WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Autor | Marianna Szygoń |
Tytuł | Negatywy |
Opis | Pisze dla przyjemności. Urodziła się w roku, w którym pilot Hermaszewski ruszył na podbój kosmosu, a pilot Pirx na podbój srebrnego ekranu. Być może właśnie dlatego najlepiej czuje się w mocno niemodnym już kręgu klasycznego sci-fi. Uparcie płodzi też mroczne kryminały, rozgrywające się na pograniczu rzeczywistości. Związana z portalami Nowa Fantastyka i Herbatka u Heleny, gdzie można znaleźć większość jej opowiadań. Autorka domowej roboty e-booka pt. „Metastaza” — minipowieści fantastyczno-naukowej, dostępnej za darmo w sieci. |
Gatunek | kryminał, sensacja |
NegatywyMarianna SzygońNegatywy– Tak. W nocy znaleźliśmy czwartą. Długo leżała na nieczynnej stacji, dziwne, że smród nie zaciekawił przechodniów… Czwarta i piąta, czyżby więc Cichonia czekały aż dwie „delegacje”? Dwa nowe preteksty, by znaleźć się po tamtej stronie, o ile trop walthera Anki nie wyrwie śledztwa z marazmu. Nie, ta perspektywa wcale detektywa nie cieszyła, nie sposób nazwać tego uczucia radością. To było raczej coś w rodzaju ulgi, jaką czuje alkoholik, odkrywając nową okazję do picia. Nie to żeby spotkania z żywymi ludźmi, których zwłoki widział już wcześniej, nie pozostawiały coraz głębszych śladów w jego psychice. Wielu młodszych pytało nieraz, czemu właściwie pozwolił zrobić z siebie laboratoryjnego szczura. Zbywał te złośliwości wzruszeniem ramion. Miał swoje powody, by bywać po drugiej stronie, ale nie pozwolił nikomu ich poznać, nawet partnerowi. – Musisz obejrzeć tę drugą – powiedział Górecki zdziwiony brakiem zainteresowania kolegi. – To znaczy… czwartą? – domyślił się Cichoń. – Czwartą – potwierdził Górecki. – Wiadomo kto to? – Jeszcze nie. Na razie figuruje jako „NN”. Górecki kiwnął głową i ruszył do samochodu, wiedząc, że kolega ruszy za nim. Każdy kolejny krok potęgował złe przeczucia; Cichoń czuł, że naprawdę nadchodzi przełom w śledztwie. Ale nie taki, jakiego oczekiwał. • • • – Nowak Anna. – Podsunęła dokument dyżurnemu. Mężczyzna przebiegł wzrokiem po drobno zadrukowanym papierze, obejrzał legitymację i bez słowa wystawił przepustkę. Któryś ze strażników zaprowadził ją na miejsce; zaszczękały zamki metalowych bramek, obcasy Mareckiej zadudniły po posadzce, wzbudzając donośne echo w ciasnym korytarzu starego budynku. Jaskrawe światło jarzeniówek wypełniło salę przesłuchań zimnym, pulsującym blaskiem. Śledcza usiadła i zanim przyprowadzili zatrzymaną, z nudów wpatrywała się w płaty farby łuszczące się ze ściany. Anka wyglądała na przestraszoną. Zajęła miejsce po swojej stronie stołu, unikając wzroku Mareckiej. Skulona, blada, sprawiała wrażenie przemarzniętej do szpiku kości. Śledcza włączyła zapis i zadała kilka wstępnych pytań. Zatrzymana odpowiadała półgębkiem, uporczywie wpatrując się gdzieś w kąt. „Tak”, „nie”, „nie wiem” – z jej ust padały zdawkowe odpowiedzi; dopiero gdy Monika po raz kolejny poruszyła sprawę narzędzia zbrodni, Anka ożywiła się nieco. – Nie mam pojęcia, skąd miał ten cholerny pistolet – wycedziła. – To nie był pistolet Pawła. Przyniósł go któryś z tamtych dresiarzy. – Nieprawda! Marecka postukała palcami w blat stołu. – Na broni znaleźliśmy odciski palców Nogaja – powiedziała zimno. Zatrzymana drgnęła, ale szybko znów zastygła w zgarbionej pozycji. W porę przypomniała sobie podpowiedzi Cichonia. Pamiętała, jak Paweł obsesyjnie wycierał ciemny metal. – Kłamiesz – wymamrotała. – Ten walther był kradziony. – Śledcza chrząknęła, zła, że nie udał się jej blef. – Chcesz powiedzieć, że twój narzeczony, funkcjonariusz policji, jest złodziejem? Anka lekko potrząsnęła głową. – Skoro zabił, mógł i kraść. Do sukinsyna wszystko podobne. Monika znów zabębniła palcami w blat. Na broni faktycznie znaleziono tylko odciski Anki. Wymieniła nazwisko człowieka, do którego należał walther, i spytała: – Znasz go? – Mówiłam już, że nie. Zaczynasz się powtarzać. – A narzeczony? – Pojęcia nie mam. Sama go spytaj. – Anka chrząknęła znacząco i dodała z goryczą: – Ale uprzedzam, że możesz nie usłyszeć prawdy. Marecka zawahała się, zanim zadała kolejne pytanie; przypomniała sobie rozmowę z Pawłem na ten temat. Kurczych wyparł się jakiejkolwiek znajomości z okradzionym mężczyzną, kolekcjonerem i założycielem lokalnego stowarzyszenia miłośników broni palnej. Przyjęła to zaprzeczenie z ulgą, ale teraz zrozumiała, że nie wątpiła w szczerość kochanka raczej z wygody niż z przekonania. Samo włamanie sprawiało wrażenie dokonanego na zlecenie: złodzieje narobili sporego bałaganu, zignorowali inne, bardziej wartościowe egzemplarze zabytkowych broni i wynieśli z mieszkania tylko jeden, wcale nie najrzadszy pistolet. Właśnie ten, z którego strzelała Anka. – Ten człowiek wielokrotnie leczył się w szpitalu, w którym pracujesz. – Marecka postanowiła zagrać va banque jeszcze raz. – Mogłaś go znać. – Połowa Zagłębia się tam leczy. – Anka wreszcie podniosła wzrok, czując niespodziewany przypływ odwagi. – Wrabiasz mnie, suko. Trzymasz sztamę z Pawłem, wiem wszystko. Widziałam, jak wychodziłaś z naszej klatki. Śledcza pod stołem mimowolnie zacisnęła pięści. – Ale nie widziałaś, żebym wychodziła z waszego mieszkania. To nic nie znaczy, blok ma dwanaście pięter – warknęła. – Nie pierwszy raz cię widziałam. Dlaczego nie dostałam jeszcze adwokata? – Dostaniesz. – Poirytowana Marecka wyłączyła zapis, podniosła się energicznie i spojrzała na Ankę z góry. Przez moment mierzyły się nienawistnymi spojrzeniami, zanim śledcza powiedziała cicho: – Zgłosił się do ciebie człowiek podający się za detektywa. Chciał odzyskać tamtą broń. Czy to z nim rozmawiałaś podczas pierwszego przesłuchania? Przesłuchiwana straciła rezon; w zakłopotaniu opuściła wzrok. – Z nikim nie rozmawiałam. – Nieprawda. Przesłuchałam nagranie. Słychać ciebie, mnie i jakieś zakłócenia. Jakby ktoś coś… nadawał. Miałaś jakiś odbiornik? Gdzie go ukryłaś? Z kim się porozumiewałaś? Zaskoczona aresztantka zamilkła na moment. Nie zwariowałam, pomyślała z ulgą. – Ze świętym Bonifacym – mruknęła w końcu. – Chcę dostać adwokata. Śledcza powoli wypuściła powietrze z płuc. To wszystko nie miało sensu. Przecież podczas przeszukania nie znaleziono u Anki żadnych urządzeń elektronicznych. • • • Od dłuższej chwili wpatrywał się w wyłaniającą się spod materiału okrywającego zwłoki siną, napiętą skórę ramion, naznaczoną brunatnymi nićmi smug dyfuzyjnych. Unikał patrzenia na twarz denatki, choć opuchlizna i ślady po działaniach patologa skutecznie zatarły rysy ofiary. Mimo wszystko rozpoznał ją bez trudu, lecz zachował to dla siebie. Zwlekał z wypytywaniem Góreckiego o szczegóły sprawy, obawiając się, że zdradzi go jakieś niekontrolowane drgnięcie mięśnia albo mimowolne drżenie głosu; gdy uznał, że jest już gotów, po prostu podniósł na kolegę pytający wzrok. – Kobieta, wiek od dwudziestu do czterdziestu lat, brak dokumentów tożsamości. Nie pasuje do żadnej z osób zaginionych. Nienotowana. Przy zwłokach nie znaleziono torebki ani rzeczy osobistych, które ułatwiałyby identyfikację. Okolicznemu półświatkowi nieznana. Metki na ubraniach wskazują, że może chodzić o cudzoziemkę. Jedyna nadzieja w tym, że skojarzysz ją… stamtąd. Cichoń pokręcił głową przecząco. – Cudzoziemkę albo kogoś, kto ubiera się w ciuchlandach – chrząknął, przełknął ślinę, po czym spytał cicho: – Przyczyna śmierci ta sama? – I to samo narzędzie zbrodni, stary typ walthera. – Górecki uśmiechnął się krzywo, niezdecydowanie dodając: – Wygląda na to, że James Bond przeszedł na ciemną stronę mocy. Balistyka potwierdza zgodność. Detektyw zmusił się, by po raz ostatni spojrzeć na postrzeloną, a następnie porzuconą w rozsypującej się ruderze kobietę, po czym ostrożnie pociągnął za suwak, zamykając worek na zwłoki. Miał nadzieję, że Górecki nie zauważy drżenia jego rąk. – Balistyka może potwierdzać, ale ta dziewczyna nie pasuje do schematu – powiedział z namysłem. – Poprzednie ofiary pochodziły z marginesu. Dziwki, narkomanki. Łatwo je było zwabić w odludne miejsca. Skąd nagle cudzoziemka? Górecki, zamiast przyznać, że nie ma pojęcia, wzruszył ramionami. – Jest jeszcze coś – wyznał. – NN była w ciąży. Znaleziono też płód… Wiesz, co to poród trumienny? Na samą myśl o martwym dziecku, wypchniętym z organizmu nieżyjącej matki przez narastające ciśnienie gazów gnilnych, Cichoniowi pociemniało przed oczami. – Wiem – odrzekł krótko, ostro, po czym wepchnął tacę ze zwłokami do środka komory chłodniczej i dodał łagodniej: – Wystarczy. Zobaczyłem już dość. To wszystko? – Nie. – Górecki włożył zmarznięte dłonie do kieszeni marynarki. – Od kiedy wróciłeś, dziwnie się zachowujesz. Jesteś jakiś… nieswój. Co tam widziałeś? |
— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.
więcej »Upubliczniasz dostęp do swoich myśli i ludzie odnajdują w tobie własne odbicie. Nie możesz kłamać, oszukiwać. Jesteś tylko tym, czym jesteś, obrany z pozorów i kurtuazyjnych zasłon, które jedynie przysłaniają twoją zwyczajność. Rzeka to widzi i podziwia. A ty podziwiasz siebie za to, że odważyłeś się pokazać komuś prawdziwe ja. Że stałeś się przez to kimś niezwykłym.
więcej »...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak
Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak
Zauważyłem, że kobietom znacznie łatwiej przychodzi odnajdywanie się w gąszczu postaci. Czy to w telenoweli czy w swojej własnej twórczości. One doskonale wiedzą kto jest kto oraz kto z kim i kiedy. Faceci gubią się po trzecim nazwisku. Ale generalnie opowiadanie fajne.