WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Autor | Anna ‘Cranberry’ Nieznaj |
Tytuł | Nocą wszystkie koty są czarne |
Opis | Anna „Cranberry” Nieznaj (ur. 1979 r.), absolwentka matematyki, programistka. Mężatka, ma dwoje dzieci, mieszka w Lublinie. Debiutowała w 1996 r. pod panieńskim nazwiskiem Borówko. Publikowała w Science Fiction, SFFiH, Esensji, Fahrenheicie i Szortalu. Laureatka konkursów Pigmalion Fantastyki 2010 („Kredyt”) i „Science Fiction po polsku 2” w 2013 r. („Dziewczynka ze strychu”), finalistka Horyzontów Wyobraźni 2011 („Cyberdziadek”). „Nocą wszystkie koty są czarne” to samodzielne opowiadanie będące częścią dłuższej historii o genetycznie modyfikowanych agentach wywiadu. |
Gatunek | sensacja, SF |
Nocą wszystkie koty są czarneAnna ‘Cranberry’ NieznajNocą wszystkie koty są czarne– Pokażę wam miasto. W amfiteatrze pod Akropolem jest dziś koncert, jakaś gwiazda pop. Możemy się przejść w okolicy, posłuchać. – Nie lubimy koncertów. Są za głośne. – Majka użyła liczby mnogiej i Sanja zastanawiała się, czy odruchowo, czy jednak świadomie i prowokacyjnie. Stawianie spraw na zasadzie „bo my, Koty…” często ludzi peszyło. – To pójdziemy po prostu pić! – Dimitrisa trudno było zbić z pantałyku. • • • Motorówka kołysała się na falach, w zapadającym zmierzchu po wodzie pełgały już tylko ostatnie błyski różowej łuny znad zachodniego horyzontu. Jednak było jeszcze o wiele za wcześnie. Czekali. Kiedy noc zapadnie na dobre, pomkną na północ, klucząc znanym od lat szlakiem. Ktoś został przekupiony, kto inny wychlapał się nieopatrznie o awarii patrolowego drona, a wreszcie jeszcze ktoś umiejętnie wtopił się w szeregi wrogów, by w momencie takim jak ten pomóc swoim. Pozostawało tylko wierzyć, że – jeżeli Bóg pozwoli – czujne ślepia satelitów będą dzisiejszej nocy skierowane gdzie indziej. • • • – Moi drodzy – oświadczył Katranidis, wskazując szerokim gestem na knajpiany ogródek i zwisające z pergoli pędy winorośli. – Mamy tu właśnie sympozjon. Bo sympozjon to znaczy wspólne picie! – I rozmowy na poważne tematy – uściśliła Sanja, która uparła się zrozumieć chociaż część powodów, dla których wyrwano ich nad ranem z łóżek i w trybie pilnym przywieziono do Aten wojskowym samolotem. Grecki kapitan ewidentnie nie lubił rozstawać się z informacjami, co świadczyło bardzo dobrze o jego profesjonalizmie, ale Kotkę tylko prowokowało. – Więc aresztowali czcigodnego, leciwego szejka, on umarł w czasie przesłuchania i teraz szukacie jego rodziny, produkując kolejne zwłoki. Bo facet prowadził ekstremistyczny blog… Nawet nie musiała kończyć. Raczej nie chodziło tylko o to, że jakiegoś szacownego emeryta nakryto na anonimowym głoszeniu poglądów, iż Kalifat jest rządzony łagodną, ojcowską ręką, Unia dąży ku zatraceniu w swej duchowej pustce, a ortodoksyjnie rozumiany szariat jest lekiem na wszystkie niepokoje polityczne, ekonomiczne i osobiste. Oczywiście, że za coś takiego można było pójść siedzieć, ale najwyraźniej na naukach szejka cała ta historia się nie kończyła. – Z rozmów z informatorami wynika – Grek lekko się zjeżył – że przyjazd kogoś z jego rodziny organizują jako bardzo poważną operację. Widocznie jest po temu powód. I nie sugeruj mi tutaj, że ktoś brutalnie przesłuchiwał słabego staruszka. On umarł w trakcie rozmowy, tak po prostu. – Na wylew – zgodziła się Sanja. – Miał osiemdziesiąt jeden lat. Nikt go nie tknął palcem! Tak po prawdzie, to nie zdążyli go o nic porządniej wypytać, sam czytałem tłumaczenie przesłuchania. Katranidis był arogancki tym rodzajem inteligentnej pewności siebie, która w oczach kobiet wydaje się czasem dość urocza. – Yhm. – Popović z filozoficznym wyrazem twarzy zanurzyła złocisty krążek kalmara w sosie, doprawiła oliwką i popiła winem. Maja dolała jej kolejną szklankę, a Peter pozwolił skubnąć kawałek ryby ze swojego talerza. Dimitris