Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 18 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Hubert Fryc
‹Oszołomek›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorHubert Fryc
TytułOszołomek
OpisUrodziłem się w 1990 roku, studiowałem filozofię (bez powodzenia), pracuję w Krakowie. Piszę, ile wlezie, publikuję mało, bo się troszkę wstydzę i uważam, że tylko niektóre moje teksty się nadają. Kilka lat temu debiutowałem w Nowej Fantastyce, w 2018 roku ukazała się moja pierwsza powieść pod tytułem „Szeptać”, a niedługo skończę prace nad drugą.
Gatunekobyczajowa

Oszołomek

« 1 2 3

Hubert Fryc

Oszołomek

I jak sobie chlapnąłem raz i drugi, i chyba trzeci, to mi lepiej było, mogłem sobie patrzeć, co tam się za oknem dzieje. A tamtego wieczoru Martusia miała włosy spięte w kucyk, bo często się tak nosiła, i jeszcze miała na sobie fartuszek w kwiatki. A jej głupi brat miał szarą koszulkę i włosy polepione w strączki, bo on strasznie nie lubiał myć głowy i ja wiem o tym, bom już nieraz podglądał, jak się wydziera wniebogłosy, gdy przychodził dzień mycia głowy. A Martusia nuciła sobie jakąś piosenkę, bo ona tak ładnie umiała śpiewać dla swojego głupiego brata, aż mi się ze wzruszenia płakać zachciało.
Co, chłopy? Jak żem niby śpiewanie słyszał, skorom siedział po drugiej stronie drogi, a to dobry kawałek od chałupy Marty? Polejcie, bo poza tym piciem, to mnie już nic nie zostało.
• • •
A było tak, żem w zeszłą sobotę wyszedł z baru, a w barze wypiłem trzy piwa, a głowę mam mocną, dla mnie trzy piwa wypić, to jak jedno, więc tamtego wieczoru wypiłem dziewięć piw, co dla mnie się liczy, że trzy. A potem poszłem do domu dłuższą drogą, naokoło, i burza w głowie hulała, ale nie z winy piwa ta burza, ino sama z siebie się urodziła jakoś, jakby całe moje życie prowadziło ku tej jednej burzy. I tak jak burza na niebie idzie znikąd, nagle pojawia się i robi szkody, tak i ta moja w głowie pojawiła się znikąd.
I tak żem se po drodze myślał, że to wszystko wina Antka Oszołomka, bo jakby nie on, to by Marta, Martusia, chciała ze mną być i by była ze mną na dobre i na złe. I to ona by stukała, pukała do dziurawego domu mojego, a ja bym nie otworzył, co to to nie, bo bym się droczył z nią, i nie otwierałbym długo, aż by poczuła to, co ja przez te wszystkie lata i zimy czułem. I dzień w dzień by przychodziła, jak kot po miskę mleka, a ja przez równiutki miesiąc bym nie otwierał. Ale w końcu bym otworzył i bym ją wpuścił do siebie. Tak by było chłopy, gdybym nie miał pecha, ale miałem, a moim pechem Antek Oszołomek, brat Martusi, który swoim marnym życiem popsuł moje życie i myślałem o jakim kluczu, co to moje życie mógłby naprawić i nawet wiedziałem, jaki to klucz.
Bo jak sobie wypiję, a światłości mam w nadmiarze, to wtedy wiem, co mam robić. I wtenczas, tamtej soboty, jak żem se wypił, to też wszystko wiedziałem i taka myśl mnie naszła, że wystarczy się Antka Oszołomka ze świata pozbyć. Wystarczy go zabić, a jak Martusi z ramion ten ciężar spadnie, to dziewczyna przejrzy na oczy i zobaczy to, co ja widziałem od dawna – że ten Antek, brat jej głupi, to jest jak kula u nogi, jak najgorszy parch, jak taka choroba, co się uczepi ciała i serca, i duszy. I ten Oszołomek uczepił się ciała Martusi i serca, i duszy, ale sama Martusia nie mogła sobie dopomóc, dlatego potrzebowała mnie. Tego wieczoru miałem wyleczyć Martusię i nareperować swoje życie.
