Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 20 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Marianna Szygoń
‹Luka w pamięci›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorMarianna Szygoń
TytułLuka w pamięci
OpisNie jest zawodową pisarką. Od kilkunastu lat uprawia amatorską literaturę wieczorowo-weekendową. Pomimo okazjonalnych wycieczek w okolice kryminału i grozy, pozostaje niezmiennie wierna klasycznemu sci-fi, które darzy platonicznym, lecz nieodwzajemnionym uwielbieniem.
GatunekSF

Luka w pamięci

« 1 4 5 6 7 »

Marianna Szygoń

Luka w pamięci

Zatrzymał go niecodzienny odczyt.
Margaret zwolniła prawie do zera, utrzymując silnik na jałowych obrotach, zaintrygowana przez pik promieniowania nad mijaną bryłą. Człowiek mógłby to przeoczyć, ale jej zmysły, zintegrowane z czujnikami statku, wychwyciły go w lot. Podpłynęła tak blisko, jak tylko się dało, by odkryć fragment jakiegoś urządzenia zakleszczony w spękaniach lodowej wyspy. Uruchomiła wyszukiwanie w sprzężonej pamięci i komputer pokładowy szybko podpowiedział, na co patrzyła.
Na zatrzymaną w czasie tylną część kadłuba sondy SOS. Niesiony powolnym dryfem blok odpływał w niebyt wraz ze swoim makabrycznym trofeum. Margaret podążyła jego śladem.
Piotr i SEM-615 musieli tu dotrzeć. Czy ich batyskaf też roztrzaskały bloki dzielącego się lodowca? Czy wrak opadł na dno pod polem „ostańców”? A może dotarli o wiele dalej, a zniszczeniu uległa tylko wysłana przez nich sonda awaryjna? Czas zacząć szukać na poważnie. Przetrząsać Radogosta metr po metrze, nieważne, ile czasu to zajmie. Dno, zbocza gujotu, stromiznę prowadzącą do stożka kriowulkanu i pozostałości lodotworu. Procenty niepowodzenia misji szybowały jak szalone. Androidka sprawdziła, ile ma czasu do wyczerpania zapasu tlenu: czternaście godzin. Nawet, gdyby miała dwadzieścia cztery, to wciąż byłoby za mało.
Czas przestać oddychać.
Zdjęła hełm i położyła go na drugim fotelu, wysunęła przewód-łącznik z panelu i wczepiła go za ucho. Przestawiła swój metabolizm na zasilanie z ogniw statku. Zamknęła oczy, wyłączyła reflektory i zbędne systemy. Stała się batyskafem, sercem atomowego potwora. Poczuła się tak, jakby znowu znalazła się w symulacji Piotra, jakby bez skafandra znalazła się w oceanie. Tyle, że wrażenia wzrokowe zastąpiła echolokacja. I że teraz to było naprawdę.
Nie spodziewała się, że każde uderzenie czy otarcie lodowej bryły o poszycie będzie sprawiać jej fizyczny ból, a każdy spadek mocy silników odczuje jak spazm. Że zacznie liczyć czas jako interwały między kolejnymi porcjami cierpienia. I że będzie coraz mniej czuła się człowiekiem.
Jeden pik. Nie, fałszywy alarm. Nie powtórzył się już.
Znowu pik. Słaby, naturalna promieniotwórczość.
Potem długo nic.
Długie serie uderzeń, biczujących ciało sprzężone z maszyną.
Przerwa na ładowanie „meduz”. Komputer sprzężony z umysłem androidki oblicza trajektorię serpentyny podejścia do stożka kriowulkanu Radogosta.
Potem kilka fałszywych nadziei. Szczątki niewielkiej maszyny, być może jednej z bezzałogowych sond Małgorzaty, u podnóża Radogosta, zapewne rozbitej w wyniku zderzenia z „ostańcem”. Szczątki drugiej, po północnej stronie góry, jakby wprasowane w lód. Porównanie ukształtowania terenu po południowej stronie z symulacją nie zdradza istotnych różnic, sam stożek wulkanu nie wygląda inaczej, ale po północnej stronie wyrasta mniejszy stożek, zwany pasożytniczym. Konkluzja: między powstaniem mapy a teraźniejszością musiała nastąpić erupcja. Tylko kiedy? Założenie: kriowulkan musiał być aktywny jeszcze w momencie przybycia tu bezzałogowych maszyn. Hipoteza: wybuch mógł zbiec się w czasie z przybyciem tu Piotra i SEM-615. A jednak na zboczach Radogosta nie ma po nim śladu, widocznie Margaret nie szuka wystarczająco dokładnie.
Przygotowanie do drugiej rundy. Zwiększenie czułości aparatów. Ładowanie „meduz” i lodowe drobiny obijające się o poszycie jak igły.
Uciec. Przerwać, odpocząć. Margaret prawie czuje, jak umierają jej biotyczne segmenty.
Nie!
Znowu garść nieprzydatnych odczytów.
Ładowanie „meduz”.
Nic. Nic. Nic.
Strata jednej czujki, zderzenie z lodową wyspą. Silniki stop! Ból, jakby coś szarpało trzewia. Chwilowe zamroczenie, oślepienie, odłączenie.
Ładowanie pozostałych. Analiza: dwukrotnie opłynęła serpentyną stożek Radogosta, bez efektów. Promieniowanie z reaktora tamtego batyskafu nie dało o sobie znać. W bazie pewnie dawno spisali ją na straty. Jak daleko pływy wywołane erupcją mogły odrzucić „Pływaka-2” Piotra?
Już ostatnie lodowe wyspy po północnej stronie Radogosta; za rozległym polem „ostańców” znów rozciąga się niezbadana przestrzeń, tym razem nie ujęta w symulacji Piotra. Margaret przywołuje czujki i powoli rusza w ciemność.
Godziny mozolnego przeczesywania dna, układające się w kolejne, niezliczone już doby.
Bez rezultatu.
I nagle brak odczytów: nagły uskok oślepia sonar. Margaret traci pod sobą grunt, czuje, jakby znalazła się w otchłani. Pod nią nie ma dna. Zawraca statek, odczyty wracają. Rusza powoli wzdłuż granicy, posuwając się jak po krawędzi przepaści. Rezygnuje, bo krawędź nie ma końca. Z bazy danych wybiera odpowiedni termin, prawdopodobnie opisujący to, co napotkała: rów oceaniczny. Usiłuje pokonać go i ocenić jego szerokość, ale tu też ponosi porażkę. Wraca do punktu wyjścia i posyła „meduzy” w dół. Czujki opadają przy niemal pionowej, skalnej ścianie. Ich zasięg jest ograniczony, więc Margaret szybko traci z nimi kontakt. Wprowadza batyskaf poza krawędź rowu i podąża ich śladem. Nie ma żadnych przesłanek, że powinna szukać akurat w tym miejscu, a jednak udaje się tam, gdzie prowadzi ją, sama nie wie co – intuicja? Przeczucie? Opada, mimo iż ciśnienie wzrasta. Jeszcze trochę, i jeszcze. Przeciąga strunę – jak człowiek.
Aż wreszcie pik promieniowania, silny, wyraźny. Wszystko wokół promieniuje. Wola Margaret popycha statek w jego kierunku. Uniesienie powiek aktywuje reflektory: światła odbijają się szczątkowym rykoszetem od pogniecionej burty „Pływaka-2”, leżącego na rozległej półce skalnej. Szyba batyskafu – rozbita, poszarpana, zgnieciona – zdradza, że nawet na odzyskanie wspomnień SEM-615 nie ma co liczyć. Androidka czuje żal, wie, że nie uzupełni już luki w pamięci.
Czując presję ciśnienia, jakby lodowa skorupa księżyca waliła się jej na głowę, patrzyła na statek Piotra i SEM-615, pierwszej Margaret. Po tamtym rozczarowaniu, że stanowi tylko model 2.0 innej maszyny, nie pozostało wiele.
A potem powoli zaczęła wznoszenie.
• • •
