– Pamiętam tylko, że w jakimś filmie człowiek grał w szachy ze Śmiercią – przypomniała sobie Matka.
Konował skinął głową.
– „Siódma pieczęć”, mój ulubiony. A pamięta pani scenę, gdy Śmierć ścina drzewo, na którym… – Przerwał pod naporem przeszywającego spojrzenia gospodyni. – Przepraszam, odbiegam od tematu.
Heroldowie Joe Blacka
– Pamiętam tylko, że w jakimś filmie człowiek grał w szachy ze Śmiercią – przypomniała sobie Matka.
Konował skinął głową.
– „Siódma pieczęć”, mój ulubiony. A pamięta pani scenę, gdy Śmierć ścina drzewo, na którym… – Przerwał pod naporem przeszywającego spojrzenia gospodyni. – Przepraszam, odbiegam od tematu.
Jakub Ćwiek
‹Heroldowie Joe Blacka›
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Autor | Jakub Ćwiek |
Tytuł | Heroldowie Joe Blacka |
Opis | Autor pisze o sobie: Rocznik 82. Na stałe mieszkający w Głuchołazach, studiuje Kulturoznawstwo w Katowicach. Tam też realizuje swe liczne pasje w Śląskim Klubie Fantastyki. Zapalony kinoman i miłośnik grozy w każdej (niemal) postaci. Nienawidzi parasoli (z wzajemnością) i średnio przepada za rowerami... W tym roku, nakładem Fabryki Słów ukaże się jego książka pt. „Kłamca”, gdzie podobnie jak w „Heroldach…” proponuje postmodernistyczną zabawę z mitami świata. |
Gatunek | groza / horror |
„Nie ma żadnych omenów. Los nie wysyła heroldów. Zbyt jest na to mądry lub zbyt okrutny.”
„Portret Doriana Graya” Oscar Wilde
1.
Niech w waszych duszach zagości strach,
Ankou prawdziwym jest władcą zjaw.
Okryty płaszczem utkanym z nocy
Kiedy go spotkasz, nie szukaj pomocy.
Chudy dziadyga, stary wóz, szkapa
Obwieszczą twój koniec… i koniec świata.
– Stewart.
Głos Matki wyrwał go z transu. Chłopiec niechętnie podniósł oczy znad książeczki i posłał rodzicielce pełne wyrzutu spojrzenie. „Zawsze wiesz, kiedy się czepić, by zepsuć zabawę, nie?”, pomyślał. „Oboje z tatą jesteście w tym najlepsi. Mistrzowie świata w czepianiu się Stewarta Crane’a.”
– Słucham? – wycedził.
Matka zamachała mu przed nosem portfelem Ojca.
– Tata zapomniał go zabrać. Podskocz tam szybciutko, żeby nie było scen przy kasie. Wiesz, że ojciec nie lubi takich nerwowych sytuacji.
Wiedział o tym doskonale. Przez tę właśnie nerwowość, wszyscy, od Ojca począwszy, a na siedzącej obok Stewarta dwuletniej Suzie kończąc, mieli na sobie identyczne, różniące się tylko rozmiarem, koszulki. Widniała na nich gęba tego durnego, modnego ostatnio, literackiego bohatera – czarodzieja Oliego Cromwella i logo wydawnictwa Ojca, które „miało zaszczyt” wydawać tę żenadę. „Nie denerwuj taty”, usłyszał rano. „Wiesz jak nie lubi takich nerwowych sytuacji.” A teraz wszyscy wyglądali jak idioci.
Wziął od Matki portfel i burcząc cicho pod nosem wysiadł z samochodu.
Stacja Shell, na której się zatrzymali, jak zresztą wszystkie stacje tej firmy na całych niemal wyspach, wyglądała teraz bardziej na skrawek świata wyciągnięty wprost z „Rob Roya” niż współczesną placówkę „muszelki”. Wejście do sklepu i wszystkie dystrybutory zabudowano makietami udającymi karczmę, drzewa, krzaki, studnie, a nawet wygódkę. Tu i ówdzie porozstawiano tajemnicze drogowskazy i papierowe menhiry, a całości dopełniał, pomalowany na zielono, podjazd.
Pomimo starań dekoratorów żadna z ozdób nie zainteresowała jednak Stewarta na tyle, by poświęcił jej choć przelotne spojrzenie. Jego uwagę przykuł dopiero wiszący przy wejściu plakat. Z zapowiadającego najnowszą hollywoodzką superprodukcję afisza spoglądał nań staruszek Connery w zielonym wdzianku leprechauna i z wielkim pistoletem w ręce. Pod spodem umieszczono tytuł i hasło reklamowe, które brzmiało „Skradli mu złoto – wrócił po swoje”. Chłopiec skrzywił się. W całym swoim jedenastoletnim życiu nie słyszał ani nie czytał jeszcze niczego głupszego.
Zbliżył się na tyle, by fotokomórka raczyła go zauważyć i rozsunąć drzwi. Wszedł do środka.
Od razu dostrzegł Ojca (przydrożna stacja Shell nie byłaby w stanie ukryć przyprószonych siwizną sześciu stóp i dwóch cali w kretyńskiej koszulce) i podszedł do niego zanim zaczepił go któryś z przebranych za „chochlika tęczy” pracowników.
– Zostawiłeś w samochodzie – powiedział, podając mu portfel.
Ojciec skinął głową i uśmiechnął się.
– Dzięki mały czarodzieju – rzucił wesoło. – Kupić ci coś?
– Nie tato – wycedził Stewart. – Jakoś nie mam na nic ochoty.
Podniósł z półki pierwszy lepszy komiks i udał, że pogrąża się w lekturze. Ojciec wzruszył ramionami, wrzucił do koszyka jeszcze kilka drobiazgów i ruszył w stronę kasy.
Do samochodu wrócili razem. Ojciec podszedł do bagażnika i położył torbę na ziemi. Wyjął z niej paczkę chipsów.
– Daj to do mamie – polecił. – Schrupiemy po drodze.
Chłopiec skinął głową. Otworzył drzwi samochodu, pochylił się, by wsiąść i zobaczył swą książkę w pulchnych dłoniach Suzie.
– Zostaw to, ty mały złodzieju! – wrzasnął.
Matka odwróciła się błyskawicznie.
– Co się dzieje? – zapytała surowo.
– Ona wzięła moją książkę – odparł Stewart wzburzonym głosem. Zdążył już dostrzec świeżo zagięty dolny narożnik okładki. – Zaraz ją podrze.
Matka pokręciła głową.
– Nie wygłupiaj się, Stewarcie, i nie rób nerwowej atmosfery. Twoja siostra jest po prostu ciekawa, co ty tam czytasz. Poza tym zaraz ci ją odda, prawda Suzie?
Dziewczynka posłusznie oddała książkę bratu. Niemal w tym samym momencie usłyszeli trzask zamykanej klapy i po chwili wsiadł Ojciec.
– Co to były za krzyki? O jaką książkę chodzi? – zapytał.
Mama wzruszyła ramionami.
– Twoje dziecko uparło się, by nam coś poczytać na głos.
Postanowiliśmy poczekać z tym na ciebie. – Odwróciła się w stronę syna i posłała mu wymowne spojrzenie. – Myślę, kochanie, że możesz już zaczynać.
Dusząc w sobie przekleństwa (nie zamierzał wszak robić nerwowej atmosfery), Stewart otworzył książeczkę na pierwszym lepszym wierszyku. Odczekał, aż zamruczy odpalony silnik, a na przednim siedzeniu zaszeleści otwierana torba chipsów. Potem zaczął czytać.
Boisz się kruków? I słusznie, mój panie
Lecz bój się także, gdy nad rzeką staniesz
A odzież skrwawioną prać będzie starucha
Bo bliski już dzionek, gdy wyzioniesz ducha.
– Czy naprawdę nie ma w tej książce niczego innego, niż te krwawe wierszyki? – zapytał Ojciec. Nosił się z tym pytaniem od pierwszej przeczytanej przez syna rymowanki, wtedy jednak postanowił dać książce szansę. Teraz, siedem rymowanek później, zmienił zdanie.
Stewart wzruszył ramionami.
– Ma jeszcze rysunki – powiedział. Zaraz jednak dorzucił: – Ale nie wiem, czy chciałbyś je obejrzeć. Są trochę… upiorne.
Matka kolejny raz zaszeleściła trzymaną na kolanach torebką chipsów. Wyjęła jeden niepołamany i włożyła do ust mężowi.
– Zastanawiam się, kto wydaje takie głupoty – stwierdził Ojciec mlaskając. – Jaki jest tytuł tego koszmaru?
– „Heroldowie Joe Blacka”, Tato – odparł chłopiec. Niepewnie zerknął na profil Matki i dodał: – A wydało ją twoje wydawnictwo. W zeszłym roku.
W samochodzie zapanowała niezręczna cisza. Ojciec przestał mlaskać, a ręka Matki zamarła we wnętrzu torebki. Nawet Suzie, wyczuwając wiszącą w powietrzu burzę, przestała mówić do siebie i włożywszy kciuk do buzi czekała na rozwój wypadków.
Stewart poczuł się nagle w obowiązku znaleźć choć jeden wierszyk, który mógłby naprawić sytuację. Choć jeden, z którego Ojciec mógłby być dumny. Szybko przekartkował książeczkę i znalazłszy zaczął czytać.
Krzykiem zwiastuje smutną nowinę
Banshee, co z głosu mocnego słynie.
Gdy arią raczy ten widmowy śpiewak
Przyjdzie słuchaczom pójść prosto do nieba.
– To już nie jest takie złe – skomentowała Matka, uśmiechając się nerwowo. – Właściwie to myślę, że…
Gdzieś z oddali dobiegł ich nagle potworny, świdrujący uszy wrzask. Przestraszony Ojciec skręcił gwałtownie i samochód z impetem uderzył w słabą barierkę. Za nią była już tylko przepaść…
2.
Kobieta z całej siły pchnęła drzwi i wybiegła z chaty. Podtrzymywana ręką, niedopięta spódnica i stary katalog z kosmetykami w zaciśniętej pięści wyraźnie sugerowały miejsce, które musiała w pośpiechu opuścić.
– Co się stało? – zawołała, usiłując przekrzyczeć wrzask. Nie usłyszała odpowiedzi, ale tak naprawdę wcale jej nie potrzebowała. Wszystko rysowało się przed jej oczami nadzwyczaj wyraźnie.
Pierwszym, co dostrzegła wybiegając z chaty, był przewrócony pieniek i rozrzucone drewno. Ułamek sekundy później jej wzrok zarejestrował wystającą zza pieńka ruszającą się nogę i rękę uzbrojoną w zakrwawioną siekierę. Niedostrzegalna z punktu widzenia kobiety reszta ciała właściciela obu kończyn dawała o sobie znać jedynie werbalnie. Potwornym wrzaskiem.
Kobieta odwróciła się na pięcie i wbiegła z powrotem do chaty. Gdy wróciła, spódnica była już zapięta, a w dłoni zamiast katalogu trzymała apteczkę. Podbiegła do wrzeszczącego i pochyliwszy się, uderzyła go z otwartej dłoni w twarz. Mężczyzna, olbrzym o porośniętej bujną rudą brodą twarzy i wyglądzie pogromcy barów na Alasce, zamilkł błyskawicznie.
Kobieta uśmiechnęła się do niego i z rozbawieniem pogroziła mu palcem.