Bo jak taki głupi po świecie chodzi, to jakby go wcale nie było. Życie głupiego nic nie warte, ani złamanego grosza, a to dlatego, że głupi nawet nie wie, że żyje. On ino jest, tak jak stół albo stołek, albo flaszka, i to do tego pusta flaszka, na nic nikomu niepotrzebna.
I jak żem już się umościł w tych krzakach po drugiej stronie drogi, to patrzałem na dom Martusi, a koło domu był pniak i w ten pniak wbita siekierka. I patrzałem a to na dom, a to na pniaczek z siekierką i wszystko, wszyściutko mi się w głowie poukładało. Czekałem ino, aż się do cna ściemni.
Ale nim się ściemniło, nim Martusia karbidkę przy oknie zapaliła, to podjechało auto pod dom i wyszedł ktoś z tego auta, a mnie burza hulała po głowie, a z auta wyszedł jakiś chłop, nie stary wcale, może w moich latach, ale gdzie mu tam do mnie, jakiś taki kostropaty się zdawał i na ile z krzaków i w szarówce mogłem ocenić, to niższy niż ja i mniej przystojny.
I podszedł do drzwi i nawet pukać nie musiał, a już Martusia podbiegła, otworzyła i wyściskała go jak kochanka, ale jeszcze wtedy miałem nadzieję, że to jaki kuzyn przyjechał albo inny krewny, którego nie znałem. Ale wiedziałem, że się ino oszukuję i że to nieprawda i przez okno żem uwidział, jak siedzą w izbie przy głupim Antku Oszołomku i jak się całują i tulą, a im dłuższe były pocałunki i im mocniejsze, tym mnie bardziej skręcało, aż wreszcie poczułem, że umieram, a burza w mojej głowie wyrywała dęby z korzeniami i zrywała dachy, a pioruny waliły, jakby chciały cały świat podpalić – i kojfnąłbym pewnikiem w tych krzakach, gdyby nie flaszka wódki, co żem ją w kieszeni trzymał. I wychyliłem połowę albo i całą, i już wiedziałem, co muszę zrobić.
Cichaczem podeszłem pod dom Marty, Martusi, co mnie zdradzała z jakimś chłopem, pewnie z miastowym, z synem ministra albo i samego sekretarza, bo choć ja na wyciągnięcie ręki byłem, to ona wolała innego – podeszłem pod dom i pod samo okno, a okno było uchylone i ino zdążyłem usłyszeć, jak się żegnają gołąbeczki, jak ich pocałunki mlaskają, a potem ten jej chłoptaś wyszedł, cały w skowronkach i ani nie uwidział, jak kucam przy oknie, ani nie wyczuł, ino auto odpalił i odjechał, i zostawił nas samych: mnie, Martusię, Antka Oszołomka i moją burzę w głowie. I już wiedziałem, co muszę zrobić, a niewiele się mój plan zmienił, bo klucz do naprawy życia ten sam, ino inną śrubę musiałem dokręcić. I tak żem się zbierał, żeby dokręcić, i zbierał, a szło mi źle, bo w nogach siły miałem niewiele, a w głowie burzę, i jeszcze żem myślał, jak to się mogło stać, że ja wcześniej tego kochasia u Marty nie widziałem. Bo to nie mógł być ich pierwszy raz. Prędzej sto pierwszy albo tysiąc pierwszy. I tak żem w głowę zachodził, czy aby to nie wina wódki, co rozświetla jedno, a zaciemnia drugie? I może to wcale nie ja bukieciki nosiłem, nie ja w okienko pukałem, ale kto inny, obcy chłop, miastowy, syn ministra albo i sekretarza? A ja patrzałem na to, patrzałem, jakbym to ja był, nikt inny, ino ja, i moje bukieciki i moje pukania do okna, i moje wspomnienia, co je wódeczka podkradała obcemu chłopu…
Wszystko mi się kiełbasiło, a we łbie huczało i buczało i to huczenie i buczenie wcale nie pomagało, ino pogarszało sprawę, i bałem się, że nie dam rady nie ino śruby dokręcić, ale że już niczego w życiu nie zrobię, ino że umrę, tu i teraz, pod oknem, co żem w nie pukał albo co żem w nie pukał.
I jeszcze na chwilę tak siedziałem pod parapetem, rękami opatulałem głowę, i próbowałem oddychać równo, spokojnie, miarowo, ale gówno tam równo, gówno miarowo, jak mi się świat zawalił. I wreszcie wstałem i ruszyłem w stronę drzwi, a daleko nie było, i trochę się chwiałem, bo byłem pijany, a przede wszystkim to rozchwierutanie moje to z nerwów i od tej burzy we łbie. I ino zdążyłem po drodze koszulę z siebie zedrzeć i przez koszulę złapać siekierkę z podwórka. I już nie pukałem, nie stukałem do drzwi, ino wpadłem jak huragan i byłem jak burza w mojej głowie. Marta, Martusia stała akurat przy piecu, coś warząchwią mieszała, a Antek Oszołomek patrzał w gołą ścianę, jakby tam jaki obraz podziwiał albo jakby tam okno było, a ja zamach wziąłem siekierką i trzasnąłem Martę, Martusię w głowę. A wiecie, koledzy, że ja niesłowny chłop jestem i z gęby robię dupę, ale czasami trzeba powiedzieć prawdę, choćby najstraszniejszą, bo inaczej można się w środku zapaść od tego kłamstwa, co się je w sobie nosi, i serce może pęknąć, i udusić się można, szczególnie jak się wypije dużo, a ja dużo wypiłem, a skoro już wszystko przepadło, to wlejcie ostatni raz, chłopy, coście są moimi spowiednikami, i wybawieniem moim, bo przecież teraz to pewnikiem na stryczku skończę.
• • •
Wiecie chłopy, co było najgorsze; najgorsze to było, że jak żem już Martę, Martusię zabił, bo to ja ją zabiłem, nikt inny – i spojrzałem na Antka, a on na mnie, i jego wzrok wcale nie był pusty i zamglony, ino wszystkowidzący był, jakby mnie przeszywał na wylot i serce moje pękające i duszę moją i moją burzę w moim łbie; i tak żem się tych jego oczu wszystkowiedzących przestraszył, że żem prawie uciekł, ale nie uciekłem, bo coś mi podpowiadało, co mam robić, może nawet sam diabeł mnie opętał, bo jak kto pijany, to nawet nie pozna, czy go kto opętał czy nie; dlatego podeszłem ku Antkowi Oszołomkowi, ino żem mu w oczy nie patrzał, bo mi coś podpowiadało, żeby nie patrzeć, bo jego wszystkowidzący wzrok dowierciłby się głębiej i głębiej; i cały czas żem trzymał siekierę przez koszulę, a on siedział na stołku i się nie ruszał, siedział jak wmurowany, bo on kaleka i sam się ruszać nie potrafi, i nic mówić nie umie; i rozprostowałem te paluchy Antkowe zaciśnięte w pięść, bo on z tym przykurczem palców od maleńkiego się zmagał i wsunąłem trzonek siekierki, a palce głupiego Antka, co wcale nie był taki głupi może, same się zacisnęły i zrosły z drewnianym siekierzyskiem; a potem wypadłem na pole, już całkiem ciemno było, i nic nie widziałem, i ledwo zdążyłem koszulę na siebie narzucić, i chociaż żem szedł do domu naokoło, nie przez las, gdzie się można wywalić – to i tak się wywaliłem, i pieprznąłem łbem o ziemię, i mnie zamroczyło, i niestety nic z jasności mojej nie zostało, i na szczęście nic z burzy mojej nie zostało; i chyba nikt przez calutką nockę drogą koło domu Marty, Martusi nie szedł ani nie jechał, wszyscy przez las, na skróty, gdzie psy i koleiny, bo mnie