdą jego nutę. Tak nauczyłem się na pamięć kilku jego płyt. W miarę upływu czasu zacząłem się zastanawiać nad tym, co sprawia, że muzyk gra w taki czy inny sposób. To pragnienie poznania wszystkiego, co ma wpływ na muzykę. W tym czasie zdystansowałem się również do jakichkolwiek form naśladownictwa czy kopiowania. Każdy ze wspomnianych skrzypków jazzowych wypracował własny rozpoznawalny styl. I prawdą jest że każdy z nich dał mi duży impuls do odszukania własnej drogi w muzyce za co z całego serca im dziękuję.
koniec
13 października 2021
Urodzony w 1981 roku w Beskidzie Śląskim Marcin Hałat jest absolwentem Wydziału Jazzu i Muzyki Rozrywkowej Akademii Muzycznej w Katowicach, gdzie grę na skrzypcach doskonalił pod okiem profesora Henryka Gembalskiego. Od lat współpracuje z orkiestrami symfonicznymi, ale również z wielkim oddaniem gra jazz. Chociażby w kierowanym przez siebie zespole The Owl…

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Nie przegap: Październik 2019
Esensja

31 X 2019

Oto co zrecenzowaliśmy w październiku – jeśli coś ciekawego wam umknęło to akurat zdążycie nadrobić w weekend.

więcej »

Emocje są dla mnie w muzyce najważniejsze
Piotr Schmidt

19 VII 2018

Rok po nagraniu doskonałej płyty „Dark Morning” i na niespełna dwa miesiące przed publikacją – wypełnionego gwiazdami – albumu „Saxesful” postanowiliśmy dowiedzieć się od twórcy obu płyt, trębacza Piotra Schmidta, jak rozpoczęła się jego przygoda z jazzem, co dała mu współpraca z pianistą Wojciechem Niedzielą oraz czy jako pedagog widzi w swoim otoczeniu młodych artystów, którzy w przyszłości mogą wpłynąć na oblicze polskiego jazzu…

więcej »

Zawsze oczekiwałam od sztuki wzruszeń, a teraz pragnę ich dostarczać
Anna Przybył

9 V 2017

Debiutancka płyta Anny Przybył ma być powiewem świeżości na polskiej scenie lirycznego popu i piosenki poetyckiej. Artystka pod koniec kwietnia wydała „Pragnienia”, album nagrany we współpracy z kierownikiem produkcji i twórcą większości aranży Jackiem Hoduniem oraz realizatorem dźwięku, siedmiokrotnym laureatem Fryderyka, Leszkiem Kamińskim. Z młodą wokalistką, kompozytorką i poetką rozmawiamy o znaczeniu emocji, „Podwójnym życiu Weroniki” i Halinie Poświatowskiej.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.