Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 16 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Jakub Miazga
‹Rocznica śmierci mamusi›

WASZ EKSTRAKT:
100,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorJakub Miazga
TytułRocznica śmierci mamusi
OpisUrodzony w 1986 roku. Ukończył filozofię na Uniwersytecie Jagiellońskim oraz zootechnikę na Uniwersytecie Rolniczym im. Hugona Kołłątaja w Krakowie. Pod pseudonimem Jakub Houst debiutował w Esensji opowiadaniem „Extrema unctio”. Pod koniec października 2020 roku ukazała się jego pierwsza powieść pt. „Absalon”.
Gatunekobyczajowa

Rocznica śmierci mamusi

« 1 2 3 »

Jakub Miazga

Rocznica śmierci mamusi

Szczerze mówiąc, w pierwszej chwili jego telefon wprawił mnie w zaskoczenie. Przyznaję, że zupełnie nie pamiętałem, że niedługo minie już rok, odkąd nasza mama umarła, ale nawet gdybym to miał na uwadze, nie przyszłoby mi do głowy, żeby dzień ten jakoś szczególnie przeżyć. Tymczasem Michał powiedział, że wręcz czekał, czy ja zadzwonię, aż wreszcie się zdecydował zadzwonić pierwszy.
• • •
Nasze miasteczko mieści się na Mazurach, niedaleko Ziemi Lubawskiej. Zanim pociąg dotrze na dworzec, dosłownie kilka kilometrów wcześniej jedzie się skrajem lasu, skąd widać jezioro, pola uprawne, w tym te wykupione przez mojego brata i nasz dom, zabudowania gospodarcze oraz silosy z kiszonką przykrytą szczelnie płachtami folii i oponami. Całość krajobrazu jest nieznacznie pofałdowana. Gdzieniegdzie granice pomiędzy polami są poprzecinane rzędami wierzb. Dopiero gdy się to wszystko minie, można zobaczyć w dali miasteczko ze sterczącą nad domami kościelną wieżą.
Podczas ostatniej godziny drogi czułem nieprzyjemne ssanie w żołądku i kiedy pociąg zbliżał się do peronu, pomyślałem już o obiedzie. Ale mój brat przygotował dla nas inne zajęcie. Po tym, jak wsiadłem do samochodu, na tylnym siedzeniu zobaczyłem jakieś wiaderko, małą motykę do plewienia, ścierki, środki czystości, znicze. Michał spostrzegł, że zwróciłem na to uwagę. Mruczy pod nosem, że jedziemy najpierw na cmentarz.
– W domu czeka kolacja – mówi.
Spoglądam na zegarek: jest siedemnasta. Wspominam kawę oraz croissanta, którymi posiliłem się rano przed wyjazdem na Dworcu Głównym. Widocznie Michał założył, że zjem obiad w trakcie podróży.
Zdejmuję apaszkę i marynarkę, i tłumiąc głód patrzę na brata, który z wiaderkiem idzie od grobu naszych rodziców w stronę kranika na skrzyżowaniu alejek, po czym nalewa do niego wody. Kiedy wraca, wyciąga dwie pary żółtych gumowych rękawiczek i jedną z nich zakłada. Chwilę się zastanawiam, a następnie sięgam po drugą parę. Widocznie nie jest to głupie, myślę, chociaż na takie właśnie wygląda. Dwóch dorosłych facetów zabierających się za porządki. Jak stare wdowy, które same myślą już o tym, żeby przygotować dla siebie miejsce na tamtym świecie.
W trakcie plewienia chwastów przy grobie czynię małą aluzję względem jedzenia. Następnie czekam, kiedy Michał powie, że dawno jest już po obiedzie, albo coś w tym rodzaju, jednak nic takiego nie następuje. Zamiast tego słyszę od niego, że tylko zdążył sobie ukroić kawałek sera i ze zbiornika upuścił trochę mleka do kubka. Ledwie się wyrobił z drugim udojem, a jeszcze musiał rozsypać paszę.
– O której w takim razie wstałeś?
– Za piętnaście czwarta. Chciałem, żeby było już po robocie, kiedy przyjedziesz.
– Może powinieneś kogoś zatrudnić?
– Do dojenia siedemdziesięciu krów? – Spoglądam na niego, ale on wydaje się nieobecny. Patrzy gdzieś w dal i muszę odpędzić od siebie przykre wrażenie, że istotnie wygląda jak ktoś, kto stoi już częściowo po drugiej stronie. – Nie opłaca mi się – stwierdza po chwili. – Odkąd zrobiłem halę, idzie mi lżej. Myślę, że teraz mogę spokojnie dobić do setki. Może jak już będzie ta setka, kogoś poszukam.
– No ale nie możesz tak nic nie jeść – zauważam.
– Jem, jem. Dzisiaj tylko się tak śpieszyłem.
Nie mam więc co narzekać. Grunt, że Michał nie zapędził mnie do dojenia.
Po plewieniu i szorowaniu nagrobku szczotką doceniam błogosławieństwo gumowych rękawiczek. Ciężko byłoby je nazwać teraz żółtymi. Kiedy wszystko jest już wypucowane, Michał stawia na płycie grobu dwa znicze i je zapala.
– Żadnych kwiatów? – pytam.
– Nie, wolę bez kwiatów – słyszę. Po jakimś czasie jeszcze dodaje: – Wiosną prędzej, ale teraz, w październiku, nie bardzo.
• • •
Kolacja okazuje się obfitsza niż przypuszczałem. Karkówka, ziemniaki; wszystko jest gotowe, wystarczy podgrzać. Jemy w milczeniu. Potem brat zbiera się, by drewnianą łopatą zgarnąć paszę, którą krowy i jałówki poodpychały wcześniej pyskami, bliżej wybiegów, a następnie idzie na okólnik karmić cielaki. Wszystko to nie zajmuje mu więcej niż pół godziny.
Ten czas wykorzystuję na to, żeby się rozpakować. Idę do mojego dawnego pokoju, który swego czasu był zaplanowany jako pokój dla nigdy nienarodzonego dziecka Michała i Patrycji, uchylam okno, ponieważ czuję lekką stęchliznę, otwieram walizkę i wyciągam te parę ubrań, które przywiozłem. Zależy mi, żeby przynajmniej spodnie, koszule i marynarka wisiały w szafie, ale w tej zauważam ubrania mamy, jakieś stare płaszcze i sukienki. Nie wiem, czy Michał ma jakiś pomysł, co z nimi zrobić. Przypuszczam, że jedyne, co mu przyszło do głowy, było to właśnie, by je tu przynieść, ponieważ ten akurat pokój stał zawsze wolny. Jednak, jako że jestem tu teraz gościem, nie chcę niczego zmieniać. Stwierdzam, że sprawa ubrań jest zbyt błaha, aby iść do Michała i pytać, co mam zrobić z tymi po mamie, dlatego rozwieszam marynarkę, spodnie oraz koszule na oparciu stojącego przy biurku krzesła.
Przebieram się w rzeczy mniej oficjalne niż te, w których tu przyjechałem, i idę do obory, gdzie ostra woń amoniaku wlewa mi się do nozdrzy wraz z wilgotnym ciepłym powietrzem. Zastaję brata obok legowisk, gdy akurat sprawdza jedno z poideł.
– Muszę je jutro trochę podregulować – mówi. – Bo ciężko chodzi.
– Zrobiłeś wszystko?
– Tak. Chodź, zobaczysz halę udojową. Podczas twojej ostatniej wizyty nie było kiedy ci jej pokazać.
– Duża ta hala? – pytam jeszcze zanim udaje się nam do niej dotrzeć.
– Nie. Osiem stanowisk, po cztery z każdej strony, ale wystarczy.
– Pewnie sporo cię to kosztowało – mówię, gdy w końcu schodzimy po schodkach pokrytych antypoślizgową posadzką do korytarza udojowego, pomiędzy dwoma rzędami ukośnie ułożonych stanowisk. Przy każdym wisi aparat, który się podłącza do krowich wymion.
– Sprzątnąłem tylko pobieżnie – tłumaczy Michał. – Dokładniejsze czyszczenie robię w południe.