dopiero rano mój rodzony brat, Edek, wybudził, ocucił i nawet nie pytał, co się stało, ino mi powiedział, co mam mówić, jakby wypytywali, a będą wypytywać różni milicjanci i inni, tak przestrzegł mnie Edek – i rzeczywiście wypytywali, a ja wtedy mówiłem mniej więcej to, co żem wam, chłopy, najsampierw opowiedział, że to Antek Oszołomek siostrę zabił, a wszystkie dowody wskazywały na Oszołomka, bo głupi jak to głupi, zabije i nawet nie wie, że zabił; i jeszcze się milicjanty dziwowały, jak to taki kaleka mógł siekierkę do ręki złapać, ale ponoć że mógł, że czasem jak głupiego co złego opęta, to głupi takich sił dostaje, że mógłby podkowy łamać i światy w perzynę obracać; ale to nie jego diabli opętali, ino mnie, i mnie do głowy wleźli, i ta burza to z ich nadania; bo wszystko co mnie w życiu spotkało, to nie Oszołomka wina, ani nie wódki wina i nie mojego pecha, ino diabłów, diabli wszystkiemu winni i gdyby nie ta burza w mojej głowie, to ja bym wam dalej bajcował i bym opowiadał, jak to Antek Oszołomek siostrę zabił, ale mam już dość burzy w głowie, a burza nie odejdzie, póki się nie wyspowiadam, a komu się wyspowiadać, jak nie wam, koledzy, skoro do kościoła zaprzestałem chodzić; i skoro już wszystko się wydało, skoro już świat wie, co się stało, to wy, koledzy, donoście, gdzie trzeba, krzyczcie i niech mnie na suchej gałęzi powieszą; i mówcie, co trzeba, powtarzajcie po mnie słowo w słowo, samą prawdę, a słowne chłopy jesteście, dupy z gęby nie robicie, to wam milicjanty uwierzą; a ja już pójdę, bom pijany jak nigdy w życiu, ale i dobrze mi jest, bo burza odeszła, i teraz wszystko odejdzie, ale zanim się świat dowie, zanim pójdziecie na milicję i zanim ta sucha gałąź, to ja najsampierw idę na łąkę; na łąkę idę, bo tam kwiaty, i z tych kwiatów zrobię bukiet i to ładny, foremny, taki bukiet, co gdyby go do wody włożyć, to by i rok przetrzymał, i z tym bukietem pójdę w okienko zastukać, zapukać, i wiem, że dzisiaj otworzy, bo dzisiaj jest szczególny dzień, a jutro jeszcze szczególniejszy, bo jutro dach naprawiam, i my razem pod tym dachem, już na zawsze razem…
kwiecień 2015
Półwieś-Kraków
koniec
« 1 2 3
25 kwietnia 2020

Komentarze

27 IV 2020   15:58:45

Bardzo ładne i w gruncie rzeczy niegłupie opowiadanie — sprawiło mi dużą przyjemność.

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »
Ilustracja: Małgorzata Myśliborska

Pająki
Jan Myśliborski

14 I 2024

Było już prawie zupełnie ciemno. Kiedy zatrzaskiwał ciężkie skrzydło bramy, wydało mu się, że po drugiej stronie drogi dostrzegł zarys sylwetki stojącego pod drzewem człowieka. Mimo wszystko poczuł coś w rodzaju ulgi, gdy już przekręcił klucz.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Kształt duszy
Tomasz Jarząb

16 XII 2023

Upubliczniasz dostęp do swoich myśli i ludzie odnajdują w tobie własne odbicie. Nie możesz kłamać, oszukiwać. Jesteś tylko tym, czym jesteś, obrany z pozorów i kurtuazyjnych zasłon, które jedynie przysłaniają twoją zwyczajność. Rzeka to widzi i podziwia. A ty podziwiasz siebie za to, że odważyłeś się pokazać komuś prawdziwe ja. Że stałeś się przez to kimś niezwykłym.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Nasza klasa
— Hubert Fryc

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.