Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 18 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Magdalena Świerczek-Gryboś
‹Kości dla trupokupca›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorMagdalena Świerczek-Gryboś
TytułKości dla trupokupca
OpisPisarka, filozofka, redaktorka, badaczka twórczości Stanisława Lema. Autorka kilku książek fantastycznych. Publikowała m.in. w Nowej Fantastyce, Gazecie Wyborczej, Fantazmatach, Fantomie, Białym Kruku, Snach Umarłych; w Esensji po raz drugi. Organizuje ogólnopolskie konkursy literackie i jesienie poetyckie, działa w inicjatywach non-profit. Znana w sieci jako Naz (Cool Story Naz); porusza m.in. tematy proeko, autyzmu, skażeń atomowych, ograniczeń poznawczych.
Gatunekpost-apo

Kości dla trupokupca

1 2 3 »
Chłopak zachwycony motorem wzdrygnął się i zwrócił uważne spojrzenie na mnie. Nawet przez szkła maski zwykły człowiek dostrzegłby, jak zaszlamione ma oczy. Wróżka podeszła jeszcze dwa kroki. Odsłoniła twarz. Zalane krwią gałki w zapadniętej twarzy. Sczerniałe usta. Była całkiem śliczna, taka wyjedzona.

Magdalena Świerczek-Gryboś

Kości dla trupokupca

Chłopak zachwycony motorem wzdrygnął się i zwrócił uważne spojrzenie na mnie. Nawet przez szkła maski zwykły człowiek dostrzegłby, jak zaszlamione ma oczy. Wróżka podeszła jeszcze dwa kroki. Odsłoniła twarz. Zalane krwią gałki w zapadniętej twarzy. Sczerniałe usta. Była całkiem śliczna, taka wyjedzona.

