Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 25 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Szymon Bokota
‹Płyń›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorSzymon Bokota
TytułPłyń
OpisAutor na co dzień zajmuje się tak odległymi światami jak prawo podatkowe i doktorat poświęcony bioetyce. Po godzinach miłośnik muzyki raczej hałaśliwej, sportów walki (świetnie blokuje ciosy twarzą) i przede wszystkim literatury, od reportaży po ostatnio ulubione weird fiction. „Płyń” to jego pierwszy opublikowany tekst.
Gatunekobyczajowa

Płyń

« 1 2 3 »
Jej naiwność z wiekiem nie zanikała. Już przygoda z moim ojcem powinna ją z niej całkowicie wyleczyć, ale nie, dalej pogrążała siebie i innych w beznadziei płynącej z bezmyślnej radości. W wieku zaledwie dwudziestu lat uznała, że zakochała się na zabój i poznany w knajpie trzydziestodwuletni manager trzeciego stopnia w jakimś audytowym molochu będzie właśnie jej kochaniem. Tak mniej więcej trzy miesiące po zapoznaniu swojego misiaczka, złota, kochania, cudeńka już na tyle często z nim bywała, że w konsekwencji zostałem sprowadzony na świat ja. Rzecz jasna, w drugą stronę – mój kochany tata widział tylko bardzo ładną naiwniaczkę, która sama wskakuje do łóżka. Zawsze był imponująco pragmatyczny. To, że zostawił ją po sześciu miesiącach, z ulgą pozbywając się prawie wszystkich kontaktów na rzecz alimentów, nie dało jej do myślenia. Jej w ogóle mało co dawało do myślenia.
Jednego byłem pewien: nigdy nie mogłem liczyć na jej pomoc. Zawsze oznajmiała mi banały o kochaniu uniwersum, zwracającej się karmie i cieple, które ma w sobie każdy z nas, tylko musi je wydobyć. Słyszałem te odpowiedzi nawet wtedy, gdy algebra zdawała mi się bramą do piekieł. Oczywiście na tym się nie kończyło. Jej wieczny nadmiar czasu – wprawdzie skończyła tę swoją śmieszną historię sztuki, ale żyła głównie z alimentów, a potem z kretyńskiego wideobloga, który niestety chwycił – sprawiał, że zapychała mieszkanie całą swoją osobą. Dusiłem się od jej mantr, ćwiczeń i głupkowatej radości. Nawet cieszyłem się, gdy znajdowała kolejnych chłopaków, bo przynajmniej spędzała wtedy sporo czasu poza mieszkaniem.
Wideoblog był kolejnym tyleż niezasłużonym, co szarpiącym wnętrzności ciosem. Sztuczne szczerzenie się do laptopa, a potem kamerki, mądrości o LAJFSTAJLU w zgodzie z naturą i średnio dyskretnie wrzucane reklamy. Najgorzej było, gdy zatrudniała mnie do jakichś odcinków. Gdy miałem dziesięć lat, słabo jeszcze pojmowałem, co tu się właściwie dzieje. Już wtedy jednak czułem potworny bunt, gdy padały słowa o moim harmonijnym rozwoju, bo wychowuje mnie ścieżką karmiczną. Potem na szczęście się roztyłem i głupio jej było pokazywać mnie w serii „FIT i git!”. Gdyby moje liceum wygrzebało skądś te filmiki, to prawdopodobnie popsułbym im zabawę i jeszcze tego samego wieczora zrobił porządny użytek z paska od spodni.
O ile utrzymałby mój ciężar.
W tych jej dziwacznych ciągotach i tłumionym tą całą duchowo-obciachową otoczką poczuciu nieszczęścia, mimo wszystko mnie kochała. Nie potrafiła się mną zająć, chyba nawet jej to za bardzo nie interesowało, ale mnie kochała. Nieudolnie czasem podpytywała, co tam u mnie, czy mam jakąś dziewczynę, jak podoba mi się nowa szkoła. Dobrze, jeszcze nie, ujdzie. Tym samym ona mogła spokojnie iść spać czy tam odwalać inną pozycję kwitnącego lotosu, a ja mogłem spokojnie puścić z nerwów bełta przed szkołą.
