Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 18 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Marianna Szygoń
‹Negatywy›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorMarianna Szygoń
TytułNegatywy
OpisPisze dla przyjemności. Urodziła się w roku, w którym pilot Hermaszewski ruszył na podbój kosmosu, a pilot Pirx na podbój srebrnego ekranu. Być może właśnie dlatego najlepiej czuje się w mocno niemodnym już kręgu klasycznego sci-fi. Uparcie płodzi też mroczne kryminały, rozgrywające się na pograniczu rzeczywistości. Związana z portalami Nowa Fantastyka i Herbatka u Heleny, gdzie można znaleźć większość jej opowiadań. Autorka domowej roboty e-booka pt. „Metastaza” — minipowieści fantastyczno-naukowej, dostępnej za darmo w sieci.
Gatunekkryminał, sensacja

Negatywy

« 1 2 3 4 5 6 11 »
– Tak, ona mnie nie widzi. – Skinął głową.
– Nie mam czasu na komedie – zagrzmiała Marecka. – Trzeba czegoś więcej niż paru wygłupów, by załapać się na niepoczytalność. Powiesz wreszcie, czyja to była broń?
– Pawła. – Aresztantka usłyszała głos śledczego.
W pierwszej chwili zdziwiły go własne słowa, nie powinien przecież ingerować w tutejsze śledztwo, ale zrobiło mu się żal tej biednej dziewczyny. Poza tym zdołał już znienawidzić jej narzeczonego; nie tylko za to, że zastrzelił kloszarda o nazwisku Cichoń.
– Pawła – Anka powtórzyła za detektywem. Głośno, żeby nagranie wyszło wyraźne. – To on strzelał do tamtych łebków na bocznicy i do menela, a potem dosypał mi prochów do wódy, żeby się mnie pozbyć. Przygruchał sobie jakąś dziwkę i mu zawadzałam. Był ze mną, tam, nad zalewem. Piliśmy razem, potem sobie poszedł. Zostawił mnie samą, żebym zdechła.
Na twarz Mareckiej wstąpił rumieniec.
– Masz na to świadków? – zadała pytanie zmienionym głosem, jednocześnie zbierając zdjęcia.
Przesłuchiwana niepewnie kiwnęła głową.
– Sąsiedzi na pewno widzieli, jak wyjeżdżaliście razem – podpowiedział Cichoń.
– Sąsiedzi na pewno widzieli, jak wyjeżdżaliśmy razem – powtórzyła Anka.
Śledcza wyraźnie sposępniała. Zrozumiała, że tamtego wieczora Paweł wcale nie poszedł pobiegać. Nie zjawił się u niej przypadkiem. Spocony, zdyszany, rozgryzając naprędce pastylkę o smaku wściekłej mięty, zamknął za sobą drzwi z dziwnym pośpiechem i zanim Monika zdążyła o cokolwiek spytać, przycisnął ją do ściany i zaczął całować. Przez resztę nocy nie rozmawiali za wiele; pochłonęły ich inne zajęcia. Uznała, że wziął coś na wspomaganie, ale teraz zobaczyła sprawę w innym świetle. Po prostu chciał zapomnieć. Być może Marecka nie zastanawiałaby się nawet nad wersją Anki, gdyby nie to, że od Pawła rzeczywiście czuć było wtedy alkohol…
Nie podnosząc się z krzesła, kazała mundurowemu wyprowadzić zatrzymaną. Najwyraźniej nie zamierzała opuszczać pokoju przesłuchań; w zamyśleniu bębniła palcami w stół. Cichoń westchnął ze współczuciem, miał nawet ochotę uspokajająco pogładzić ją po włosach, ale powstrzymał się w ostatniej chwili, jakby bał się, że ten gest go zdradzi.
Podążył za Anką, towarzyszył jej przez cały długi korytarz. Szła ze spuszczoną głową, zerkając na śledczego z ukosa. Gdy prowadzący ją policjant zatrzymał się, by podpisać jakiś papier, spytała cicho:
– Jest pan duchem, prawda?
– Nie – odparł. – Duchy nie istnieją.
Gdy do dziewczyny i mundurowego dołączył drugi funkcjonariusz, Cichoń ruszył z nimi na parking. Przez dłuższą chwilę pokonywali gwarny korytarz w milczeniu; Anka zastanawiała się nad czymś głęboko.
– Ale tylko ja pana widzę – szepnęła, siadając na tylnej kanapie radiowozu.
Detektyw usiadł z przodu, ale nie zauważyła, by otwierał drzwi. Nagle zrobiło się jej zimno.
– Chyba naprawdę oszalałam. – Mimowolnie zadzwoniła zębami.
– Bez dwóch zdań – warknął siedzący obok niej policjant.
Nie zwróciła na niego uwagi.
– Nie. – Cichoń pokręcił głową. – To też nie to.
Dziewczyna wlepiła w niego spojrzenie pełne konsternacji.
– A co? – szepnęła.
Mundurowy tym razem powstrzymał się od komentarza, zmarszczył tylko brwi i chrząknął głośno.
– Nie mogę ci powiedzieć. – Detektyw, by ukryć zakłopotanie, odwrócił się do niej plecami i zaczął uważnie przyglądać się poprzedzającym radiowóz samochodom. – Przykro mi, dziecko. Nie mogę.
Pokręciła głową z dezaprobatą. Radiowóz zajechał właśnie pod areszt; na widok odrapanych, wzmocnionych metalem wrót Ance nagle zaschło w ustach. Milczała, dopiero gdy na dziedzińcu policjanci wyciągnęli ją z samochodu i poprowadzili do ponurego budynku, rozpłakała się histerycznie. Bez powodzenia próbowała wyrwać ramię z uścisku funkcjonariusza, ale mężczyzna zacisnął palce jeszcze mocniej. Zdołała jedynie odwrócić głowę; Cichoń, oparty o samochód, przyglądał się jej z żalem.
