WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Autor | Marianna Szygoń |
Tytuł | Luka w pamięci |
Opis | Nie jest zawodową pisarką. Od kilkunastu lat uprawia amatorską literaturę wieczorowo-weekendową. Pomimo okazjonalnych wycieczek w okolice kryminału i grozy, pozostaje niezmiennie wierna klasycznemu sci-fi, które darzy platonicznym, lecz nieodwzajemnionym uwielbieniem. |
Gatunek | SF |
Luka w pamięciMarianna SzygońLuka w pamięciPierwsza podróż przez ocean nie przyniosła Margaret żadnych odkryć. Podobnie druga, trzecia i setna. Dzień po dniu androidka skrupulatnie przeszukiwała dno wysłużonym batyskafem, katalogując w pamięci kolejne z odwiedzonych partii grani, grzbietów, przełęczy i rodzące się poza masywami równiny oceanicznych basenów. Nieprzeszukanych miejsc zdawało się jednak nie ubywać. Margaret zdała sobie sprawę, że to zadanie nie na miesiące, a na lata, i że musi zmienić taktykę, jeśli nie chce do końca okresu swej sprawności przemierzać oceanu. Rozumiała też, że staruszkę trzyma przy życiu już tylko determinacja. Potem uznała, że była to raczej obsesja. Zrozumiała to, gdy w jednym z nielicznych momentów samotności trafiła do ambulatorium. Przemierzyła dawny gabinet lekarski i stanęła naprzeciw przejrzystej tafli w ścianie, oglądając zza niej pomieszczenie, w którym po raz pierwszy otworzyła oczy. Krzesło, na którym wtedy siedziała Małgorzata, wciąż stało obok stołu operacyjnego. Margaret podeszła bliżej, sięgnęła dłonią ku kablom zwisającym z sufitu. Zacisnęła wtyczkę jednego z przewodów w dłoni, pociągnęła i nagle zrozumiała, że odtwarza chwilę z cudzego życia. Ludzie miewają déjà vu, ale roboty? Wpięła wtyczkę w port za uchem, odkrywając dostęp do bazy danych i zaczęła przeglądać zasoby stacji w poszukiwaniu sama nie wiedziała czego. Tym czymś okazał się niedokończony projekt symulacji Trójkąta Vliperdiańskiego. Zaciekawiona, otworzyła symulację i stanęła na dnie oceanu. Odruchowo rozejrzała się wokoło, jakby naprawdę podziwiała obrazy, które program generował w jej umyśle. Trafiła do doliny, otaczały ją trzy odległe, dostojne szczyty Trójkąta, a nad głową wisiały szarobiałe chmury lodotworów. Realizm symulacji nie odpowiadał rzeczywistości; gdyby naprawdę znalazła się na dnie, ciśnienie zmiażdżyłoby jej ciało i błyskawicznie dokonałaby żywota w absolutnej ciemności. Zrozumiała – albo odziedziczyła tę wiedzę po kimś – że właśnie temu dziełu poświęcał się Piotr, nawet po tym, jak Instytut sprzedał stację. To samo źródło podpowiadało jej również, że go nie dokończył, ale postanowiła to sprawdzić. Przeszła z trybu wizualizacji w tryb mapy; tak jak się spodziewała, pozostało na niej wiele białych plam, zwłaszcza w okolicach najodleglejszego od stacji kriowulkanu Radogosta, którego północny stok pozostawał wielką niewiadomą. Odwróciła odwzorowanie Trójkąta do góry nogami. Nieznane obszary kryły się też w królestwie lodotworów i „ostańców”, ale tu zbadane górowało nad niezbadanym. Znów obróciła trójwymiarowy wycinek księżyca i przyjrzała się mu, tym razem z boku. Wybrała miejsce, które zaintrygowało ją już wcześniej: grań Ostrzycy, najwyższego wierzchołka Trójkąta, miejscami trwale zrośniętą z lodotworami z pokrywy lodowej Vliperdiusa. Wróciła do trybu mapy, by znaleźć się w miejscu, w którym spotykały się dwa światy. Zastygła tam, zapatrzona w surowe piękno vliperdiańskiego krajobrazu. Gdyby była człowiekiem, zaparłoby jej dech, nie potrafiłaby określić, który z masywów jest piękniejszy, czy ten skalny, czy ten jakby odwrócony, lodowcowy. Nie miała jednak złudzeń, że to cudza emocja, choć bardzo chciałaby, żeby była jej własną. Dlaczego staruszka nie powiedziała jej o tej symulacji? Wtedy przez sieć przypłynęło do niej pytanie: Czy jesteś człowiekiem? Androidka przeanalizowała sygnaturę przekazu, odkrywając, że wysłała go Marta. Zminimalizowała obraz oceanu i odszukała źródło. Przez przejrzystą taflę oddzielającą oba pomieszczenia dostrzegła, że stara maszyna ładuje ogniwa, korzystając z portu w dawnym gabinecie lekarskim. Dlaczego robot zadał tak nielogiczne pytanie? Z własnych „narodzin” Margaret pamiętała tylko Małgorzatę, ale czy staruszka zdołałaby ukryć prawdę przed resztą mieszkańców stacji? A może to maszyna miała problem z pamięcią? Nie jestem – odpowiedziała. Jestem fembotem Petersson-Wolfe SEM-750, modelem naukowym. Więc nie będziesz grzebać nam w głowach? – przypłynęło kolejne dziwne pytanie. Nie otrzymałam takiego polecenia – odparła Margaret. A jeśli otrzymasz? Androidka się zawahała. Uznała te pytania za zbyt zaawansowane jak na tak stary model maszyny. Obarczone jakby