WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Autor | Anna ‘Cranberry’ Nieznaj |
Tytuł | Nocą wszystkie koty są czarne |
Opis | Anna „Cranberry” Nieznaj (ur. 1979 r.), absolwentka matematyki, programistka. Mężatka, ma dwoje dzieci, mieszka w Lublinie. Debiutowała w 1996 r. pod panieńskim nazwiskiem Borówko. Publikowała w Science Fiction, SFFiH, Esensji, Fahrenheicie i Szortalu. Laureatka konkursów Pigmalion Fantastyki 2010 („Kredyt”) i „Science Fiction po polsku 2” w 2013 r. („Dziewczynka ze strychu”), finalistka Horyzontów Wyobraźni 2011 („Cyberdziadek”). „Nocą wszystkie koty są czarne” to samodzielne opowiadanie będące częścią dłuższej historii o genetycznie modyfikowanych agentach wywiadu. |
Gatunek | sensacja, SF |
Nocą wszystkie koty są czarneAnna ‘Cranberry’ NieznajNocą wszystkie koty są czarne– Przepytaliście go pod urządzeniem do obrazowania pracy mózgu? Nie? – Popović sama sobie odpowiedziała, czytając z twarzy Dimitrisa, a jego tylko bardziej to zirytowało. – To przepytajcie. On nie kłamie, naprawdę nic nie wie. – Nie ma pojęcia, po co go tu przywieźli, i do tego jest z dalekiej rodziny – powiedział cicho Rueckner. – Nie pasuje mi to… – Matka Salima też jest kuzynką szejka, jakby przyjrzeć się uważniej… – Grek był zaskakująco obeznany w temacie. Podetknął Kotom monitor z zagmatwanym drzewem genealogicznym klanu. – Oni mają całkiem sporo wspólnych genów. I owszem, zrobimy mu przesłuchanie pod skanerem mózgu, ale poza tym, jak się go odpowiednio przyciśnie… – To wam ze strachu nabredzi takich bzdur, że do przyszłego roku tej sprawy nie rozwiążecie! – Tym razem udało się już Dimitrisowi rozzłościć nawet Petera. • • • Upał ciążył, mimo zasuniętych antywłamaniowych żaluzji przeciekał do bezpiecznego mieszkania jak lepka maź. Jednak z dwojga złego Koty wolały gorąco niż śmierdzącą dla nich klimatyzację. Zarwana noc jak zwykle rozregulowała im układ nerwowy i teraz usiłowali przebić się przez swoje rozkojarzenie. – Potrzebują kogoś do odblokowania zabezpieczenia opartego na zgodności DNA. – Sanja próbowała podsumować swoje podejrzenia. – Tak odległe pokrewieństwo wystarczy? – Myślę, że tak. – Rueckner skinął głową. – Są teraz w produkcji przenośne urządzenia, które w ciągu dwóch, trzech godzin są w stanie zanalizować próbkę, najczęściej krwi. Im dalsze pokrewieństwo, tym takie zabezpieczenie jest po prostu mniej dokładne, i tyle. Przecież i tak widać, że nie jest ustawione na konkretną osobę, tylko na zgodność części genów. Oni pewnie wiedzą, na kogo z rodziny. – Widziałeś kiedyś taką maszynę do analizy? – Popović wiedziała, że Peter interesował się medycyną znacznie bardziej, niż wynikało to z jego bezpośrednich obowiązków. Gdyby mógł, zostałby lekarzem, ale nie po to był Kotem, żeby pozwolono mu marnować umiejętności w jakimś szpitalu. – Nie, ale tak na chłopski rozum: musiałoby mieć w środku termoblok do PCR, razem z całym układem grzejąco-chłodzącym… – nieco się rozpędził. – Oj, no, takie spore, zaskakująco ciężkie pudło. Ale da się przenieść w rękach. – A pobieranie próbki? – Małe ostrze, które wbijałoby się w opuszkę i wysysało krew. Najmniejszy problem w tym wszystkim. – No i łączność via satelita, skoro ma być przenośne. Sanja przeszła do aneksu kuchennego i sięgnęła do szafki po szklankę. Zawahała się przez mgnienie oka, czując, że szkło jest cieplejsze niż jej ręka. No tak, logiczne, upał dochodził do czterdziestu stopni. Nalała sobie zimnej