WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Autor | Magdalena „Majik Czar” Czarnecka, Piotr Zawada |
Tytuł | Tuaranga |
Opis | Magdalena „Majik Czar” Czarnecka: Pierwszy raz zaobserwowane latem 1987 roku. Obszar występowania na terenie Polski: Lubelszczyzna i Śląsk, ale migruje też na Półwysep Apeniński. Żeruje na literaturze fantastycznej i kryminałach noir. Preferowany habitat: bagna. Przyjazne gatunki: kot domowy i żagnica zielona. Piotr Zawada: Choć nad pisanie historii właściwych przedkłada tworzenie map i postaci, to jednak sporadycznie kończy też krótkie teksty. Ma również wielką frajdę z tłumaczenia opowiadań do NF. |
Gatunek | fantasy |
TuarangaPiotr Zawada, Magdalena „Majik Czar” Czarnecka
Piotr Zawada, Magdalena „Majik Czar” CzarneckaTuaranga• • • – Popatrz mi w oczy. – Przecież patrzę. – Fenlu… czy ty się mnie brzydzisz? Brzydzisz się tanu? – Anhun zdaje sobie sprawę, że brzmi paranoicznie, ale musi zadać to pytanie. – O czym tym mówisz? – Dziwi się chłopak i zamyka jej usta pocałunkiem. – Więc o co chodzi? – Anhun siada mu na kolanach. – Pomyślałem, że… może… spróbowalibyśmy uciec – szepce jej do ucha. – Obiecaj… obiecaj, że nie zrobisz niczego głupiego! – Niewolnica zrywa się na równe nogi, przerażona tym wyznaniem. – Obiecuję. – Fenlu uśmiecha się delikatnie, kładąc rękę na sercu. – Wszystko dokładnie zaplanuję. Anhun wpatruje się w niego, nieco przerażona, ale po raz pierwszy od długiego czasu tli się w niej iskierka nadziei. – Ale… dokąd mielibyśmy uciec? – Świat nie kończy się na tym mieście ani państwie Karmoanów – śmieje się chłopak. – Mój ojciec zgodził się nam pomóc. Anhun była tylko u podnóża gór, w kraju Tsytów, ale słyszała, że dalej rozciąga się pustynia, a potem morze i inne, niezbadane ziemie, o których wie jedynie z opowieści męża. Jej oczy są przepełnione strachem, ale także miłością – do Fenlu, do siebie oraz do Bogini. Do życia. – I jeszcze jedno. – Chłopak bierze ją za rękę. – Kocham cię, Tuarango. I będę cię kochał także jako mężczyznę. • • • Ilustracja: Rafał Wokacz Fenlu podrzuci Anhun tabletki powodujące silne wymioty. Spanikowany Arzu z pewnością skontaktuje się z lecznicą, która mieści się po drugiej stronie rzeki. Robił tak za każdym razem, gdy jakaś niewolnica poczuła się naprawdę źle. Wtedy profesor Densen wyleci po Anhun szpitalnym wysokolotem. Nie będzie to dla niego trudne, bo w lecznicy miał wielu przyjaciół i dłużników, którzy zawdzięczali mu życie. Planowany wyjazd właściciela burdelu z miasta powinien dodatkowo uprościć sprawę. Eku Hantor zmierza aż do Trago i z tego względu komunikacja z nim będzie znacznie utrudniona. Anhun poleci z profesorem do szpitala, a potem aż do jego twierdzy osadzonej na górskim zboczu, gdzie będzie czekał na nich Fenlu. Następnie ruszą na północ, żeby poszukać babki i bliźniaków, którzy być może jeszcze żyją. Tak czy siak, pomkną ku dzikim krainom, by nigdy już nie powrócić. Kobieta bardzo się boi, ale czuje też rosnące podniecenie. Kiedy rozmawia z Fenlu, zawsze mocno trzyma go za rękę. Ma wiele wątpliwości, ale wie, że to jej jedyna szansa. • • • – Ktoś po ciebie – warczy Chatun, wyrywając Anhun z drzemki. Niewolnica przeciera zaspane oczy, a potem pospiesznie biegnie do drzwi. Profesor Densen to niski i szczupły mężczyzna. Przypomina jej nieco Arzu, chociaż ubiera się od zarządcy znacznie skromniej. – Dzień dobry – odzywa się basowym, dźwięcznym głosem. – Przyszedłem, żeby zabrać panią na badania. Proszę się nie bać. Anhun jest naprawdę przerażona, więc wcale nie musi udawać. Nie ma już wyboru i polega w pełni na tym człowieku. Nagle zdaje sobie sprawę, że właściwie nie ma znaczenia, czy Fenlu narodził się z miłości, czy na skutek eksperymentu. Ważne, że ojciec kocha go tak bardzo, że jest w stanie poświęcić dla niego wszystko. Na korytarzu natykają się na Chatun. Stara kobieta mierzy ich przenikliwym wzrokiem. Anhun zastyga pod tym spojrzeniem, a serce bije jej jak oszalałe. Profesor Dansen też jest wyraźnie zaniepokojony. – Czy ty bierzesz mnie za kretynkę? – Służąca przełamuje martwą ciszę. – Przecież wiem, że próbujesz zwiać. Anhun powoli kręci głową. Napina mięśnie, gotowa do ucieczki lub walki. – Źle się poczuła, a ja jestem lekarzem – tłumaczy Densen, siląc się na spokój. – Jadę z wami – oznajmia Chatun, ale wcale nie patrzy na profesora, tylko dalej świdruje Anhun intensywnym spojrzeniem szarych oczu, okolonych liniami głębokich zmarszczek. – Ale… d-dlaczego? – pyta zdzwiona Anhun. Czuje, jak ręce się jej trzęsą, a po karku spływają krople zimnego potu. – Sama mam dość tego burdelu – warczy starucha. Odwraca przy tym wzrok, jakby faktycznie za zasłoną jej oczu czaiła się jakaś tragiczna tajemnica, o którą Anhun nigdy nie zapytała i prawdopodobnie nie zapyta. Anhun domyśla się, że służąca nie mówi całej prawdy. Być może Chatun ma długi u eku Hantora i nie potrafi ich spłacić albo jej syn rzeczywiście pomagał Karmoanom i okrył ją niesławą. To by tłumaczyło, dlaczego jest tak oschła i na każdym kroku podkreśla swoją lojalność. Pewne jest, że nie mają wyboru – muszą ulec jej żądaniom, inaczej ich wyda. A przecież żadne z nich nie jest zabójcą, by zamknąć jej usta. • • • Wyjście na zewnątrz okazuje się kolejnym szokiem dla Anhun. Przyzwyczajona do słabo oświetlonych pokoików i ciasnych korytarzy kuli się pod przeszywającymi promieniami słońca. Zewsząd atakują ją dźwięki miasta – krzyki ulicznych naganiaczy i kupców, ryk silników. Stolica zmieniła się nie do poznania. Wysokie, szklane budynki przesłaniają drewniane katran i tawerny z przestronnymi balkonami. Ludzi jest chyba trzy razy więcej. Rzeka migoce w oddali, ale nadbrzeżne tereny są spękane od upału, a poziom wody mocno się obniżył. Miasto pachnie inaczej i brzmi inaczej. Jednak świątynia Bogini nadal pyszni się na wzgórzu. To trochę uspokaja. Anhun spogląda w górę rzeki. Gdzieś tam daleko znajduje się jej wioska. Profesor wskazuje im drogę. Anhun idzie, dumnie zadzierając głowę. Nie baczy na ciekawskie spojrzenia przechodniów. Chatun podąża za nią niczym złowieszczy cień. Wnętrze medycznego wysokolotu jest czyste, chłodne i lśni opalizującym metalem. – Fenlu czeka na nas na miejscu – szepce Densen, chociaż Anhun dobrze o tym wie. Niewolnica jeszcze trochę się boi, że to jakiś żart albo podstęp, że Chatun ją zdradzi i rzuci do stóp eku Hantora. W końcu startują. O dziwo, we wnętrzu pojazdu nie słychać dzikiego wizgu. Densen nie zadaje zbyt wielu pytań, częstuje Anhun jakimś słodkim napojem i próbuje podnieść na duchu. Chatun rozsiada się na tylnym siedzeniu i patrzy przez okno, ewidentnie bardzo z siebie zadowolona. Międzylądowanie w szpitalu jest bardzo krótkie – wylatują z niego prawie natychmiast bocznym wyjściem dla mniejszych pojazdów. • • • W oddali majaczą wzgórza, które dawno temu należały do Tsytów. Tuaranga przybył tutaj kiedyś jako młody, niedoświadczony wojownik, by stoczyć swą pierwszą bitwę. Ich oczom ukazuje się zielona polana, rozciągająca się u podnóża wzniesionej na skale twierdzy. Sterczy niczym pojedynczy, wyszczerbiony ząb. Miejsce łączy w sobie tubylczą myśl techniczną i zaawansowaną technologię najeźdźców. – Stąd wyruszymy w góry – oznajmia Densen. – A ty – wskazuje Chatun – ruszysz w dół, do osady. Stara kiwa głową. Podchodzą do lądowania. Kapłanka wychodzi z pojazdu – oszołomiona i odurzona nowymi zapachami. Fenlu podbiega do niej, a potem bierze ją w ramiona. Przygląda się jej z czułością i oddaniem, jednak wkrótce te uczucia zastępuje niepokój. – Co ona tu robi? – Fenlu mierzy Chatun podejrzliwym spojrzeniem i kładzie rękę na kaburze. – Też chciała uciec i musieliśmy ją ze sobą zabrać – wyjaśnia Anhun. – Inaczej by nas wydała. – Głupi Arzu niczego się nie domyślał, ale ja od początku o wszystkim wiedziałam – oznajmia chełpliwie Chatun. – Sposób, w jaki on na ciebie patrzy… – Zamilcz – ucisza ją Fenlu, zaciskając palce na rękojeści pistoletu. – Dostałaś to, czego chciałaś, więc wynoś się stąd. – Masz rację… – Na twarzy Chatun pojawia się spolegliwy, lecz fałszywy uśmiech. – Odwraca się w stronę zielonej niziny i zaczyna schodzić ze zbocza. Przystaje nagle, zupełnie jakby nasłuchiwała, a potem odwraca się powoli. Pada strzał, ale to nie Fenlu strzela. I kolejny. Uścisk kochanka rozluźnia się, a jego ciało oddziela się od ciała Anhun. Chłopak upada na ziemię. Wokół jego głowy rośnie szkarłatna korona posoki. Szeroko otwarte oczy są zieleńsze od trawy. Profesor Densen łapie się za przestrzelone ramię, ale próbuje dobrnąć do syna. Tuaranga krzyczy. Głos zdaje się poruszać góry w posadach i dochodzić do uszu samej Bogini, która spoczywa pod ziemią w skalnym jeziorze, chroniona przez białe, ślepe węże. Chatun śmieje się skrzekliwie. • • • Kapłanka zapada się w sobie i przestaje istnieć. Siedzi zupełnie nieruchomo, niebaczna na nic. Trwa w zupełnym zawieszeniu W pewnym momencie czuje, jak ktoś gładzi ją po ramieniu. Fenlu? Ale przecież go już nie ma. Ponosi głowę i widzi Chatun, która jak zwykle uśmiecha się jadowicie. – Już po ciebie lecą, Anhun. – Starucha spogląda w niebo. – Myślisz, że tak po prostu pozwoliłabym wam uciec? – Z pewnością nienawidzi wszystkich Karmoanów, a może także swoich pobratymców, ale najbardziej ze wszystkich nienawidzi Anhun. I zazdrości tej odrobiony szczęścia, jaką udało się jej znaleźć. Niewolnica wstaje. Z początku niczego nie dostrzega. Dopiero po chwili to widzi – niewielką plamkę na horyzoncie, która cały czas rośnie. Straciła wiele czasu. Pozwoliła na to, żeby Chatun przywłaszczyła sobie broń Fenlu i obezwładniła profesora. Przed Anhun rozpościerają się dwie drogi. Pierwsza z nich to wodny trakt kapłanki. Leniwy ścieg opowieści. Nic nie zrobi i pozwoli, by znowu zamknęli ją w burdelu, bo z nią przetrwa także pamięć o Bogini. Niczym połowa skorupy z rozbitego naczynia będzie nosić w sobie esencję Najwyższej Pani. Może kiedyś znowu znajdzie się ktoś, kto zapragnie wysłuchać jej historii, w kogo będzie mogła przelać strugę pamięci o utraconym świecie. Tuar. Drugim wyjściem jest ścieżka wojownika. Krótka, ciernista, na przełaj przez bagna. Sięgnie po metalowy nóż i zabije nim tylu ludzi, ilu zdoła. Za Fenlu. Za drugą kapłankę, mieszkającą w burdelu i miliony innych Karmoanów. Za Huamilona, Mev i Koniego. Później zginie, walcząc. A jeśli nie – popełni samobójstwo. Nić się zerwie. Anga. Tak naprawdę wcale nie musi wybierać. Może pójść swoją własną drogą. Być zarazem kobietą i mężczyzną. Narratorką i bohaterką tej opowieści. A jeśli się jej poszczęści, dołączą do niej babka i bliźniaki. Sięga po metalowy nóż, a potem wbija go Chatun w udo. Z ust starej kobiety wyrywa się chrapliwy krzyk, a potem wiązka przekleństw. Najwyraźniej się tego nie spodziewała. Anhun odbiera służącej złowieszczo lśniącą broń najeźdźców. Później podbiega do nieprzytomnego profesora. Densen wygląda blado – Chatun musiała uderzyć go w głowę rękojeścią pistoletu. Anhun wlecze go do wysokolotu, modląc się w duchu, by udało się jej wystartować. Później przypada do Fenlu i żegna się z nim po raz ostatni. Dotyka jego twarzy, zamarłej w wyrazie lekkiego niedowierzania. – Anhun! – woła ją Chatun, wyjąc z bólu niczym zranione zwierzę. – Chodź tutaj, ty tchórzliwa suko i skończ to, co zaczęłaś! Kapłanka ogląda się za siebie. – Mam na imię Tuaranga – mówi głośno i wyraźnie, a potem wskakuje na pokład wysokolotu. Chatun otwiera usta, ale nie wie, co na to odpowiedzieć. Za Tuarangą zamykają się drzwi. |
— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.
więcej »Upubliczniasz dostęp do swoich myśli i ludzie odnajdują w tobie własne odbicie. Nie możesz kłamać, oszukiwać. Jesteś tylko tym, czym jesteś, obrany z pozorów i kurtuazyjnych zasłon, które jedynie przysłaniają twoją zwyczajność. Rzeka to widzi i podziwia. A ty podziwiasz siebie za to, że odważyłeś się pokazać komuś prawdziwe ja. Że stałeś się przez to kimś niezwykłym.
więcej »...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak
Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak
I po co te pornograficzne wstawki?