Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 25 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

anonim, Ryszard Dziewulski
‹Dżin›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Autoranonim, Ryszard Dziewulski
TytułDżin
OpisPrzedstawiamy drugie opowiadanie powstałe w naszej Interaktywnej Kuźni Literackiej, przedsięwzięcia wspólnego z pismem Fantazin, a którego pomysłodawcą jest Ryszard Dziewulski, autor powieści, której fragmenty publikowaliśmy w poprzednich numerach Esensji. O szczegółach działania Kuźni można przeczytać na specjalnej stronie magazynu, gdzie nasz Kowal wprowadzi Państwo w arkana tego pomysłu.
Tym razem autor pomysłu postanowił pozostać anonimowym. Uszanowaliśmy jego wolę.
Gatunekurban fantasy

Dżin

I wtedy wszystko zgasło. Przez chwilę siedziała bez ruchu, nieco zagubiona, oczekując dalszych przejawów adoracji.

Ryszard Dziewulski, anonim

Dżin

I wtedy wszystko zgasło. Przez chwilę siedziała bez ruchu, nieco zagubiona, oczekując dalszych przejawów adoracji.

anonim, Ryszard Dziewulski
‹Dżin›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Autoranonim, Ryszard Dziewulski
TytułDżin
OpisPrzedstawiamy drugie opowiadanie powstałe w naszej Interaktywnej Kuźni Literackiej, przedsięwzięcia wspólnego z pismem Fantazin, a którego pomysłodawcą jest Ryszard Dziewulski, autor powieści, której fragmenty publikowaliśmy w poprzednich numerach Esensji. O szczegółach działania Kuźni można przeczytać na specjalnej stronie magazynu, gdzie nasz Kowal wprowadzi Państwo w arkana tego pomysłu.
Tym razem autor pomysłu postanowił pozostać anonimowym. Uszanowaliśmy jego wolę.
Gatunekurban fantasy
W holu szóstego piętra Instytutu Cullenna panowała głucha cisza. Sprzątaczki zakończyły swój obrządek godzinę temu i żadnej z nich nie było już w gmachu. Prawie żadnej. Baśka, jako najmłodsza z grupy zwanej eufemicznie „sanitarną”, jak zwykle została wyznaczona do podlania kwiatów w całym północnym skrzydle.
Nie tak miała się rozpocząć kariera naukowa mgr Barbary Jankowskiej; pół roku wcześniej, uzyskując absolutorium Wydziału Psychologii, marzyła o innym starcie. Koleżanki, z którymi odbywała staż, dawno już powróciły do kraju i podjęły pracę w zawodzie psychologa, najczęściej szkolnego. Ona jedna pozostała w instytucie, godząc się tymczasowo na zawodową degradację. Cóż… droga do kariery jest prosta, trudno więc mniemać, by chciała omijać drobne upodlenia.
Wysiadając z windy, spojrzała na zegarek. Przez całe popołudnie uwijała się jak mogła i teraz – kwadrans po dziewiętnastej – pozostały jej do obejścia tylko pomieszczenia sekcji XVI. Powinna więc zdążyć… Punktualnie o dwudziestej w pobliskiej sali kinowej rozpocznie się ostatnia w tym dniu projekcja. Na premierę tego filmu czekała od dawna. Dlaczego? Gdyż jego fabuła – co wiedziała z reklamowych zapowiedzi – do złudzenia przypominała inną – tę, którą znała z własnych snów. Nie zniechęcał jej więc
dość pretensjonalny tytuł filmu: „Dżin”. Tym bardziej, że w tytułową rolę wcielił się sam…
Przemierzyła obszerny hol i, wsłuchując się w przeciągłe echo własnych kroków, zbliżyła do wejścia z oznaczeniem „XVI-PFD”. Przeciągnąwszy przez szczelinę czytnika właściwą kartę magnetyczną, uśmiechnęła się. Codziennie bawiła ją ironia tej sytuacji. Jeszcze tak niedawno, jako stażystka, nie mogła nawet spojrzeć w kierunku tych drzwi, nie wzbudzając posądzeń o naukowe szpiegostwo. Miesiąc później, gdy została sprzątaczką, wręczono jej komplet kluczy magnetycznych i nakazano szwendać się wieczorami po pustym instytucie.
Drzwi rozsunęły się. Dopiero wtedy, gdy halogeny nie zareagowały na ruch przełącznika, przypomniała sobie, że dzisiaj w sekcji XVI doszło do jakiejś awarii. Widocznie dlatego pomieszczenia działu psychofarmakologii doświadczalnej pozbawione były zasilania. Jednak wewnątrz nie było mroczno. Białe płaty sypiącego za oknami śniegu, rozżarzane promieniami latarń, oświetlały wnętrza w wystarczającym stopniu.
Zaskoczyło ją coś. Na początku nie była pewna co, lecz po chwili zauważyła, iż w całym korytarzu, na wysokości jej kolan, wisi ledwo dostrzegalna mgiełka. Zawahała się. Jeśli istniało jakiekolwiek niebezpieczeństwo, należało natychmiast zawiadomić ochroniarzy z grupy dozoru. Ale jeśli się wygłupi? Czy jest sens wszczynać alarm z powodów powszechnie znanych? Przecież to nie mógł być zbieg okoliczności. Mówiono, że doszło do jakiegoś wybuchu, mgła musiała być więc efektem któregoś z doświadczeń doktora Kiriejeva. Tym bardziej, że jakby gęstniała tuż przed wejściem do jego laboratorium.
Niepewnym krokiem podeszła do drzwi. Tabliczka z ostrzeżeniem „!PSYCHOHAZARD!”, po raz pierwszy wywołała u niej gęsią skórkę. Tuż pod napisem przyczepiona była kartka z odręcznie skreśloną notką. Baśka nie zwróciła na nią uwagi; na korytarzu było zbyt ciemno, by odczytać blady napis. Ponownie wyjęła plik kart magnetycznych, spiętych swoim ulubionym breloczkiem z miniaturką lampy Alladyna. Zanim włożyła jedną z kart do czytnika, uderzył ją wydobywający się spod drzwi zapach. Był niezwykle… intrygujący.
Wnętrze laboratorium wyglądało – pomijając panujący półmrok – tak jak zwykle. Jedyną odmienność stanowiły zawieszone w powietrzu opary – dużo gęstsze niż na korytarzu, a przy tym mieniące się smugami różnobarwnych widm. Światła latarń i migające szyldy reklam pobliskiej stacji benzynowej, napełniały wnętrze laboratorium wręcz baśniową atmosferą. Tak, to było logiczne: z powodu sypiącego śniegu nie wietrzono pomieszczeń otwierając okna, a bez zasilania nie działała ani klimatyzacja, ani nawet dygestorium. Dlatego opary pozostawały jeszcze w powietrzu.
I ten zapach…
Podlanie kwiatów zajęło jej dziesięć minut, chociaż zwykle nie spędzała w laboratorium więcej niż dwie. Gdy skończyła, stwierdziła z lekkim zdumieniem, że wcale nie ma ochoty opuszczać wnętrza. Z zadziwiającą uległością poddała się pokusie pozostania w laboratorium. Stanęła obok podręcznej biblioteczki Kiriejeva i, pozornie przypatrując się grzbietom książek, raz po raz wdychała gęste od oparów powietrze. W migającym świetle dostrzegła tylko jeden tytuł: „Deficyt romantyzmu a płeć”. Co za bzdury – myśli Baśka. – Nad czym pracuje ten Kiriejev?
Zacisnęła usta. Po którymś z kolei, zaczerpniętym przez nos wdechu zakręciło się jej w głowie. Odruchowo przytrzymała się półki. Opadając na stojący przy biurku fotel, potrąciła coś nogą. Leniwym ruchem skierowała głowę w dół. Na fantazyjnie oświetlonej, pulsującej rytmem zaokiennych reklam podłodze rozrzucone były potłuczone kawałki laboratoryjnych kolb. Nie sprzątały?… – przemknęło jej przez myśl, lecz dalsze skojarzenia, dotyczące zawieszonej na drzwiach kartki, były poza jej zasięgiem. Dla niej liczyła się już tylko miniaturowa lampa Alladyna, którą obracała w palcach, niczym jednopaciorkowy różaniec.
Ilustracja: Ryszard Dziewulski
Ilustracja: Ryszard Dziewulski
Już wiedziała, czuła, że dzieje się z nią coś zupełnie niezwykłego i że przyczyną tego może być tylko… ON. Jej na wpół przymknięte oczy wodziły ospale wokół, lecz wszystkim, co ją otaczało, były skłębione opary, coraz gęstsze, coraz barwniejsze, coraz prawdziwsze. Żywsze.
– Basiu…
Szept. Najpierw z oddali, potem coraz bliższy, wyraźniejszy. Tuż przy uchu.
– Basiu…
Więc jednak powrócił, odnalazł ją ponownie. Po tylu latach, które upłynęły od czasów, gdy odwiedzał ją co noc. We śnie.
– Powiedz, czego chcesz…
Był tuż przy niej – wiedziała to doskonale, czuła, choć nie byłaby w stanie tego dowieść. Jej wzrok błądził w oparach pulsującej mgły – wciąż bezskutecznie. Nie miała już na to siły. Zamknęła oczy… i wtedy zrozumiała: był w każdej cząstce mgły. Przepełniał sobą otaczające ją powietrze, każde miejsce przestrzeni, w której była zanurzona. Poczuła ogarniające ją podniecenie, jakiego nie doznała nigdy przedtem.
– Chodź ze mną…
Był wszędzie. Doświadczała go fizycznie, a jego dotyk nie posiadał początku ani końca, progu ani umiaru. Pieścił całe jej ciało jednocześnie; garderoba nie stanowiła dla niego przeszkody. I porwał ją, niczym wicher porywa pyłki kwiatów – wysoko, ponad chmury. Był w jej włosach, w jej oddechu… A ona szybowała, nie widząc nic prócz słońca, nie słysząc nic prócz wiatru, nieśmiertelna, wolna, szczęśliwa.
– Weź mnie – szepnęła.
I wtedy wszystko zgasło. Przez chwilę siedziała bez ruchu, nieco zagubiona, oczekując dalszych przejawów adoracji. Tymczasem zamiast tego usłyszała świergot ptaków, a na skórze poczuła ciepło słonecznych promieni. Otworzyła oczy. Byli w ogrodzie, a Dżin w szerokich ogrodniczkach przechadzał się z konewką pomiędzy grządkami.
– Co robisz? – zapytała drżącym głosem.
– Podlewam pomidory – odpowiedział wzruszając ramionami. – Jeśli tego nie zrobię, wszystkie zwiędną. Zobacz… O, ten. Jaki biedny… Słoneczko cię męczy, co? Mój malutki…
– Chcesz TERAZ podlewać grządki? – nie mogła uwierzyć w to, co się dzieje. Na całym ciele czuła jeszcze jego dotyk, wszystkie jej zmysły wciąż przenikało oczekiwanie.
– A kiedy mam je podlewać? Nikt tego za mnie nie zrobi. Wszystko na mojej głowie. Mogłabyś chociaż podać mi ten wąż. Nałóż na niego sitko i odkręć kran. Tyle chyba możesz zrobić, co?
Baśka podnosi ogrodniczy szlauch, lecz ten zmienia się w prawdziwego węża i owija wokół jabłoni. Na jej ręce spada wielkie jabłko, wewnątrz którego – jak w czarodziejskiej kuli – tańczą ona i on. Znów są razem, znów lecą ponad chmurami, znów zatracają się w szaleńczym pożądaniu. Nie istnieje żaden inny świat, żadna inna rzeczywistość…
– Idź po kartofle – mówi Dżin, wchodząc do kuchni z siatką zakupów. – Na dzisiaj mi jeszcze wystarczy, ale jutro na pewno zabraknie.
– Co… co mam zrobić?
– Boże, co z ciebie za leń! Zaraz powiesz, że do jutra jeszcze daleko, co? I skoro jutro zabraknie, to jutro przyniesiesz, tak? A ja – co? Mam czekać, aż ci się łaskawie zechce? O tym nie pomyślałaś. Więc pytam: co ja mam robić do tego czasu? Stać z założonymi rękami? W przeciwieństwie do ciebie – ja tak nie potrafię. Zobacz.
Dżin próbuje spleść ręce, ale – istotnie – nie wychodzi mu to. Ilekroć usiłuje włożyć jedną rękę pod drugą, spod pachy wyrasta mu trzecia, która odpycha tę pierwszą. Czwarta odpycha drugą, piąta trzecią, szósta czwartą… Wkrótce rąk jest tyle, że prócz nich Baśka nie widzi już niczego, a wszystkie one zwracają się w jej kierunku. Początkowo chce się bronić, ale wkrótce ulega rozkoszom dotyku. Miliony dłoni zlewają się w gejzer, unoszą jej ciało wysoko i topią w oceanie ekstazy. Wypływa na powierzchnię tylko po to, by usłyszeć ryk załamujących się nad nią fal. Nie, to nie fale. To odkurzacz…
– Podnieś nogi – mówi Dżin i, poruszając miarowo drążkiem odkurzacza, rozprawia się z resztkami potłuczonych kolb.
Ze stojącego obok łóżeczka dobiega płacz. Dżin wyłącza odkurzacz i biegnie do kuchni, skąd wraca z butelką ciepłej kaszki.
– Gdzie moja kanapka? – pyta z przedpokoju jakiś zasmarkany gówniarz, wkładając na plecy wielki tornister. Jest uderzająco podobny do…
– Rusz się wreszcie! – drze się Dżin. – Pościel to cholerne łóżko, wyrzuć śmieci i odwieź juniora do szkoły!
– Przestań, proszę cię – jęczy Baśka. – Nie rób mi tego.
Cisza…
Przez dłuższy czas nie dzieje się nic. Po chwili dociera do jej świadomości nowe doznanie – to, na które czekała, którego pragnęła od samego początku. Tak, on już nie jest mgłą, wiatrem ani wodą. Dał się przebłagać – jest realny, rzeczywisty, prawdziwy. Czując smak jego ust, przesuwa dłonie po jego torsie, muskularnych ramionach, karku…
– Daj spokój – odpycha ją od siebie. – Tylko jedno ci w głowie.
Dopiero teraz Baśka uświadamia sobie, że przez cały czas miał na głowie papiloty, a jego dłonie śmierdziały cebulą. Idąc w kierunku wieszaka, Dżin wyciąga skądś brudną szmatę i po drodze ściera wszystkie kurze. Będąc u celu, szybkim ruchem wyszarpuje z jej torebki portmonetkę i wyjmuje wszystkie pieniądze.
– Będzie na życie. Zresztą i tak wydałabyś wszystko na fatałaszki – usprawiedliwia swój czyn drapiąc się po obwisłym brzuchu i siada obok innego Dżina. Ten, przyznając mu ruchem głowy rację, gubi dwa papiloty, po czym obaj powracają do przerwanych plotek.

Baśka drgnęła. Otworzyła oczy w chwili, gdy na ekranie pojawił się napis: THE END.
Nie pamiętała ani filmu, ani drogi do kina.
koniec
1 marca 2001

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »
Ilustracja: Małgorzata Myśliborska

Pająki
Jan Myśliborski

14 I 2024

Było już prawie zupełnie ciemno. Kiedy zatrzaskiwał ciężkie skrzydło bramy, wydało mu się, że po drugiej stronie drogi dostrzegł zarys sylwetki stojącego pod drzewem człowieka. Mimo wszystko poczuł coś w rodzaju ulgi, gdy już przekręcił klucz.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Z tego cyklu

Interaktywna Kuźnia Literacka
— Ryszard Dziewulski

Interaktywna Kuźnia Literacka
— Ryszard Dziewulski

Pod lipą
— Ryszard Dziewulski, Ewa Dziewulska

Interaktywna Kuźnia Literacka
— Ryszard Dziewulski

Tegoż twórcy

Trzy lata po amnezji
— Wojciech Gołąbowski

Echa Achelonu, opowieść pierwsza: Skarb Cyrusa
— Ryszard Dziewulski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.