WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Autor | Grzegorz Wiśniewski |
Tytuł | Tygrys! Tygrys! Tygrys! |
Opis | Grzegorz Wiśniewski, pisarz i publicysta, jeden z najpopularniejszych autorów "Esensji". Greg ma w dorobku już utwory cyberpunkowe - "Manipulatrice" (Nowa Fantastyka 11/1994 - piąte miejsce w głosowaniu czytelników na najlepsze opowiadanie roku), "Mój brat, Kain" (Framzeta 2/1999 - nominacja do Nagrody Elektrybałta 1999); humorystyczne, korzystające ze znanych schematów fantystyki - "Z kronik Powermana" (Nowa Fantastyka 3/1995), "Władcy labiryntu" (Framzeta (7)1/2000 ) lub z twórczości filmowej; na serio - "Dobrzy, źli ludzie" (Framzeta 4/1999 - Nagroda Elektrybałta 1999), lub z przymrużeniem oka - "Imperialna opowieść wigilijna" (Framzeta 1/1999), "Matrixowa opowieść wigilijna" (Framzeta 6/1999) i "Obca opowieść wigilijna" (Esensja 3/2000 - nominacja do Nagrody Elektrybałta 2000). Podaje się za nieprzyjaciela kotów, którym poświęcił świetnie przyjęte przez czytelników "Esensji" opowiadanie "Pies, czyli kot" (Esensja 1/2000 - nominacja do nagrody Elektrybałta 2000), a jego drugą pasją, obok fantastyki, jest historia, zwłaszcza historia wojen, której poświęcił tekst w rzeczywistości równoległej "Płomień Tiergarten" (Framzeta 3/1999 - nominacja do Nagrody Elektrybałta 1999), a także, w jakimś sensie, poniższe opowiadanie. "Tygrys! Tygrys! Tygrys!" to oczywiście literacka wersja pewnego znanego wydarzenia historycznego (nie trzeba chyba wyjaśniać jakiego), a także pełnoprawna opowieść fantasy. Miłej lektury! |
Gatunek | fantasy |
Tygrys! Tygrys! Tygrys!Grzegorz Wiśniewski
Grzegorz WiśniewskiTygrys! Tygrys! Tygrys! Teraz to było tylko wspomnienie. Smoki na samym początku ataku musiały zapalić takielunek, którego płonące kawałki przez niedomknięty luk dostały się do kadłuba i rozpętały dziki pożar. Sądząc z przechyłu, załoga nie mogąc dać sobie rady z pożarem otworzyła zawory denne. Ogniowiec osiadał z lekkim przechyłem, a z jego pokładu wciąż uciekali ludzie. Carniza miał nadzieję, że nic takiego nie spotka jego okrętu. Atak słabł, zauważył z zadowoleniem. Smoków było coraz mniej i chyba ziały ogniem dużo rzadziej niż dotąd. Ale z powodu szalejących wszędzie pożarów trudno było się zorientować na pewno. Minęli Loficarnię i ruszyli powoli w kierunku kanału prowadzącego na ocean. Kilka bestii rzuciło się na nich z różnych stron, ale były już wyraźnie zmęczone. Niemal nie ziały. Ale i tak spaliły szczyt grotmasztu, nim odleciały. Jego obsada wyjąc skoczyła do zatoki. Ostatni smok rzucił się na nich niemal pionowo, jego jeździec zdecydował widać źle ocenił własną wysokość. Zanim jeszcze bestia w ogóle zaczęła nabierać powietrza do plunięcia, jeden z pokładowych strzelców usadowiony na bocianim gnieździe wsadził jej w oko bełt z kuszy wałowej. Smok oklapł w powietrzu i runął jak kamień. - Uwaga! - podniósł się gromki wrzask nad pokładem. Carniza zauważył, że on sam także krzyczy. Bestia złamała bukszpryt i plusnęła w wodę tuz przed dziobem, ocierając się o niego, po czym pękła z gorąca. Tak silnie, że zatrząsł się cały okręt. Buchnął płomień na fordeku, gdy zajął się dół kadłuba