ludzką niepewnością, oczekiwaniem, niepokojem. Zastanowiło ją to. Skoro Małgorzata wgrała jej umiejętności w zakresie obsługi batyskafu, to może tak samo zrobiła z innymi dziedzinami, które znała na wylot? A jeśli w umysłach robotów kryły się odpowiedzi, których Margaret nie umiała odnaleźć w odziedziczonych wspomnieniach? Ostrożniej było nic nie obiecywać. Ale najpierw spróbować bezinwazyjnie uzupełnić luki w pamięci. Wykonam je – odparła i przesłała: Pamiętasz Piotra? Pytanie jakby odblokowało coś w obwodach Marty, bo zaczęła nadawać jak najęta: Tak, pamiętam Piotrka. Przystojny facet, bujne, lśniące włosy, zielone oczy, starannie przycięta broda, a przy tym taki ambitny! Piekielnie zdolny, inteligentny, ale ciągle darł koty z Tomkiem. Raz nawet, nie wiem o co poszło, ale dali sobie w mesie po pysku, jak to faceci. Gosia z Kazikiem musieli ich rozdzielać! Człowiek z androidem dali sobie po pysku? – spytała Margaret. W tej opowieści nic nie pasowało: gdyby ten niezgrabny, kanciasty składak zdołałby kogoś uderzyć, to dla człowieka nie skończyłoby się to dobrze. Nie androidem – nadała Marta. Człowiekiem. Tomek był człowiekiem? Wszyscy jesteśmy ludźmi – padła odpowiedź. – Tu jesteś. – Pełen żalu głos Małgorzaty od progu sprawił, że androidka czym prędzej przerwała połączenie z Martą. Zanim wylogowała się z symulacji Trójkąta i wypięła wtyczkę łącznika z portu za uchem, zapisała ścieżkę do niej w pamięci. – Nie lubię, gdy nie mówisz, dokąd idziesz. Starzy ludzie są jak stare roboty, pomyślała androidka, a głośno powiedziała: – Przecież masz nas wszystkich na podglądzie, Małgorzato. – Co z tego? – ofuknęła ją staruszka. – Nie lubię być sama. Co tu robiłaś? Margaret zawahała się z odpowiedzią. Poczuła, że nie powinna mówić o znalezionej symulacji, ale skąd wzięło się to przeczucie, nie umiała określić. Przymus odpowiedzi na pytanie zadane przez człowieka okazał się zbyt silny. – Przeglądałam bazy danych – wyznała. – I co znalazłaś? – Małgorzata ściągnęła brwi. – Coś ciekawego? – Nieukończoną wizualizację Trójkąta. Piotr nad nią pracował, prawda? Staruszka sposępniała. – Tak – przyznała, podchodząc do Margaret i wbijając w nią podejrzliwe spojrzenie spod wciąż zmrużonych powiek. – Świata nie widział poza tym projektem. – Dlaczego nie posłużyłaś się nim, by go odnaleźć? – Co? – wypaliła Małgorzata. – Symulacją Trójkąta Vliperdiańskiego – powtórzyła androidka, uznając, że staruszka nie zrozumiała. – Badając historię zmian dokonywanych w pliku, można określić, który rejon badał w tamtym czasie i… – Dobrze wiem, który obszar wtedy badał! – Staruszka przerwała jej i gniewnie zastukała laską w podłogę. – Nic ci to nie da, uparta dziewczyno! – Dlaczego? – Dlaczego, dlaczego – powtórzyła Małgorzata, przedrzeźniając podopieczną i wbiła w nią ostre spojrzenie. – Bo tak mówię i moje słowo powinno ci wystarczyć! Mam zrekonfigurować ci stopień samodzielności? Więc nie będziesz grzebać nam w głowach? – androidka przypomniała sobie przekaz Marty. – Nie musisz. Nie chcę postawić na swoim – wyjaśniła. – Mogę latami przetrząsać te okolice albo spróbować zawęzić obszar poszukiwań. Jeśli ta taktyka zawiedzie, wrócę do poszukiwań metr po metrze, obiecuję. – Nie pozwalam. – Małgorzata chwyciła laskę poniżej rączki, podniosła ją i pogroziła nią Margaret. – I zakazuję ci grzebania w komputerze stacji. A teraz mnie odprowadź. Chcę spać. Androidka posłusznie ujęła staruszkę pod ramię i ruszyła z nią, noga za nogą, przez gabinet lekarski na korytarz. Z pytań, które uparcie cisnęły się jej na usta, wybrała jedno: – Byłaś tam? Na północnym stoku Radogosta? Wyczuła, że Małgorzatę przeszył dreszcz. – Nie – odparła cicho stara. Chociaż Margaret spodziewała się kolejnego wybuchu gniewu, zadała kolejne: – Dlaczego? – Bo to ryzykowne. Niebezpieczne, na granicy zasięgu batyskafu. Nawet jeśli zabierze się dodatkowy zapas powietrza. A nie zabierze się go dużo, bo ilość pojemników ogranicza ciasnota w kokpicie. Kombinezon termiczny to nie skafander kosmiczny z pojemnym plecakiem. Androidka skinęła głową. Spodziewała się takiej odpowiedzi, to wyjaśnienie pasowało do odziedziczonych wspomnień. Wędrując korytarzem, szukała w nich jednak innych obrazów, po których nie znalazła ani śladu. Na tym polu ziała kolejna luka w pamięci. Czy Małgorzata nie przekazała jej tych wspomnień, czy po prostu ich nie było? |
Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.
więcej »— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.
więcej »...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak
Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak