Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 24 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Marianna Szygoń
‹Negatywy›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorMarianna Szygoń
TytułNegatywy
OpisPisze dla przyjemności. Urodziła się w roku, w którym pilot Hermaszewski ruszył na podbój kosmosu, a pilot Pirx na podbój srebrnego ekranu. Być może właśnie dlatego najlepiej czuje się w mocno niemodnym już kręgu klasycznego sci-fi. Uparcie płodzi też mroczne kryminały, rozgrywające się na pograniczu rzeczywistości. Związana z portalami Nowa Fantastyka i Herbatka u Heleny, gdzie można znaleźć większość jej opowiadań. Autorka domowej roboty e-booka pt. „Metastaza” — minipowieści fantastyczno-naukowej, dostępnej za darmo w sieci.
Gatunekkryminał, sensacja

Negatywy

« 1 8 9 10 11 »
Serce śledczej zaczęło bić jak szalone; przypomniała sobie przesłuchanie Anki. Nerwowo rozejrzała się po szpitalnej sali, ale oprócz Wiesławy nie zauważyła nikogo. Poczuła, jak po plecach przebiega jej zimny dreszcz.
– On tu jest, prawda? – zniżyła głos, jakby obawiała się, że usłyszy ją ktoś niepowołany.
– Tak, dziecko. – Białas powoli skinęła głową, odwróciła głowę w kierunku okna i uśmiechnęła się słabo.
– Mówiłem, że to bystra dziewczyna. – Cichoń odwzajemnił uśmiech, podszedł do uczonej i z czułością położył jej rękę na ramieniu. – Będzie dobrze, Wieśka. Będzie dobrze.
Uśmiech Białas zgasł tak nagle, jak się pojawił. Westchnęła cicho pełna złych przeczuć. Kątem oka widziała dłoń detektywa, ale nie poczuła już ciepła jego skóry.
Jakby naprawdę już go nie było.
• • •
Białas raźno maszerowała mało uczęszczanymi o tej porze uliczkami, stukając kijami do nordic walkingu w mokry chodnik. Marecka dyskretnie podążała jej śladem. Zmierzch zapadł już dawno, a śledcza z nasuniętym na oczy kapturem wystającym spod ciemnej kurtki nie rzucała się w oczy. Utrzymywała dystans, obawiając się, że spłoszy potencjalnego agresora. Ataku spodziewała się w każdej chwili; zgodnie z informacjami Cichonia Orzelski miał wykorzystać upodobanie Wiesławy do samotnych wieczornych wędrówek. Od kilku dni towarzyszyła więc uczonej; zawieszono ją, wolnego czasu miała aż nadto. Napięcie, które czuła za pierwszym razem, osłabło, spacer spowszedniał, marszruta zdążyła wejść w rutynę i teraz już tylko niewesołe myśli przyspieszały bicie serca Mareckiej. Zżymała się, że Białas tak ochoczo przystała na odgrywanie roli przynęty. Nie wierzyła, by uczona narażała się na niebezpieczeństwo tylko z czystej chęci pomocy Cichoniowi. Na pytanie, czemu właściwie detektyw poświęca Wiesławę, by oczyścić Monikę z zarzutów i pomóc jej w śledztwie, też nie potrafiła sobie odpowiedzieć. Spytała o to Białas, ale historia, którą opowiedziała uczona, pasowałaby raczej do kiepskiego filmu niż do rzeczywistości, nawet równoległej.
– Wszystko mi jedno – odparła fizyczka tamtego dnia. – I tak długo nie pożyję. Rak, rozumiesz? – W jednej chwili zaszkliły się jej oczy, więc szybko przymknęła powieki. – A Cichoń… Widzisz, po tamtej stronie miał pasierbicę. Powiedział mi, że zbliżyli się do siebie bardziej, niż powinien rodzic z dzieckiem, chyba wiesz, co mam na myśli. Wie, że zrobił jej świństwo, ale nie zdoła już nic naprawić, bo dziewczyna nie żyje. Żyjesz za to ty… Chce ci pomóc, bo jesteś kimś w rodzaju… jej negatywu.
– Że niby kim? – skrzywiła się wtedy Marecka.
– No dobrze, zapomnij o tym. Po prostu jesteś do niej podobna.
– To wszystko brzmi jak scenariusz jakiegoś durnego „Z Archiwum X” – prychnęła, aż Białas spojrzała na nią z oburzeniem.
– Nie drwij, dziewczyno. Życie to nie serial.
Rozbrojona tym stwierdzeniem nie spytała już, czy uczona naprawdę wierzy w te wszystkie bzdury o ciemnej materii. Teraz, po kilku dniach daremnego oczekiwania na zamachowca, Mareckiej przyszło do głowy, że cała historia wygląda na wytwór wyobraźni Wiesławy i żaden atak nigdy nie nastąpi. Tylko kto, jeśli nie Cichoń zadzwonił na pogotowie, gdy śledcza leżała nieprzytomna w garażu? Niesłyszany wcześniej przez Monikę głos na zapisie z dyspozytorni należał do mężczyzny; głos głęboki, dźwięczny, twardy, pod koniec nagrania lekko już drżący i tym właśnie drżeniem zdradzający troskę i zaangażowanie. Marecka odtwarzała go wielokrotnie, prawie obsesyjnie, tak często, że wrył się w pamięć; choć anonimowy, przestał być nieznajomy. Nie stał się jednak bliski, nie pozwalało na to brzemię towarzyszących mu traumatycznych wspomnień i niepewność co do motywów mówiącego. Nagranie urywało się zresztą nagle, jakby dzwoniącemu rozładował się telefon. Albo jakby ktoś go nakrył…
Także i tego wieczora, choć Monika bardzo się starała, nie zdołała wyrzucić z pamięci słów nieznajomego. Nieproszone przemykały przez jej umysł raz po raz. Zaklęła, by przerwać to niepożądane zapętlenie i skupiła wzrok na jasnej plamie przed sobą; Białas pokonywała właśnie przejście dla pieszych.
Wtedy śledcza zobaczyła ten samochód.
Stary grat z rzężeniem wysłużonego silnika wyłonił się z bocznej uliczki i z impetem wjechał na pasy zaraz po tym, jak wkroczyła na nie Białas. Zahamował z piskiem opon, ale dopiero wtedy, gdy kobieta przekoziołkowała ponad maską i tylko dlatego, by nie skończyć na ogrodzeniu po drugiej stronie drogi. Zaszokowana Monika w pierwszej chwili zamarła w bezruchu, wstrzymując oddech, ale gdy z oddali dobiegł jazgot bezskutecznie uruchamianego silnika, poderwała się do biegu. Pomimo wysiłków kierowcy rzęch nie ruszył z miejsca, gasnąc po każdym przekręceniu kluczyka w stacyjce. Śledcza przyspieszyła kroku, odruchowo sięgając po broń. Zanim zatrzymała się kilka kroków od auta, akumulator padł na dobre. Zapadła cisza; samochód wyglądał na pusty.
– Wyłaź! – wrzasnęła do kierowcy, który najwyraźniej chciał się ukryć, kładąc się na siedzeniach, ale nie uzyskała odpowiedzi.
Trzymając niewidocznego przeciwnika na muszce, ostrożnie otworzyła drzwi. Zdębiała; w osłupieniu wpatrywała się we wnętrze wozu, nie wierząc w to, co widzi.
W środku nie było żywego ducha. A przecież nie spuszczała z pojazdu oka; gdyby ktoś uciekł przez drzwi po stronie pasażera, zauważyłaby. Nagle drgnęła; bezradnie rozejrzała się wokoło, ale oprócz niej i nieprzytomnej Białas nie zauważyła nikogo. W jednej chwili oblała się zimnym potem; zagryzła wargi i mocniej zacisnęła drżącą dłoń na rękojeści pistoletu, po czym dla pewności podtrzymała broń drugą ręką.
– Cichoń? – szepnęła, mierząc w powietrze i obejrzała się nerwowo jeszcze raz. – To ty, Cichoń? Dlaczego, do kurwy nędzy, zrobiłeś coś takiego?
Wiedziała, że nie usłyszy wyjaśnień. W stróżówce pobliskiego zakładu światło zapaliło się i zaraz zgasło, w oknie na parterze starej kamienicy po drugiej stronie ulicy poruszyła się firanka i Marecka poczuła nagle, jakby z ukrycia patrzyły na nią dziesiątki oczu. Trzęsącymi się dłońmi schowała pistolet i sięgnęła po telefon. Wybrała numer alarmowy, ale nie zdążyła podnieść aparatu do ucha.
