WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Autor | Magdalena Kozak |
Tytuł | Strój |
Gatunek | realizm magiczny |
StrójMagdalena KozakStrój- Wszyscy mają dużo pracy - przerwała jej matka kategorycznie. - Takie czasy. To jeszcze nie powód, żebyś tak zaniedbywała rodzinę. O nic cię nie można prosić, naprawdę. Miałaś pojechać do ZUS-u, dowiedzieć się, o co chodzi z tą babci emeryturą. I jeszcze pojawić się w Urzędzie Skarbowym, zgłosić nasze nowe dowody. Ojciec będzie wściekły, zobaczysz. Wiesz przecież, że nie możemy tego zrobić sami, oboje jesteśmy bardzo zajęci... - Tak, tak. - Alicja westchnęła. - Pracujecie, wiem. Nie to, co ja. - Nie bądź bezczelna - ofuknęła ją matka natychmiast. - I odezwij się do Marka, dzwonił do mnie i skarżył się, że źle go traktujesz. Że go olewasz ostatnio, nie dzwonisz, nie umawiasz się z nim na spotkania. Czyś ty oszalała, myślisz, że taki mężczyzna jak on pozwoli ci na takie lekceważenie? Stracisz go i nigdy nie wyjdziesz za mąż, zobaczysz. A ja się będę do końca życia wstydziła, że mam taką córkę... I miej tu dzieci, po co ja się tak poświęcałam... - Muszę już kończyć, mamo - powiedziała Alicja pośpiesznie, widząc Ewelinę na progu swojego pokoju. - Zdzwonimy się. Pa. Dookoła szefowej szalał istny sztorm. - Co się z tobą dzieje, dziewczyno! - wykrzyknęła. - Zewsząd dochodzą do mnie narzekania. Ciągle jesteś jakaś nieprzytomna, nie odpowiadasz na maile, spóźniasz się z terminami. Jeśli tak dalej pójdzie, wpiszę ci naganę do akt. Alicja popatrzyła na nią... i nagle coś w niej pękło, przełamało się. Wiatr łopotał o szybę, jakby w proteście. Nie pozwól się tak traktować, maleńka. Nie tak. - Mam w kontrakcie czterdzieści godzin pracy tygodniowo - rzuciła nagle twardo i zdecydowanie. - A siedzę co najmniej po sześćdziesiąt. I wciąż nie mogę się uporać z robotą. Nie sądzisz więc, że naganę powinien raczej dostać ktoś, kto gospodaruje zasobami ludzkimi w ten sposób? Ewelinę zatkało. Popatrzyła na podwładną, na wciąż czający się w kącikach jej ust ślad tego nieobecnego, rozkosznego uśmiechu. Przypomniała sobie, jak przytuliła się wieczorem do męża... A ten odwrócił się na drugi bok, odtrącając ją niechętnym, grubiańskim ruchem ręki. - Zastanów się dobrze nad tym, co mówisz - wysyczała z jadem w głosie. - Wiesz, jaki jest rynek pracy, prawda? Więc radzę ci dobrze, zastanów się. Wyszła z pokoju, trzaskając drzwiami i wiedząc doskonale, kto jest następny w kolejce na jej liście osób do zwolnienia. Alicja nie potrafi przecież pracować w zespole. Uśmiecha się tylko i patrzy w okno, najwyraźniej ma swoje własne, niezrozumiałe priorytety. I cały czas emanuje tym przedziwnym rodzajem spełnienia, które z pewnością osłabia morale zespołu. Nie można tego tolerować, nie tu. A kochanek za progiem z pierścieni ograbił, I nie było nikogo, kto by jej nie zabił. I nie było nikogo, kto by nie był dumny, Że ją przeżył, gdy poszła wraz z hańbą do trumny. Miała na sobie znowu ten piękny, bogaty strój. Wirowała w tańcu, wokół niej migotały zachwycone płomyki świec. Setki powiewów wiatru miłośnie gładziły jej rozpaloną skórę. Jak najczulsze dotknięcia kochanków, delikatnie kobiece, zaborczo męskie... Były wciąż dookoła, bezustannie sunęły razem z nią. Za oknem szalała śnieżyca, białe gwiazdki to opadały, to się unosiły, porywane niezmiennie zakochanym w nich wiatrem. Aż wreszcie okno otworzyło się, ustępując pod silnym, zdecydowanym pchnięciem burzy. Płatki śniegu wtargnęły do mieszkania, z sykiem gasząc ustępujące przed nimi trwożnie języki świec. - Chodź do nas, chodź... - rozległ się cichy, namiętny szept. Alicja podbiegła do okna. Uniosła dłonie, odchyliła