wody. Telefon Popović brzdęknął dźwiękiem przychodzącej wiadomości. Przeczytała i parsknęła, wywracając oczami. Ilustracja: Magdalena Wolff – To Dimitris. Chce się spotkać… – zawahała się. – Ale sądząc po tym, jak pisze, to chyba chodzi po prostu o podryw. – Daj się poderwać. – Rueckner pstryknął palcami. – Porozmawiaj z nim, dowiedz się czegoś więcej. • • • Mknęli z Katranidisem zatłoczonymi ulicami centrum. Od ciemnego nieba odcinały się podświetlone ciepłym blaskiem kolumny Akropolu, wysoko na skalnej półce wyrastającej pośród współczesnego miasta. Sanja wreszcie oderwała od nich wzrok. – A ty nie powinieneś być przypadkiem bardzo zajęty? – Niech się teraz inni męczą. Ja znam ludzi, którzy zajmują się przemytem: mieli kogoś przerzucić – przerzucili, a ja go złapałem. Teraz niech się z tym mądrzejsi bawią, ja mam wolne. Zaparkowali suzuki w wąskiej, zaśmieconej uliczce i poszli na kolację do jednej z mnóstwa knajp. W prześwitach przecznic czasem migał Sanji bajkowy Akropol, a czasem spiczasta, trójkątna góra Likavitos, którą zapamiętała już wcześniej jako punkt orientacyjny. Dimitris spytany wprost o urządzenie do analizy DNA nie próbował już udawać głupiego. – Jasne, że ukradli. Przecież nie chodzi im o więzy krwi w sensie mistycznym. Kiedy po śmierci szejka zaczęła się cała afera, wyszło, że w tej jego mniejszej firmie zginęła taka właśnie maszynka. W Europie głównie Nokia je teraz robi, zaczęli szukać zdalnie po numerze seryjnym i okazało się, że sprzęt zniknął, zapadł się pod ziemię i to już jakiś dobry czas temu. – Wywieźli go z Unii?! – Sanję zmroziło. – Nie da rady. To znaczy oczywiście można, nie eksploduje przecież, ale nie będzie spełniać swojego głównego zadania – kiedy zostanie zlokalizowane geograficznie poza granicami, nie będzie mogło połączyć się z siecią. Taka blokada, na wszelki wypadek. Strzeżonego Pan Bóg strzeże, nie musimy eksportować akurat takich rzeczy. – No, a skoro ściągnęli krewniaka tutaj, to znaczy, że urządzenie jest po prostu odłączone od netu, ujawni się w chwili użycia. Odzyskaliście je? – Dziewczyno, mówiłem ci już: to nie moja działka. Tym zajmuje się ktoś inny. Nie wiem, jak im idzie, w zasadzie nawet nie powinienem wiedzieć. Dimitris pociągnął ze szklanki. – W akcji lepiej mieć Koty niż laboratorium na kółkach – rzucił w końcu. – Wszystko, co nam mówiliście, zostało potem potwierdzone, ale wy byliście nieporównanie szybsi. Napisałem to w raporcie. Sanja uśmiechnęła się uprzejmie, ale sztucznie i sztywno, a spojrzenie miała mętne. Moment później zaklęła po polsku i zasłoniła sobie twarz dłońmi. – Rany, co się dzieje? – zaniepokoił się Grek. – Przyszła do mnie pieprzona gwiazda betlejemska… W środku sierpnia. „Jak błysk nuklearny nad Betlejem.” – Że co?! – Mam zwidy. Pieprzone zwiastuny pieprzonej migreny – jęknęła Kotka. Mimo zamkniętych oczu widziała jaskrawobiały płomień pod prawą powieką. Krótko, tylko przez chwilę, ale już nie mogła się oszukiwać, że nie zauważa innych nieprzyjemnych, mniej efektownych sygnałów zapowiadających. – No trudno, Dimitris, nie popiję dziś z tobą. – Odsunęła dzbanek z winem, nalała sobie wody i łyknęła lekarstwo wyjęte z wewnętrznej kieszeni plecaka. – Po tym paskudztwie i tak będę miała jazdę lepszą niż po wódce, więc zdecydowanie nie powinnam mieszać. Grek słuchał tych wyjaśnień dość przestraszony. – Ale jak powiedziałaś? Zwidy? Halucynacje? Od bólu głowy? – Przed. Jak dobrze pójdzie, to mnie teraz nawet nie rozboli, skoro właśnie się naćpałam. – A ty… – zająknął się. – Robiłaś sobie może badania, no wiesz, żeby sprawdzić… – Dimitris, ja jestem Kotką – mam rezonans mózgu co pół roku. Przecież oni nie mają zielonego pojęcia, co tak naprawdę wyhodowali! No, nie patrz tak na mnie, nie umieram. Na razie nic mi złego w głowie nie wyrosło, ale cholera wie, może wyrośnie. Nikt nie wie tak naprawdę, czy my nie mamy jakiejś daty ważności, jestem z najstarszej partii. – Partii czego? – Kotów. – Aha… Sanja pomyślała, że Katranidis nawet po tych rewelacjach nie patrzy na nią jak na kuriozum, które uciekło z laboratorium, tylko z odrobiną podziwu. Ona tak gapiła się na członków ekspedycji marsjańskiej, minąwszy się z nimi na korytarzu siedziby pewnej głowy państwa, obecna tam z zupełnie innych powodów, anonimowo i pod przykrywką. To było miłe. Zwłaszcza, że cały ten szacunek nie przeszkodził Dimitrisowi już dziesięć minut i dwie szklanki wina później zacząć się do Kotki obcesowo i radośnie dobierać. • • • Jakkolwiek nie brzmiałoby to dziwnie, dwudziestosześcioletnia Sanja znalazła się ostatecznie w kawalerce Dimitrisa głównie dlatego, że była ciekawa. Grek chciał jej przychylić nieba: – Jak lubisz najbardziej? – spytał, rozpinając płócienną koszulę Kotki. – N-normalnie – spłoszyła się. Przy jej znikomej skali porównawczej już sam fakt, że Katranidis był prawdziwy, a nie wyobrażony, czynił go szalenie atrakcyjnym. Mimo to speszyła się okropnie, kiedy zaczął ją sobie zbyt natarczywie i szczegółowo oglądać. Wstydziła się, że pewnie wszystko robi nie tak, niezgrabnie i dziwnie – bo przecież inne kobiety nie węszą, prawda? I bardziej nad sobą panują? Ale zamknęła oczy i przestała się przejmować. |
Może nie od samego początku mnie wciągnęło, ale potem było coraz lepiej. Całkiem wartka akcja, ciekawie rozwinięta. Sam pomysł wykorzystania modyfikowanych agentów jest frapujący. Koty mają te same zdolności, ale różnią się pod względem osobowości. To sprawia, że każdy z nich ma w sobie coś charakterystycznego tylko dla siebie. Fajnie napisane. Podobało się.
— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.
więcej »Upubliczniasz dostęp do swoich myśli i ludzie odnajdują w tobie własne odbicie. Nie możesz kłamać, oszukiwać. Jesteś tylko tym, czym jesteś, obrany z pozorów i kurtuazyjnych zasłon, które jedynie przysłaniają twoją zwyczajność. Rzeka to widzi i podziwia. A ty podziwiasz siebie za to, że odważyłeś się pokazać komuś prawdziwe ja. Że stałeś się przez to kimś niezwykłym.
więcej »...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak
Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak
Gwiezdne wojny: Padawanka
— Anna ‘Cranberry’ Nieznaj
Gwiezdne wojny: Drapieżnik
— Anna ‘Cranberry’ Nieznaj
Gwiezdne wojny: Szczeniaki
— Anna ‘Cranberry’ Nieznaj
Gwiezdne wojny: Jango i Boba
— Anna ‘Cranberry’ Nieznaj
Gwiezdne wojny: Przed burzą
— Anna ‘Cranberry’ Nieznaj
Gwiezdne wojny: Bliźniaki
— Anna ‘Cranberry’ Nieznaj
Gwiezdne wojny: Obława
— Anna ‘Cranberry’ Nieznaj
Gwiezdne wojny: Światełko
— Anna ‘Cranberry’ Nieznaj
Gwiezdne wojny: Mos Eisley 2000
— Anna ‘Cranberry’ Nieznaj
Muszę powiedzieć, żeee... podobało mi się, nawet bardzo.
Akcja toczyła się wartko, ale bez zbędnego pośpiechu i w sposób dla mnie przynajmniej nieprzewidywalny. Zakończenie okazało się w pełni satysfakcjonujące i świetnie rozegrane.
A jako piękne dopełnienie, ten śródziemnomorski klimacik.