miał całkowitą rację – szejk, konsekwentnie niewymieniany przez niego z nazwiska, które w wersji europejskiej brzmiało Mufid al-Kamali, zmarł na wylew. Potwierdzili to patolodzy podczas sekcji. Nikt go nie zdążył nawet zastraszyć, a samo aresztowanie o dziwo wcale nie wywołało u dziadka szoku. Był lodowato spokojny i Sanja mogłaby to potwierdzić przed każdym sądem. Nie było jej tam, na wyciągnięcie ręki, i nie czuła zapachu potu starego szejka, ale widziała film z rozmowy i chwili jego śmierci. Bo Kotka w przeciwieństwie do Katranidisa mówiła płynnie po arabsku. Al-Kamali od lat mieszkał w fińskim Turku i znał świetnie angielski, ale rozmawiający z nim agent, śniady, czarnowłosy, wybrał język, którego obaj używali w domach. Tylko, że wiele się nie dowiedział, bo szejk zaczął w pewnej chwili zachowywać się dziwnie. To nawet nie był jakiś atak – po prostu zaczął szybko i rytmicznie oddychać, w bardzo nienaturalny sposób. Nagle przestał, nie reagując jednak na pytania. I znowu. Za trzecim razem uśmiechnął się jeszcze tylko, triumfalnie i drwiąco – i zasłabł, ze skutkiem tragicznym. Popović potwierdziła podejrzenia: również jej zdaniem al-Kamali popełnił samobójstwo. Jeżeli rzeczywiście, jak uważali anonimowi dla niej eksperci, można uruchomić w ten sposób wszczepionego nanobota, aby uwolnił substancję, która rozpuści właścicielowi tętnicę w mózgu – to owszem, jak najbardziej, zachowanie aresztowanego można interpretować jako nadawanie oddechowym kodem wiadomości dla ukrytego we własnej głowie zabójcy. Kotka wiedziała tyle, że facet robił to świadomie, celowo i na zimno. – Kto to ma być, ten ktoś spokrewniony? – Maja w końcu nie wytrzymała, choć początkowo siedziała cicho, czekając aż Popović podprowadzi im Katranidisa pod jakieś sprytne pytanie. – Źródło zmodyfikowanej genetycznie zarazy, żywa bomba? – prychnęła. Dimitris parsknął: – Tak, jasne. A takie Czarne Koty to oni tam już po prostu po garażach robią! – No, Kotka to akurat w garażu zrobić można – skomentował niewinnie Rueckner znad szklanki. – Oj, ale generałowej Popović to bym jednak nie podejrzewała. – Sanja pokręciła głową z demonstracyjnym powątpiewaniem. Fakt, trudno było wyobrazić sobie jej oschłą i konwencjonalną matkę w tak niestosownej dla damy sytuacji. Katranidis nieco się zacukał, czując, że towarzystwo się z niego w najlepsze nabija. – Znaczy, że…? – Nikt nas nie składał w laboratorium, nukleotyd po nukleotydzie – zlitował się nad nim Peter. – Jak dobierali naszych rodziców, to nawet brali pod uwagę, żeby właśnie nie było problemu z normalnym zajściem w ciążę. Modyfikowali dopiero układ nerwowy embrionów. Dodatkowe geny, farmakoterapia i tak dalej. – A jej tata – Grek wskazał oskarżycielsko na Sanję – jest generałem? Popović zasymulowała strzelanie sobie z palca w skroń. – Tak, wiem, miałam z tego powodu przechlapane już w liceum. – Wojskowym? – No a jak? Dimitris jeszcze przez chwilę trawił wyciągnięte z Kotów plotki. – Wszyscy macie rodziców w armii? – Co najmniej jedno. – Hmm, a dużo was jest? Tak mniej więcej? Ale Czarne Koty też nie lubiły rozstawać się z informacjami, zwłaszcza tymi, które od zawsze wbijano im w głowy jako absolutne top secret na skalę Unii. Teraz uśmiechnęli się do Katranidisa bardzo uprzejmie, wszyscy troje, jak na zawołanie. – Dobra, ja tylko tak… towarzysko pytałem. W końcu skoro można nawet w garażu… Sanja czując jego lekko kpiące spojrzenie, nagle bardzo zainteresowała się tym, że dzbanek jest pusty i trzeba poprosić o więcej wina. Oczywiście, że facet jej się podobał. Był co prawda jej wzrostu, ale to raczej ona była wysoka jak na dziewczynę. Za to pewnie mógłby ją sobie bez wysiłku przerzucić przez ramię, gdyby miał ochotę na takie ekscesy. Oliwkowa cera, czarne włosy, wymiętoszona jasna koszula z podwiniętymi rękawami. Obiektywnie interesujący, starszy