Ryk silnika parkującej na końcu ulicy furgonetki i odległe wycie syreny fabrycznej zlały się w jedno. Śledcza patrzyła w odrętwieniu, jak zdezelowany van, trąc podwoziem o wysoki krawężnik, wytacza się na jezdnię i pędzi w jej kierunku.
Oślepiona jego jaskrawymi reflektorami nie zdobyła się na unik.
• • •
Górecki uderzył pięścią w drzwi z napisem „Wydział Nauk Przyrodniczych, Instytut Fizyki, Katedra Fizyki Cząstek, Pracownia Fizyki Doświadczalnej, dr S. Orzelski”, ale nie doczekał się odzewu. Pomieszczenie zastał zamknięte od wewnątrz, a do Orzelskiego nie mógł dodzwonić się od przedwczoraj. W dziekanacie poinformowano go, że doktor wziął kilka dni urlopu, ale ani koledzy, ani sąsiedzi nie potrafili określić, dokąd się udał. Detektyw czuł, jak powoli opuszcza go cierpliwość; zaklął pod nosem i uderzył w drzwi jeszcze mocniej, choć wiedział, że to bezsensowne zachowanie nic nie da. Hałas zwrócił jednak uwagę naukowca z sąsiedniego laboratorium; mężczyzna w pożółkłym, niegdyś białym fartuchu wypadł na korytarz czerwony ze złości.
– Co się pan tak tłucze? Moje maszyny źle znoszą wibracje. Na którym pan jest roku?
Górecki przewrócił oczami; nie pierwszy raz tutaj wzięto go za studenta. Leniwym ruchem wyciągnął legitymację.
– Na ostatnim – mruknął, obserwując, jak naukowiec mruży powieki, usiłując dojrzeć, co za błyszczący przedmiot detektyw trzyma w dłoni.
Gdy w końcu udało mu się odkryć, z kim ma do czynienia, nie zdziwił się wcale. Skrzywił się tylko i powiedział:
– Tu i tak nie znajdzie pan doktora Orzelskiego.
– To się okaże. Klucz wciąż tkwi w zamku… po drugiej stronie. Drzwi nie przylegają, widać, że w środku pali się światło. Ktoś tam musi być. Te sutereny nie posiadają okien, przez które można się wymknąć.
Uczony uśmiechnął się mściwie.
– Sądzi pan, że postanowił ze sobą skończyć?
– A pan sądzi, że miał powód? – odburknął detektyw. – Portierka poszła po ślusarza, wkrótce się okaże.
Naukowiec prawie zatarł ręce z uciechy.
– Widzi pan, Orzelski postawił wszystko na jedną kartę. Uparł się, że coś udowodni, a to nie jest profesjonalne podejście do badań. W nauce nie można z góry zakładać wyniku, rozumie pan? Nie można wierzyć, że coś jest słuszne albo nie. Trzeba mieć otwarty umysł.
Znudzony Górecki sięgnął do kieszeni po papierosy.
« 1 8 9 10 11 »

Komentarze

09 IV 2016   12:21:07

Zauważyłem, że kobietom znacznie łatwiej przychodzi odnajdywanie się w gąszczu postaci. Czy to w telenoweli czy w swojej własnej twórczości. One doskonale wiedzą kto jest kto oraz kto z kim i kiedy. Faceci gubią się po trzecim nazwisku. Ale generalnie opowiadanie fajne.

10 IV 2016   22:47:52

Nie wiem tak do końca, jak jest w telenowelach, bo nie lubię i nie oglądam, ale generalnie możesz mieć rację. Wielkie dzięki za przeczytanie i pozostawienie śladu :)

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »
Ilustracja: Małgorzata Myśliborska

Pająki
Jan Myśliborski

14 I 2024

Było już prawie zupełnie ciemno. Kiedy zatrzaskiwał ciężkie skrzydło bramy, wydało mu się, że po drugiej stronie drogi dostrzegł zarys sylwetki stojącego pod drzewem człowieka. Mimo wszystko poczuł coś w rodzaju ulgi, gdy już przekręcił klucz.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Luka w pamięci
— Marianna Szygoń

Dobry glina
— Marianna Szygoń

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.