Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 25 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Agnieszka Fulińska
‹Auto da fe›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAgnieszka Fulińska
TytułAuto da fe
OpisNaukowo i hobbystycznie zajmuje się historią i kulturą XVIII i XIX w., ale nie przepada za „typowym wiktorianizmem”. Debiutowała opowiadaniem „Kobieta, która słyszała smoki” w tomie „Dragoneza” Fantazmatów, w tym roku w różnych miejscach ukaże się jeszcze kilka różnych opowiadań, a w przygotowaniu autorski zbiór historyjek kryminalno-fantastycznych, osadzonych w nieco alternatywnej dziewiętnastowiecznej Francji. Współautorka powieści dla młodzieży pt. „Mysia Wieża” (2019), w najbliższych planach ma także wydanie powieści przygodowo-fantastycznej dziejącej się w czasach napoleońskich. Niepoprawna wielbicielka samochodowych włóczęg po Europie śladami historii i archeologii, targów staroci, wszelkiej fantastyki oraz opery.
Gatunekfantasy

Auto da fe

Agnieszka Fulińska
« 1 3 4 5

Agnieszka Fulińska

Auto da fe

Młoda kobieta, która rankiem przyniosła mu do izby dzban z wodą, miała ciemne włosy i jasną jak na Hiszpankę cerę. Kiedy ujrzał ją pochyloną nad misą, wydało mu się przez krótką chwilę, że to Beitris przygotowuje pachnącą jałowcem kąpiel. Musiał wykonać jakiś zachęcający gest, bo dziewczyna zarumieniwszy się lekko podeszła do łóżka i przysiadła na jego brzegu, sięgając do tasiemek koszuli.
Była ładna, a jej kształty kusiły obietnicą krótkotrwałego zapomnienia o gorączce życia, pragnieniu śmierci i lęku przed nieznanym, wiedział jednak, że takie chwile przynoszą tylko większy smutek i tęsknotę. Zamknął oczy i delikatnie dotknął jej twarzy, jakby poszukiwał w niej rysów kobiety, która gdyby nawet nie umarła na gorączkę, kiedy on był jeszcze bardzo młody, i tak od wielu lat już by nie żyła. Może daleki przodek tej dziewczyny też był rzymskim legionistą, żołnierzem pochodzącego z Hiszpanii cesarza, który budował wielkie mury w Brytanii…
– Moja Rzymianko – powiedział po szkocku. Odpowiedział mu cichy, lekko chrapliwy śmiech.
Wsunął jej w rękę monetę i, nie otwierając oczu, gestem dał jej do zrozumienia, żeby wyszła. Odpowiedziała coś po hiszpańsku głosem, w którym słyszał zdumienie i ulgę, ale starał się nie rozumieć słów. Chciał przywołać w pamięci niski, łagodny głos Beitris.
• • •
Po Münster przestał zapamiętywać imiona czy nazwiska. Wolał zapominać, bo pamięć bolała znacznie bardziej. Ale oni wszyscy do niego powracali, czy tego chciał, czy nie chciał. Nie z taką mocą jak Beitris, nie z taką mocą jak matka, nie jak than czy pierwszy nauczyciel sztuki medycznej. Ale powracali. Im więcej ich było, tym bardziej pamiętał tamtych z prawdziwego życia, kiedy był po prostu Angusem, synem Helgi, wiedźmy z wrzosowiska.
• • •
Przez kolejną noc nie potrafił zasnąć. Wciąż miał przed oczami twarz nieszczęśnika, którego dwa dni wcześniej spalono na stosie. Nie był przy jego śmierci, nie widział, jak pochłaniają go płomienie. Ale wpatrywał się teraz w niewielki ogień buzujący w kominku, na wyciągnięcie ręki. Musiał zawiać wiatr, bo płomienie wygięły się ku niemu zapraszająco – a może to on je przywoływał ku sobie? Nie, pomyślał, starając się nie słyszeć nic poza trzaskaniem polan i wiatrem. Nie jestem gotowy.
• • •
Pomocnik bibliotekarza obrzucił gościa niechętnym wzrokiem, ale brzęcząca sakiewka rozwiała niepewność. Chwilę później na wielkim dębowym stole leżała księga pokryta grubą warstwą kurzu i pajęczyn, ukazując pożółkłe karty, zapisane równym ręcznym pismem, piękniejszym niż to mechaniczne, które od prawie dwóch stuleci coraz powszechniej stosowano.
De maleficiis uariis ac periculosis libellus praeclarus, quod ad fidem unam sacram et ueram nos ducit, a Johanne Lugduniensi Anno IC MCCXI post natiuitatem Domini Nostri scriptus –odcyfrował zatarty tytuł. Starsza ode mnie, pomyślał, z czułością przesuwając dłonią po skórzanej oprawie i złoconych literach, z których na jego dłonie osypywał się żółtawy pył.
Otworzył na chybił trafił i poczuł żar ognia, ogarniający go spośród kart… Otrząsnął się; przed oczami miał rysunek poszarpanych płomieni obejmujących omdlałe ciało człowieka przywiązanego do słupa, znad którego skrzydlata dusza unosiła się prosto do nieba. Pochylił się nad kartą, by odczytać zapisaną na marginesie glosę. Pismo było słabo czytelne, nierówne, jakby pisał ktoś niewprawny albo drżącą ręką. Non necat… ignis… sed liberat.
Słowa z jego snów. Ogień nie zabija, ale wyzwala.
– Jesteś pewny, że tę właśnie księgę ojciec założyciel kazał zniszczyć, ale bibliotekarz ją mimo to ocalił?
– Ano, panie. Gdyby brat Girolamo dowiedział się, że wam ją pokazałem, nie szczędziłby bata. – Mnich uśmiechnął się ponuro. – Ale nie wróci przed kompletą, więc zostało wam jeszcze nieco czasu.
… sed liberat…
• • •
Na głównym placu Salamanki po actus fidei zostały tylko resztki na wpół zwęglonych pali. Nawet słodkawego zapachu palącego się ciała nie wyczuwało się już w powietrzu.
Podszedł do resztek stosu i wyciągnął ręce. Wśród nadpalonych drewien pojawiły się maleńkie iskierki ognia, zapraszając go, kusząc niczym śmiech powabnej dziewczyny.
Wpatrywał się przed siebie jak zaczarowany, śledząc taniec rosnących powoli języczków płomienia. Zamknął oczy i przywołał w myślach twarz, której rysy zatarły się w pamięci, a jednak widział je wyraźnie przed sobą. Szum fal, a może wrzosu na wietrze, dobiegający spoza pełznących ku niemu ogników, zagłuszył stukot kopyt na bruku.
• • •
Tęsknił każdego dnia coraz mocniej, ale prawdziwa rozpacz dopadła go, kiedy po latach ukrywania się ujrzał na gościńcu w okolicy Newcastle cyrkową trupę, a zwinne ruchy akrobatki przypomniały mu Beitris tańczącą przy ognisku Beltaine wtedy, kiedy ujrzał ją po raz pierwszy. Potem dostrzegał ją wszędzie: w wielkich smutnych oczach Mary Anne, siostrzenicy burmistrza Yorku, która wodziła za nim tęsknym spojrzeniem, wiedząc, że wuj wyda ją w końcu za bogatego kupca o śmierdzącym oddechu; w delikatnych rysach i ciemnych, lekko falujących włosach chorowitego młodzieńca z orszaku królowej Katarzyny w Londynie; w portrecie zmarłej młodo córki markizy z południa Francji, w której domu służył, kiedy opuścił Italię; w przerażonych, nieprzytomnych oczach Elsy z Münster… Widział ją w każdym człowieku, którego nie uratował.
Jego życie zaczęło się i skończyło w Szkocji, wśród ludzi, których imiona pamiętał, mimo że minęło tyle lat. Dlatego nigdy tam nie wrócił, bo do tamtego życia, ludzkiego życia, nie było powrotu.
• • •
Obudził go ból. Taki, jakiego nie odczuwał nigdy wcześniej. Spróbował wstać, ale ledwie zdołał poruszyć ręką. Podkurczył nogi i prawie zemdlał ponownie z bólu. Dotyk chłodnego metalu na otartej do krwi kostce i charakterystyczny brzęk nie pozostawiały wątpliwości. Przemógł ból i potrząsnął nadgarstkiem, w którym pozostały mu zaledwie resztki czucia. Ten sam metaliczny odgłos.
Od jak dawna tu jestem? Pamięć z trudem przywoływała zacierające się obrazy: twarz matki, stary medyk, królowa, Beitris, inkwizytor, rynek miasteczka i żołdacy alkada z kajdanami… Ciemne wnętrze, nieludzkie krzyki i pomruki za ścianą. Dni i noce, niezliczone w wiecznym półmroku wśród niezrozumiałych odgłosów – szczurów i zamkniętych tu nieszczęśników. I bezsilność, zwykła ludzka bezsilność.
Potem, nie wiedział kiedy, usłyszał inne dźwięki, znacznie straszniejsze. Mrożące krew w żyłach wycie, kroki, świst, krótki krzyk, a potem cisza. Kroki, tym razem oddalające się, chwila spokoju i cichy skowyt, bardziej jeszcze przerażający niż nieludzkie wycie przed chwilą.
Zawsze możesz odejść.
Nie potrafię. Nie mam dość siły.
Nie byłby w stanie powiedzieć, ile czasu znów minęło, zanim do jego nozdrzy dotarły znane zapachy… palącego się drewna, topiącego się metalu – i jeszcze lepiej znany smród palącego się ciała. Może dni, może lata, może stulecia. Inkwizytor miał rację: tu czas się zatrzymywał. Odległe wycie ucichło, by odezwać się bliżej, a chwilę później tuż obok.
Więzień zamknął oczy, wdychając dym. Czuł lęk, ale i ulgę. Wyciągnął ręce ku zbliżającej się fali gorąca. Kajdany przepalały mu skórę na rękach, ale on już tego nie czuł.
• • •
Wieczorne słońce zalewało wrzosy złotawą poświatą. W tych ostatnich promieniach wydało mu się, że dostrzega pod lasem trzy kobiety trzymające się za ręce. Jedna była młodą, piękną dziewczyną, brzuch drugiej zaokrąglił się wyraźnie, obarczony owocem nowego życia, tylko trzecia zgarbieniem i pomarszczoną skórą przypominała mu towarzyszki dzieciństwa. Wszystkie trzy odwróciły się i ruszyły w mrok, a jemu wydało się, że nie ma już trzech, ale tylko jedna: ani młoda, ani stara, otoczona nimbem słonecznych promieni. I że przyzywa go skinieniem dłoni jak niecierpliwa kochanka, kiedy zajęty pracą długo nie przychodził do łóżka, jak matka, kiedy w przebłysku pamięci rozpoznawała w nim własne dziecko i przytulała je z czułością, jak księga, którą porzucił przed świtem.
Zamknął oczy i wyciągnął przed siebie ręce. Nie czuł już bólu, tylko ciepło na twarzy, jakby płomienne słońce miało go przepalić do cna i uwolnić. Czuł, że wrzosy wzbierają wokół jego stóp niczym fale morza i zamykają się nad nim jak brama. Nie otwierając oczu, zrobił krok do przodu, prosto w słoneczną tarczę.
• • •
– Pożar zaczął się po drugiej stronie budynku, ogień poparzył wielu pacjentów, ale strawił doszczętnie tylko tę celę. Jakby to pomieszczenie zassało wszystkie płomienie. Musi była to magia, mon général.
Elegancki oficer uśmiechnął się z lekkim przekąsem i poklepał nowo mianowanego dyrektora po ramieniu.
– Żyjemy w epoce rozumu, monsieur – napomniał go tonem łagodnym, ale zdecydowanym. – Czas rozprawić się z tymi waszymi przesądami. – Jego wzrok powędrował ku zwęglonej pryczy i osmalonym żelaznym łańcuchom. – Dobrze, że przynajmniej ta cela była pusta – dodał, wzdrygając się. – Śmierć w ogniu to straszna śmierć, monsieur.
koniec
« 1 3 4 5
8 czerwca 2019

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »
Ilustracja: Małgorzata Myśliborska

Pająki
Jan Myśliborski

14 I 2024

Było już prawie zupełnie ciemno. Kiedy zatrzaskiwał ciężkie skrzydło bramy, wydało mu się, że po drugiej stronie drogi dostrzegł zarys sylwetki stojącego pod drzewem człowieka. Mimo wszystko poczuł coś w rodzaju ulgi, gdy już przekręcił klucz.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.