Nie interesują ich miecze świetlne, mówią, że to dobre dla niemowlaków, a rycerze Jedi są dla nich przeżytkiem. Rewolucje i rebelie to bzdury, powiadają, takie rzeczy, jak wolność i demokracja załatwia się przy pomocy pieniędzy. Ostatecznie, staruszku – wykładał mi kiedyś jeden z nich – najważniejsze jest, żeby życie było wesołe i przyjemne.
Julia Hermes
Nie interesują ich miecze świetlne, mówią, że to dobre dla niemowlaków, a rycerze Jedi są dla nich przeżytkiem. Rewolucje i rebelie to bzdury, powiadają, takie rzeczy, jak wolność i demokracja załatwia się przy pomocy pieniędzy. Ostatecznie, staruszku – wykładał mi kiedyś jeden z nich – najważniejsze jest, żeby życie było wesołe i przyjemne.
Julia Hermes
‹Starość rycerza Jedi›
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Autor | Julia Hermes |
Tytuł | Starość rycerza Jedi |
Opis | To nie gwiezdnowojenne fanfiction. Nie tylko. To piękny obraz samotności, wynikającej z braku pytań o jutro. |
Gatunek | fanfiction |
Zmrok zapada na planecie Tatooine.
Mało kto teraz się tu osiedla. Właściwie zostałem sam. Jeśli nie liczyć dwóch przerdzewiałych robotów. Ludzie – nazywajmy dla ułatwienia ludźmi wszystkie te istoty – ludzie przenosili się stopniowo w inne rejony galaktyki. Są tam, gdzie można dużo zarobić, zdobywać wysokie stanowiska i gdzie nie trzeba chodzić z miotaczem nawet do ubikacji.
Zostałem więc sam. Jeśli nie liczyć dwóch starych robotów i duchów starych przyjaciół, którzy odwiedzają mnie w snach. Pytam z nadzieją: już czas? Ale oni odpowiadają: jeszcze nie teraz.
Wtedy opuszczam głowę. Wiem, że zaraz się obudzę i jak co dzień naoliwię oba roboty. A potem będę patrzeć w niebo. Aż zacznie zapadać zmrok.
Nie wychowałem sobie następcy. Mój miecz zardzewieje bezczynnie w grobie. Nie mam syna, któremu mógłbym przekazać Moc. Nie zdążyłem go spłodzić. Kobiety zawsze lgnęły do Hana … a ja nie miałem przecież o to pretensji, bo jako Jedi nie mogłem poświęcać zbyt wiele czasu na głupstwa. Moc jest obowiązkiem, nie przywilejem, tak mnie uczono i tego się trzymałem.
Nie mam syna. Nie mam również uczniów. Dzisiejsza młodzież nie wierzy w Moc i nie ma dość dyscypliny, by podjąć się nauki. Nie interesują ich miecze świetlne, mówią, że to dobre dla niemowlaków, a rycerze Jedi są dla nich przeżytkiem. Rewolucje i rebelie to bzdury, powiadają, takie rzeczy, jak wolność i demokracja załatwia się przy pomocy pieniędzy. Ostatecznie, staruszku – wykładał mi kiedyś jeden z nich – najważniejsze jest, żeby życie było wesołe i przyjemne. Żeby mieć szybki statek i ładną kobietę. A moją mocą, mówił, jest własne konto w Banku Galaktyki. I już.
Tak, Han był zawsze ulubieńcem tłumów. Już wtedy, kiedy zwyciężyliśmy Imperium, to on zdobywał największe pochwały. Teraz, kiedy stał się Bohaterem Rewolucji, nikt już nie pamięta, że dołączył do nas w ostatniej chwili i ze zrobił to tylko dla Lei. A jednak tak sprytnie się urządził, że w oczach ludzi właśnie on jest tym rycerzem, który pokonał smoka i zdobył rękę księżniczki.
O mnie zapomniały już nawet podręczniki historii.
Czy nie żałuję czasem, że odrzuciłem ofertę Imperatora? Kiedy myślę o tym, jak mnie zlekceważono, a jeszcze bardziej, kiedy patrzę na te nowe porządki w Galaktyce, zapytuję sam siebie, czy moja walka nie była daremna.
Wszystko poszło nie tak, ale to – to jest nasz wspólny błąd. Bo nigdy, w czasie całej naszej walki, nigdy nie zastanawialiśmy się nad tym, co będzie potem. Nigdy nie zapytaliśmy tego szarego tłumu, czego on naprawdę chce. Zakładało się milcząco, że tego samego, co my. A potem, jak się okazało, nie to, kto rządził, było dla nich najważniejsze. Ważny był porządek, a ten przecież zawsze zapewniały milczące, stalowe zastępy Imperatora. Kiedy rozsypała się ta straszna armia, tłum zaczął się burzyć.
Tymczasem skłócona Rada Galaktyki debatowała przez całe miesiące nad nową nazwą jakiejś planety.
Żołnierze, ci, którzy nie zginęli wraz z Imperatorem, rozpierzchli się po całej Galaktyce. Już nigdy nie udało się ukarać tych najbardziej okrutnych. Niektórzy sprzymierzyli się z gangsterami. Inni podróżowali z planety na planetę, tłumacząc ludziom i nie-ludziom, że Imperator, który przecież nigdy osobiście nie szkodził żadnemu ze swoich pokornych i grzecznych poddanych, zapewniał przynajmniej ład i dobrobyt, a cały ten jego cudowny porządek uległ zniszczeniu za sprawą garstki nieodpowiedzialnych rebeliantów, czyli nas.
