WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Autor | Jarosław Księżyk |
Tytuł | Punkt przywracania |
Opis | Z wykształcenia informatyk, z zawodu menadżer, z pasji literat i fotograf. Nie akceptuje podziału na ścisłowców i humanistów, który uważa za sztuczny. Według niego, prawdziwa siła tkwi na przecięciu tych dziedzin. Mieszkaniec Gliwic o śląskich i warszawskich korzeniach. Zakochany w międzywojennej polskiej modernie. Może godzinami dyskutować o historii, futurologii i militariach. Miłośnik motoryzacji i sportów motorowych. Nie ma kota, ale ma żonę, która podziela jego pasje i dopinguje. Lubi ludzi niebanalnych, docenia odwagę i posiadanie własnego zdania. Używa muzyki jak narkotyku. Przy niej pisze, pracuje i odpoczywa. Uwielbia tę nietuzinkową i międzygatunkową. Pisze prozę niedającą się zakwalifikować do jednego gatunku, na ogół nacechowaną science fiction. Uważa, że dzięki stosowaniu fantastycznego sztafażu łatwiej pokazywać naturę człowieka. Autor kilkudziesięciu opowiadań. Część z nich ukazała się w ogólnopolskich periodykach oraz antologiach. Obecnie kończy prace nad debiutancką powieścią. Strona autorska, profil autorski na Facebook. |
Gatunek | obyczajowa, SF |
Punkt przywracaniaJarosław KsiężykPunkt przywracania– Dokładnie. Poddaliśmy Witolda ogromnej presji emocjonalnej. Niech pan pomyśli. Mieszkał z Agatą kilka miesięcy, tworzyli parę. Sądził, że jest jej mężem. Po czym udało się nam to wszystko zamazać! Nie rozpoznał jej, nawet w obliczu zagrożenia, które mogłoby odblokować umysł. Po to właśnie wyłączyliśmy prąd. – A ta ściera? – przerwał mu Kowalski, wskazując na pamiątkowy sześcian. – Szmata to symbol! Wczytaliśmy go zawczasu. Ma przypominać mu traumę z dzieciństwa, kiedy dostawał lanie z byle powodu, mokrym, cuchnącym gałganem. Już samo spojrzenie na nią wywołuje u niego złość i uczucie niepokoju. – Rozumiem – powiedział bez przekonania Kowalski. – Wie pan, mój mocodawca musi mieć całkowitą pewność, że metoda działa i jest nad nią pełna kontrola. – I tak właśnie jest! Pomimo tych wszystkich czynników, tych wyzwalaczy, nawet gdy nasza koleżanka przedstawiła się w końcu jako żona, on nadal nic nie pamiętał! W ogóle jej nie rozpoznał! Czy może być mocniejsze potwierdzenie naszych tez? – mówił podekscytowany profesor, coraz bardziej czerwony na twarzy. – I ma tego dowodzić cała ta Anna? – Przecież to ta sama osoba! Pamiętał Annę, ale tylko jako zestaw uczuć. Bez aparycji, wspólnych wspomnień. Uczucie, każące mu podejmować pewne działania. Przecież o to właśnie wam chodziło. Wtedy Kowalski po raz pierwszy się uśmiechnął, jednak Wagner widział w tym uśmiechu jedynie wyrachowanie. – A o co chodziło z tym, jak ona to nazwała, punktem powrotu? – zapytał jakby od niechcenia. – Punkt przywracania systemu. To taki historyczny psikus, że tak powiem. Pierwotnie chciałem, miałem taki pomysł, by zapisać stan umysłu na daną chwilę. Jak to mówią Amerykanie, zrobić taki snapshot, a następnie, już po jakimś czasie, ponownie załadować świadomość z tego momentu. W analogii do komputerów nazywaliśmy to przywracaniem stanu pamięci do danego punktu. – Ale tak się nie dzieje? – Ależ skąd! – profesor machnął ręką, po czym odłożył kieliszek. – Mózg człowieka nie ma dysku twardego. Nie ma logiki zero-jedynkowej, jaką znamy. Świadomość, pamięć, doświadczenia wędrują po specyficznych, asynchronicznych, heurystycznych ścieżkach. Nie umiemy poruszać się w poprzek nich. A dla mózgu czas biegnie właśnie w poprzek. Z początku próbowaliśmy tej metody, ale zawsze coś zostawało, jakieś déjà vu, coś w podświadomości. – Rozumiem – przytaknął ponownie Kowalski. – Doprawdy? – parsknął Wagner. – Niech pan tylko zapamięta, że czyścić pamięć możemy tylko wzdłuż a nie wszerz, co otwiera możliwości takie jak pan dziś widział. Wymazaliśmy mu Agatę, ale wciąż pamiętał, że oglądał Bonda! – No tak. A zatem obiekt jest już gotowy do przekazania? Profesor Wagner zawahał się, mieląc przez moment odpowiedź. – Jeśli taki jest wymóg, to… Kowalski przerwał mu wyciągniętym palcem wskazującym. – Jeśli chce pan dalszego finansowania, to tak właśnie musi być. Ma pan jeszcze innych pacjentów. Profesor Wagner głośno przełknął ślinę. – Panie profesorze, proszę do nas! – zawołała Agata, otoczona przez kilku niższej rangi adiunktów. – Już, złotko. Jeszcze chwilkę – pomachał jej Kowalski, po czym zwrócił się do naukowca. – Zatem jesteśmy dogadani. Jeszcze jedno, czy udało się uprościć samo kasowanie? – O tak, właśnie testujemy prototyp urządzenia, które robi to jednym błyskiem. Zupełnie jak zdjęcie. Wizja lokalna Ilustracja: Agnieszka ‘Achika’ Szady Do uczucia zmęczenia dochodzi głód. Wypiłbym coś, przekąsił, usiadł ze smartfonem. Rozglądam się po szyldach, szukając takiego, który by do mnie przemówił. Tu kuchnia staropolska, tam po prostu polska, już z nagłówków ociekająca tłuszczem. Tam pseudo-trattoria. Gdzie indziej prestiż i luksus wyzierający z cennika – chyba nie dla mnie. W końcu dostrzegam szyld „Sempre – restauracja”. Nie wykwintna, nie domowa, nie wysmakowana. Po prostu restauracja. To mi odpowiada, wchodzę. Wystrój elegancki, ale bez nadęcia. Małe, przytulne stoliki, głównie czteroosobowe. Przy barze filigranowa blondynka o ślicznych lokach. Wita mnie uśmiechem. Momentalnie zapominam o zmęczeniu, wyprostowuję się i odpowiadam tym samym. Piękna kelnerka to już połowa sukcesu. – Góra dzisiaj niestety zajęta – mówi przepraszająco, wskazując na antresolę. Nie patrzyłem tam wcześniej. Faktycznie, restauracja ma półpiętro. Za barierkami widzę kilka stolików. Wzruszam ramionami, mogę przecież usiąść gdziekolwiek. – Tam w rogu będzie idealnie. Podaje mi kartę i kieliszek białego wina. – Przepraszam, ale chyba zaszła pomyłka, niczego jeszcze nie zamawiałem – informuję łagodnie, zdejmując plecak, choć faktycznie nie pogardziłbym dobrym, schłodzonym, orzeźwiającym Rieslingiem. – Przecież zawsze pija pan do obiadu to samo wino. A może dzisiaj podać coś innego? – Robi zatroskaną minę. Próbuję ukryć zmieszanie głośnym śmiechem. – Oczywiście! – odpowiadam, śmiejąc się z niewypowiedzianego żartu. Otwieram kartę i od razu wiem, gdzie szukać cielęciny. W głowie mam mały mętlik. Ona stoi nade mną z notesikiem i długopisem w drobnych dłoniach. Czy ja tu wcześniej jadłem? Czy próbowałem już tego wina? Czy ja znam tę panią? – Przepraszam za dosłowność, ale jak ma pani na imię? – Dowcipniś z pana, panie Witku – odpowiada opierając ręce na biodrach. – Agnieszka, dobrze pan wie! Próbując jakoś ratować twarz rzucam nonszalancko: – W takim razie, Agnieszko, przynieś mi to, co zawsze. Przytakuje, zabiera kartę, odchodzi. Wzdycham głośno, popijając bardzo dobre wino. Ma temperaturę kilkunastu stopni i jest jakby lekko rozcieńczone wodą, co hamuje naturalną kwaskowatość trunku. Myślę przy tym, kiedy tu ostatnio byłem i dlaczego zostałem zapamiętany. Nie umiem odpowiedzieć sobie na to pytanie. Wiem, ba, jestem pewien, że wybrałem się do miasta na weekend, na zwiedzanie. Zmęczony pracowitym tygodniem postanowiłem zafundować sobie odrobinę kultury. Z całą pewnością wyjeżdżałem już wcześniej, chociaż za nic nie potrafię przypomnieć sobie konkretów dotyczących tamtych wyjazdów. Zostawmy przeszłość. Dzisiaj! Co ja właściwie dzisiaj zwiedzałem? Krążą mi w głowie nazwy muzeów i galerii. Kawiarenki artystyczne i szyldy o wiekopomnej tradycji. Jednak czy byłem tam, w tych wszystkich miejscach? Sięgam po telefon i wchodzę do galerii zdjęć. Kilka selfie z rynku. Kawa i obfite śniadanie w hotelu. Jest i muzeum sztuki współczesnej. Zwalam niepamięć na przemęczenie. Ja, zmotoryzowany mieszczuch, przesadziłem chyba dzisiaj z łażeniem. Z drugiej strony czuję narastający niepokój. Patrzę na swoje palce dotykające telefonu. Wszystko to wydaje mi się obce i swojskie zarazem. Nawet zielona zasłona z frędzlami tuż obok mojego stolika. Aga przynosi mi zupę krem z pomidorów, z odrobiną oliwy z oliwek i parmezanem. Bardzo lubię krem z pomidorów. Dziękuję jej z wylewnością, obiecując sowity napiwek. Widzę na jej twarzy lekkie zmieszanie. Chciałbym o nie zapytać, ale nie wiem, jak zacząć. Ma ładne, płynne, kobiece ruchy i łagodność, którą zawsze lubiłem u kobiet. Szczupłą dłonią odgarnia loki, dolewając wina. Rozsiadam się wygodnie, udając spokój, choć luki w pamięci nie pozwalają mi się zrelaksować. Chyba ze mną nie najlepiej. Może powinienem iść do lekarza? Przemęczenie przemęczeniem, ale takie dziury! – Aniu, doskonała zupa – komplementuję, gdy zabiera pusty talerz. – Nazywam się Agnieszka – odpowiada cierpliwie, ale chyba ją uraziłem. Biorę jej dłoń i całuję z przeprosinami. Nie wyrywa się, tylko śmieje. Skąd ja wziąłem tę Anię? Kolejne pytanie kiełkuje w mojej głowie. Zaraz po obiedzie powinienem chyba wrócić do hotelu i porządnie się wyspać. Sen jest lekarstwem na wszystko, nawet na zmącone myśli. Na drugie danie są polędwiczki w sosie grzybowym z kopytkami. Proste, smaczne i lekkie danie. Znowu trafiła w mój gust. |
— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.
więcej »Upubliczniasz dostęp do swoich myśli i ludzie odnajdują w tobie własne odbicie. Nie możesz kłamać, oszukiwać. Jesteś tylko tym, czym jesteś, obrany z pozorów i kurtuazyjnych zasłon, które jedynie przysłaniają twoją zwyczajność. Rzeka to widzi i podziwia. A ty podziwiasz siebie za to, że odważyłeś się pokazać komuś prawdziwe ja. Że stałeś się przez to kimś niezwykłym.
więcej »...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak
Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak
Suicide Blonde
— Jarosław Księżyk