Płyń.
• • •
Z każdym kolejnym szarpnięciem rzeki miałem w sobie więcej brudnej wody i mniej powietrza. Desperacko próbowałem utrzymać się na powierzchni, walcząc przy tym z coraz większym bezwładem. Ten ekstatyczny taniec świętego Wita na chwilę przybliżył mnie do brzegu, ale kilka sekund później coś uderzyło mnie w twarz. Mimowolnie chciałem zawyć, co tylko wprowadziło więcej syfiastej cieczy do mojego wnętrza. Ból był okropny, zalał cały świat, pozwolił przynajmniej na chwilę zapomnieć o topieniu się. Nic nie widziałem na jedno oko. Nie miałem pojęcia, czy je straciłem.
Jakby uderzenie nie mogło trafić niżej, w tętnicę.
Czy ktoś mógłby mnie w ogóle stąd wydobyć? Matkę omówiłem, zaczęłaby palić kadzidła i wierzyć, że siłą pozytywnego myślenia mnie odtopi. To może tata, szanowny pan Andrzej? Gwiazda audytu, następnie pan przedsiębiorca, a jeszcze później pewnie trup koło sześćdziesiątki, bo spasienie było moim dziedzictwem właśnie po nim. Jakby nie patrzeć, to głównym, bo zwyczajnie w moim życiu nie uczestniczył. I bardzo dobrze.
Zostawił mnie na pastwę swojej krótkoterminowej małżonki z pełną premedytacją, doskonale wiedząc, jaką ona jest w stanie opiekę zapewnić. Przysyłał regularnie alimenty, rozmawiał ze mną łącznie przez pół godziny w ciągu roku, na święta i urodziny. Zapewniał, że jak będę się dobrze uczył, to zrobię wielką karierę w jego firemce. Poza tym radził mi, co zrobić, żeby być prawdziwym mężczyzną. Jakie filmy oglądać, jakie książki czytać. Jak dobrać zegarek.
Szkoda, że w tym jego kulcie męstwa nie znalazła się kluczowa porada: jak nie obskakiwać wpierdolu od innych bananów. Nie znalazło się miejsce na spędzenie ze mną czasu. Na głupi telefon bez okazji. Zostałem odcięty od jedynej figury, która mogła mnie nauczyć, jak to jest być kimś zaradnym i silnym, więc stałem się bąblem złożonym z fast foodów, energetyków i jogi ciała, umysłu, serca, rozumu i spierdolenia.
Ciekawe, jak zareagowałby na mój koniec. Przyjechałby? Wziąłby dzień wolny od robienia pieniędzy? Czy tylko przesłałby wieniec z napisem: „Więcej męskiego kina i byś nie zdechł”? Nieważne, postanowiłem, że jeżeli tylko wygrzebię się z Paruchy, to się do niego wprowadzam. Nie dla niego. Tylko żeby uciec z tego przeklętego miasta.
Robiło się coraz ciemniej, a liczba haustów powietrza była w dalekiej dysproporcji do litrów błota, szczyn, nasienia i wody, które tworzą Paruchę. Nawet ja nie zasługiwałem, żeby się tutaj utopić. Albo i zasługiwałem. Za to, że dałem się sprowadzić do roli worka treningowego dla łajz, które na widok pierwszego łysego wyrostka przechodzą na inny przystanek. Łańcuch pokarmowy nie zna pojęcia „drugiej szansy”.
Płyń.
• • •
Nie miałem już siły walczyć z nurtem, który uparcie miotał mną od lewa do prawa. Za każdym razem, gdy zdawało mi się, że lada chwila zostanę wyrzucony na brzeg niczym odpad, prąd jakby złośliwie, zrzucał mnie ponownie ku centrum. Trzeba było zaprzestać oporu, rozluźnić wątłe mięśnie i czekać na nieuniknione. Im szybciej to nastąpi, tym mniej męki. Wrzucenie tutaj to była niemalże przysługa. W minutę mogłem zakończyć coś, co ciągnęłoby się dobre pięćdziesiąt lat. Pięćdziesiąt lat bycia znerwicowanym nikim, odrzuconym miotem hipiski i Kapitana Kapitalizm.