– Niech mi pan pomoże – zawyła. – Niech mnie pan nie zostawia! Proszę!
– Jebana szajbuska – warknął drugi z policjantów i pomógł koledze przepchnąć Ankę przez próg aresztu.
Cichoń odprowadził ją wzrokiem, po czym odwrócił się i powoli ruszył ku bramie, obojętnie mijając paru kręcących się po placu mundurowych. Gdy znalazł się na zewnątrz, wybrał spokojne miejsce tuż pod murem i nieśpiesznie wyjął z kieszeni mały, ciemny pojemnik, nieco mniejszy niż pudełko zapałek. Otworzył go i wydobył ze środka przedmiot przypominający słuchawkę bluetooth, uruchomił go i włożył do ucha. Odczekał chwilę, aż komunikator nawiąże połączenie, po czym powiedział:
– Instytut, Instytut, tu Cichoń. Jestem gotowy do powrotu, odbiór.
– Tu Instytut, potwierdzam – usłyszał po chwili słaby, zniekształcany zakłóceniami głos. – Przechwyt za dziesięć, dziewięć, osiem…
Zanim głos zdążył doliczyć do zera, śledczy zamknął oczy. Jak zawsze.
• • •
Uniósł powieki, gdy hałas godzin szczytu uderzył go w uszy tak, jakby dopiero co wyjął z nich stopery. Ulica wyglądała tak samo jak przed przechwytem, ale natychmiast poznał, że jest u siebie. Dźwięków nie przytłaczał już nieustanny szum; nietłumione drażniły bębenki bez przeszkód. To nie była jedyna różnica między tą a tamtą stroną. Dwa światy odróżniał od siebie także fakt, że detektyw nie mógł już dłużej pozostawać niewidoczny. Cichoń czasem żałował, że nie może zabrać ze sobą tej wygodnej niewidzialności; ileż spraw rozwiązałby prościej i szybciej…
Westchnął frasobliwie, wtłaczając do płuc śmierdzące spalinami powietrze. Pomyślał z tęsknotą, że po tamtej stronie miasto nie cuchnęło tak obrzydliwie, zdając sobie jednocześnie sprawę, że zapewne wrażeniom węchowym nie pozwalał docierać do mózgu ten sam mechanizm, który czynił uszy mniej wrażliwymi na dźwięki; dobrze, że chociaż wzrok pozostał nieczuły na zakłócenia.
Niespodziewany ryk klaksonu wyrwał go z zamyślenia; śledczy zatrzymał taksówkę i pojechał na komendę. Liczył na to, że sprawa, która sprawiała mu tyle kłopotów, teraz ruszy z miejsca. Będzie musiał tylko ustalić, do kogo należy – po tej stronie – broń o numerach seryjnych, które znalazł na pistolecie użytym przez Ankę. Tę informację można było zdobyć od ręki, wystarczyło sprawdzić rejestry, ale ledwo Cichoń postawił stopę za progiem, Górecki poinformował go o nowym, pilnym wezwaniu; rozwiązanie zagadki feralnego walthera musiało poczekać.
Zanim jeszcze na dobre zagłębili się w ponurej, zasnutej dymami dzielnicy przemysłowej, Cichoń wiedział, że zobaczy zwłoki pozostawione przez tego samego mordercę. Okolica pasowała jak ulał do miejsc, które upodobał sobie zwyrodnialec, nazywany „Strzelcem z torowisk”. Tym razem, zamiast przy kolejowej bocznicy, Górecki zatrzymał samochód tuż przed bramą starej fabryki. Śledczy wysiedli i bez słowa podążyli śladem torów kolejki przemysłowej. Góreckiego korciło co prawda, by znów spytać, jak poszło Cichoniowi „po drugiej stronie”, ale milczał, już raz zbyty jakąś wymijającą odpowiedzią. Wiedział, że i na to przyjdzie czas, więc postanowił partnera nie rozpraszać, zwłaszcza że dotarli właśnie na miejsce.
Martwa kobieta, wpatrując się w niebo szeroko otwartymi oczami, leżała w poprzek torów tak, jakby czekała na pociąg i tylko wlot kuli na czole nie pasował do obrazu samobójczyni. Cichoń długo przyglądał się poszarpanym przez zęby drapieżników policzkom i dłoniom denatki, po czym, jakby niechętnie, podniósł wzrok i rozejrzał się wokoło.
– Tej bramy nie zamykają na noc? – spytał.
– Nie otwierają jej wcale. Po tych torach dawno nie jechał żaden pociąg. – Górecki z wyraźną ulgą przestał przyglądać się zwłokom. – Musiała trafić tu inną drogą. Prawdopodobnie zginęła wczoraj rano, a te rany to sprawka bezpańskich psów. – Daremnie oczekiwał, by Cichoń zadał następne pytanie, aż w końcu, znużony przedłużającym się milczeniem kolegi, spytał: – Znasz ją?
– Nie. – Cichoń pokręcił głową. – Nigdy jej nie spotkałem. Ani tutaj, ani tam. Jest nowa.
Westchnął, bo odnalezienie kolejnej ofiary oznaczało niechybną „delegację” na drugą stronę. W zasadzie było mu to na rękę, ale poczuł w tej chwili, jak bardzo jest zmęczony.
– Wiesława Białas, lat pięćdziesiąt dwa, kilkukrotnie notowana za zakłócanie spokoju – wyjaśnił beznamiętnie Górecki. – Piąta ofiara.
– Piąta?
« 1 2 3 4 5 6 11 »