Zaczepy zadziałały automatycznie, komputer stacji odpowiedział na sygnał Margaret do otwarcia wrót, nie angażując nikogo z mieszkańców bazy. Po ich zamknięciu urządzenia samoczynnie odpompowały wodę z basenu, i dopiero gdy skończyły osuszanie, rozsunęła się pokrywa doku. Androidka sprawdziła stopień naładowania własnych ogniw i wypięła wtyczkę zza ucha. Sięgnęła po hełm leżący na drugim fotelu, a zanim podniosła się z miejsca, wyciągnęła dłoń do przełącznika na kokpicie, by wyłączyć panel i zawahała się na chwilę. Długie zespolenie z tą maszyną zaowocowało obawą, że odcinając zasilanie, sama też przestanie działać.
„Czy maszyny też mają takie lęki?” – pomyślała, dotykając wytartego przycisku.
Nikt nie wyszedł jej na powitanie. Maszerując po płycie hali, zerknęła w górę, ku szczytowi schodów, czy nie stoi tam Małgorzata, ale nie zobaczyła nikogo. Samotnie pokonała poziom podlodowy, wsiadła do znajomej windy i uderzyło ją to, że z jej rogu zniknęło krzesło Małgorzaty. Odsunęła od siebie myśl, że człowiek uznałby to za zły znak. Jako robot wydedukowała tylko, że zaszły jakieś zmiany.
Zauważyła je, gdy tylko wysiadła z windy. Wokół kręcili się ludzie w roboczych kombinezonach z logo Harris LSS, nosili jakieś paczki, ładowali sprzęty do skrzyń, opróżniali szafy z rzeczy osobistych. Margaret, zupełnie przez nich ignorowana, przemierzała korytarz, kierując się do kwatery Małgorzaty. Nigdzie nie widziała ani śladu po Kaziku, Marcie i Tomaszu. Przed mesą niemal wpadł na nią jakiś piegowaty chłopak.
– Ej, dokąd? – Zmarszczył jasne brwi widząc postać w skafandrze. – Jeszcze nie skończyliśmy.
Androidka mocniej przycisnęła hełm do boku.
– Do Małgorzaty – odparła.
– Na to trochę za późno – mruknął. – Ale możesz pogadać z szefową. Prosto, czwarte, nie, piąte drzwi za zakrętem.
Chłopak minął ją i poszedł w stronę windy. Margaret ruszyła przed siebie. Piąte drzwi za zakrętem, czyli kwatera Małgorzaty, były otwarte. Na korytarzu przed progiem stało pudło, prawie całkowicie zapełnione. Androidka zajrzała do środka: na koi staruszki siedziała szczupła kobieta o jasnych, krótkich włosach, wertowała jakieś papierzyska i co chwilę wrzucała kolejną ich porcję do mniejszego pudła, stojącego na podłodze. Gdy Margaret stanęła na progu, kobieta podniosła głowę.
– Co tak wcześnie? – spytała. – Nudzi wam się, do jasnej cholery? Rudnicki cię tu przysłał?
« 1 4 5 6 7 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »
Ilustracja: Małgorzata Myśliborska

Pająki
Jan Myśliborski

14 I 2024

Było już prawie zupełnie ciemno. Kiedy zatrzaskiwał ciężkie skrzydło bramy, wydało mu się, że po drugiej stronie drogi dostrzegł zarys sylwetki stojącego pod drzewem człowieka. Mimo wszystko poczuł coś w rodzaju ulgi, gdy już przekręcił klucz.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Kształt duszy
Tomasz Jarząb

16 XII 2023

Upubliczniasz dostęp do swoich myśli i ludzie odnajdują w tobie własne odbicie. Nie możesz kłamać, oszukiwać. Jesteś tylko tym, czym jesteś, obrany z pozorów i kurtuazyjnych zasłon, które jedynie przysłaniają twoją zwyczajność. Rzeka to widzi i podziwia. A ty podziwiasz siebie za to, że odważyłeś się pokazać komuś prawdziwe ja. Że stałeś się przez to kimś niezwykłym.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Dobry glina
— Marianna Szygoń

Negatywy
— Marianna Szygoń

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.