W wieku szesnastu lat mało kto zostaje noblistą, więc nie miałem do siebie pretensji o brak osiągnięć życiowych w materii jakiejś kariery. Bycie synem na etacie za dobre pieniądze też nie napawało mnie moralną odrazą, w końcu chodziłem do bananolandii. Na tym kończyły się moje niczym nieuzasadnione sukcesy.
Czy aby na pewno? Dopóki nie poszedłem do tej dobrej szkoły, to byłem normalnym przeciętniakiem. Paru kolegów, wieczorki przy gierkach i kitranie się za szkołą z pierwszym szlugiem. Byłem bezkształtną, tłustą masą, ale równie dobrze mógłbym być łysym Sebusiem, który wybijał zęby młodszym dzieciakom, bo z kolei jemu stary w alkoholowej malignie zafundował pierwszą i niejedyną operację plastyczną. Nie, u mnie nie było tak źle.
Problemy zaczęły się w liceum, ale tak naprawdę były spowodowane tylko przez czterech gnojów. Reszta im niby przyklaskiwała, nikt nie stawał w mojej obronie, ale też nie byłem specjalnie tępiony. Byłem takim pariasem drugiego sortu – głupio było mnie gdzieś zaprosić, ale jak się dosiadałem, to nawet nie posyłano mi kosych spojrzeń. Wspaniały sukces.
A jednak wystarczyło paru debili, abym nie miał nawet ochoty wyjść z tego ścieku. Dałem się przełamać bez żadnej walki chujkom, którzy wbrew swoim opowieściom, byli w stanie sklepać tylko typa ważącego sto pięć kilo przy mniej niż metrze osiemdziesiąt wzrostu, a nagą kobietę widzieli tylko dzięki przeglądarce internetowej. Przecież to były spierdoliny.
Kim jest ktoś, kto dał się zajechać spierdolinom?
Płyń.
• • •
Chwyciłem się na oślep czegoś, co kształtem przypominało metalowy drążek. Nie pamiętam dokładnie, w jaki sposób wygrzebałem się z wody, ale było to prawdopodobnie moje największe atletyczne osiągnięcie. Chciałem zaczerpnąć haust rześkiego, fabrycznego powietrza, ale to jeszcze nie była pora na przyjemności. Musiałem wyrzygać z siebie całą tę brejowatą wodę. Wyrzygałem litr, wyrzygałem cysternę, wyrzygałem kosmos.
Drgawki niemalże powaliły mnie znowu na ziemię. Nie przypominałem sobie, aby coś tak bardzo wstrząsnęło moim ciałem. Umysłem to nie, byłem już przyzwyczajony do udręczenia. Sprawdziłem wreszcie też źródło bólu na twarzy. Wbrew początkowej obawie, nie straciłem oka – co pewnie bolałoby dużo bardziej – tylko dorobiłem się sporego rozcięcia, od linii przetłuszczonych włosów do łuku brwiowego nadmiernie porośniętego włosami przechodzącymi w szczecinę. O ile można mieć nad okiem szczecinę. Ale jak można się spaść jak ja, to można i mieć szczecinę, to na swój sposób logiczne.
« 1 2 3 »

Komentarze

14 XI 2020   12:59:52

Tekst bardzo dobry, zionie swego rodzaju ponutym wyrachowaniem, charakterystycznym dla psychopatów, którzy są zwykle przecież bardzo inteligentnymi ludźmi. Oby więcej panie Szymonie!

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »
Ilustracja: Małgorzata Myśliborska

Pająki
Jan Myśliborski

14 I 2024

Było już prawie zupełnie ciemno. Kiedy zatrzaskiwał ciężkie skrzydło bramy, wydało mu się, że po drugiej stronie drogi dostrzegł zarys sylwetki stojącego pod drzewem człowieka. Mimo wszystko poczuł coś w rodzaju ulgi, gdy już przekręcił klucz.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.