Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 25 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Bohdan Waszkiewicz
‹Biała nienawiść›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorBohdan Waszkiewicz
TytułBiała nienawiść
OpisAutor pisze o sobie:
Rodowity Mazur, który zawsze dużo czytał, aż pewnego dnia postanowił, że zacznie pisać. Mimo stosunkowo niedługiego zajmowania się pisarstwem udało mu się zdobyć kilka wyróżnień konkursowych oraz zagościć na łamach periodyków internetowych. Na co dzień pracuje na poczcie, a wolnych chwilach grywa z kolegami w kapeli, której nikt nigdy nie słyszał i pewnie nie usłyszy.
Gatunekgroza / horror

Biała nienawiść

1 2 3 4 »
Kapłan otworzył klatkę, po czym wyciągnął z niej koguta. O dziwo, ptak zachowywał się zupełnie spokojnie. Mężczyzna począł mamrotać coś w nieznanym mi języku. Mówił coraz głośniej i głośniej, aż w końcu jego słowa przerodziły się w krzyk. I wtedy, jednym ruchem ręki, podciął kogutowi gardło.

Bohdan Waszkiewicz

Biała nienawiść

Kapłan otworzył klatkę, po czym wyciągnął z niej koguta. O dziwo, ptak zachowywał się zupełnie spokojnie. Mężczyzna począł mamrotać coś w nieznanym mi języku. Mówił coraz głośniej i głośniej, aż w końcu jego słowa przerodziły się w krzyk. I wtedy, jednym ruchem ręki, podciął kogutowi gardło.

