WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Autor | Anna ‘Cranberry’ Nieznaj |
Tytuł | Nocą wszystkie koty są czarne |
Opis | Anna „Cranberry” Nieznaj (ur. 1979 r.), absolwentka matematyki, programistka. Mężatka, ma dwoje dzieci, mieszka w Lublinie. Debiutowała w 1996 r. pod panieńskim nazwiskiem Borówko. Publikowała w Science Fiction, SFFiH, Esensji, Fahrenheicie i Szortalu. Laureatka konkursów Pigmalion Fantastyki 2010 („Kredyt”) i „Science Fiction po polsku 2” w 2013 r. („Dziewczynka ze strychu”), finalistka Horyzontów Wyobraźni 2011 („Cyberdziadek”). „Nocą wszystkie koty są czarne” to samodzielne opowiadanie będące częścią dłuższej historii o genetycznie modyfikowanych agentach wywiadu. |
Gatunek | sensacja, SF |
Nocą wszystkie koty są czarneAnna ‘Cranberry’ NieznajNocą wszystkie koty są czarneTrochę bredziła, bo niby jak miałoby to Kotom pomóc w identyfikacji, nie byli przecież maszynami. Ale za to otrzymała kolejny element do układanki. – Nie wiem. Być może wnuka albo jakiegoś kuzyna. Szejk miał trzech synów, ale najstarszy zginął jeszcze w latach trzydziestych. Przypadkiem, od zabłąkanej rakiety w czasie rewolucji w Libanie. Najmłodszy długo po wojnie, w wypadku samochodowym. Myśleliśmy, że trzeci, jedyny, który nadal żyje, przyjedzie po ciało, ale podobno ciężko choruje, jest w szpitalu. I w końcu nikt z całej rodziny nie przyjechał! Pochowali go ludzie z tego środowiska, w którym obracał się tutaj. Bo on mieszkał w Unii od lat, z pozoru całkowicie zasymilowany, poza blogiem wyznawał raczej liberalne poglądy, sugerował między wierszami, że nie może wrócić do Kalifatu z przyczyn politycznych. Dimitris, chociaż już na rauszu, mówił sensownie i składnie, ale wzrok mu się ślizgał na wysokości koszuli Sanji, lekko rozpiętej u góry. Rozszerzone źrenice ciemnych oczu, pod opadającymi powiekami. ![]() Ilustracja: Magdalena Wolff No, a Kotka sobie Katranidisa trochę obwąchiwała. Miło jej było od tego i coraz bardziej słodko, ale starała się, żeby nie zauważył. Normalne dziewczyny – chyba? – nie zachowywały się przecież w taki sposób. Kiedy jednak Dimitris położył Sanji rękę na kolanie i schylił się, żeby pocałować, to mimo że pachniał tak przyjemnie, bardziej winem niż papierosami, Kotka wywinęła się i wstała. Dosyć tych rozrywek. – To do jutra! – pożegnała się raźnie. – A tak w ogóle – rzucił za nią niespodziewanie trzeźwo Katranidis – to dostałem z laboratorium potwierdzenie po badaniu DNA, żaden z tych kolesi nie był krewnym szejka. Dobrze wywęszyliście. „No, co ty nie powiesz.” Popović wróciła do bezpiecznego mieszkania na piechotę, szybkim, Kocim krokiem, ulicą wysadzaną drzewkami pomarańczowymi. Dochodziła północ, życie na osiedlu toczyło się w najlepsze, ale Sanji kleiły się już oczy. Koty potrzebowały znacznie więcej snu niż normalni ludzie, a nawet sjesta nie wynagrodziła im pobudki przed świtem. Wysychające na chodniku pomarańcze i igły pinii pachniały obłędnie. Popović zobaczyła, że okno na piętrze jest otwarte, więc wspięła się po gałęzi sosny – i trafiła na lufy dwóch wycelowanych w intruza pistoletów. – To ja! Co wy, kurwa, nosów nie macie?! – fuknęła na Majkę i Petera, włażąc na parapet. Opuściła zewnętrzną żaluzję, żeby poranne słońce nie nagrzało sypialni, i zwinęła się na podwójnym łóżku. Zasnęła natychmiast, potem jeszcze tylko ocknęła się na kilka sekund, kiedy przyszła Maja. Po Kociemu wtuliła się w Sanję, więc ta rano obudziła się spocona i przygnieciona ramieniem grzejącej jak piecyk kumpelki. – Jezu, Lwie Serce… – jęknęła, ale Maja tylko odwróciła się na drugi bok, kładąc się w poprzek łóżka. Rueckner spał na kanapie. Popović wyjęła mu z rąk włączonego laptopa z wygaszonym monitorem. Peter najwyraźniej próbował ignorować swój wrodzony brak predyspozycji do czytania po nocach. • • • Jedli późne śniadanie w barze kanapkowym po drugiej stronie