Zapal i zdmuchnij. Nawet nie myśl życzenia, stanie się samo. Ale uważaj. Stanie się to, czego sobie naprawdę życzysz. Zaufasz sobie? Zaufasz? Naprawdę wiesz, czego chcesz?
Świeczka
Zapal i zdmuchnij. Nawet nie myśl życzenia, stanie się samo. Ale uważaj. Stanie się to, czego sobie naprawdę życzysz. Zaufasz sobie? Zaufasz? Naprawdę wiesz, czego chcesz?
Magdalena Kozak
‹Świeczka›
Jestem księgowym. I to dobrym.
Sprawdzam trzysta arkuszy Excela w godzinę bez żadnego błędu.
Cyfry, liczby, symbole, znaki wirują w moim mózgu, co chwilę podając mi nowy wzór na świat. Potrafię błyskawicznie wykonywać w pamięci skomplikowane operacje. Logarytmy, różniczki, całki nie mają przede mną tajemnic. Co wieczór siadam w fotelu, spoglądam w sufit i zaczynam żyć wśród liczb. Nie ma mnie wtedy dla świata, po prostu nie ma mnie. I w ten sposób spędzam moje spokojne, bezpieczne, monotonne życie. Dzień po dniu.
A potem wstaję. Kiedy jest już późna noc.
Podchodzę do okna, przykładam czoło do chłodnej szyby. Patrzę na blok naprzeciwko, w to jedno jedyne, najważniejsze okno na ostatnim piętrze, zadając co wieczór te same pytania.
Czy pali się u niej dziś światło? Czy poszła już spać po wielu godzinach spędzonych na wertowaniu wciąż tych samych zdjęć? Czy jednak był, a może wciąż jeszcze jest u niej... on?
On jest Kimś. Nie to, co ja.
Nie przygotowałem się zbyt dobrze do wycieczki po tej rzeczywistości. Pewnie tak się starałem zabrać ze sobą moje ukochane liczby, że jak zwykle zapomniałem się ubrać porządnie. To teraz mam, co chciałem.
Ciało gatunku trzeciego, odpad z produkcji na rynki krajów ostatniego świata.
Małe, chude, wiecznie przeziębione, uczulone na wszystko. Jak zaszczuty szczur, od wczesnej podstawówki wciąż uciekam przed silniejszymi kolegami. Nerwowymi ruchami przecieram parujące od potu okulary. To nie dodaje mi seksapilu, wiem.
Wszyscy pamiętali, żeby się jakoś ubrać, wybierając się na ten świat z wizytą. Silni, zdrowi, wysportowani. A ja co? Wziąłem ze sobą tylko te liczby.
Pewnie nie wiedziałem, że żadna kobieta nie pójdzie do łóżka z kalkulatorem.
Zwłaszcza taka jak ona.
Jest nieodwracalną królową moich marzeń, chociaż chyba nawet nie jest zbyt piękna. Też się tutaj za dobrze nie ubrała. Może się śpieszyła i wzięła ze sobą tylko to, co było jej najdroższe - jakąś taką nostalgię, tęsknotę za niewysłowionym. Nigdy z nią nie rozmawiałem. Ale czuję to w niej, widzę co wieczór, opierając swoje czoło o chłodną szybę.
Może to właśnie ta jej niespełniona tęsknota powoduje, że tak pokornie zgadza się na wszystkie warunki kochanka. On się z nią nie ożeni, lekceważąco rzuca jej jedynie ochłapy swojego czasu. Zresztą chyba ma już żonę. To taki standard, żona jak paprotka w domu, a dla szczypty smaku nieco osobliwa kochanka raz na jakiś czas. Mężczyznom takim jak on to się po prostu należy. On jest Kimś, jak już mówiłem.
Prawdziwym mężczyzną. Komandosem może... A może antyterrorystą...