– Nie jest źle. Wszystko wygląda jeszcze na nowe – odpowiadam bratu, by go pochwalić. – Na pewno bardzo poprawiło ci to wydajność.
– Bez porównania – stwierdza mój brat.
– Szkoda, że tata tego nie dożył. Mógłby zrezygnować ze sprzedaży nawozów i byście prowadzili tę fermę razem.
– Gdyby żył, moglibyśmy jeszcze ją rozbudować.
– I o tym mówię. – Uśmiecham się do brata z niedorzecznym zadowoleniem, jakby był to plan w dalszym ciągu do wykonania.
• • •
Czas po kawie wypitej razem z bratem w oborze przeznaczam na mały spacer po okolicy. Nie podążam w stronę miasteczka, ale przeciwnie – mijam wierzby, które wyznaczają dawną granicę między polami, ustanowioną kiedy jeszcze gospodarstwo prowadzili nasi dziadkowie. Dopiero mój brat, widząc w gospodarstwie rolnym potencjał, najpierw wydzierżawił, a ostatnio wykupił sąsiednie grunty.
Chociaż jest dopiero po czterdziestce, żali mi się, że nie ma planu awaryjnego, to znaczy na wypadek, gdyby coś mu się stało i choćby tylko częściowo utracił sprawność, albo po prostu się zestarzeje i nie będzie o siłach, żeby samodzielnie prowadzić gospodarstwo. Co wtedy zrobi? Nie ma nikogo. Renta czy emerytura rolnicza to stawka jeszcze mniej niż głodowa, natomiast samo posiadanie takiej obory wraz z jej całym wyposażeniem i maszynami pociąga za sobą olbrzymie koszty.
– Myślę, że powinieneś wykupić jakąś polisę – tłumaczę, ale on z niezadowoleniem kręci głową.
Polisę ma, mówi, ale najniższą z możliwych, ponieważ tylko na taką go stać. Po odjęciu kosztów, w tym kredytów, naprawdę nie zostaje mu wiele, a musi jeszcze pomyśleć o wybudowaniu nowej wiaty na słomę, jak również o solidnym remoncie dachu. Podłogi też by chętnie wymienił, ale niech już będą jakie są.
– Z tą wiatą, to nie za bardzo, ale na dach ci przecież dorzucę – mówię. – W końcu to jest także mój dom.
W gruncie rzeczy trochę mi go żal, bo jego życie nie ułożyło się, jak planował. Kiedy rozbudowywał gospodarstwo i brał na siebie te diabelskie kredyty, żył nadzieją założenia własnej rodziny. Ta myśl napędzała go do działania. Wiem, że zostawił tu swoją duszę i kiedy mówi o braku zabezpieczenia, chodzi mu tak naprawdę o co innego: że nie ma nikogo, kto by to gospodarstwo po nim przejął. Widzę, jak wzdryga się, kiedy mówię, że na starość będzie mógł wszystko sprzedać bądź wydzierżawić i za to, co dostanie, planować sobie przyszłość do końca życia.
« 1 2 3 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »
Ilustracja: Małgorzata Myśliborska

Pająki
Jan Myśliborski

14 I 2024

Było już prawie zupełnie ciemno. Kiedy zatrzaskiwał ciężkie skrzydło bramy, wydało mu się, że po drugiej stronie drogi dostrzegł zarys sylwetki stojącego pod drzewem człowieka. Mimo wszystko poczuł coś w rodzaju ulgi, gdy już przekręcił klucz.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Kształt duszy
Tomasz Jarząb

16 XII 2023

Upubliczniasz dostęp do swoich myśli i ludzie odnajdują w tobie własne odbicie. Nie możesz kłamać, oszukiwać. Jesteś tylko tym, czym jesteś, obrany z pozorów i kurtuazyjnych zasłon, które jedynie przysłaniają twoją zwyczajność. Rzeka to widzi i podziwia. A ty podziwiasz siebie za to, że odważyłeś się pokazać komuś prawdziwe ja. Że stałeś się przez to kimś niezwykłym.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.