Bywają pułapki, w które trzeba nie tyle wpaść, ile wejść z wysoko podniesioną głową. Bywają walki, które trzeba stoczyć, nawet jeżeli są z góry skazane na przegraną. Czasami rycerz Jedi po prostu musi zrobić pewne rzeczy.
Nawet, jeżeli ma bardzo złe przeczucia.
Bywają pułapki, w które trzeba nie tyle wpaść, ile wejść z wysoko podniesioną głową. Bywają walki, które trzeba stoczyć, nawet jeżeli są z góry skazane na przegraną. Czasami rycerz Jedi po prostu musi zrobić pewne rzeczy.
Nawet, jeżeli ma bardzo złe przeczucia.
Agnieszka ‘Achika’ Szady
‹Bez wyjścia›
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Autor | Agnieszka ‘Achika’ Szady |
Tytuł | Bez wyjścia |
Opis | Członkini ŚKF oraz LKF Syriusz, wieloletnia korespondetka „Miesiecznika” ŚKF. Debiutowała w „Nowej Fantastyce” w 1996 (OIDP) roku shortem „Czwarty jeździec”. Opublikowała również po jednem opowiadaniu w „Fenixie” i „Science fiction”. Do „Esensji” pisuje od początku jej istnienia, głównie recenzje, sprawozdania z konwentów oraz fanfiki osadzone w świecie „Gwiezdnych wojen”.
„Bez wyjścia” to osadzony w alternatywnej wersji uniwersum „Gwiezdnych wojen” tekst nawiązujacy do opowiadań Cranberry „Światełko” i „Obława”. |
Gatunek | fanfiction, space opera |
– Gdzie poskładać amunicję?
– Nie wiem, upchnijcie ją gdzieś. Zróbcie miejsce dla aparatury medycznej!
– Włączyć awaryjne systemy uzdatniania powietrza!
– Generator nie wytrzyma.
– Wytrzyma. Odetnijcie zasilanie wszędzie tam, gdzie nie jest bezwzględnie potrzebne.
Porucznik Biggs z trudem przeciskał się przez zapełnione rannymi korytarze szóstego pokładu krążownika ,,Niepodległość”. Starał się nie patrzeć na pokrwawione ubrania i wykrzywione z bólu twarze. Operowano tylko najciężej rannych, pozostałym musiały wystarczyć środki przeciwbólowe i prowizoryczne opatrunki. Klęska Rebelii w ostatniej bitwie była druzgocąca.
Zaglądał po kolei do wszystkich kabin, również zamienionych w polowy szpital. Statek pogrążony był w chaosie.
Wreszcie ją zobaczył: młoda kobieta ubrana w rebeliancki mundur bez dystynkcji, schylona nad jakimś pilotem robiła mu zastrzyk jedną ręką, a drugą gładziła po czole. Biggs ruszył w jej stronę, omijając leżące wszędzie nosze, roboty medyczne, lekarzy i pomagających im ochotników. Zanim dotarł do niej, skończyła robić zastrzyk i teraz trzymała chłopaka za rękę, mówiąc coś do niego uspokajająco.
Stanął nad nimi. Nie wiedział, jak zacząć, ale ona podniosła na niego wzrok.
– Tak, poruczniku?
– Mistrzu Nessie, mamy przekaz z... Imperium. Dowództwo prosi, żebyś przyszła.
Pilot jęknął, pogłaskała go po policzku.
– Cśś, zaraz przestanie boleć. Wyjdziesz z tego, nie martw się.
Znowu popatrzyła na Biggsa, zmęczonym ruchem odgarniając z twarzy kosmyk włosów.
– To coś pilnego? Jest jeszcze tylu rannych...
Anestetyk zaczął działać: chłopak zamknął oczy i oddychał spokojniej. Nessie podniosła się z kolan i podeszła do następnego.
– Poruczniku?...
– Imperium nadało zaszyfrowaną wiadomość. Twierdzą, że w sprawie wymiany jeńców.
Nessie rzuciła mu zdumione spojrzenie, ale nie przerwała zakładania opatrunku. Wymiana jeńców? Na rozkaz Palpatine’a Imperium przestrzegało żelaznej zasady nie wchodzenia w żadne układy z Rebelią. Z ich niewoli nie wracał nikt; wśród rebeliantów krążyły najokropniejsze przypuszczenia co do tego, co tamci robią ze schwytanymi jeńcami – niektórzy w razie przegranej woleli odebrać sobie życie niż dostać się w ich ręce.
– Zaraz przyjdę.
Weszła na mostek sprężystym krokiem, zupełnie jakby nie spędziła bez snu ostatnich kilkudziesięciu godzin.
– Co tam mamy, pani senator?
– Wiadomość z Imperium. Nadano na ogólnodostępnym paśmie, ale większość jest zakodowana. Oto, co nagraliśmy.
Wcisnęła klawisz i na ekranie ukazała się twarz oficera w stalowoszarym mundurze. Nessie zidentyfikowała go jako Tarkina juniora, adiutanta... tamtej.
– Wiadomość od Lady Beyre dla dowództwa tak zwanego Sojuszu – niby neutralny głos skrywał umiejętnie dobraną dozę pogardy: akurat tyle, żeby nie było się do czego przyczepić. – Jest przeznaczona dla osoby, która będzie umiała ją odkodować.
Wizerunek znikł, zastąpiony białym szumem. Mon Mothma, Ackbar i Rieekaan spojrzeli na Nessie.
– Potrafisz to odkodować, mistrzu?
– Przypuszczalnie tak.
Nessie podeszła do pulpitu i wystukała na klawiszach na wpół zapomnianą kombinację cyfr – jeden z kodów używany kiedyś przez rycerzy Jedi. Ekran zamigotał i ukazała się na nim podobizna długowłosej blondynki w czarnym stroju. Była podobna do kogoś, kogo Nessie kiedyś znała. Trochę podobna.
– Widzę, że udało ci się odczytać ten przekaz. Mam jednego z waszych ludzi, kapitana Taregę. Może zechcesz go uratować? Jest razem ze mną w fabryce na Seyii 3, tej, którą nam zniszczyliście. Nie bój się, jesteśmy sami. Tylko pospiesz się, bo nie będę długo czekać.
Obraz znikł. Nessie odwróciła się do oficera dyżurnego.
– Kapitanie, proszę przygotować jakiś mały statek. Dwuosobowy.
Dowódcy Rebelii w milczeniu wymienili spojrzenia. Wreszcie przemówił Ackbar.
– Mistrzu Nessie, moim zdaniem to pułapka.
– Wiem.
– I mimo to masz zamiar tam polecieć?
– Tak.
Ruiny fabryki broni były pogrążone w ciemnościach i martwej ciszy. Kroki Nessie odbijały się echem po metalowych korytarzach, chociaż starała się stąpać ostrożnie.
Dotarła do hali montażowej noszącej ślady ciężkich walk. Przez na wpół zawalony strop wlewało się światło dzienne. Wszędzie walały się kawałki gruzu i poskręcany złom.
Beyre czekała na nią przy ziejącym w podłodze szybie, trzymając za kołnierz bardzo bladego Korisa Taregę. Ręce miał związane kawałkiem kabla.
– Wiedziałam, że przyjdziesz – paskudny uśmiech.
Jednym ciosem przetrąciła jeńcowi kark i zepchnęła go do szybu. Potem dobyła miecza.
– Trzy lata na to czekałam.
Dla kogoś patrzącego z zewnątrz wyglądałoby to niesamowicie: czerwono-błękitne zygzaki mieczy świetlnych, ruchy niemal zbyt szybkie dla ludzkiego oka, fruwające w powietrzu kawałki złomu. Moc w ataku, Moc w obronie. Walka była wyrównana i trwała długo, do zmęczenia obu stron.