Supersamiec alfa, pierwszy w kolejności dziobania. On dziobie wszystkich, jego nie śmie nikt. Inni padają przed nim bez wahania na twarz. Idzie przed siebie, na wargach nieodmiennie drży mu nonszalancki uśmiech. On wie swoje i świat dookoła też wie swoje, i absolutnie się w tym swoim zgadzają - jemu należy się wszystko.
Za to, że odrobił lekcje i przed wybraniem się tutaj przygotował jak najlepszy strój.
Jego ciało jest jak idealnie zaprojektowana maszyna. Potężne i zwinne. Wysiłek i taniec. Walka i seks. Do tego zuchwałe, wyzywające spojrzenie, niczym policzek wymierzone życiu prosto w twarz.
Wiem, że kiedy on śpi, ona opiera się nocą na łokciu i wpatruje się w niego zachwycona. I wiem też, że podziwia w nim nie tylko ten strój. Podziwia szczerze wszystko, czym on jest, bądź czym jej się wydaje, że jest. Może to właśnie na tym polega ta jej tęsknota za czymś niewysłowionym - ona marzy o dotknięciu prawdziwej wielkości.
I wiem też, że ona gdzieś tam po cichutku nie czuje się go godna, jakby aż taki mężczyzna nie należał jej się, bo grają nie w tej samej lidze. Ona może tylko pomarzyć o czymś więcej, prząść swoje życie powoli, mozolnie, dzień po dniu. A on tę wielkość tworzy codziennie, z lekko zblazowaną rutyną. Albo przynajmniej tak mówi. Ona zaś wierzy mu we wszystko.
Nie wiem, skąd to wiem. Patrzę i widzę, po prostu.
Ja dużo wiem.
Gdybym tylko mógł chociaż trochę zmienić swoje życie... Na lepsze. Na inne. Gdybym był Kimś, jak on. Byłbym wtedy przy niej, taki spokojny i taki szczęśliwy. Układałbym liczby w przepiękne, fascynujące szeregi. Rozsiewałbym dobroć pełnymi garściami. I kochałbym ją z całych sił, przynosił jej kwiaty co dzień. Gdybym tylko mógł spełnić swoje marzenia, urzeczywistnić swoje sny...
Nie, dość tego, dość. Najwyższy czas odwrócić się od okna. Dzisiaj on też tam jest, u niej, z nią. Wiem to, czuję. Wiem też, co się tam działo przed chwilą... I nie chcę tego wiedzieć. To boli. Moje własne pożądanie pulsuje wtedy do granic wytrzymałości, nakładając się na sceny, które szaleją w mojej wyobraźni.
To boli.
Odwracam się więc.
Otwieram wreszcie mój prezent. Tak, czasami robię sobie sam prezenty.
Znalazłem w Internecie - Strona Spełnionych Życzeń, www.makeawish.com. Albo jakoś tak. Nie wiem, nie pamiętam. Pokazało się na chwilę, a ledwo zdążyłem złożyć zamówienie, już im serwer padł. A za chwilę było tam już coś zupełnie innego.
Ale przysłali. Chociaż myślałem, że niepotrzebnie wyczyściłem sobie kartę kredytową.
A jednak jest. Mój prezent, makeawish.com.
Jedna, mała świeczka, niczym zagubiony dodatek do urodzinowego tortu. Dookoła niej kartka - niewyraźne, odręczne bazgroły.
Zapal i zdmuchnij. Nawet nie myśl życzenia, stanie się samo.
Ale uważaj. Stanie się to, czego sobie naprawdę życzysz.
Zaufasz sobie? Zaufasz? Naprawdę wiesz, czego chcesz?
Co za numer. Śmieję się głupio, z niedowierzaniem. Całe szczęście, że wybrałem i tak nienajdroższą rzecz. Ale bym sobie pluł w brodę, gdybym... Zresztą, nieważne. Wyjmuję z kieszeni zapalniczkę, pstrykając niecierpliwym ruchem.
Zapalam świeczkę.
Dmucham lekko, krótko, od niechcenia.
Świeczka gaśnie z leciutkim syknięciem.
