Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 25 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Agnieszka Fulińska
‹Auto da fe›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAgnieszka Fulińska
TytułAuto da fe
OpisNaukowo i hobbystycznie zajmuje się historią i kulturą XVIII i XIX w., ale nie przepada za „typowym wiktorianizmem”. Debiutowała opowiadaniem „Kobieta, która słyszała smoki” w tomie „Dragoneza” Fantazmatów, w tym roku w różnych miejscach ukaże się jeszcze kilka różnych opowiadań, a w przygotowaniu autorski zbiór historyjek kryminalno-fantastycznych, osadzonych w nieco alternatywnej dziewiętnastowiecznej Francji. Współautorka powieści dla młodzieży pt. „Mysia Wieża” (2019), w najbliższych planach ma także wydanie powieści przygodowo-fantastycznej dziejącej się w czasach napoleońskich. Niepoprawna wielbicielka samochodowych włóczęg po Europie śladami historii i archeologii, targów staroci, wszelkiej fantastyki oraz opery.
Gatunekfantasy

Auto da fe

Agnieszka Fulińska
« 1 2 3 4 5 »

Agnieszka Fulińska

Auto da fe

Synu. Zacisnął mocniej powieki. Głos rozbrzmiewał na granicy jego świadomości, przywołując na myśl szum morskich fal i granie rogu na polowaniu.
Zawsze możesz odejść… wrócić… Non necat…
Zza okna dobiegł klekot kół i odgłos rozpryskującej się wody, gdy wóz wjechał w błotnistą kałużę, a chwilę później wraz z pianiem koguta rozbrzmiała sygnaturka zwołująca mniszki z pobliskiego klasztoru na modły poranne. Szum fal rozpływał się w nicość, myśliwskie rogi oddalały się w nieznane ostępy. Non necat…
Popadam w obłęd, pomyślał. Trzy pokolenia i popadam w obłęd. Odruchowo wyciągnął ręce, ale jej nie było obok niego na posłaniu. Nie było jej tam od ponad stu lat. Beitris, którą than wykradł z klasztornego nowicjatu, a gdy się nią znudził, oddał młodemu medykowi, bo dziewczyna bardzo przypadła Angusowi do serca.
Beitris umierała długo i w męczarniach, plując krwią i dusząc się w gorączce. Na koniec jej skóra stała się przezroczysta jak gomółki szkła w oknach zamczyska i tylko w wielkich oczach koloru wieczornego wrzosu tliła się jeszcze iskierka życia, której Angus nie umiał tam zatrzymać. Długo ściskał jej zimną rękę i płakał, choć to nie przystoi mężczyźnie. Nie potrafił jej pomóc. Gdyby gorączka złapała ją kilka lat później, wyleczyłby ją, tak jak uzdrowił ranną lisicę w lesie, jak leczył własne rany, kiedy błąkał się na pograniczu szkocko-angielskim, nie wiedząc, dokąd się udać.
Beitris, którą utracił na wieki.
Tej nocy, gdy umarła w jego ramionach, po raz pierwszy usłyszał ten głos. Zawsze możesz wrócić, synu. Nie zdziwił się: tuląc jej sztywniejące, zimne ciało miał prawo popaść w obłęd. Do końca życia będę już szalony, myślał wtedy, nigdy nie zdołam zapomnieć tej chwili, tego bólu, tej rozpaczy.
Kim jesteś… ojcze? Odpowiedział mu, jak zawsze, tylko szum dalekiego morza i trzeszczenie gałęzi w jesionowym zagajniku otaczającym rezydencję biskupa.
Jestem w Rzymie. Za oknem jest bruk, brzydka kamienica naprzeciw i kościół za rogiem. Nie ma jesionów, są pinie w ogrodzie i skwar, jakiego nigdy nie zaznałem na północy. Popadam w obłęd, a końca życia nie ma.
Jest przejście… – zaszumiały liście jesionu w koronach pinii. – Non necat…
Wiedział to od tamtej nocy, kiedy utracił Beitris, ale dopiero tu, w rzymskim skwarze, zrozumiał, czego szuka. Nie był tylko pewny, czy rzeczywiście pragnie to znaleźć.
• • •
Siedział pochylony nad miską zupy, starając się nie zwracać na siebie uwagi. Bez trudu wyławiał rozmowy z panującego w refektarzu gwaru. Dwaj młodzi mnisi, którzy mieli usługiwać karmionym tu żebrakom, najwyraźniej nie potrafili przestać myśleć o przedwczorajszej kaźni.
– … uwalnia duszę z ciała, oczyszcza ją z grzechu…
– … pozwala grzesznikowi wrócić na łono Kościoła…
Uwolnić się, powrócić… Podniósł wzrok na dwóch braciszków i coś takiego musiało czaić się w jego oczach, że obaj umilkli i pospiesznie udali się do kuchni po kolejny kocioł rzadkiej, ale pożywnej zupy.
Wyrwać się stąd. Wrócić.
• • •
– Panie Cranby, sir?
Otworzył oczy. Nad sobą ujrzał zaniepokojoną twarz młodego żeglarza. Statek kołysał się na niespokojnym morzu, a spienione fale naprawdę przypominały grzywy koni w galopie, co kiedyś wydawało mu się tanim wymysłem poetów. Przed dziobem słońce opadało ku morzu, wychylając się na chwilę spomiędzy burzowych chmur. Wydawało mu się, że z głębiny dobiega pieśń, ni to syrenia, ni to wojenna. Otrząsnął się.
– Coś się stało?
Na twarzy chłopaka malowała się niepewność.
– Mówiliście, panie, przez sen. Dziwne rzeczy, jakich niedobrze słuchać… tom was obudził, żebyście nie grzeszyli więcej.
Nie wiedział, co mówił przez sen, nie chciał też wypytywać zabobonnego towarzysza podróży. Ale wiedział, że śnił: o tym stosie, na którym sir Tomasz Morus pół wieku temu spalił jego kamrata z uniwersytetu za głoszenie herezji. O syrenach tańczących na dnie morza wokół poległych wojowników. Może to do nich wołał przez sen, aż przestraszył tego chłopaka, którego imię na próżno usiłował sobie przypomnieć.
– Lepiej zejdźcie z pokładu, panie – odezwał się znów młody żeglarz. – Za chwilę uderzy szkwał, nie chcecie, żeby was zmyło.
A niechby, pomyślał, przypominając sobie, jak kiedyś obudził się na wybrzeżu w Normandii, obmywany przez fale, mimo że ostatnim, co pamiętał, był śliski kamień na klifie po angielskiej stronie, osuwający się spod jego stopy.
– Zostanę tu jeszcze chwilę – odpowiedział, wsłuchując się w odgłosy nadciągającej niechybnie burzy. Jak zauroczony wpatrywał się w błyskawice rozświetlające horyzont.
Morze wyrzuciło go na nieznany brzeg, porośnięty roślinnością, jakiej nigdy wcześniej nie widział. Obok siebie ujrzał połamane, przemoknięte deski okrętu, kawał podartego płótna… I przeżarte morską solą ciała kilku towarzyszy podróży. Nie oglądał ich twarzy, nie zastanawiał się, jak długo dryfowali po morzu. Przysypał tylko szczątki piaskiem, kamieniami i drewnem, żeby uchronić je przed dzikimi zwierzętami.
Krajobraz wokół był obcy; słodko-korzenna woń z nutą stęchlizny drażniła nozdrza, gdy człowiek nazywający się Angusem Cranbym ruszył przed siebie brzegiem morza. Musieli być blisko celu podróży, kiedy zaskoczył ich sztorm, który w niespełna godzinę roztrzaskał ich statek. Wędrował kilka dni i nocy, żywiąc się małżami i nie wiedząc, dokąd zmierza, w nadziei, że natknie się na jakąś osadę albo ujrzy na morzu choćby i hiszpański okręt.
Obudziły go kopniaki i pokrzykiwanie. Spod przybrudzonych hełmów wymykały się ciemne włosy, twarze pochylających się nad nim mężczyzn były smaglejsze niż jego kompanów.
Qui estis? – spytał po łacinie, nie chcąc zdradzać, z kim tu przypłynął.
Żołnierze popatrywali po sobie, widać nieuczeni. W końcu gestem nakazali mu podnieść się i ruszyć za sobą. Jeden z nich rzucił mu kawał solonego mięsa i podał bukłak z winem. Podłym hiszpańskim winem.
• • •
– Przez ponad pół roku wędrowałem z Coronadą – ciągnął – w poszukiwaniu źródła wiecznej młodości. Leczyłem kogo było trzeba, jego samego ocaliłem od gorączki, kiedy omal nie utonął na bagnach. Może lepiej by było, gdyby tam pozostał. Jako jedyny nie chorowałem, więc nasz dowódca powziął mniemanie, iż odnalazłem źródło i wymordowałem towarzyszy… co tylko wprawiło go w większe szaleństwo. Uciekłem w końcu, zaokrętowałem się jako majtek przy pierwszej nadarzającej się okazji i dopłynąłem do Lizbony.
Fray Lorenzo był trochę bardziej rozmowny od zwierzchnika, słuchał opowieści bez znudzenia, ale i bez wielkiego entuzjazmu.
– Twierdzicie zatem, że od kilkuset lat włóczycie się po tej ziemi? – spytał w końcu.
Potaknął. Zapadło milczenie.
– Wiecie co – odezwał się w końcu młody dominikanin – w Madrycie ponoć można zdobyć sławę takim bajaniem, a wy, sądząc ze stroju, niebogaci. Jedźcie na dwór, król wprawdzie za świeckimi księgami nie przepada, ale damy znajdują w nich uciechę. A Świętemu Oficjum zostawcie jego sprawy.
– Szukam tylko przejścia – powiedział cicho, ale zakonnik już go nie słuchał.
• • •
Płomień świeczki migotał w podmuchu ciepłego wiosennego wiatru, który niósł ze sobą zapach wrzosu i ognisk palonych na wielkie święto. Angus gładził ciemne włosy Beitris, nietypowe w tej okolicy – nie dziw, że than dziewczynę z klasztoru porwał. Śmiała się, opowiadając mu o wróżbach z zeszłego lata, o przepowiedni wielkiej miłości. Będziesz skakał przez płomień, mówiła mu, a na letnie przesilenie pobierzemy się i będziemy tak bardzo, bardzo szczęśliwi. Nie odpowiadał, bał się, że w jego głosie słychać będzie łzy. W oddali płomień ogniska wystrzelił wysoko w górę iskrami i stworzył na niebie nowe konstelacje. Angus wpatrywał się w gasnące światełka, pragnąc jednego: żeby ten ogień pochłonął dom, przed którym siedzieli, żeby połączył ich na wieki, dał mu zapomnieć o krwawych plamach pojawiających na poduszce, ilekroć ostatniej zimy Beitris męczył nocny kaszel.
Rzymianka, mówiono o niej, śmiejąc się z dumnych opowieści, jakoby jej ród wywodził się od legionisty przybyłego tu z armią cesarza, który wystawił wielki mur w okolicy, żeby odgrodzić ziemie imperium od szkockich barbarzyńców.
– Zabiorę cię do Rzymu – wyszeptał – moja Rzymianko. Tam znajdziemy szczęście i zbudujemy własny dom.
Pocałował ją w ciemne włosy i w białe, ciepłe – zbyt białe i zbyt ciepłe czoło.
• • •
« 1 2 3 4 5 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »
Ilustracja: Małgorzata Myśliborska

Pająki
Jan Myśliborski

14 I 2024

Było już prawie zupełnie ciemno. Kiedy zatrzaskiwał ciężkie skrzydło bramy, wydało mu się, że po drugiej stronie drogi dostrzegł zarys sylwetki stojącego pod drzewem człowieka. Mimo wszystko poczuł coś w rodzaju ulgi, gdy już przekręcił klucz.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.