WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Autor | Marianna Szygoń |
Tytuł | Luka w pamięci |
Opis | Nie jest zawodową pisarką. Od kilkunastu lat uprawia amatorską literaturę wieczorowo-weekendową. Pomimo okazjonalnych wycieczek w okolice kryminału i grozy, pozostaje niezmiennie wierna klasycznemu sci-fi, które darzy platonicznym, lecz nieodwzajemnionym uwielbieniem. |
Gatunek | SF |
Luka w pamięciMarianna SzygońLuka w pamięci– A androidy? – spytała cicho. – Wysyłałaś je tam? Wyczuła kolejny dreszcz przenikający ciało staruszki. Długo czekała na odpowiedź. Dopiero, gdy zatrzymały się pod drzwiami kwatery Małgorzaty, usłyszała: – Nie. Wystarczy, że straciłam tam wszystkie nasze autonomiczne sondy. Staruszka puściła jej przedramię i pchnęła drzwi. Otworzyły się z jakby trudem, ukazując proste, niemal ascetyczne wnętrze oświetlane jedną słabą lampą nad pulpitem, na stałe przymocowanym do ściany, z szafą po jednej i wnęką sypialną po drugiej stronie. Małgorzata przekroczyła próg, podtrzymując się futryny. – Jak to: straciłaś? – podchwyciła androidka, obawiając się, że opiekunka za chwilę zniknie we wnętrzu kwatery i pytania pozostaną bez odpowiedzi. – Tak. Żadna nie wróciła. Zresztą, i tak by tam nic nie znalazły. Wysłałam je dla… spokoju sumienia. Staruszka znalazła się w środku. Margaret zrobiła dwa kroki, jakby zamierzała podążyć jej śladem, ale zatrzymała się o włos od progu. – Dlaczego nic by nie znalazły? – rzuciła. – Bo tam nie dotarł – odparła z rozdrażnieniem Małgorzata i zamknęła androidce drzwi przed nosem. Margaret nie zdążyła spytać, skąd wie. • • • Zastygła, wpatrując się w zszarzałą kompozytową płytę z ledwie już widocznym numerem „trzy” i wytartą klamką. Stała tak, aż nagle z głębin odziedziczonej pamięci przypłynęło do niej wspomnienie: stała na platformie pod sufitem hali i słyszała kroki, dudniące z dźwięcznym echem o metalowe stopnie. Kroki dwóch osób. A potem zobaczyła, jak przez płytę hali do batyskafu zmierzają dwie postacie. W jednej, po chodzie, od razu rozpoznała androida. Ta druga przystanęła, odwróciła się i pomachała jej na pożegnanie. Ten drugi. Siwiejący, nieco już przygarbiony brodacz. Piotr! Tak, przecież batyskaf ma dwa miejsca, dla bezpieczeństwa człowiek zabierał robota. Zwłaszcza wybierając się w miejsce na granicy zasięgu łodzi. Wtedy tak naprawdę do niej dotarło, że szuka nie jednego, a dwóch naukowców. Kim był android, który zaginął wraz z nim? Dlaczego nikt o nim nie wspomniał? Przesuń się – odebrała przekaz i odwróciła się, a potem cofnęła, robiąc miejsce dla Kazika, niosącego tacę z kolacją dla Małgorzaty. Roboty – powiedziała opiekunka na poziomie pod lodem. Ciągle tu złażą. Staruszka zakazała jej grzebać w bazach danych, ale nie wspomniała o archiwum, więc Margaret zapuściła się na podlodowy poziom stacji. Przegrzebywała jedno pomieszczenie po drugim, aż w końcu trafiła na stertę zapisów z dawnych wypraw batyskafów. Wpinając w port za uchem kolejne kości pamięci, skanowała ich zawartość i odkryła, że człowiek zabierał na pokład robota zawsze, nie tylko w najbardziej niebezpieczne misje. Tylko że wtedy, przed laty, te androidy nie miały imion. Na raportach z misji powtarzały się symbole: SEM-220, SEM-425, SEM-340, SEM-550… Scientific Exploration Machine i numery wersji. Było ich kilkanaście, ale na najpóźniejszych nagraniach zostały tylko cztery. Rachunek się zgadzał: Kazik, Marta, Tomasz i ten, który zaginął wraz z Piotrem. Elementy poprzedników tej czwórki wciąż zalegały w magazynach na tym poziomie. Sięgnęła po kolejne pudełko. Zawierało tylko trzy kości pamięci, opisane jako K. Dobroń, M. Lechowska, T. Mazur. Te nazwiska powtarzały się też w raportach z misji batyskafu. To ich imiona odziedziczyły roboty, dotarło do Margaret. Imiona, czy coś więcej? Kim był ten czwarty? Uznała, że to ważne. Hałas nadjeżdżającej windy wyrwał ją z rozmyślań. Jak człowiek, który chce zachować w tajemnicy swą obecność w zakazanym miejscu, ukryła się za niedomkniętym skrzydłem drzwi, z jedną z kości pamięci w dłoni. Wtedy znów dopadły ją obrazy z cudzej przeszłości: była już tu kiedyś, z mężczyzną innym niż Piotr. Ten ktoś objął ją, przyparł do ściany, całował. Czyje to było wspomnienie? Czy staruszka je przeoczyła, przypadkiem dołączając je do innych, które jej przekazała? A może miała w tym jakiś cel? Z korytarza dobiegł zgrzyt towarzyszący rozsuwaniu kraty wysłużonej windy, a zaraz potem metaliczne człapanie. Tomasz? Zrozumiała, że automat jej szuka na polecenie staruszki i głębiej wcisnęła się w kąt. Kroki to cichły, to wracały, by wreszcie zadźwięczeć na schodach prowadzących do doków. Androidka ostrożnie wysunęła się z kryjówki w zasięg światła. Wyjęła kość z napisem „T. Mazur” i obróciła ją w palcach. Po chwili wahania wpięła ją w port za uchem, ale zapełniały ją potężne pliki, których nie potrafiła otworzyć. Wysunęła kość i zamierzała sięgnąć po kolejną, ale nie zdążyła. Z oddali dobiegł przeraźliwy rumor, jakby runęła ciężka konstrukcja. Androidka bezwiednie zacisnęła kość pamięci w dłoni i zaczęła nasłuchiwać, ale wszystko ucichło, nie słyszała nawet człapania starego robota. Wyjrzała na korytarz, i, odgadując, skąd pochodził hałas, ruszyła ku schodom. Tomasza znalazła w pustym doku. Wyglądało na to, że ślepy automat z niesprawną echolokacją spadł do nieużywanego basenu, przypadkiem trafiając w miejsce, w którym kończyła się barierka. Margaret uczepiła się drabinki i zeszła na dół, położyła dłoń na panelu kontrolnym na piersi robota, nawiązała połączenie z jego komputerem i zażądała raportu uszkodzeń. Zabierz mnie do oceanu – nadał nagle android. Po co? – odesłała pytanie i zagłębiła się w dane. Uznała, że będzie musiała użyć dźwigu, bo automat nie da rady opuścić doku o własnych siłach. Nie chcę, żeby zabrała mi pamięć – nadał. Zrobi tak, gdy nie wrócisz. Skąd wiesz, że nie wrócę? Wtedy nie wróciłaś – odesłał odpowiedź. To nie byłam ja. Zaskoczona Margaret przerwała analizę danych stanu i zagłębiła się w jego plikach. Tomasz nie kłamał: w dniu zaginięcia Piotra ktoś, zapewne Małgorzata, zafundował mu sprzątanie pamięci, a w systemie plików ziały dziury. Co chciała ukryć? Androidka przerwała połączenie, wydostała się z doku i podeszła do panelu sterowania ramieniem dźwigu, którym podnoszono i opuszczano batyskafy. Aktywowała i opuściła ramię urządzenia nad pusty dok, po czym zeszła do basenu, by podpiąć składaka do zaczepów. Gdy Tomasz zawisł w powietrzu, postanowiła, że sprawdzi pamięć innych robotów. Potem ostrożnie położyła go na podłodze i powędrowała do magazynu piętro wyżej, w którym widziała części starych maszyn, pewna, że wie, czego szukać i jak tego użyć. Kazika znalazła w mesie. Przygotowywał jakąś breję nie obciążającą chorych jelit Małgorzaty. Udając, że myje ręce ubrudzone smarem, androidka otworzyła łącze i spytała: Który android zaginął z Piotrem? Brak danych w pamięci – nadał Kazik po chwili namysłu. Spodziewała się tej odpowiedzi. Postanowiła zadać pytanie w inny sposób: Z kim Piotr wypływał na poprzednie misje? Android rozpoczął mozolne wyszukiwanie. Z SEM-615 – odparł po chwili. Margaret ledwo powstrzymała się od klaśnięcia w dłonie. Może uda jej się obejść resety Małgorzaty? Jakie SEM-615 nosił imię? – kontynuowała. Kazik przez długą chwilę analizował dane. Szukał, po czym nadał: Brak danych w pamięci. Androidka postanowiła spróbować jeszcze inaczej. Wtedy nie wróciłaś, przypomniała sobie przekaz Tomasza. A jeśli nie był tylko bełkotem? Pamiętasz Margaret? – nadała. Długo czekała na odpowiedź: Sprecyzuj zapytanie. Wynik wyszukiwania większy od liczby jeden. Zaskoczenie wyrzuciło ją z sieci; nie miała odwagi zalogować się ponownie. Patrzyła jak android zdejmuje naczynie z płyty, przelewa zawartość do miski, stawia naczynie na tacy, układa łyżkę i wyciąga ręce do uchwytów. Wtedy się ożywiła i rzuciła ku tacy, ubiegając Kazika. – Ja jej to zaniosę – powiedziała głośno. • • • Staruszkę zastała podczas toalety. Siedziała pochylona, półnaga, na fotelu przy łóżku, a Marta obmywała jej plecy, przyciskając delikatnie wilgotną gąbkę miejsce przy miejscu. Widząc przeraźliwie chude ciało, obleczone obwisłą, jakby o rozmiar za dużą, pomarszczoną skórą, Margaret zastygła zaskoczona, z tacą w dłoniach. |
Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.
więcej »— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.
więcej »...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak
Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak