Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 20 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Antoni Nowakowski
‹Przeistoczenie›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAntoni Nowakowski
TytułPrzeistoczenie
OpisAutor pisze o sobie:
prawnik i politolog, piszący opowiadania i nowele, głównie o tematyce fantastycznej. Ceni fantastykę, ale także historyczną literaturę marynistyczną, faworyzując książki Frederica Maryatta i niektóre pozycje napisane przez Cecila Scotta Forestera. Swoje teksty publikował na ogólnodostępnych portalach internetowych. Ulubiona książka – „Rok 1984” George’a Orwellla, opowiadanie – „Kłopoty to moja specjalność” Raymonda Chandlera, a film to „Bez przebaczenia” Clinta Eastwooda.
GatunekSF

Przeistoczenie

1 2 3 12 »
Huk wystrzału z muszkietu odbił się gromkim echem od drzew. Strzelono zza linii drzew i krzaków porastających jedno z bocznych wzgórz. Potem zagrzmiały raz za razem trzy kolejne odpalenia.

Antoni Nowakowski

Przeistoczenie

Huk wystrzału z muszkietu odbił się gromkim echem od drzew. Strzelono zza linii drzew i krzaków porastających jedno z bocznych wzgórz. Potem zagrzmiały raz za razem trzy kolejne odpalenia.

Antoni Nowakowski
‹Przeistoczenie›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAntoni Nowakowski
TytułPrzeistoczenie
OpisAutor pisze o sobie:
prawnik i politolog, piszący opowiadania i nowele, głównie o tematyce fantastycznej. Ceni fantastykę, ale także historyczną literaturę marynistyczną, faworyzując książki Frederica Maryatta i niektóre pozycje napisane przez Cecila Scotta Forestera. Swoje teksty publikował na ogólnodostępnych portalach internetowych. Ulubiona książka – „Rok 1984” George’a Orwellla, opowiadanie – „Kłopoty to moja specjalność” Raymonda Chandlera, a film to „Bez przebaczenia” Clinta Eastwooda.
GatunekSF
Przyglądając się oddziałowi, Jean Heritage odczuwał dumę i radość. Razem z nim liczył dziesięciu jeźdźców, ale oczywiście mieli więcej koni. Dochodziły juczne wałachy z zapasami na odbycie wyprawy, dwa wierzchowce prowadzone luzem i siedem przewożących towary, w tym dwa perszerony obciążone przesyłkami.
Jego ludzie zostali wyposażeni i uzbrojeni najlepiej, jak tylko mógł sobie wyobrazić. Każdy przytroczył do siodła dwa olstra z pistoletami skałkowymi z ruchomą osłoną panewki, przy pasie nosił szablę z nawęglanej stali, na plecach dźwigał łuk refleksyjny i kołczan, a wszyscy podwiązali do kulbak długie rapiery. Przyodziewek jeźdźców stanowiły kaftany, spodnie z lnu i mocne buty z wysoką cholewką. Nosili długie płaszcze, dobrze chroniące przed deszczem, śniegiem i zimnem, a w nocy służące za dodatkowe okrycie. Do tego nieprzepuszczające wilgoci kapelusze z szerokimi rondami oraz rękawice z cienkiej skóry. Starannie dobrano konie: silne i dość szybkie, z długą sierścią, pokrywającą nawet grubokościste nogi, potężnymi grzywami i wielkimi kopytami, dzięki czemu lepiej znosiły chłody.
Wysłannicy Osady na Wzgórzu wykorzystywali owoce nadal niezadowalającego dla wielu postępu – i Jean czuł satysfakcję, kiedy ich oglądał.
Zamówione towary starannie owinięto derkami i powiązano sznurami. Przesyłki mędrców osłonięto opończami, więc srebrzysty kolor skrzyń nie zdradzał, co wiozą.
Jean pomyślał, że inżynierowie mogliby opracować inne skrzynie na swoje produkty. Od młodości, kiedy zaczął uczestniczyć w wyprawach, spotykał się ze srebrzystymi pudłami różnej wielkości, w formie prostopadłościanu, sześcianu, czasami walca. Przeważnie nie imponowały wielkością – tylko dwa razy otrzymał zlecenie na dostarczenie naprawdę wielkich przesyłek. Przewieziono je na nosidłach, pomiędzy czterema idącymi w parach wierzchowcami, a transport sprawił mnóstwo kłopotów. Jean miał pewność, że inżynierowie włożyli do wielkiej paki jakąś nowo opracowaną maszynę. Pojemniki zawsze lśniły srebrzystą barwą nieznanego metalu, odpornego na uderzenia ciężkich toporów. Kiedyś Heritage podglądał przez lornetę, pamiątkę z okresu sprzed Wielkiego Zimna, jak ludzie z dzikich osad rozkawałkowali pojemnik ciosami siekier, a potem rżnęli grubymi piłami. Udało się im, ale setnie się namęczyli. Pudła nie ulegały korozji i nie traciły barwy. Oczywiście mogły się zakurzyć lub zabrudzić, wystarczyło jednak przetrzeć metal spłachciem tkaniny, aby znowu promieniowały łagodnym blaskiem i wyglądały jak nowe.
Ich barwa zdradzała jednak, co zawierają. Rabusie z dzikich osad doskonale wiedzieli, jak cenna jest ich zawartość i ile inżynierowie zapłacą za odzyskanie przesyłek – atakując wyprawę, zawsze starali się je zdobyć. Nie miały też żadnych uchwytów i zaczepów, więc z trudem mocowano je do siodeł jucznych. Posiadały za to kilka wąskich otworów w ściankach, stanowiących dodatkowy kłopot, bo szpary należało chronić przed zapiaszczeniem lub zalaniem wodą.
Ale Jean Heritage nic na to nie mógł poradzić. Od kiedy pamiętał, przesyłki inżynierów i mędrców wykonywano z tego niezwykle odpornego metalu. On miał je tylko dostarczyć do miejsca przeznaczenia, a potem pobrać odrębną zapłatę: pokaźną należność w srebrnych monetach. Godziwa część sporo ważących sakiewek stawała się później jego własnością.
Nadal interesowało go, co zawierają pięknie opalizujące pudła, ale tego nie dociekał – wiedział, że nie uzyska odpowiedzi. Czasami zastanawiał się, dlaczego nigdy nie widział w osadach zajmowanych przez inżynierów i mędrców procesu wytwarzania srebrzystych pojemników. Sięgając pamięcią wstecz, odnosił wrażenie, że zawsze istniały.
Nie rozmyślał nad tym, bo rozumiał, że zawartość przesyłek zapewnia postęp. Stały, choć powolny rozwój. Wszystko krok za krokiem zmieniało się, a on czuł zadowolenie, że przewożąc metaliczne pojemniki, przykłada do tego rękę – i dobrze zarabia.
Oddział ujechał już spory kawałek leśnej drożyny, wytyczonej wielokrotnymi wędrówkami, więc Jean popędził konia i kłusem dołączył do reszty.
Heritage lubił ten szlak, nazywany zachodnim, bo nie występowały kłopoty z ustalaniem kierunku marszu. Należało tylko dotrzeć do strumyka, którego źródło znajdowało się na zboczu jednego ze wzgórz otaczających rozległą kotlinę – miejsce wzniesienia Osady nad Potokiem – a potem trzymać się strugi, żeby po tygodniu wjechać do sporego skupiska domostw. Gęsto rosnące drzewa z potężnymi konarami, głazy, trzęsawiska i liczne krzewy stanowiły wielką przeszkodę, zwłaszcza dla koni jucznych, ale podczas podróży w minionych pokoleniach odnaleziono sporo dogodnych obejść leśnych gęstwin.
Blade słońce zachodziło i natychmiast zrobiło się chłodniej. Wieczór zawsze przywodził na myśl okres Wielkiego Zimna.
Już czas – pomyślał Heritage – żeby niezadługo zatrzymać się na noc.
Uśmiechnął się. Ostatni popas spędzą w schronieniu. Wiedział, że dobrze się tam wyśpią i odpoczną. Później wystarczał niecały dzień drogi, aby po południu dotrzeć do dużej i gęsto zaludnionej Osady nad Potokiem.
Konie juczne chrapały z wysiłku, pokonując stromy stok wzgórza. Na jednym z perszeronów zsunęła się płachta osłaniająca ładunek. Srebrzyste pudła, oświetlone blaskiem słońca, lśniły jak metalowe lustra, pamiątki czasu wielkiego rozkwitu ludzkiej cywilizacji.
• • •
Ogień w żeliwnym piecyku szybko rozgrzał wnętrze zagłębionej w ziemi budowli z pni, kamieni, gliny i darni. Ilekroć Heritage zatrzymywał się w tym miejscu, z satysfakcją myślał, jak pięć lat temu, widząc wielką ilość młodych buków i klonów powalonych na ziemię gwałtowną wichurą, wpadł na pomysł zbudowania tutaj schronienia. Zajęło to tydzień, a potem podczas kolejnych wypraw dowożono najróżniejsze rzeczy i sprzęty. Teraz mogli spać na pryczach z siennikami, jeść przy stole, siedzieć na krzesłach i nie drżeć z zimna w nocy.
Jean cieszył się, bo schronienie też świadczyło o rozwoju. Pamiętał jeszcze dawne lekcje o pierwszej epoce lodowcowej, o ludziach okrytych zwierzęcymi skórami i posługujących się kościanymi i kamiennymi grotami. A jego mała grupa w siedem dni wzniosła sporą budowlę, zapewniającą wygodny pobyt.
Kończyli kolację. Leniwie gwarzyli, jakież ceny uzyskają za przewożone towary. Potem należało umyć naczynia, porządnie wyszorować zęby i położyć się spać. Jean zakarbował sobie w pamięci, że musi nakręcić swój zegarek. Zrobił tak dwa dni temu, a nie chciał, aby przestał chodzić. Ponowne dokładne określenie czasu wymagało wizyty u mędrców i wysłuchiwania drwin, że nie pamięta o tak prostej czynności.
Luc Perrault, syn Cieśli, dołożył sobie dodatkową porcję fasoli. Łakomy i milkliwy młodzieniec zwykle mało się odzywał. Dotychczas też nie wypowiedział ani słowa.
– Panie Heritage – teraz jednak przemówił, marszcząc przy tym nos. – Po co właściwie przewozimy przesyłki? Myślę, że nasze towary w zupełności by wystarczały.
Ze smakiem oblizał drewnianą łyżkę.
– I mogły nam dać jeszcze lepsze utrzymanie – dodał po chwili zastanowienia.
Jean się żachnął. Wszyscy wiedzieli, dlaczego transportowano między osadami przesyłki inżynierów i mędrców: uczono o tym w szkółce osady, podobnie jak wykładano o okresie Wielkiego Chłodu spowodowanego zlodowaceniem, następujących potem kolejnych pokoleniach ludzi, planie odrodzenia i wielu innych sprawach. Nie rozumiał, czemu młody Perrault tego nie pojął.
Odpowiedział jednak spokojnie.
– Ich przewożenie jest bardzo zyskowne. – Machnął ręką w powietrzu dla podkreślenia znaczenia słów. – Dla naszego oddziału i dla osady. Najważniejsze jest jednak coś innego: dzięki przesyłkom mamy szybszy postęp techniczny. One zawierają, tak myślę, wytwory, narzędzia, fabrykaty, pewnie plany konstrukcyjne związane z nowymi technologiami. Później wdraża się ich fabrykowanie. Perrault, ciągle musimy się rozwijać.
Luc nie wyglądał na przekonanego.
– Nic się nie zmienia… – zauważył, kawałkiem chleba zbierając z patelni resztki tłuszczu. – Teraz jest jak dawniej. I całkiem przyjemnie.
Siedzący przy końcu stołu Charles, syn Andre, uchylił drzwiczki piecyka i wpakował do środka kilka gałęzi. Trysnął snop dymu i iskier, lecz ogień rozjarzył się mocnym blaskiem.
Heritage potrząsnął głową.
– Mylisz się, Luc – odpowiedział z powagą w głosie. – Szybko się przeistacza. Pamiętam, że w czasach mojej młodości narzędzia wytwarzaliśmy jeszcze ze zwykłego żelaza. Łatwo się łamało i kruszyło. Teraz wszystkie fabrykujemy z twardej i odpornej na zginanie stali. Podobnie jest z bronią, narzędziami rolniczymi, budową domów, wytwarzaniem sprzętów. Kiedyś dachy domostw robiliśmy z okrąglaków obrzucanych gliną, a dzisiaj pokrywamy dachówką wypalaną w piecach. Przecież wiesz o tym… Używamy nawet czteroskibowych pługów! Odzież szyto ręcznie – dysponujemy już urządzeniami do łączenia płatów materiału.
1 2 3 12 »

Komentarze

« 1 2
14 VII 2020   17:40:27

"Czerwona Poświata" wyświetla się, to prawda, tyle, że nie ma tego tekstu - przynajmniej ja tak mam - w zbiorczym wykazie opowiadań opublikowanych w "Esensji". Zauważyłem to przypadkiem. Powinno być albo na trzeciej, albo na drugiej stronie tegoż wykazu. W sumie szczegół, bo i tak tekst stary, ale porządek powinien być.
Pozdrawiam.

« 1 2

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »
Ilustracja: Małgorzata Myśliborska

Pająki
Jan Myśliborski

14 I 2024

Było już prawie zupełnie ciemno. Kiedy zatrzaskiwał ciężkie skrzydło bramy, wydało mu się, że po drugiej stronie drogi dostrzegł zarys sylwetki stojącego pod drzewem człowieka. Mimo wszystko poczuł coś w rodzaju ulgi, gdy już przekręcił klucz.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Czerwona poświata
— Antoni Nowakowski

Operacja „Koziorożec”
— Antoni Nowakowski

Brama – opowieść o Aaronie Wintersie
— Antoni Nowakowski

Listy kochanków
— Antoni Nowakowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.