Cios, unik, zasłona. Nessie przeskoczyła przez wrak robota, Mocą odbiła lecący na nią z sufitu fragment stalowej płyty. Uskakując przed kolejnym ciosem potknęła się o kabel, upadła, rozcinając nogę poniżej kolana o sterczące z betonu pręty zbrojeniowe. Poderwała się błyskawicznie, ale silne uderzenie wytrąciło jej miecz z ręki. Odskoczyła na bezpieczną odległość, sięgając po niego Mocą; nie zdążyła się zasłonić, dosięgły ją dwa strzały z miotacza nastawionego na ogłuszanie.
Straciła przytomność, zanim jej ciało uderzyło o ziemię.
Ocknęła się nagle, jakby przeszył ją wstrząs elektryczny. Nieprzenikniona, klaustrofobiczna ciemność. Cisza. Zimna podłoga z metalowych płyt.
Imperialne więzienie.
Pokonując sztywność mięśni usiadła i odruchowo rozejrzała się dookoła, chociaż nie mogła nic zobaczyć. Wytężyła słuch. Było cicho, ale zza ścian dochodziło stłumione buczenie maszyn. Pomieszczenie wydawało się bardzo duże. Nessie zastukała knykciami w podłogę i posłuchała echa, usiłując oszacować rozmiary swojej celi.
Ilustracja: Kasiopea
Brzmiało tak, jakby wrzucili ją na dno studni. Lochy sobie zrobili na tym niszczycielu, czy co? Zawsze wydawało jej się, że więzienne cele w Imperium są ciasne i duszne, ale być może chodziło o to, żeby przy pomocy czarnej pustki wzmocnić w uwięzionym poczucie bezradności. Musiała przyznać, że skutkowało nieźle. Ciemna, zimna otchłań.
No, nic. Trzeba wstać. Poszukać jakichś ścian.
Podnosząc się na nogi skrzywiła się, kiedy dała znać o sobie rana. Nic poważnego, właściwie głębsze skaleczenie, ale bolało przy każdym poruszeniu. Do tego dołączyły się mdłości i tępy ból mięśni w całym ciele – skutek trafienia ładunkiem ogłuszającym. Nessie czuła się, jakby ktoś połamał ją na kawałki i niezbyt starannie złożył z powrotem.
Idąc na oślep z wyciągniętymi przed siebie rękami trafiła w końcu na ścianę i usiadła, opierając się o nią plecami. Od wpatrywania się w ciemność kręciło jej się w głowie. Objęła ramionami kolana, drżąc w niekontrolowanym ataku dreszczy. Lodowate zimno panujące w pomieszczeniu miało prawdopodobnie być dodatkowym sposobem dręczenia przebywającego w nim więźnia.
Teraz przynajmniej wiemy, dlaczego z imperialnej niewoli nikt nie wraca. Wszyscy umierają na zapalenie płuc.
Wisielczy humor podniósł ją na duchu, ale tylko na chwilę. Dreszcze stawały się coraz gwałtowniejsze, żołądek skręcał się boleśnie – Nessie nagle przypomniała sobie, że od ewakuacji bazy nic nie jadła. Był tylko jeden sposób, żeby to wytrzymać. Uklękła w pozycji medytacyjnej, posykując z powodu zranionej nogi. Zamknęła oczy, chociaż w tych ciemnościach nie miało to znaczenia, wyrównała oddech, wysiłkiem woli opanowując szczękanie zębów.
Wstrząs elektryczny targnął nią, kiedy tylko zaczęła wchodzić w trans. Przez chwilę nie mogła złapać tchu z bólu i szoku. Potrząsnęła głową, zdumiona i oszołomiona. Wyprostowała się, spróbowała jeszcze raz. Kolejne kopnięcie prądem. Jakby cała podłoga była pod napięciem.
Usiadła zwyczajnie, zastanowiła się. Zabezpieczenie anty-Jedi? Dziwne, ale nie niemożliwe. W pomieszczeniu musiał być jakiś czujnik monitorujący oddech więźnia, może tętno i kto wie, co jeszcze. Mogły być nawet kamery na podczerwień. Prawdopodobnie automat ustawiony był na rażenie ofiary prądem, gdyby częstotliwość oddechu i pulsu spadała poniżej określonej granicy. To pewnie to właśnie wyrwało ją przedtem ze stanu nieprzytomności.