Bohdan Waszkiewicz
‹Biała nienawiść›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorBohdan Waszkiewicz
TytułBiała nienawiść
OpisAutor pisze o sobie:
Rodowity Mazur, który zawsze dużo czytał, aż pewnego dnia postanowił, że zacznie pisać. Mimo stosunkowo niedługiego zajmowania się pisarstwem udało mu się zdobyć kilka wyróżnień konkursowych oraz zagościć na łamach periodyków internetowych. Na co dzień pracuje na poczcie, a wolnych chwilach grywa z kolegami w kapeli, której nikt nigdy nie słyszał i pewnie nie usłyszy.
Gatunekgroza / horror
Brnąłem przez tłumy na Seven Sisters niczym myśliwy pokonujący gęstwinę leśną, z tą różnicą, że na nic nie polowałem. Towarzyszył mi Henry, który sprawnie rozpychał się między płynącą rzeszą ludzi. Mijaliśmy przechodniów i dziesiątki małych sklepików, rozsianych wokół jednej ze stacji londyńskiego metra. Można tu było kupić wszystko: od suszonego mięsa afrykańskich kóz po kolumbijską kokainę, czy nawet gnata, jeśli ktoś się tylko dobrze zakręcił. Wieczorem na placu pojawiały się prostytutki, które przy słabej koniunkturze potrafiły dać dupy za dwadzieścia funtów, a nad ranem czasami za połowę tej kwoty. Dzielnica została rozbudowana i zasiedlona głównie przez przybyszów z Karaibów, ale mieszkali tutaj również Afrykanie, Irlandczycy i emigranci ze Wschodniej Europy oraz Południowej Ameryki. Okolica nie cieszyła się dobrą sławą, choć mnie nigdy nie spotkało tutaj nic złego.
Na chwilę moje myśli pobiegły w innym kierunku; wspominałem przyjazd i niektóre fakty, które wydarzyły się wraz z początkiem pobytu w stolicy Anglii.
Dwa lata wcześniej opuściłem ojczyznę i wylądowałem na lotnisku w Stansted. Po przybyciu do Londynu zamieszkałem w niewielkim pokoju, który wynająłem od jakiegoś grubego Żyda. Takiego w dziwacznym wdzianku, z długimi pejsami oraz kipą na środku głowy.
– Ja throche mówić i rozumieć po polsku. Moja babhcia mieszkała przed wojna pod Krakowia – powiedział zmutowaną polszczyzną, po czym opuścił moje skromne progi. Potem widywałem go raz w miesiącu, kiedy z zapałem przeliczał pieniądze za wynajem.
Tydzień później zatrudniłem się jako barman w pubie. Pracowałem blisko mojego mieszkania, co w tak ogromnej metropolii nie było wcale łatwe do zrealizowania. Bardzo mi to odpowiadało, nie tylko ze względu na koszta, ale również dlatego, że wtedy jeszcze dość słabo znałem miasto.
Wszelkie bary, puby czy kluby mają to do siebie, że poznaje się tam wielu ludzi. Niektórych spotykasz tylko raz, a innych widzisz niemal codziennie. Do tej drugiej kategorii klientów należał Henry Bang. W gronie znajomych nazywany Big Bang, a to z powodu prawie dwóch metrów wzrostu i sporej nadwagi. Oprócz tego wyróżniała go głowa zawsze ogolona na zero i błyszcząca w słońcu niczym karoseria samochodu, który właśnie wyjechał z myjni. Henry sześć lat temu wyemigrował z Kamerunu. W swojej ojczyźnie ukończył geodezję, a w Londynie pracował jako operator wózka widłowego w jednym z magazynów Tesco.
– Ale jeszcze kiedyś wrócę do kraju i będę pracował w zawodzie – zarzekał się kilkakrotnie. – Po prostu czekam na właściwy moment.
– To tak jak ja! – odpowiadałem zazwyczaj w ten sam sposób, po czym rżeliśmy jak konie na widok siana.
Któregoś wieczoru Bang wspomniał, że śpiewa w kapeli, którą utworzył wraz z kilkoma Jamajczykami. Ucieszył się, kiedy opowiedziałem o swojej muzycznej przeszłości w zespole reggae. Szczęśliwym zrządzeniem losu brakowało im jednego gitarzysty, bo poprzedni właśnie przeniósł się do Birmingham.
Nie mogłem, a przede wszystkim nie chciałem odmówić.
I tak od ponad roku grałem w zespole, a i pracę zmieniłem na ciekawszą. Dzięki znajomościom Andy’ego, mojego perkusisty, otrzymałem etat w sklepie muzycznym na Camden Town. Nie dość, że lepiej zarabiałem, to dodatkowo zajmowałem się tym, co najbardziej lubiłem robić: muzyką. Rzadko graliśmy koncerty, więc praca sprzedawcy stanowiła moje główne źródło utrzymania.
– Bob, słyszysz mnie? – Głos Henry’ego wyrwał mnie z zamyślenia. – Co? Znowu myślisz o niej?
Nie tak dawno temu miałem narzeczoną, Martę, którą kochałem jak nikogo innego na świecie. Każdego dnia tęskniłem za nią. W międzyczasie byłem kilka razy w Polsce, żeby zobaczyć moją kobietę, żeby poczuć jej zapach. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, dlaczego odkładała przyjazd do Wielkiej Brytanii. Ciągle słyszałem jakieś wymówki: a to problemy zdrowotne jej ojca, a to szlifowała angielski, a to to, a to tamto. W końcu zakomunikowała mi telefonicznie, że poznała kogoś. Nawet się nie zająknęła, mówiąc mi o tym. Rozryczałem się jak bóbr, prosiłem, błagałem, żeby mnie nie zostawiała. Usłyszałem coś o płaczliwym mięczaku, a potem słowa, które obijały mi się wewnątrz czaszki przez kilka miesięcy: Seks z każdym facetem, z jakim cię zdradziłam, był o wiele lepszy niż z tobą. Zareagowałem wiązanką zmyślnych przekleństw i wyzwisk. Dopiero po kilku minutach zauważyłem, że Marta rozłączyła się dużo wcześniej. Wpadłem w szał i rzuciłem komórką o ścianę mojego pokoju. W ten sposób nowiusieńka nokia dokonała żywota.
– Nie, nie myślałem o niej – skłamałem.
Swój skromny dobytek – samochód, gitarę wraz z nagłośnieniem oraz szafę płyt kompaktowych i książek – zostawiłem narzeczonej. Olałem to. Po jakimś czasie uczucie miłości zastąpiła nienawiść, co wyraziłem spaleniem kilku fotografii Marty i bluzgami pod jej adresem na Facebooku. Teraz nawet nie wiedziałem, co się z nią działo, bo w kraju nie pojawiłem się od ponad ośmiu miesięcy. Ona z kolei zmieniła numer telefonu i przestała odpowiadać na maile.
Henry spojrzał na mnie wymownie.
– No, dobra – westchnąłem. – Pomyślałem, że fajnie by było, jakby spadła ze schodów i skręciła sobie kark.
To z powodu Marty jechałem przez kilka miesięcy na kokainie, do tego suto zakrapianej alkoholem. Tylko dzięki zamiłowaniu do muzyki i pomocy kolegów z zespołu, a przede wszystkim Henry’ego, wyszedłem z tego gówna. Od dłuższego czasu nie miałem do czynienia z prochami. No, może nie tak do końca, ale w każdym razie przestałem być niewolnikiem używek. I co ważniejsze, znowu polubiłem życie.
– Daj spokój, kolego. – Poklepał mnie po ramieniu wielką jak łopata dłonią. – Jest tyle dziewczyn, tylko popatrz. Weź sobie jakąś, w końcu masz już ponad trzydzieści lat.
Rozejrzałem się wokół, i rzeczywiście, zauważyłem sporo kobiet. Jedną grubszą od drugiej. Niezależnie od koloru skóry, wszystkie łączyła wspólna cecha: otyłość. Henry’emu, jako Afrykaninowi, nie przeszkadzało to w ogóle.
– Widzisz, jak laska ma trochę dużo tu i ówdzie, to zdrowe dzieci rodzi – wyjaśniał, lśniąc białymi jak śnieg zębami, które kontrastowały z jego czarną twarzą. – Poza tym przyjemnie jest się do takiego ciała przytulić.
Zawsze mu wierzyłem i ufałem, ale w tym jednym przypadku miałem odmienną opinię. Parsknąłem ironicznie, nie komentując słów Henry’ego. Zresztą nie było takiej potrzeby, bo doskonale znał moje zdanie na ten temat.
Jak co czwartek wieczór wracaliśmy z próby. Zawsze docieraliśmy razem do stacji metra, a potem każdy z nas podążał w swoim kierunku: Bang jechał na Wood Green, a ja dreptałem do domu na Stamford Hill.
– Ty, Big Bang. Zaczekaj moment – odezwał się ktoś za nami.
Zatrzymaliśmy się. W naszym kierunku szedł jakiś czarny mężczyzna. Był o głowę niższy od Henry’ego, a na jego czuprynie kłębiły się dredy, podobnej długości do moich, tyle tylko, że zupełnie siwe. Sięgały do ramion i częściowo zasłaniały przebiegającą po czole długą bliznę. Miałem trudności z oceną wieku mężczyzny, bo pomimo siwych włosów i twarzy pooranej zmarszczkami, wydawał się muskularny i biła od niego młodzieńcza witalność. Ale w jego wyglądzie najbardziej zwracały uwagę błękitne oczy. Wcześniej nie widziałem czegoś takiego u żadnego czarnego.
– W porzo, King Richie? – powiedział Bang.
– Ta. Musimy pogadać – odparł i zmierzył mnie wzrokiem. – Na osobności.
– Dobra – zgodził się Henry, po czym rzekł do mnie: – Robert, jak chcesz, to idź.
– Zaczekam. – Uspokoiłem go ruchem dłoni. – Nigdzie mi się nie spieszy.
Oddalili się o kilka kroków, a ja usiadłem na murku okalającym niewielki trawnik. Obok przechodziło właśnie dwóch moich rodaków; spodnie dresowe adidasa, bluzy lonsdale, głowy ostrzyżone na zero. Kiedy mnie mijali, usłyszałem fragment toczonej przez nich rozmowy.
– Widziałeś tego brudasa? To Polak, ale z czarnuchami trzyma – powiedział ściszonym głosem wyższy z nich, znacznie mniej napakowany sterydami od swojego towarzysza.
– Żartujesz? Co za chuj – skwitował ten, którego łatwiej było przeskoczyć niż obejść.
Nawet nie zrobiło mi się przykro. Przywykłem, bo jak mawiał jeden z moich kolegów, któremu nie udało się uciec przed zasadniczą służbą wojskową: „Pierwsze prawo fali – jebać ziomali”.
Chwilę potem wyrósł przede mną Henry.
– Nie rozumiem, czemu na mnie czekałeś? Przecież i tak zaraz mam pociąg.
– Bo chciałem cię zapytać o tego gościa – odpowiedziałem. – Wydawał się jakiś taki dziwny. Kto to?
– King Richie? Stary przyjaciel, kiedyś mieszkaliśmy obok siebie. – Pokazał palcem kierunek. – Tam, zaraz za Tesco.
1 2 3 4 »

Komentarze

23 VIII 2013   11:07:23

Dobre, proszę adres tego pana od wudu

28 VIII 2013   09:12:49

Z przyjemnością przeczytałam to opowiadanie jeszcze raz. Za pierwszym myślałam, że potoczy się w ogranym kierunku, więc zakończenie miło mnie zaskoczyło. No i bardzo fajnie napisane.

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »
Ilustracja: Małgorzata Myśliborska

Pająki
Jan Myśliborski

14 I 2024

Było już prawie zupełnie ciemno. Kiedy zatrzaskiwał ciężkie skrzydło bramy, wydało mu się, że po drugiej stronie drogi dostrzegł zarys sylwetki stojącego pod drzewem człowieka. Mimo wszystko poczuł coś w rodzaju ulgi, gdy już przekręcił klucz.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Części zamienne
— Bohdan Waszkiewicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.