WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Autor | Marcin Pindel |
Tytuł | Wiatr |
Opis | Autor pisze o sobie: Nowotarżanin, z wykształcenia inżynier, na co dzień pracownik korporacji. Żona mówi o nim, że urodził się zbyt późno, co potwierdzają jego staroświeckie nawyki i awersja do najnowszych zdobyczy technologii. W wolnym czasie chętnie czyta, jeździ na rowerze i wędruje po górach. Pisanie jest dla niego nie tylko odprężającym hobby, ale również sposobem gospodarowania zasobami wyobraźni. Debiutował zbiorem opowiadań „Bez przebaczenia”. |
Gatunek | groza / horror |
WiatrMarcin PindelWiatr— Dobra, już, dobra! — Sławek klasnął w dłonie. — Kończmy te opowieści o duchach! Kolejka nam stoi, wódka wietrzeje! Nalej mi szybko, Zbyszek, bo zaraz uschnę! Z nawiązką nadrobili stracony czas, tak że trzeba było otworzyć kolejną butelkę. — No, a tak zmieniając temat na trochę weselszy — podjął Sławek — to nie zgadniecie, kogo ostatnio ciągnąłem na holu. Franek dobrze wiedział, o kogo chodzi, bo słyszał już tę historię od kilku innych osób, ale i tak zapytał: — Kogo niby? — Samego posła Pieronka! Stanął mu ten jego mercedes dokładnie na środku drogi z Czarnego Dunajca, a żem jest porządny gość, to się zatrzymałem i mu pomogłem. Kto wie, może wręczą mi za to jakiś medal? Chociaż nie, od tych cholernych złodziei to ja niczego nie chcę… — A więc i na to przyszła pora — westchnął Franek, częstując się paluszkami. Po polityce zajęli się blamażem piłkarzy w ostatnim meczu z Łotwą, a następnie przeszli do rosnących cen paliwa, co zaprowadziło ich z powrotem do polityki. Prędko uporali się z kolejną flaszką i w miarę, jak wódki ubywało, Franek nabierał dobrego humoru; zaczęły go nawet śmieszyć dowcipy Zbyszka. Wiatr w nieregularnych podmuchach coraz silniej napierał na dom, tak że momentami zdawało się, że aż drży on w posadach. Byli w połowie trzeciej butelki, gdy nieoczekiwanie coś im przerwało; od strony korytarza nadleciał głuchy odgłos czegoś uderzającego o drzwi. — Co to było? — Franek wyprostował się. Sławek machnął ręką. — Nic, pewnie po prostu wiatr mocniej przywalił. — Nie… To były chyba dwa uderzenia, choć w bardzo krótkim odstępie. Jakby pukanie. — Co ty pieprzysz, Franek? Kogo by niosło w taką pogodę? — Może po prostu idź i to sprawdź. Gospodarz pokręcił z niezadowoleniem głową, ale wstał i poszedł sprawdzić, czy rzeczywiście ktoś stoi pod drzwiami. Franek rozsiadł się wygodniej i nadstawił uszu. — Dobry wieczór — dobiegł go nieco przytłumiony głos Sławka. Tamtego drugiego nie słyszał w ogóle. — W czym mogę pomóc? Że jak? Ale który, ten po Dziubasach? Coś podobnego… Zapraszam do środka, zaraz czegoś poszukam. Rozległ się odgłos kroków i w kilka sekund później Sławek wprowadził gościa do salonu. — Niech pani siądzie i się częstuje — rzekł, dostawiając kolejne krzesło. — Ty, Franek, pamiętasz tę starą chałupę po Dziubasach? Chyba z dwadzieścia lat stała pusta, a tu proszę! Właśnie masz przed sobą moją nową sąsiadkę! Niech mnie szlag trafi, jeśli myślałem, że ktoś tam jeszcze zamieszka! Kobieta usadowiła się na krześle i ze zmysłowością godną największej femme fatale założyła nogę na nogę. Począwszy od kozaków, przez wyzierające z nich pończochy, aż do sięgającego przed kolana płaszcza, cała ubrana była na czarno. Musiała lubić ten kolor, bo podkreślał jej niezwykłą urodę; gęste, czerwone jak płomień włosy nie mogły znaleźć dla siebie lepszego sojusznika. Jej ruchy zdradzały nadzwyczaj rzadko spotykaną swobodę, taką, jaka cechuje tylko ludzi o niedającej się niczym zmącić pewności siebie. Wyglądała na lekko ponad trzydzieści lat, ale w jej piwnych oczach