WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Autor | Grzegorz Wiśniewski |
Tytuł | Dobrzy, źli ludzie |
Opis | "Dobrzy, źli ludzie" to nie tylko fanfiction gwiezdnowojenne. To także znakomite niezależne opowiadanie science fiction i świetny tekst antywojeny, nagrodzony w 1999 roku nagrodą Elektrybałta. |
Gatunek | fanfiction, SF |
Dobrzy, źli ludzieGrzegorz Wiśniewski
Grzegorz WiśniewskiDobrzy, źli ludzieKeith milczał. Wciąż trawił wiadomość o zniszczeniu Gwiazdy i prawdopodobnej śmierci Imperatora. Nie, żeby czuł jakiś sentyment do Imperium, owego megatotalitarnego tworu wielkiego samowładcy - senatora Palpatine. Wiedział jednak, że upadek starego porządku spowoduje wiele zmian. Niekoniecznie na korzyść. Jako żołnierz byłych Oddziałów Szturmowych nie miał czego szukać w armii rebelianckiej. A nawet gdyby miał - nie był pewien, czy skorzystałby z szansy. To oznaczało weryfikację, zdradę przysiąg, skazę na honorze, a być może pościgi za dawnymi przyjaciółmi, sądy w imię nowo pojmowanej sprawiedliwości i w odwecie. Czuł wstręt do tego rodzaju podchodów. Kochał walkę, bo w niej wszystko było proste, czarno-białe. Zabijasz lub giniesz. Nie wymagano podejmowania skomplikowanych decyzji, zwłaszcza moralnych. W takim punkcie widzenia było coś szczeniackiego, wiedział to, ale nie potrafił i nie chciał go zmienić. Wcześniej często bywał świadkiem perfidii osób uznawanych za dojrzałe i poważne, w porównaniu z którą walka na bagnety, noże czy chociażby ordynarna strzelanina była kwintesencją szczerości. Śmierć w walce wydawała mu się o niebo czystsza od powolnego konania w otoczeniu osób perfekcyjnie udających współczucie. - A co z tobą? - zapytał nagle Variniego. - Co zamierzasz zrobić? Operator-pilot spojrzał na niego przenikliwie i odpowiedział spokojnym głosem: - Mam zamiar przeczekać. Miesiąc, może dwa. Tak długo, dopóki rebelianci będą utrzymywali tu stan wysokiego pogotowia. Potem spróbuję przekraść się na jakiś statek i zwiać dokądkolwiek. Może mi pomożesz? We dwóch będzie nam łatwiej. I zdążymy zebrać więcej racji żywnościowych. Tu niedaleko mam niezłą kryjówkę, wystarczy dla nas obu. - Uważasz, że to dobry pomysł? - Keith spojrzał na niego z namysłem. - Dlaczego nie? - wzruszył ramionami Varini. - Rebelianci przetrząsają las jak wściekli. Jednocześnie przez radio i wzmacniacze nadają gwarancje bezpieczeństwa, a mimo to co jakiś czas wybucha strzelanina. Patrole to pewnie sami nowi rekruci, takich zawsze rzucają do piechoty planetarnej. Mają bardzo nerwowe palce na spustach. Galvin potaknął, spoglądając na najbliższy wrak, poczuł nagle wewnętrzną pustkę, jakby sytuacja, w której się znalazł, nie miała wyjścia. A może nie miała ? - Jesteś ze mną? - ponowił propozycję Varini. Keith obrócił się w jego kierunku. - Jasne - rzucił nieco bez przekonania. - Jesteśmy obaj w takim położeniu, że musimy sobie pomagać. Bylebyśmy zdołali wydostać się z tej planety. I to jak najszybciej. - Racja - przytaknął energicznie operator-pilot i rozejrzał się wokół. - Musimy zgromadzić jak najwięcej żarcia w jak najkrótszym czasie. Nie wiadomo, ile czasu będziemy czekać. Proponuję, żebyśmy się rozdzielili. Spróbuj tam i tam - wskazał na północny kraniec kotliny - spotkamy się za kwadrans przy tym dużym, czarnym drzewie. Nie tracąc czasu ruszył naprzód, chowając broń do kabury. W tym momencie wydarzenia potoczyły się lawinowo. Najpierw do ich uszu dotarł ostry szum, wyprzedzając nieco dwa gravskutery, które przemknęły przez przeciwległy kraniec kotliny. Chwilę później pojawiły się jeszcze dwa, eskortując duży transporter wojskowy i szerokimi łukami penetrując