WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Autor | Wiktor Orłowski |
Tytuł | Nocna parada stu demonów |
Opis | Wiktor Orłowski – laureat konkursów „XI Pigmalion Fantastyki”, „IX Fantazje Zielonogórskie”, „Trójkąt Sudecki Heroiczny”, ”Umieranie to parszywa robota”, „Zatruty dźwięk”, „Niegrzeczni chłopcy”, „Retrowizje”, „Odzyskać twarz”, „Geofantastyka”, „Jak pies z kotem”, w opowiadaniach łączy wątki fantastyczne z kryminałem. Publikuje na łamach m. in. Histerii, Białego Kruka, Silmarisa, OkoLicy Strachu, Fantazmatów. Lubi pisać o ludziach, ale nie lubi pisać o sobie. |
Gatunek | groza / horror |
Nocna parada stu demonówWiktor OrłowskiNocna parada stu demonówWierzchem dłoni wuj dotyka jej policzka. Ręka jest ciepła, ale dziewczynę skuwa lód. – Jesteś bardzo podobna do matki – szepcze Kenjirō. A potem wichura nadchodzi. Akiko umiera, rozjechana przez samochód. 百鬼夜行 We wschodniej części Gion, w kordonie przetykanej krwawym szkarłatem zieleni kryją się malownicze świątynie. Tłumy turystów kręcą się tutaj za dnia i w nocy, potrząsając papierowymi lampionami, nie szczędząc filmowych klisz na rozciągający się przed nimi cudowny krajobraz. Akiko nie lubi tłumów, szybko omija most przy Gion-Shijo, rzekę przekracza przez Gojo-dori – stąd ma dużo bliżej do ulubionej świątyni Kiyomizu. Lekcje skończyła przeszło dwie godziny temu, powinna już wracać do domu, ale wcale nie ma na to ochoty. Wyjmuje z włosów wsuwki, rozpuszcza kok. Powinna była zrobić to rano, jeszcze zanim koleżanki zobaczyły ślad na jej szyi. „Uuu, Tachibana ma malinkę! Ciekawe, kto to!”. Łzy pieką pod powiekami. Myśli o słowach przelotnie napomkniętych gdzieś przez gejszę: „mężczyzn niezwykle pociąga delikatna skóra kobiecego karku”. Nagle czuje niezwykłą więź z tą kobietą, która – jak udało jej się ustalić po nielicznych, oszczędnych wzmiankach – pod koniec lat czterdziestych, za okupacji amerykańskiej, pisała listy do dawno zmarłej matki. Akiko z zachwytem chłonie jej słowa. Wiele padających w listach kanji wyszło już z użycia lub pokryło się patyną, ale marząca o studiowaniu literatury, uzbrojona w słownik dziewczyna radzi sobie z nimi doskonale. Wprawdzie gejsza nigdzie nie napisała, że jej adresatka nie żyje, ale Akiko wie, że te intymne listy pospiesznie, acz z gracją kreślone na arkuszach taniego papieru nigdy nie miały zostać nadane pocztą. Zastanawia się przelotnie, czy sama powinna napisać do matki? Klony złotymi liśćmi obsypują żwirowane alejki, jak gdyby przepraszając za to, że chwilę wcześniej zasnuły je krwawym dywanem. Akiko myśli o jesieni. Z gejszą, która mieszkała w jej nowym domu przez trzydziestoma laty, dzieli nawet imię – choć jej zapisuje się innymi znakami. Czarującą Akiko w Gion znano jako „dziecko jesieni”. Na imię dziewczyny składają się ideogramy „spokojny”, „nadzieja” i „dziecko”. Dziś brakuje jej spokoju. Czuje, że niebawem zabraknie i nadziei. 百鬼夜行 Moja piękna Matko! Ilustracja: Agnieszka ‘Achika’ Szady Zanim opowiem, co wytrąciło mnie aż tak dalece z równowagi, muszę uczynić nieznaczną dygresję. Podejrzewam, moja piękna Matko, że wiesz, o czym pragnę powiedzieć. Starannie unikałam tego tematu we wszystkich moich listach, jeśli jednak strzeżesz mnie każdego dnia, tak jak lubię to sobie wyobrażać, wiesz, w jakiej sytuacji znajduje się obecnie Japonia. Tkwimy pod amerykańską okupacją. Oznacza to, że każdego dnia w Kioto ujrzeć można jasnoskórych i jasnowłosych mężczyzn, wysokich i barczystych niczym drzewa katsura w pełnym rozkwicie, hałaśliwych jak nocny pochód stu demonów oni, którymi straszyłaś mnie, gdy byłam dzieckiem. Śmieją się i zaczepiają dziewczęta. Rzucają z samochodów cukierki, rozdają żywność i pełnymi garściami czerpią z atrakcji rozrywkowego Gion. Ilekroć wejdę do herbaciarni, przed wejściem widzę rząd lśniących niczym laka, jednakowych żołnierskich butów. Zanim pomyślisz o mnie cokolwiek, wiedz, że naszych nowych gości traktowałam z wpojoną mi przez Mamę i nauczycielki uprzejmością. Mimo początkowego skrępowania i lekkich obaw spowodowanych barierą językową okazało się, że mężczyźni, niezależnie od narodowości, są w gruncie rzeczy tacy sami i równie łatwi do zabawienia, jak to tłumaczyła mi wielka Hisatsuru-san. Upijają się wolniej od Japończyków, ale, już pijani, żartują o tym samym i zerkają na to samo. Co nieco ich rozumiem – z zapałem uczą mnie swojego języka, który, choć prosty i pozbawiony subtelnej, kruchej nietrwałości naszych znaków, pozwala na szybkie i klarowne przekazanie myśli. Jeden z ich sōchō (czy jakoś tak, stopnie wojskowe ich armii są dla mnie nadal wielką niewiadomą) pokazał mi, jak zapisać moje imię według znaków ich alfabetu – „AKIKO”. Jest to słowo niespodziewanie ostre, pełne stromych szczytów i nagłych załamań, zwieńczone łagodnym, jak gdyby nieprzystającym do niego kołem. Widząc je, zadumałam się na krótką chwilę, wzbudzając tym samym wesołość gości. Nie, żołnierze amerykańscy nie budzili mojej nienawiści. Szybko zrozumiałam, że los, jaki nas spotkał, jest wypadkową decyzji mojego oraz ich kraju. Tak jak ja próbowałam przetrwać, tak oni usiłowali unieść się na wartkiej fali wydarzeń, robiąc, co do nich należało. W niektóre późne, jesienne noce, w trzeciej kadrze godziny wołu, gdy sake ubywało szybciej niż zazwyczaj, Amerykanie milkli i rozmawiali między sobą przyciszonymi głosami, myśląc, że nie rozumiemy ani jednego ich słowa. Z ich poszarpanych, urywanych rozmów, z ich raptem poważnych, jasnych oczu wyczytałam, że wielu z nich pragnęło pozostać ludźmi. Nie, moja piękna Matko, nie ma we mnie złości do tych młodych, bawiących się mężczyzn. Nie uczynili mi żadnej przykrości, nawet wówczas, gdy pijani świeżo otrzymanym żołdem wychodzili w noc, by szukać zabawy, a na ich huczny pochód dziewczęta bladły ze strachu, przekonane, że oto natknęły się na okropną paradę demonów oni i nie ujdą z życiem, a już na pewno z cnotą. Człowiek, o którym pragnę Ci opowiedzieć, choć do nich należy, odróżnia się niczym tanuki w stadzie wiernych, posłusznych psów. Przybył dziś spóźniony. Rozmowy ucichły, gdy wszedł do sali – wysoki i postawny, odgarniając z czoła przemoczone włosy, które dzięki ciepłu panującemu w herbaciarni szybko odzyskały swą złocistą barwę. Twarz o wyrazistych rysach i ostrym profilu miał piękną, ale oczy – zimne niczym skute lodem wody jeziora Biwa. Nie uśmiechnął się, gdy usiadł przy stole, a ja nalałam mu sake. Z szeptanych mi gorączkowo na ucho zdań zrozumiałam, że jest kimś w rodzaju ich dowódcy. Pojęłabym to i bez podpowiedzi, ponieważ żołnierze szybko zmienili swoje zachowanie. Usłyszałam, że człowiek ten – którego nazwisko brzmiało John Spessard Holland – jest synem gubernatora stanu Floryda. Słabo rozumiem politykę, ale z ukradkiem rzucanych Hollandowi spojrzeń wywnioskowałam, że gubernator w ich kraju musi być kimś pokroju daimyō. Och, moja piękna Matko! W jakich słowach, jakimi znakami oddać mam przerażenie, które zdjęło mnie, gdy moje spojrzenie napotkało lód tych niebieskich oczu? Pan Holland (jak mówili mi: porucznik Holland, cokolwiek miało to znaczyć) pił wolno i oszczędnie, nie uśmiechał się, odpowiadał półsłówkami. Gejsza o imieniu Hanako, przerażona złym humorem gościa, próbowała zainteresować go moim przepięknym głosem. Na prośbę żołnierzy odśpiewałam bardzo popularną „Ringo no uta”, ale porucznik nawet na mnie nie spojrzał. Hanako-san w desperacji rzuciła, że potrafimy także wspaniale tańczyć. Amerykanin wolno odwrócił głowę, omiótł spojrzeniem jej upudrowaną twarz, jak gdyby była białą ścianą, którą należy oczyścić z pajęczyn. Jego wzrok spoczął na mnie. – Odore – powiedział krótko, posyłając mi uśmiech samych kącików ust. „Tańcz”. Więc zatańczyłam. Wezwałyśmy młodą gejszę, by akompaniowała nam na shamisenie, gdy prezentowałyśmy gościom trzy nasze popisowe tańce. Choć zdawało mi się, że do publicznych występów jestem przyzwyczajona, gardło ściskały mi kleszcze niezrównanego strachu. W pewnym momencie moje spojrzenie padło na pana Hollanda. Sądziłam, że zignoruje mój występ, tak samo jak ignorował wszystkie nasze wysiłki, ale nie – on patrzył na mnie! Na jego wąskich wargach zaigrał uśmiech pełen chłodnego rozbawienia. Na ten widok przypomniałam sobie słowa dawnej opowieści o Susa-no-O, którą mi czytałaś – tej, w której pada opis Yamata no Orochi, smoka o ośmiu ogonach: „Jego oczy są czerwone i okrągłe jak owoce miechunki, a z jego tułowia wyrasta osiem głów i osiem ogonów. Jego cielsko porasta mech, cyprysy i szydlica. Jest tak długi, że ciągnie się przez osiem dolin i osiem szczytów górskich. Jeśli spojrzysz na jego brzuch, zobaczysz, że cały ocieka krwią”.1) |
— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.
więcej »Upubliczniasz dostęp do swoich myśli i ludzie odnajdują w tobie własne odbicie. Nie możesz kłamać, oszukiwać. Jesteś tylko tym, czym jesteś, obrany z pozorów i kurtuazyjnych zasłon, które jedynie przysłaniają twoją zwyczajność. Rzeka to widzi i podziwia. A ty podziwiasz siebie za to, że odważyłeś się pokazać komuś prawdziwe ja. Że stałeś się przez to kimś niezwykłym.
więcej »...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak
Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak