Siedzieliśmy przy suto zastawionym stole, uginającym się pod ciężarem wyszukanych potraw i najprzedniejszych alkoholi. Dwunastu wybrańców, typów spod ciemnej gwiazdy i skorumpowanych funkcjonariuszy, jak zapewne poetycko określiłyby nas media, oraz wybitny nauczyciel, który uchylał nam drzwi do luksusów i splendoru, zarezerwowanych dla największych graczy przestępczego świata.
Oskar Jota, człowiek wiary
Siedzieliśmy przy suto zastawionym stole, uginającym się pod ciężarem wyszukanych potraw i najprzedniejszych alkoholi. Dwunastu wybrańców, typów spod ciemnej gwiazdy i skorumpowanych funkcjonariuszy, jak zapewne poetycko określiłyby nas media, oraz wybitny nauczyciel, który uchylał nam drzwi do luksusów i splendoru, zarezerwowanych dla największych graczy przestępczego świata.
Jacek Wróbel
‹Oskar Jota, człowiek wiary›
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Autor | Jacek Wróbel |
Tytuł | Oskar Jota, człowiek wiary |
Opis | Auto pisze o sobie: Rocznik ’88. Członek Ligi Piszących Dżentelmenów. Laureat kilku ogólnopolskich konkursów literackich – „Oskar Jota…” to nieco zmodyfikowane opowiadanie, które w zeszłym roku dostało się do finału Horyzontów Wyobraźni. Publikował w Qfancie i Nowej Fantastyce. Zblazowany idealista, wesoły mizantrop i romantyk ze skłonnościami do agresji. Jest pisarzem starej daty, bo mimo że nigdy nie ma pieniędzy to pije alkohol i pali papierosy. |
Gatunek | obyczajowa, sensacja |
PLASK!
Auu, to bolało.
Otworzyłem oczy. Patrzyłem tępo przed siebie, dopóki spod chaotycznych kształtów i wszechobecnej iluzorycznej mgły nie wyłoniła się w końcu ludzka sylwetka. Ze wszystkich sił skoncentrowałem wzrok na niewyraźnej postaci, choć powieki ciążyły, jakby ktoś przymocował do nich pięciokilowe odważniki.
Proszę, proszę, gliniarz. Tylko oni potrafią tak słodko budzić. Otumaniony, rozejrzałem się dookoła. Ciemno, nieprzyjemnie, po prawej wielkie lustro weneckie.
Sala przesłuchań? Bingo.
Spróbowałem ponownie skupić wzrok na gospodarzu tego ponurego przybytku. Pies ewidentnie chciał czegoś ode mnie i był coraz bardziej wkurwiony, co wnioskowałem po agresywnych grymasach twarzy, zmieniających się skokowo jak slajdy w zepsutym projektorze. W rzeczywistości ruch ten musiał być płynny, ale w obecnym stanie śledzenie zjawisk zachodzących w otoczeniu przychodziło mi strasznie opornie. Widocznie nie zarejestrowałem poszczególnych etapów przesłuchania i zabawy w dobrego i złego policjanta.
Ale w gruncie rzeczy co tu było do przegapienia? Znałem tę listę na pamięć.
Jeden. Początkowo prezentował zawodowe opanowanie, zadając treściwe, spokojne pytania, powtarzając je raz po raz aż do znudzenia. Profeska rodem z amerykańskich filmów, hollywoodzki uśmiech i resztki niedojedzonego pączka między zębami.
Dwa. Gdy nie doczekał się żadnej reakcji, zaczął przekonywać, żebym się nie bał, że jak pójdę na współpracę, to nic mi nie grozi i w ogóle siedzę tu tylko dla formalności. „Widzisz, chłopcze, świat jest pełen popapranych osób, to nie twoja wina, że akurat kręciłeś się obok, prawda? Tak więc powiedz, co wiesz, i podamy sobie grzecznie rączki na do widzenia”.
Trzy. Gdy i to nie pomogło, postraszył, że będzie ze mną źle, że oni i tak się wszystkiego dowiedzą, a ja będę gnił w więzieniu i kręcił dupą dla wytatuowanych koleżków spod celi. Jeśli będę miał szczęście, nie wytatuują mi na tej dupie swastyki. Potem urwał mi się film, pies jakiś czas plastycznie obrazował życie cwela, a jak się skapnął, że uderzyłem w kimono i przegapiłem orędzie, pierdolnął w twarz i voilà, oto jestem.
Chciałem rozmasować bolący policzek, ale dłoń napotkała opór. Chwilę zajęło przeanalizowanie, że ręce mam przykute do stolika i nijak teraz podrapać się po głowie, nijak po zadku. Czyli dobrego policjanta mamy definitywnie za sobą i jeśli nie skupię się na tyle, by wychwycić, o co pyta, szykuje się nieprzyjemna noc. Na szczęście dragi przestawały mnie już trzymać i klatkowy ruch ust gliniarza nabierał normalnego rytmu, a co ważniejsze – zmysł słuchu zaczął wiązać z nimi jakieś sensowne słowa.
– …a ty, kurwa, zasypiasz?!
Wykrzyknik, jaki z siebie wypluł, przeciął mój sflaczały mózg jak żyletka od Wilkinsona, ale oczywiście gość musiał jeszcze poprawić piąchą w stół. Nerwusek…
Ech, wszystko to nie zmienia faktu, że znowu wpadłem. Ciekawe, co przy mnie znaleźli, i ciekawe, w jakich okolicznościach. Ostatnie dni stapiały się w niekończącą libację, suto doprawianą nielegalnymi używkami. Cośmy znowu odjebali? Zgarnęli tylko mnie czy całą Dwunastkę?
– Dociera coś w ogóle do ciebie? Wiesz, co się dzieje? – Musiałem wyglądać na naprawdę zdezorientowanego, skoro zmienił ton.
– Prawdę mówiąc, to nie. Głowa mnie boli – dodałem, jakby było to najlepsze usprawiedliwienie na świecie. Minąłem się trochę z prawdą, bo głowa nie tyle bolała, co oderwała się od szyi i przeniosła do sfery Ostrego Napierdalania. Pewnie jakieś kosmiczne dupki grały nią właśnie w krykieta.
– Co ty, kurwa, nie powiesz? – odparł bezceremonialnie. – No to zaczynamy od początku.
Gliniarz otarł pot z czoła i uspokoił oddech. Musiał mnie przesłuchiwać dobry kawał czasu. Szkoda tylko, że nic z tego nie pamiętam.
Westchnąłem w duchu i postanowiłem grać na zwłokę. Jerzy już powinien dostać cynk, że zgarnęli jednego z Dwunastu. Pewnie zaraz zjawi się tu jakiś wyperfumowany fircyk z uprawnieniami adwokackimi i stanie na tym, że ktoś podrzucił te przebrzydłe narkotyki, by zszargać dobre imię Oskara Joty. Nie pierwszy, nie ostatni raz. Ludzka niegodziwość nie zna granic.
– No to zaczynamy od początku. – Ważniak w niebieskim uniformie powtórzył, tak jakbym nie usłyszał za pierwszym razem. Chociaż może lepiej, żeby jeszcze przez chwilę stosował taką taktykę, dopóki resztki dragów nie przestaną robić mi sieczki z mózgu. Chętnie się dowiem, jaką nielegalną substancją dysponowałem, a tym samym, czym naszprycuję się przez resztę wieczoru, kiedy już stąd wyj…
– Zabiłeś Jerzego Krystusa?
Dotąd myślałem, że to niemożliwe, ale właśnie zakrztusiłem się wciąganym powietrzem.
– Nie żartuj ze mnie – warknąłem. – Mam prawo do telefonu, więc proszę ładnie zadzwonić do Jezusa i zaraz się pożegnamy.
Otworzył leżącą przed nim teczkę i bez słowa podsunął plik zdjęć.
Spojrzałem nieufnie. Rozłożył je na stole jak talię kart.
Pierwsze, co rzucało się w oczy, to charakterystyczny tatuaż na odsłoniętym ramieniu. Poczułem, że blednę. Doskonale rozpoznawałem sylwetkę mężczyzny przybitego do słupa wysokiego napięcia. Grymas bólu zastygły na jego twarzy mroził do szpiku kości. Fotograf uwiecznił postać z kilku perspektyw, nie mogło być mowy o pomyłce.
Ale przecież co to za problem pobawić się trochę Photosho…
– Dzisiejsze wydanie „Faktu”.