ulicy, kiedy zajechał z fasonem Dimitris – niedużym, upiornie zakurzonym terenowym suzuki. – Hej, dziewczyny, wy się nie wstydzicie z nim siedzieć? – zagaił radośnie, zapalając papierosa. Peter podniósł wzrok, ku żalowi Greka życzliwie zainteresowany, a nie sprowokowany jego zaczepką. – Prawdziwy mężczyzna – kontynuował Katranidis – zaczyna dzień od ouzo, kawy i papierosa, a nie od herbaty. W dodatku nie mrożonej, tylko gorącej – dodał ze zgrozą. Rueckner odpowiedział ujmującym uśmiechem. Był kompletnie impregnowany na machismo. Popović pomyślała, że Dimitris mógłby sobie darować dmuchanie im dymem prosto w nosy – założyć, że Kotom będzie przeszkadzał, albo chociaż spytać. Ale on ewidentnie nie robił tego na złość, tylko z bezmyślności. Zresztą sam zapach papierosów nie stanowił problemu, raczej był jak zakłócenia. Jakby ktoś położył na stoliku odtwarzacz, włączył muzykę i dalsza rozmowa polegałaby na przekrzykiwaniu się nad głośnikiem. Tak właśnie Popović teraz, przez ścianę drażniącej, lekko pobudzającej nikotyny, usiłowała odczytywać emocje Greka. – Zostajecie – oświadczył w końcu Katranidis, widząc, że nikt nie daje się wciągnąć w beztroskie pogaduszki. – W nocy przerzucili kolejną osobę. Na pełnym morzu ktoś przesiadł się z przemytniczej motorówki na turystyczny jacht, który potem zawrócił na Cyklady. Przez chwilę wyglądało to tak, jakby chcieli wysadzić pasażera na Santorini. Wcale nam się to nie podobało, bo tam jest przecież międzynarodowe lotnisko. Ale popłynęli dalej, na Ios. Rano zahaczyli na chwilę o małą przystań, Manganari, i zostawili jednego człowieka. Tam czekał kierowca w wynajętym samochodzie, pojechał z nim do hotelu i dokładnie jak mówił nasz informator – przyczaili się, na coś czekają. Myślę, że mamy te dwie doby, na które jest zarezerwowany pokój. – A jeżeli nie? – Sanja po prostu spytała, ale Grek najwyraźniej uznał to za krytykę. – Nie ma ludzkiej mocy, żeby wydostał się z wyspy bez naszej wiedzy. Na Ios pływa prom raz dziennie i kilka prywatnych jachtów na krzyż. Dziewczyno, mamy w tamtym rejonie fregatę rakietową i bazę myśliwców na Santorini. Myślę, że starczy na jednego cholernego Araba bez wizy. „A potem będziemy musieli obwąchiwać topielca z torpedą w tyłku.” Popović tym razem już nic nie powiedziała na głos, tylko grzecznie dała się zapakować razem z Majką na tylne siedzenie odkrytej terenówki. • • • Port w Pireusie został za nimi. Gigantyczne ciężarówki pełne arbuzów, promy kilkakrotnie większe niż bloki na nabrzeżu, zgiełk ładujących się do nich ludzi i samochodów, las białych masztów mariny i – przykuwające uwagę w tym chaosie – nieruchome okręty wojenne w oddali. Katranidis klął na wiatr, bo przy dużej fali ich wodolot nie mógł unieść się w powietrze i płynęli wolniej, jak zwykłą łodzią motorową. Majka Szymczyk przyklejona do szyby wpatrywała się w wyspę na horyzoncie. – Gdyby dwa i pół tysiąca lat temu bitwa pod Salaminą przebiegła inaczej, pewnie nie byłoby współczesnej demokratycznej Europy – uznała za stosowne poinformować resztę. Oczy jej błyszczały. Popović uśmiechnęła się w duchu. Lwie Serce zapewne wyobrażała sobie właśnie, że jest Temistoklesem płynącym na czele helleńskiej floty – jakkolwiek to się miało do historycznych realiów. Sanja za plecami koleżanki mrugnęła do Petera i powiedziała, po angielsku, ze względu na obecność Katranidisa: – Steven, żeby wkurzyć Maję, tak wywróciłby teraz perskiego kota ogonem, że wyszłoby, iż to jego przodkowie usiłowali zaprowadzić ład i praworządność w warcholskiej, anarchistycznej Grecji. Lwie Serce prychnęła, a Dimitris najwyraźniej nie lubił choćby przez moment nie wiedzieć, o czym mowa: – Steven? – Nasz kumpel. Kot. – Sanja naprawdę nie miała siły tłumaczyć, to było cholernie skomplikowane. Ograniczyła się do wiadomości najważniejszej w tym kontekście. – Jego pradziadkowie emigrowali z Iranu, jeszcze w dwudziestym wieku. – A, no widzisz, z Iranu, w dodatku dawno temu. To inna sytuacja – ożywił się nagle Grek. Popović w pierwszej chwili w ogóle nie zrozumiała, o co mu chodzi, ale kontynuował: – Ale taki szejk miał całą rodzinę w Kalifacie. Niby nie jeździł w odwiedziny, niby nie mógł wrócić, więcej – oficjalnie wcale nie chciał, skoro wyrwał się do wolnego świata. Tylko, że jak przyszło co do czego… No i kto mi powie, że obsadzanie takimi ludźmi ważnych stanowisk, dawanie im dostępu do… Jednym słowem, to po prostu proszenie się o kłopoty! Zanim Sanja zdążyła zareagować, Szymczyk oderwała się od swoich starożytnych mrzonek i warknęła zjeżona jak młody ryś: – Mnóstwo ludzi ma rodzinę w Kalifacie! Popović zerknęła jeszcze na Petera, który chyba myślał to, co ona – że Mai tak naprawdę nadal chodzi o Stevena. Dimitris wdepnął na minę, łącząc w jednej wypowiedzi irańskiego Kota i arabskiego ekstremistę, Lwie Serce nie lubiła takich porównań. Była przede wszystkim członkiem formacji, krzyżowcem dopiero w drugiej kolejności. – Emigrują, bo chcą swobód obywatelskich, spokoju, mają dość państwa policyjnego i zamordyzmu – odezwał się nagle Rueckner, najwyraźniej uznając, że pora interweniować. – I ja ich doskonale rozumiem. A z religią niewiele ma to wszystko wspólnego. |
Może nie od samego początku mnie wciągnęło, ale potem było coraz lepiej. Całkiem wartka akcja, ciekawie rozwinięta. Sam pomysł wykorzystania modyfikowanych agentów jest frapujący. Koty mają te same zdolności, ale różnią się pod względem osobowości. To sprawia, że każdy z nich ma w sobie coś charakterystycznego tylko dla siebie. Fajnie napisane. Podobało się.
Założyły kalosze i wyszły. Na mokrej ziemi leżały olchowe liście i patyki, ale nie było nawet dużych odłamanych gałęzi. Nad jeziorem snuła się mgła. Przez kałuże poczłapały na Cypel, skąd miały szerszy widok. Wtedy dopiero zobaczyły pasmo powalonego lasu.
więcej »Dużo uciechy miał Jakub. Biegał za gryzoniami jak opętany, próbując nabijać je na widły, a gawiedź radowała się, biła brawo i skandowała na jego cześć. Wdzięczny mu byłem, bo każda ubita sztuka to mniej czerni na mym imieniu. Pozostawała nadzieja, że potomstwo tychże myszek nie będzie zbyt gadatliwe, szczególnie na mój temat.
więcej »W tym momencie słup dotarł do dna. Przez całą okolicę przetoczył się ryk konstrukcji przyjmujących na siebie falę sejsmiczną. Budynki stęknęły na elastycznych fundamentach. Gdzieś w okolicy strzelił odkształcony metal. A może pękł lód? Teraz już wszyscy na tarasie przerwali rozmowy i patrzyli w napięciu na zastygłą ścianę. Skrzywiłam się, bo nagle zabolała mnie głowa. Jakby hałas wbił mi w uszy potężnego bratnala i niemal natychmiast wyjął. Z trudem ustałam na nogach.
więcej »Pod wielkim urokiem małej kropki, cz. 6
— Jadwiga Hajdo
Pod wielkim urokiem małej kropki, cz. 5
— Jadwiga Hajdo
Pod wielkim urokiem małej kropki, cz. 4
— Jadwiga Hajdo
Pod wielkim urokiem małej kropki, cz. 3
— Jadwiga Hajdo
Pod wielkim urokiem małej kropki, cz. 2
— Jadwiga Hajdo
Pod wielkim urokiem małej kropki
— Jadwiga Hajdo
Gwiezdne wojny: Padawanka
— Anna ‘Cranberry’ Nieznaj
Gwiezdne wojny: Drapieżnik
— Anna ‘Cranberry’ Nieznaj
Gwiezdne wojny: Szczeniaki
— Anna ‘Cranberry’ Nieznaj
Gwiezdne wojny: Jango i Boba
— Anna ‘Cranberry’ Nieznaj
Gwiezdne wojny: Przed burzą
— Anna ‘Cranberry’ Nieznaj
Gwiezdne wojny: Bliźniaki
— Anna ‘Cranberry’ Nieznaj
Gwiezdne wojny: Obława
— Anna ‘Cranberry’ Nieznaj
Gwiezdne wojny: Światełko
— Anna ‘Cranberry’ Nieznaj
Gwiezdne wojny: Mos Eisley 2000
— Anna ‘Cranberry’ Nieznaj
Muszę powiedzieć, żeee... podobało mi się, nawet bardzo.
Akcja toczyła się wartko, ale bez zbędnego pośpiechu i w sposób dla mnie przynajmniej nieprzewidywalny. Zakończenie okazało się w pełni satysfakcjonujące i świetnie rozegrane.
A jako piękne dopełnienie, ten śródziemnomorski klimacik.