od Sanji pewnie o jakieś dziesięć lat. Dla niej do tego najważniejsze było, że pachniał tak, jak ci mężczyźni, za którymi zdarzało jej się czasem oglądać na ulicy. Pominąwszy tytoń, dezodorant, który o tej porze już prawie całkiem wywietrzał, oraz wino, pachniał przede wszystkim sobą. Ładnie. Bardzo ładnie. Koty oczywiście się zorientowały. Rueckner, od lat szczęśliwy mąż i adopcyjny ojciec, zatroszczył się o Sanję i oświadczył nagle: – Strasznie mi się chce spać. Katranidis był jedyną osobą, która nie wiedziała, że Peter po prostu ordynarnie kłamie. – Fajnie było, ale sorry, muszę się położyć – kontynuował Kot. Rzucił Mai ponaglające spojrzenie, a ta wlepiła w niego na chwilę kompletnie nierozumiejący wzrok. Wreszcie załapała. Popović przewróciła oczami. No, podoba jej się ten Grek, ale na Boga – co z tego? Dimitris, trochę rozkojarzony, w ogóle nie zauważył błyskawicznej wymiany urwanych gestów. Ucieszył się, kiedy zostali sami. Przysunął krzesło bliżej Sanji. Kotka pomyślała, że dobrze, niech im wszystkim będzie. Przynajmniej sprawdzi, czy w mniejszym gronie Katranidis nie będzie bardziej rozmowny. – A jeszcze wracając do szejka. – Udawała, że nie widzi, jak Grek prawie się skrzywił. – Jakiego stopnia pokrewieństwa się spodziewacie? Dla nas to ważne. |
Może nie od samego początku mnie wciągnęło, ale potem było coraz lepiej. Całkiem wartka akcja, ciekawie rozwinięta. Sam pomysł wykorzystania modyfikowanych agentów jest frapujący. Koty mają te same zdolności, ale różnią się pod względem osobowości. To sprawia, że każdy z nich ma w sobie coś charakterystycznego tylko dla siebie. Fajnie napisane. Podobało się.
Założyły kalosze i wyszły. Na mokrej ziemi leżały olchowe liście i patyki, ale nie było nawet dużych odłamanych gałęzi. Nad jeziorem snuła się mgła. Przez kałuże poczłapały na Cypel, skąd miały szerszy widok. Wtedy dopiero zobaczyły pasmo powalonego lasu.
więcej »Dużo uciechy miał Jakub. Biegał za gryzoniami jak opętany, próbując nabijać je na widły, a gawiedź radowała się, biła brawo i skandowała na jego cześć. Wdzięczny mu byłem, bo każda ubita sztuka to mniej czerni na mym imieniu. Pozostawała nadzieja, że potomstwo tychże myszek nie będzie zbyt gadatliwe, szczególnie na mój temat.
więcej »W tym momencie słup dotarł do dna. Przez całą okolicę przetoczył się ryk konstrukcji przyjmujących na siebie falę sejsmiczną. Budynki stęknęły na elastycznych fundamentach. Gdzieś w okolicy strzelił odkształcony metal. A może pękł lód? Teraz już wszyscy na tarasie przerwali rozmowy i patrzyli w napięciu na zastygłą ścianę. Skrzywiłam się, bo nagle zabolała mnie głowa. Jakby hałas wbił mi w uszy potężnego bratnala i niemal natychmiast wyjął. Z trudem ustałam na nogach.
więcej »Pod wielkim urokiem małej kropki, cz. 6
— Jadwiga Hajdo
Pod wielkim urokiem małej kropki, cz. 5
— Jadwiga Hajdo
Pod wielkim urokiem małej kropki, cz. 4
— Jadwiga Hajdo
Pod wielkim urokiem małej kropki, cz. 3
— Jadwiga Hajdo
Pod wielkim urokiem małej kropki, cz. 2
— Jadwiga Hajdo
Pod wielkim urokiem małej kropki
— Jadwiga Hajdo
Gwiezdne wojny: Padawanka
— Anna ‘Cranberry’ Nieznaj
Gwiezdne wojny: Drapieżnik
— Anna ‘Cranberry’ Nieznaj
Gwiezdne wojny: Szczeniaki
— Anna ‘Cranberry’ Nieznaj
Gwiezdne wojny: Jango i Boba
— Anna ‘Cranberry’ Nieznaj
Gwiezdne wojny: Przed burzą
— Anna ‘Cranberry’ Nieznaj
Gwiezdne wojny: Bliźniaki
— Anna ‘Cranberry’ Nieznaj
Gwiezdne wojny: Obława
— Anna ‘Cranberry’ Nieznaj
Gwiezdne wojny: Światełko
— Anna ‘Cranberry’ Nieznaj
Gwiezdne wojny: Mos Eisley 2000
— Anna ‘Cranberry’ Nieznaj
Muszę powiedzieć, żeee... podobało mi się, nawet bardzo.
Akcja toczyła się wartko, ale bez zbędnego pośpiechu i w sposób dla mnie przynajmniej nieprzewidywalny. Zakończenie okazało się w pełni satysfakcjonujące i świetnie rozegrane.
A jako piękne dopełnienie, ten śródziemnomorski klimacik.