Co? Czy ten pojeb czyta w myślach?!
Na stronie tytułowej widniało amatorskie zdjęcie zmasakrowanego ciała, obrobione graficznie na tyle, by bez problemu trafić na okładkę, ale jednocześnie eksponujące najbardziej obrzydliwe detale. Dziennikarskie, kurwa, cuda.
„BESTIALSKI MORD W STOLICY” i niżej „Szok! Znany biznesmen Jerzy K. ukrzyżowany”.
I tak runął mój świat.
– Zabiłeś Krystusa?
– Jezus nie żyje? Wiesz, co to, kurwa, znaczy? Wiesz, co to znaczy?! – wyrzucałem z siebie kolejne słowa z szybkością karabinu maszynowego.
Ja pierdolę, Jezus nie żyje, co z Dwunastoma, co się, kurwa, stało?!
– Nie wiem, co to znaczy – wybuch złości nie zrobił na mundurowym wrażenia – ale masz rację: Jerzy Krystus czy, jak go nazywaliście w półświatku, Jezus nie żyje. Pytałem o to, czy masz coś wspólnego z jego śmiercią.
Ostatnie echa narkotycznego transu odpłynęły niemal natychmiast. Coś we mnie pękło. To koniec. Rozpłakałem się i była to jedna z nielicznych szczerych rzeczy, jakie zrobiłem w życiu.
– Cze… czemu myślicie, że… że to ja? – zdołałem wyjąkać, oswobodziwszy się na moment z żelaznego uścisku goryczy i żalu. – Jak mógłbym… Jak ktokolwiek mógłby go tak urządzić? – Schowałem twarz w dłoniach, czekając na odpowiedź gliniarza niczym na sędziowski wyrok, gdzie alternatywą dla dwudziestu pięciu lat więzienia jest dożywotnia odsiadka.
Policjant milczał dłuższą chwilę, potem głośno westchnął.
– Albo ukończyłeś jakąś szkołę aktorską dla debili, albo naprawdę nic nie pamiętasz. To gówno, które bierzesz, kiedyś zrobi z ciebie warzywo. Na razie niech wystarczy ci tyle, że dostaliśmy cynk i przy zwłokach Krystusa znaleźliśmy twoją naćpaną osobę, dlatego podejrzenie, widzisz, wydaje mi się zasadne.
Wzdrygnąłem się, zły na siebie, że dragi wymazały z pamięci tak przejmującą chwilę.
– Poszło o wpływy? Zamarzyło ci się coś więcej niż bycie pomagierem? Czy może najzwyczajniej w świecie odjebało ci i postanowiłeś zrobić z Krystusa stroik na choinkę?
Gdyby nie kajdanki, rzuciłbym się kundlowi do gardła i zmusił do odszczekania oszczerstw.
– Czterech chłopa musiało cię odciągać od zwłok, inaczej miałbyś tu – postukał palcem w fotografię – pamiątkowe zdjęcie z szefem. Bełkotałeś nieskładnie, ale nie sprawiałeś wrażenia totalnie rozjebanego umysłowo, zdolnego zasnąć podczas zadawania prostego pytania, które powtarzam od dłuższego czasu. Skup się zatem… – Zrobił pauzę, by podkreślić powagę sytuacji. – Czy zabiłeś Jerzego Krystusa?
Poczułem, jakbym dostał w głowę obuchem. Ohyda zawarta w tych czterech słowach była jak dawka rzygowin, które siłą wlano mi w gardło. Przełknąłem je i ponownie się rozpłakałem, upokorzony i bezsilny.
Gliniarz odczekał, aż dojdę do siebie, i konsekwentnie powtórzył pytanie.
– Nie… Nigdy bym tego nie zrobił. Nie rozumiesz. – Zaczepnie spojrzałem mu w oczy. Moje pewnie lśniły od łez. – Jak mógłbym go zabić? Jak ktokolwiek z nas mógłby go zabić? On był Bogiem.
Policjant może jednak rozumiał, bo zamiast się zaśmiać, wykpić, odnieść się do tego w jakikolwiek sposób, zmienił temat.
– Jak poznałeś Krystusa?
Bajka o apostołach: Jedzcie i pijcie, a po stołach nie rzygajcie...
;PPP