teren. Varini i Galvin w ułamku sekundy padli na ziemię i wczołgali się za osłonę paproci i powalonych pni. Keith pokazał odległemu od niego o kilka metrów Variniemu, żeby odczołgał się wstecz, do płytkiego, zarośniętego krzakami wykrotu. Z niepokojem zauważył u tamtego oznaki paniki. Operator-pilot był przerażony i wydawał się nie reagować na energiczne gesty Keitha. Galvin sklął go w myślach i zaczął samemu ostrożnie się cofać nie spuszczając wzroku z krążących opodal gravskuterów. Kiedy miał już tylko jakieś dwa, trzy metry do upragnionej kryjówki wydarzyła się katastrofa. Jeden ze skuterów skręcił ostro w ich kierunku, zdecydowany jeszcze raz przeczesać pobojowisko i przelatując w pobliżu kryjówki Variniego zwolnił nieco, co dla Galvina było zupełnie przypadkowe. Wiedział, że trudno byłoby ich zidentyfikować wobec mrowia ciał w takich samych mundurach leżących wszędzie wokół. Wystarczyło pozostać w bezruchu. Ale nie okazało się to dostatecznie jasne dla Variniego. W pewnej chwili nie zdołał utrzymać nerwów na wodzy i zerwał się na nogi otwierając ogień do nadlatującego rebelianta. Tamten dokonał płynnego skrętu swoją maszyną, ale najwyraźniej z powodu zaskoczenia nie zdołał go dokładnie wymierzyć i werżnął się wprost w kadłub zamarłego, zniszczonego AT-ST. Eksplozja i słup ognia natychmiast zwrócił uwagę pozostałych rebeliantów. Kiedy Varini obrócił się ruszając biegiem w kierunku zwartej ściany krzewów i poszycia na północnej stronie kotliny, z prawej wyprysnęły jeszcze trzy gravskutery szukając celów. Mogli strzelić mu w plecy nawet nie trudząc się zbytnim celowaniem, pomyślał Galvin. Nie zastanawiając się dłużej wydobył swój miotacz i wygarnął w kierunku nadlatujących. Zaskoczeni ostrzałem z boku przemknęli tylko nad uciekającym operatorem-pilotem i zniknęli w lesie. Keith nie czekał na ich powrót, rzucił się w stronę najbliższych krzaków na skraju kotliny. Biegnąc klął Variniego, rebeliantów i swoją własną głupotę, która kazała mu strzelać. Nim zdołał dotrzeć do zbawczej osłony, dostrzegł, jak z niewielkiego przesmyku między drzewami wyłania się tyraliera postaci w mundurach koloru khaki, unosząc do ramion karabiny laserowe. - Varini, na ziemię! - krzyknął ostrzegawczo i wylądował szczupakiem na ziemi, oddając kilka strzałów na ślepo w kierunku przeciwnika. Kiedy się obejrzał, spostrzegł daremność swoich wysiłków. Nadal biegnący mimo ostrzeżenia, zapewne totalnie przerażony operator-pilot nagle załamał się po trafieniu w plecy, przetoczył kilka stóp po darni i znieruchomiał. Bezsensowność tego zabójstwa rozczarowała Keitha. Tak nie postępowali zawodowcy, tak postępował ogłupiały tłum opanowany bez reszty chęcią zemsty. Szturmowcy rzadko czynili rzeczy zbędne, jak na przykład dorzynanie niedobitków po zakończeniu walki. Gdy dysponowali przewagą liczebną i techniczną, zwykle poprzestawali na ogłuszaniu wroga falą szokową i odstawianiu go do najbliższej placówki wywiadu. Galvin zdawał sobie sprawę, że przesłuchania tam prowadzone bywały częstokroć gorsze od śmierci, ale fakt pozostawał faktem. Rebelianci jednak woleli, aby jeszcze jedno ciało byłego żołnierza byłego Imperium dołączyło do dziesiątków innych, zaścielających pobojowisko. W pagórek obok jego głowy ugodziła czerwona smuga wzbijając chmurę pyłu, chwilę potem dwie identyczne trafiły w drzewo tuż za nim. Keith wytknął pistolet zza osłony wysyłając kilka strzałów w kierunku domniemanych stanowisk rebeliantów i zręcznie odczołgał się wstecz lawirując po drodze między kępami ciernistych krzewów. Pod osłoną grubego jak dom pnia powstał i rzucił się w kierunku pobliskiego skraju kotliny