Komentarze

09 IV 2016   12:21:07

Zauważyłem, że kobietom znacznie łatwiej przychodzi odnajdywanie się w gąszczu postaci. Czy to w telenoweli czy w swojej własnej twórczości. One doskonale wiedzą kto jest kto oraz kto z kim i kiedy. Faceci gubią się po trzecim nazwisku. Ale generalnie opowiadanie fajne.

10 IV 2016   22:47:52

Nie wiem tak do końca, jak jest w telenowelach, bo nie lubię i nie oglądam, ale generalnie możesz mieć rację. Wielkie dzięki za przeczytanie i pozostawienie śladu :)

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »
Ilustracja: Małgorzata Myśliborska

Pająki
Jan Myśliborski

14 I 2024

Było już prawie zupełnie ciemno. Kiedy zatrzaskiwał ciężkie skrzydło bramy, wydało mu się, że po drugiej stronie drogi dostrzegł zarys sylwetki stojącego pod drzewem człowieka. Mimo wszystko poczuł coś w rodzaju ulgi, gdy już przekręcił klucz.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Kształt duszy
Tomasz Jarząb

16 XII 2023

Upubliczniasz dostęp do swoich myśli i ludzie odnajdują w tobie własne odbicie. Nie możesz kłamać, oszukiwać. Jesteś tylko tym, czym jesteś, obrany z pozorów i kurtuazyjnych zasłon, które jedynie przysłaniają twoją zwyczajność. Rzeka to widzi i podziwia. A ty podziwiasz siebie za to, że odważyłeś się pokazać komuś prawdziwe ja. Że stałeś się przez to kimś niezwykłym.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Luka w pamięci
— Marianna Szygoń

Dobry glina
— Marianna Szygoń

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.