I nic. Nirwana nie nadchodzi, ani też żaden ziemski raj. Wzdycham głęboko, choć nie jestem zbyt rozczarowany. Spodziewałem się przecież... niczego.
- Skończyłeś już, Alfa? - pytają chłopaki ze zniecierpliwieniem. - Czas już na nas, czas!
Kiwam głową i chowam świeczkę do kieszeni szybkim, zdecydowanym ruchem.
- Taki mały przesąd... - rzucam niedbale. - Niech się spełni, make a wish. No, do roboty, panowie! Czas wyrwać chwasta.
Opuszczają szyby na kaski posłusznie, podnoszą broń. Ja obracam między palcami mój nóż.
Wysypujemy się z bazy cicho, niepostrzeżenie, niczym koty.
Chłopaki idą z przodu, ja tuż za nimi. Osłaniają mnie, jak mogą. Jak powinni.
Jestem ich alfą, alfą i omegą. Zaczynam i kończę.
Najpierw dokonam błyskawicznej analizy sytuacji, cichym głosem wydam rozkazy. A potem... Wejdę do akcji, kiedy już cały brud będzie wymieciony i pozostaną najcichsze, najsubtelniejsze zadania. Mój nóż.
Wślizgujemy się do bloku, przebiegamy po schodach. Dziesiąte piętro, to nawet jeszcze nie rozgrzewka. Chłopcy błyskają do siebie białkami oczu, uśmiechając się.
Jakiś cywil stoi na klatce przed windami, patrzy na mnie z wyjątkowo zdziwioną, nierozgarniętą miną. Udaje, że w ogóle nie widzi chłopaków, jakby ci istnieli wyłącznie w mojej wyobraźni. Odruch strusia, cywile tak mają.
Winda otwiera się z lekkim syknięciem, mężczyzna wsiada do niej pośpiesznie. Zza zamykających się drzwi dobiega mnie jego zdumiony wzrok. Co, nigdy nie widział oddziału w akcji, nie ogląda telewizji? Przecież wszystko tam pokazują, każdy szczegół, dokładnie tak, jak to rzeczywiście jest.
Chyba faktycznie niewiele wie. Niepotrzebnie udaje, nic mu od nas nie grozi. Nie jest terrorystą, to widać. Mały, szary, zakompleksiony szczur.
Przez chwilę zastanawiam się, czy jednak chłopcy nie powinni go obezwładnić, przynajmniej na czas trwania akcji. Oni natychmiast odczytują moje myśli, jesteśmy przecież doskonale zgrani. Patrzą pytająco, to na niego, to na mnie, unosząc czujnie broń. Nie, chyba nie ma takiej potrzeby, jesteśmy tu po to, żeby wykończyć terrorystę, nie będziemy się zajmować nieszkodliwym cywilem. Kręcę głową, rzucam krótki rozkaz, oni posłusznie odwracają od niego wzrok.
Ilustracja: Wojciech Gołąbowski
Szczur znika za zamkniętymi drzwiami windy.
Chłopaki i ja przemykamy się korytarzem aż do końca, docieramy do właściwych drzwi.
Czuję rozkoszne drżenie włókienek mięśni nóg. Ciało karmi się adrenaliną, chciwie wychwytując każdy jej gram. To zaraz, to już. Już czas. Już. Już. Już.
Delikatnie, bezszelestnie otwieram drzwi wytrychem. Jestem jak pająk, jak wampir, wtapiam się w mrok i we mgłę. Wchodzę do środka. Do jego tajnej bazy, na dziesiątym piętrze.
On... Nie ujrzałby mnie, nawet gdyby chciał.
Ale pewnie woli spać, żałosny dureń. Woli spać z moją kobietą. Spać. Z moją. Kobietą. To błąd.
Długi, nieomalże nieskończony korytarz wiedzie przez mieszkanie aż do drzwi sypialni. Po jego bokach inne pokoje, drzwi, za którymi czają się jego strażnicy. Wiem o tym, dobrze wiem.