lądując przewrotem w całkowicie osłoniętym zagłębieniu. Nie tracąc czasu zanurkował naprzód w ścianę zielonych liści mając nadzieję całkowicie zgubić prześladowców. Po kilku sekundach zmagania z giętkimi gałązkami przedarł się na niewielką polankę wpadając wprost w ramiona biegnących w przeciwną stronę dwóch rebeliantów. Tamci musieli właśnie zeskoczyć z zaparkowanego obok gravskutera i ściągali z pleców karabiny laserowe odblokowując bezpieczniki. Galvin zwarł się z pierwszym, chwytając jego broń za lufę i wyprowadzając cios kolanem w podbrzusze. Przeciwnik sapnął, rozluźniając mimowolnie mięśnie, co pozwoliło Keithowi na zaskakujący półobrót zakończony silnym skrętem rąk. Rebeliant przewinął się Galvinowi przez biodro, pozostawiając mu karabin w dłoniach i padając niezgrabnie na plecy. Nie gubiąc rytmu, Keith zatoczył bronią krótki łuk i ugodził drugiego rebelianta kolbą w mostek, poprawiając ciosem lufy w szyję. Kiedy tamten bezwładnie osuwał się na ziemię, Keith odblokował już karabin i, obracając się, unosił go do ramienia z zamiarem przybicia poprzedniego wroga serią do poszycia. Mimo jednak, że cała akcja zajęła mu może z sekundę, był zbyt wolny. Pierwszy z przeciwników zdołał już się odwrócić leżąc i wydobyć paralizator. W chwili, gdy Keith wycelował w niego, tamten nacisnął spust. Galvin poczuł, jakby niewidzialna ściana pędząca z dużą prędkością wyrżnęła go w czoło. Gwałtownie wygiął się wstecz i padł na plecy z takim impetem, że z ust wyrwał mu się mimowolny jęk, a przed oczami zatańczyły różnokolorowe kręgi. Przez dłuższą chwilę nie mógł zrozumieć, co się z nim dzieje. Kiedy wróciło czucie w ramionach, zatoczył nimi szerokie łuki usiłując odnaleźć wypuszczony przy upadku karabin, nie powiodło mu się jednak. Przewrócił się na bok i spróbował podnieść na nogi, przypominając sobie jednocześnie o kaburze przy kolanie. Sięgnął tam na ślepo zaciskając dłoń na pistolecie. W tej samej sekundzie odebrał jakieś podświadome ostrzeżenie od swoich zmysłów. Poderwał się do skoku, ale za późno. Ktoś wymierzył mu z lewej silnego kopniaka w żebra ponownie zwalając na ziemię. Pistolet wyśliznął się ze zdrętwiałej dłoni. Galvin wyciągnął rękę w kierunku, w którym broń mogła upaść, ale grad następnych ciosów przekonał go do rezygnacji z zamiaru jej odzyskania. Spróbował chwycić napastnika za nogę otrzymując w zamian energiczne kopnięcie w szyję, które wygięło go w łuk z bólu. Otworzył załzawione oczy spoglądając w górę, na stojącego nad nim rebelianta i koniec lufy karabinu tuż przy swojej twarzy. |
— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.
więcej »Upubliczniasz dostęp do swoich myśli i ludzie odnajdują w tobie własne odbicie. Nie możesz kłamać, oszukiwać. Jesteś tylko tym, czym jesteś, obrany z pozorów i kurtuazyjnych zasłon, które jedynie przysłaniają twoją zwyczajność. Rzeka to widzi i podziwia. A ty podziwiasz siebie za to, że odważyłeś się pokazać komuś prawdziwe ja. Że stałeś się przez to kimś niezwykłym.
więcej »...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak
Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak
Esensja czyta: Listopad 2014
— Miłosz Cybowski, Jacek Jaciubek, Paweł Micnas, Agnieszka ‘Achika’ Szady, Konrad Wągrowski
Chwała ogrodów, błoto i morze
— Michał R. Wiśniewski
Kategoria A
— Michał R. Wiśniewski
Niewielka wojna
— Michał Kubalski
Noel Profesjonał
— Grzegorz Wiśniewski
Wiedźmińska Opowieść Wigilijna
— Grzegorz Wiśniewski
Tolkienowska opowieść wigilijna
— Grzegorz Wiśniewski
Tygrys! Tygrys! Tygrys!
— Grzegorz Wiśniewski
Obca opowieść wigilijna
— Grzegorz Wiśniewski
Pies, czyli kot
— Grzegorz Wiśniewski