głowę, pozwalając, by teraz całował ją zachwycony śnieg. - Chodź do nas, chodź... - zabrzmiało znów czułe zaproszenie. - Dołącz do nas, właśnie ty... Jeden z nas odszedł, potrzebujemy cię... Wysłaliśmy ci przecież strój. Uśmiechnęła się, pokiwała głową ze zrozumieniem. Wspięła się na parapet, popatrzyła na kłębiące się tuż nad blokiem chmury. Roześmiała się, przepełniona wdzięcznością. A więc to taki rozkoszny, cudowny, pełen miłości i tańca, to taki piękny czekał ją los. Pobiegła więc przed siebie, pomiędzy wirujące płatki śniegu, nie kłopocząc się już o nic. Dołączyła do swoich... Nareszcie tak nieodparcie kochana, tak cudownie bezpieczna. Stu płanetników popędziło dalej w swój zaklęty tan. Tylko Bóg jej nie zdradził i ślepo w nią wierzył I przez łzy się uśmiechał, że w niebie ją przeżył. "Ty musisz dla mnie polec na śmierci wezgłowiu, A ja muszę dla ciebie trwać na pogotowiu! Ty pójdziesz tą doliną, gdzie ustaje łkanie, A ja pójdę tą górą na twoje spotkanie. Ty opatrzysz me rany, ja twych pieszczot ciernie, I będziem odtąd w siebie wierzyli bezmiernie!" - Nie pochowamy samobójczyni - głos księdza był twardy, zdecydowany. - To grzech śmiertelny, proszę pani. I nie widzę tutaj tematu do dalszej dyskusji. Żegnam. - odłożył słuchawkę. Siostra z matką popatrzyły po sobie w desperacji. - No, to pochowamy ją po cywilnemu - westchnęła matka wreszcie, ocierając chusteczką łzy. - Jak ona mogła mi to zrobić, niewdzięczne dziecko. - Nie płacz, mamo - powiedziała jej córka, poklepując ją po ramieniu. - Może jej lepiej tam, gdzie teraz jest. A z tym księdzem, to trudno, nie chcą, to nie. Cywilny pogrzeb też jest ładny, naprawdę. Matka wytarła nos, wyciągając kolejną chusteczkę. - Pochowamy ją tak, jak jest, w tej zielonej sukience - oznajmiła. - Nie będziemy jej przebierać przecież. Co jej wpadło do głowy, żeby paradować w czymś takim? I skąd ona wzięła tę okropną rzecz? - Nie wiem - powiedziała córka, wzdychając. - Naprawdę nie wiem. Ala zawsze była dziwna, to fakt. Ale może ta sukienka była dla niej ważna, skoro to w niej właśnie... zrobiła ten krok. - To pochowamy ją tak, jak jest - odezwał się milczący dotąd brat. Ojciec i narzeczony pokiwali głowami w milczeniu. Niechże Alicja leży w tym stroju... skoro to tak właśnie miało być. Wiatr uderzał w okno, zawodząc swą ponurą, żałobną, rozpłakaną pieśń. Nie słyszeli, że chwilami w tej pieśni pobrzmiewał wesoły, figlarny, roześmiany ton, który dochodził jakby z chmur. Miała w trumnie strój bogaty, Malowany w różne światy, Że gdy w nim się zapodziała, Nie wędrując - wędrowała. Strój koloru murawego, A odcienia złocistego - Murawego - dla murawy, Złocistego - dla zabawy. *) Bolesław Leśmian "Strój" |
— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.
więcej »Upubliczniasz dostęp do swoich myśli i ludzie odnajdują w tobie własne odbicie. Nie możesz kłamać, oszukiwać. Jesteś tylko tym, czym jesteś, obrany z pozorów i kurtuazyjnych zasłon, które jedynie przysłaniają twoją zwyczajność. Rzeka to widzi i podziwia. A ty podziwiasz siebie za to, że odważyłeś się pokazać komuś prawdziwe ja. Że stałeś się przez to kimś niezwykłym.
więcej »...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak
Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak
Krótko o książkach: Lektura w splotach
— Jarosław Loretz
Esensja czyta: Sierpień 2016
— Miłosz Cybowski, Joanna Kapica-Curzytek, Jarosław Loretz, Anna Nieznaj, Marcin Osuch, Joanna Słupek
Telenowela transylwańska
— Michał Foerster
Krwiopijcy znad Wisły
— Cyryl Twardoch
Wampiry w służbach specjalnych
— Małgorzata Klimowicz
Świeczka
— Magdalena Kozak
Pędziwiatr
— Magdalena Kozak