Magdalena Świerczek-Gryboś
‹Kości dla trupokupca›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorMagdalena Świerczek-Gryboś
TytułKości dla trupokupca
OpisPisarka, filozofka, redaktorka, badaczka twórczości Stanisława Lema. Autorka kilku książek fantastycznych. Publikowała m.in. w Nowej Fantastyce, Gazecie Wyborczej, Fantazmatach, Fantomie, Białym Kruku, Snach Umarłych; w Esensji po raz drugi. Organizuje ogólnopolskie konkursy literackie i jesienie poetyckie, działa w inicjatywach non-profit. Znana w sieci jako Naz (Cool Story Naz); porusza m.in. tematy proeko, autyzmu, skażeń atomowych, ograniczeń poznawczych.
Gatunekpost-apo
Zakręciłem szarym workiem pełnym kości. Nie zagrzechotały, bo nie były dobrze ogryzione. Czułem ich strukturę, wiedziałem, czyje są, ile mają lat, jak zginął ich właściciel.
Kto je ogryzał.
— Dobra — zaaprobowałem produkt. — Przyjdź jutro.
Petent wyraźnie czegoś jeszcze oczekiwał. Przestępował z nogi na nogę, zamiast odejść. Białe światło migotało w jego spękanych goglach, bandana zasłaniająca twarz była brudna od krwi.
— Mój szwagier… on nie dzieli się z… pośrednikiem — wydusił. — Trupokupiec dostaje tylko zapłatę za usługę.
Wyciągnąłem się na krześle, wywaliłem nogi na stół, zsunąłem okulary. Klient krzyknął, zaraz spróbował się opanować.
— Wiesz, co widzę, kiedy nie mam okularów? — spytałem retorycznie.
— N-nie — skłamał.
— Jedynie to, co zdrowe.
Cisza.
Odchyliłem głowę i oglądałem niebo. W tej wsi nikt poza mną nie mógł znieść jego widoku. Tylko mnie wybrano. To była dziwna myśl, której towarzyszył delikatny smutek. W końcu petent wystękał:
— I… widzisz mnie?
Zwróciłem na niego wzrok. Smutek zastąpiło zmęczenie.
— Nie, chorowizno. Więc wypierdalaj i wróć jutro, to dostaniesz cokolwiek.
Założyłem okulary i zobaczyłem już tylko zgarbione plecy klienta, gdy ten wychodził przez oblepioną wodorostami dziurę w płocie.
Wstałem, ogarnąłem spojrzeniem zawalone gratami podwórze, przetarłem oczy pod srebrnymi szkłami. Świat wydawał się przejaskrawiony, docierał do mnie tego dnia z wyjątkową mocą. Rzeczy emanowały energią, istoty przygasły. Niebo było aż nazbyt zaborcze, zagarniało więcej przestrzeni, niż mu się należało. Zmuszało ludzi do wbijania spojrzeń w ziemię, do kulenia się pod dachami, zasłaniania okien i twarzy.
Niebo było wielkim okiem i biada temu, kto w nie wpadł.
Zgarnąłem kilka worków kości spod stołu. Podeszła do mnie naga Szara. Okryta była jedynie kocem termicznym, na nosie miała lenonki. Memlała kosmyk pozbawionych koloru włosów. Lubiłem na nią patrzyć, choć nie miałem pojęcia, czemu.
— Seba, jacyś nowi przyjechali na kilka dni — mruknęła, mierząc i ważąc wzrokiem zawartość worków w moich rękach. Mogła zapytać, powiedziałbym jej. Ale mówiła coraz mniej. — Daleko im do chorowizny. Dostali chatkę sołtysa.
Pokiwałem głową. Co jakiś czas pojawiała się tu zadbana trzoda innego pasterza. Petenci innego trupokupca. Skarbnice informacji. Przyjeżdżali na urlopy od swoich bogów. Nasze bogi były spolegliwe.
Przyglądałem się wypiekom na twarzy Szarej i piersiom błyszczącym od potu.
— Jest zajebiście gorąco, Seba — potwierdziła. — Myślę, że dziś jest u nas tak, jak na co dzień na Południu. Dawno tego nie czułam. — Zasępiła się, wysunęła dolną szczękę. Obserwowałem ruch jej kości. — Idzie burza.
— Spróbuj się dowiedzieć, czyi są ci nowi. Tylko delikatnie — podkreśliłem. — I spuść psy, jak wyjdę.
Zszedłem do garażu, zatrzymałem się pod wiatą i chwilę gapiłem na czerwony, wielki motor; niezależnie od tego, co z nim robiłem, zawsze był oblepiony wodorostami. Dar „Pani Jeziora”.
Osobiście wolałem nazywać ją inaczej. Wiedziała o tym. I miała to gdzieś. Może w ogóle tego nie rozumiała. A może rozumiała na swój sposób. Czy nosiła jakieś prawdziwe imię? Jeżeli tak, zostało pod ziemią, tam, skąd wypełzła.
Wrzuciłem worki do kufra, odpaliłem maszynę, wyjechałem z podwórza i zacząłem wspinać się po piaszczystym wzniesieniu, pomiędzy z dawna opuszczonymi willami. Martwe pozostałości po niegdysiejszych dezerterach z miast wydawały się buchać niezidentyfikowaną energią. Sam się od tego spociłem, choć nie czułem gorąca. Wszystko było oprószone popiołem jak pudrem. Szary śnieg nowej epoki zalegał na dachach i balkonach, pokrywał pobocza i podwórza, odbarwiał wieś i mnie uspokajał.
Nie ujechałem zbyt daleko, gdy moją uwagę zwróciła kapliczka przy jednym z domów. Zatrzymałem się i podszedłem do wizerunku Maryjki stojącej w nobliwej pozie. Na barkach nosiła nierozpoznawalny już obraz; ktoś rozwalił go na jej głowie. Stargany, brudny, w ciężkich ramach, ciążył na niej jak krzyż. Miała zdrapane oczy. Na wysokości łona ktoś napisał: „TO ŚWIAT TWORZY. TY ZOSTAŁAŚ STWORZONA”.
Te „dekoracje” naniesiono dawno, ale u jej bosych stóp ktoś złożył świeże kości. Pociągnąłem mocniej nosem. Należały do niemowlęcia.
Bardzo odległy grzmot wpełzł w przestrzeń wokół, omijając jednak mnie i Marię. Kucnąłem przy sprofanowanym posągu i podniosłem na chwilę okulary. Kości stały się rozmytym kształtem. Dziecko urodziło się chore. Nic nowego ani zaskakującego. Choć powszechnie wiedziano, jaka nędza wynika z płodzenia potomstwa, czasem trudno było wygrać z biologią.
Podniosłem głowę i z dołu spojrzałem na gnijące płótno, na odczłowieczoną twarz niegdysiejszej patronki okolicy. Uśmiechnąłem się, zbierając mały szkielet.
Niedaleko stąd, w Gietrzwałdzie, miała się objawić dwóm dziewczynkom Matka Boska. To, że ktoś teraz, w czasach po Implozji, złożył u stóp Maryjki ofiarę, naprowadziło mnie na coś oczywistego, co dotąd nie przyszło mi do głowy.
Odwróciłem się do motoru i spostrzegłem dwa chude lisy, które wsparte na tylnej oponie szukały drogi do wnętrza kufra. Zobaczyły, że je widzę, i zaczęły na mnie szczekać.
Znów spojrzałem na posąg. Nie podeszły do niego, nie zabrały kostek. To tylko utwierdziło mnie w przekonaniu.
Oszczekiwały mnie z zajadłością małych kundli. Ile czasu spędziły, gapiąc się na niedostępny łup?
Rzuciłem im dwie kości. Porwały je i uciekły.
Wyjechałem na wzgórze. Horyzont powoli siniał od ciężkich chmur, które zaczynały ukrywać nowych władców nieba nawet przede mną. Woda jeziora Ukiel, niemal czarna i gładka jak kamień, jak zwykle niczego nie odbijała.
— Sztuczki topielicy — mruknąłem.
Tam, przy posągu Marii, pomyślałem, że Pani Jeziora jest tu od dawna. Chowająca się w głębi ziemi, nasiąkająca wiarą grzebanych ludzi, ubierająca się w takie szaty, jakich spodziewali się wyznawcy. Matka Boska z Gietrzwałdu. Topielica. Mokosz. One wszystkie i żadna z nich. Coś bez kształtu, bez imienia, a jednak będące, podkradające wizerunki. Przenikające tkanki.
Potrzebujące kości.
Ruszyłem trasą wokół jeziora.
Przed Implozją zdążono tę trasę odpicować. Latarnie niezanieczyszczające ciemnego nieba, donice z kwiatami, piesze i rowerowe trasy, skwery, miniplaże. Wszystko to wciąż tu było, lecz pokryte popiołem, lepkimi kawałkami mgły i wodorostami, a przy tym suche, spalone białym słońcem, tu i tam upstrzone trupami. Na jednej latarni wciąż kołysał się sflaczały, wyssany z kości wisielec, choć przy każdej mojej podróży było go coraz mniej.
Ilustracja: <a href='mailto:rafal.wokacz@gmail.com'>Rafał Wokacz</a>
Ilustracja: Rafał Wokacz
Przymykałem oczy, skupiając się na pędzie maszyny, agresywnym warkocie z dziurawego tłumika i wietrze. To były czyste doznania, niewiążące się z żadnymi wspomnieniami ani skojarzeniami. Nie pamiętałem, kim byłem przed Implozją. Podobno wielu tak miało. Kiedy klimat zaczął wariować, a naukowcy uczynili coś, co wypłoszyło z głębi ziemi starych mieszkańców, łuna wybuchu oślepiła mnie jak wszystkich. Byłem wtedy na brzegu jeziora, tym samym, na którym teraz się z nią spotykałem. Stojąc wtedy u początku nowego świata, nie wiedziałem, kim jestem, ale tylko przez chwilę. Topielica szybko mnie sobie wybrała, dotknęła i niczego już więcej nie było…
Zobaczyłem przynętę i chłopca po drugiej stronie drogi. Jedną z przydrożnych donic napchano lekko nadgniłymi rybami. Zapach szedł, że ja cię nie mogę. Zatrzymałem motor. Chudy chłopiec obdarzył mnie spojrzeniem głodnego psa.
Wszędzie ci mali żebracy.
Wyszedł na drogę. Przyspieszał z każdym krokiem, obserwując mnie pilnie. Wiedział, że dopóki jestem tak blisko, ci, którzy zastawili pułapkę, nie zaatakują.
Przygazowałem, dzieciak omal nie sfajdał się ze strachu. Uważnie wyliczając odległości, pozwoliłem mu zbliżyć się do jedzenia. Patrzyłem ciekawie na zakażoną ranę na jego policzku. W odpowiedniej chwili wyrwałem do przodu.
Gdyby chłopiec się wycofał, może umknąłby przyczajonej za hałdą śmieci bandzie nastolatków. Ale był pazerny. Najpierw złapał rybę.
Nie musiałem się odwracać. Poczułem, jak pęka mu czaszka.
Kawałek dalej, pod szopą u Patery, zebrali się zaaferowani czymś starzy bimbrownicy. Jeśli coś odwiodło ich od roboty, musiało być nie lada zdarzeniem. Ledwie mnie zobaczyli, zaczęli machać i krzyczeć.
— Sebastianie! Sebastianie!
1 2 3 »

Komentarze

19 VI 2021   17:16:37

Jako konspekt jakiejś opowieści może być, ale jako skończone opowiadanie już nie. Mocno takie sobie.

04 VIII 2021   23:34:21

Atmosfera świetna, Seba daje się polubić, ale podejrzewam, że pewne elementy - na przykład o co chodzi z tymi kościami i innymi wioseczkami i tak dalej - muszą być lepiej wyjaśnione w powieści, bo tu czuję się bardziej jakbym wchodziła w jakiś nowy świat, ale nie mam jeszcze pojęcia jakie są dokładnie jego zasady.
Ale podsumowując, to fajne opowiadanie :)

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »
Ilustracja: Małgorzata Myśliborska

Pająki
Jan Myśliborski

14 I 2024

Było już prawie zupełnie ciemno. Kiedy zatrzaskiwał ciężkie skrzydło bramy, wydało mu się, że po drugiej stronie drogi dostrzegł zarys sylwetki stojącego pod drzewem człowieka. Mimo wszystko poczuł coś w rodzaju ulgi, gdy już przekręcił klucz.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Kształt duszy
Tomasz Jarząb

16 XII 2023

Upubliczniasz dostęp do swoich myśli i ludzie odnajdują w tobie własne odbicie. Nie możesz kłamać, oszukiwać. Jesteś tylko tym, czym jesteś, obrany z pozorów i kurtuazyjnych zasłon, które jedynie przysłaniają twoją zwyczajność. Rzeka to widzi i podziwia. A ty podziwiasz siebie za to, że odważyłeś się pokazać komuś prawdziwe ja. Że stałeś się przez to kimś niezwykłym.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Bardzo trudne samobójstwo
— Magdalena Świerczek-Gryboś

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.