A Rada debatowała nad podziałem władzy.
I doszło wreszcie do tego, że ktoś zapytał na jednym z posiedzeń: co ten Jedi tu właściwie robi? Jakie ma zasługi, jakie kwalifikacje? Moc? Naukowo nie potwierdzona. Ktoś inny zapytał, skąd ten Jedi wziął się na statku Imperatora? Kto nam udowodni, że nie wdawał się z nim w jakieś spiski? I jeszcze to śmierdzące pokrewieństwo ze znienawidzonym Vaderem…
Wtedy zabrałem roboty i przeniosłem się na Tatooine.
Nie, żebym zazdrościł Hanowi. On po prostu zawsze umiał dobrze się urządzić. Był tu dwa lata temu z okazji jakiejś rocznicy wyzwolenia Galaktyki. Przyjedzie znów za parę lat, kiedy nadejdzie następne ważne święto albo kolejne wybory, przed którymi dobrze jest pokazać się przed kamerami w towarzystwie starego przyjaciela, zramolałego mistrza Jedi, poklepać go poufale po ramieniu. Wspomnieć coś o biednej Lei, zabitej przez zamachowca, zapewnić ludy Galaktyki, że wszystko w absolutnym porządku.
Tak, Han jest teraz prezydentem Galaktyki. On wiedział, jaki użytek zrobić ze swojej sławy. Nawet porażkę przerabiał w triumf, cała Galaktyka pamięta, jak płakał nad grobem Lei, chociaż żarli się niemiłosiernie przez dwadzieścia pięć lat. Nie mogła mu wybaczyć, że stał się takim karierowiczem, zaraz, zapytałem ją kiedyś, czy kiedykolwiek nim nie był?
Han nie zdradził Mocy, mówiłem jej, on w nią nigdy nie wierzył.
Nie zazdroszczę mu niczego: sławy, pieniędzy, stanowiska. Jestem rycerzem Jedi, takie drobiazgi nie mają dla mnie znaczenia. Mogłem przecież podążyć tą samą drogą, wtedy, kiedy jeszcze ciągle wierzono w moc. Ale to nie było ważne. I nie zazdroszczę mu.
Zabolało mnie tylko jedno: kiedy nazwano Anakina Skywalkera kolaborantem – mówili to ludzie, którzy nigdy nawet miecza nie trzymali w ręku, a na widok żołnierza Imperium pierzchali, gdzie pieprz rośnie – kiedy oskarżano mojego ojca o zdradę, Han Solo, wielki autorytet, Bohater Galaktyki nie wydusił z siebie ani słowa w jego obronie. Pomimo, że wiedział ode mnie, jak było naprawdę. Że to ojciec zniszczył imperatora. Że bez niego tej wolnej galaktyki po prostu mogłoby nie być. A jednak Han Solo milczał.
Georgiana. Tak zwała się jedyna istota, która odważyła się zostać ze mną na planecie. Miała takie drobne stopy, jak dziecko. To wszystko, co pamiętam, twarz zaciera się w zmęczonej pamięci starego człowieka.
Georgiano, do ciebie przemawiam w ten gorący wieczór. Byłaś słaba, nie wytrzymałaś twardego klimatu Tatooine. Pochowałem cię w suchym piasku. Georgiano, zasypiam z myślą, że przyjdziesz we śnie razem z mistrzami, że przyjdziesz choć raz zamiast nich. Ale ty, dziewczyno o drobnych stopach, postanowiłaś czuwać nade mną nie dając mi najmniejszego znaku. Ufam, że kiedy przyjdzie ten ostatni dzień, to ty przeprowadzisz mnie przez pustynię.
Moc jest obowiązkiem, nie przywilejem. Rycerz Jedi nie może zaniedbywać swojej pracy dla oczu kobiety. Ani dla jej drobnych stóp. Mała Georgiana nigdy się nie skarżyła, a ja, zgorzkniały starzec, nie wiedziałem, ile łez upadło w piasek.
Nikt nie potrzebuje rycerza Jedi z jego antycznym mieczem i przestarzałymi zasadami. Świat się zmienia, mówią. Galaktyka potrzebuje pragmatycznych i rozsądnych przywódców. Nie załatwia się ważnych spraw walką ani Mocą, zresztą, mówią, Moc nigdy nie istniała. Tak mówią: była według nich tylko splotem przypadków i autosugestii. Tego uczą dzieci w szkołach.
Dziś znowu zobaczę Yodę we śnie, będzie przemawiał do mnie używając swojej dziwnej składni i znowu każe mi czekać jeszcze jeden dzień. A ja wiem, że ten jeden dzień niczego nie zmieni. Nie przybędzie żaden statek na planetę Tatooine. Nie wypełznie z niego przedstawiciel prezydenta z prośbą o pomoc. Nie wyskoczy z niego żaden młodzik z ogniem w oczach i wielkim marzeniem: zostać Jedi. „Czekać musisz” powie mi Yoda. Na co, mistrzu? C3 zgrzyta niemiłosiernie, ma pewnie pełno piasku w zawiasach.
Zmrok zapada na planecie Tatooine. Znowu jestem sam (nie licząc robotów). Znów będę we śnie pytać: czy już czas? Odpowiedź będzie, jak zwykle, przecząca. Zmrok zapada na bezludnej planecie…
Piękny tekst...