i strzęp bukszprytu, jaki za sobą teraz wlekli. Zaraz też na achterdek wpadł bosman z meldunkiem. - Eeee... - zawahał się widząc duchowną osobę - Melduję, że posłusznie, bydlę nam ze szczętem dziób rozszczelniło, panie oficerze. Bierzemy wodę jak marynarz na kacu... na morze nam lepiej nie iść. W porcie musim zostać. Carniza westchnął. Tak kończyły się jego marzenia o sławie wielkiego dowódcy, który jako jedyny wyprowadził okręt spod ataku. - Co radzisz? - Przybić do łańcucha fortecznego przed nami, panie oficerze. Tam w jednym miejscu płycizna. Przeczekamy. Podważenie słuszności tej rady przekraczało umiejętności Carnizy. - Sternik, doprowadzisz nas tam? - Tajest, kapi... to jest, wasza eminencjo. Jakoś dociągniemy, pomyślał Carniza, mam nadzieję, że nie odbiorą mi za to święceń. Dociągnęli, po czym część wioślarzy zemdlała z wysiłku. Carniza mógł odetchnąć z ulgą. - Kapitanie! - rozległ się okrzyk z bocianiego gniazda. Tego na foku, ostatniego nie spalonego. Carniza nie od razu zrozumiał, że zasadniczo krzyczą do niego - Odlatują! Faktycznie, smoki odlatywały. Wychylił się przez reling i obserwował wroga, chyba nawołującego się buczeniem sygnałowych rogów. Zebrali się w końcu na dużej wysokości, sformowali w klucze i ruszyli na północ. Ich szyki nie wyglądały na specjalnie przerzedzone. Uderzył pięścią w poręcz relingu. Nic im nie można było zrobić. Smocze stajnie Perłowego Portu płonęły po drugiej stronie zatoki, a jedyne gady jakie miała Flota Oceanu wypłynęły na manewry z grzędowcami Priserentre i Arsatoga. I nikt, poza dowództwem Floty, nie wiedział, kiedy wrócą. Do tego czasu napastnicy będą już daleko. Pokład pod jego stopami przechylił się. Woda wolno wypełniała kadłub przez przebity dziób i cały ogniowiec przechylał się na lewą burtę. Ogień, łapczywie pożerający dziobnicę i złamany maszt, raptownie osłabł. Zgasł zupełnie dopiero gdy Vaneda mocniej osiadła na płyciźnie. Niektórzy marynarze skakali za burtę i płynęli na brzeg, by przywiązać liny do pachołków nabrzeża. Jeżeli uda się porządnie unieruchomić okręt, to zniszczenia nie będą zbyt wielkie, pomyślał Carniza. Da się go wydobyć i wyremontować. I któregoś dnia stanąć do walki. Ogarnął wzrokiem panoramę Perłowego Portu. Płonące nabrzeża, fortecę, magazyny, mola. Zniszczone okręty. Płonące strzępy Rizaony. Haoklomę wywróconą do góry dnem. Zatopioną aż do śródokręcia Loficarnię. Płonące maszty stojącej w doku Anpennsywlii. - Ktoś za to zapłaci - mruknął pod nosem. - I to drogo. Naprawdę drogo. Przedpołudnie Flota cesarska admirała Mammatoyo Dzień i cztery kwadry żeglugi od Perłowego Portu Rogi pierwsze oznajmiły powrót smoków. Nierówne, nieco przerzedzone klucze formacji pokazały się na horyzoncie zaraz potem. Wolno dociągnęły nad ustawione z wiatrem grzędowce i jeden za drugim zaczęły schodzić ku wysuniętym grzędom. Jeden ze smoków z Ryuhi był tak zmęczony, że spadł do oceanu trzysta kroków przed macierzystym grzędowcem. Reszta lądowań przebiegała jednak bez problemów. Oficerowie na Kaggi z zadowoleniem witali każdego kolejnego smoka, który podlatywał do grzędy i siadał na niej tak ociężale, jak można się spodziewać po zmęczonym zwierzęciu. Balansmistrze pokrzykiwali od strony dziobu, a służbowi sprowadzali kolejne smoki do ich gniazd. Nie wszystkie jednak, zauważył Mammatoyo. Trzy pozostały puste. Flota Oceanu drogo sprzedała swoje życie. Gdy operacja przyjmowania smoków zakończyła się, marynarze zaczęli przesuwać grzędę z powrotem w położenie marszowe. Oficerowie podeszli do admirała, gratulując mu jeden przez drugiego. Przepuścili Chifudę, który przyszedł na achterdek złożyć raport. Wyprężył się. - Cztery ogniowce zatopione na pewno - zameldował. - Jeden zatonął natychmiast, drugi przewrócił się, trzeci osiadł na dnie zatoki i mógł także przewrócić się. - uśmiech Ganumo za jego plecami rósł z każdym słowem. - Możemy wyciągnąć wniosek, że osiągnęliśmy to, co zamierzaliśmy... Oficerowie jeden przez drugiego zaczęli rzucać propozycje kolejnych posunięć. - Jest jeszcze wiele celów - dodał Chuifuda, - które powinny zostać ugodzone i dlatego radzę przeprowadzić następny atak... Rozpętała się jeszcze gorętsza dyskusja. Mammatoyo uciszył ją jednak. - Po pierwsze, atak spełnił pokładane w nim nadzieje i kolejne uderzenie nie powiększyłoby w sposób istotny zniszczeń - powiedział spokojnym tonem. - Po drugie, przeciwnik szybko zorientował się w sytuacji i stawił twardy opór. Podczas kolejnego ataku nasze straty bardzo by wzrosły. Przyjrzał się swoim oficerom. - Po trzecie, nie wiemy, gdzie znajdują się wrogie grzędowce. Wystawianie na ich atak naszej floty, to zbędne ryzyko. Spojrzał na zmęczonego Chifudę. - Innymi słowy, panowie - oświadczył zdecydowanie. - Zawracamy. Akcje uznaję za zakończoną. Przytaknęli mu bezzwłocznie, chociaż nie wszyscy wyglądali na zadowolonych. - Ganumo, niech pan wyda rozkazy. Komandor pokłonił się głęboko. - Oczywiście, admirale. Ma pan rację. Odnieśliśmy wspaniałe zwycięstwo. Mammatoyo zapatrzył się w horyzont na zachodzie, podszedł do relingu, zostawiając swoich oficerów z tyłu. Nagle poczuł spóźnione ukłucie niepokoju. - Obawiam się jedynie - wyszeptał do siebie, - że zaczepiliśmy giganta i obudziliśmy w nim wolę walki... KONIEC |
— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.
więcej »Upubliczniasz dostęp do swoich myśli i ludzie odnajdują w tobie własne odbicie. Nie możesz kłamać, oszukiwać. Jesteś tylko tym, czym jesteś, obrany z pozorów i kurtuazyjnych zasłon, które jedynie przysłaniają twoją zwyczajność. Rzeka to widzi i podziwia. A ty podziwiasz siebie za to, że odważyłeś się pokazać komuś prawdziwe ja. Że stałeś się przez to kimś niezwykłym.
więcej »...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak
Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak
Esensja czyta: Listopad 2014
— Miłosz Cybowski, Jacek Jaciubek, Paweł Micnas, Agnieszka ‘Achika’ Szady, Konrad Wągrowski
Chwała ogrodów, błoto i morze
— Michał R. Wiśniewski
Kategoria A
— Michał R. Wiśniewski
Niewielka wojna
— Michał Kubalski
Noel Profesjonał
— Grzegorz Wiśniewski
Wiedźmińska Opowieść Wigilijna
— Grzegorz Wiśniewski
Tolkienowska opowieść wigilijna
— Grzegorz Wiśniewski
Obca opowieść wigilijna
— Grzegorz Wiśniewski
Pies, czyli kot
— Grzegorz Wiśniewski
Matriksowa Opowieść Wigilijna
— Grzegorz Wiśniewski