czaiło się coś sugerującego, że może być starsza. Napotkawszy ich przenikliwe spojrzenie, Franek poczuł się nieswojo; jakby kobieta, którą pierwszy raz widział, znała go na tyle dobrze, by móc zaraz rzucić jakąś wyjątkowo nieprzyjemną uwagę na jego temat. — Bardzo mi miło — przywitała się, nie przedstawiając się jednak z nazwiska. — Panowie, jak widzę, zdziwieni, że ktoś się skusił na ten dom, a niesłusznie, niesłusznie… Dostrzegłam w nim spory potencjał, a mój mąż już się zajmie doprowadzeniem go do odpowiedniego stanu. Bo chyba nie zamierzacie chować widoków, jakie tu macie, tylko dla siebie, co? Ostatnie słowo przeciągnęła uwodzicielsko. — Skądże znowu, sam służę pani pomocą — zaofiarował się Sławek, na którym nowa sąsiadka zrobiła spore wrażenie. — Znam się trochę na elektryce i tym podobnych sprawach. Gdybyście tylko czegoś potrzebowali… — Dziękuję, bardzo pan miły — odparła nieznajoma, prezentując uśmiech, od którego nawet Frankowi zrobiło się gorąco. — Mam szczęście, że już na samym początku trafiam na tak uprzejmych sąsiadów. Wszyscy tu tacy? Lewy kącik jej czerwonych ust uniósł się lekko, gdy przeniosła na niego spojrzenie. — Chyba tak — wymamrotał, nie wiedząc, co innego miałby odpowiedzieć. Coś mu w tej kobiecie nie grało. Być może się mylił, ale zdawało mu się, że w jej głosie cały czas słyszy nonszalancję lub nawet drwinę. Zauważył, że czuje pewien dyskomfort, co go zdziwiło, bo przecież do tej pory nigdy nie był specjalnie wrażliwy na podobne zachowanie; zwyczajnie olewał ludzi, którzy zadzierali przy nim nosa. Tyle że w jej przypadku chodzi o coś więcej niż zwykłe pozerstwo, uzmysłowił sobie. Upewnił się, że nie jest to tylko jego wrażenie, zerkając na Zbyszka; mężczyzna siedział, jakby go zamurowało, a jego szeroko otwarte oczy zastygły w bezruchu. — To pani nietutejsza? — spytał Sławek. — Dziwne, bo pani twarz wydaje mi się znajoma. Może widzieliśmy się gdzieś na mieście? — Tutejsza, nietutejsza… Chyba nie zamykacie się na ludzi z zewnątrz, co? Bywałam w różnych zakątkach świata, także i tu. Ale minęło sporo czasu, a stare znajomości… Sami wiecie, jak z nimi bywa. Często zwyczajnie obumierają. Ilustracja: Agnieszka ‘Achika’ Szady Z nowymi bywa tak nawet częściej, pomyślał Franek. Nie była to najserdeczniejsza postawa, ale ta protekcjonalność w słowach i gestach nieznajomej budziła w nim coraz gorsze uczucia. Miał ochotę czym prędzej uwolnić się od towarzystwa tej kobiety. — Tak czy inaczej — ciągnęła — nie zaliczyliśmy tu udanego startu; pierwsza noc, a my już bez prądu. Mąż próbuje grzebać przy bezpiecznikach, ja zaś pomyślałam, że po prostu podejdę do któregoś z domów i pożyczę świece. A przy okazji poznam nowych sąsiadów. Przeciągnęła po całej trójce powłóczystym spojrzeniem, zatrzymując je dłużej na Zbyszku. — Trochę to dziwne. — Sławek rozejrzał się nieporadnie po wszystkich kątach, zapewne zastanawiając się, gdzie trzyma świeczki. — Bo u nas prąd cały czas jest. To chyba nie wina wiatru… Nie chcę straszyć, ale ten remont może państwa kosztować chyba więcej, niż pani myśli. W każdym razie zapraszam w najbliższych dniach na kapkę czegoś mocniejszego. Oczywiście wraz z mężem. — Z przyjemnością. — Wybornie! Mnie tymczasem przypomniało się, że chyba w piwnicy mam jakieś świeczki. Da mi pani parę minut i zaraz tu z nimi będę! Franiu, z łaski swojej, skoczyłbyś po drewno, bo nam ogień zaraz całkiem zgaśnie. Zbysiu, tobie powierzam zadanie zabawiania naszego przemiłego gościa. — Z pewnością damy sobie z panem Zbyszkiem świetnie radę — zapewniła nieznajoma. Dopiero gdy wstał, Franek poczuł, ile już wypił. Nieco chwiejnym krokiem opuścił salon, narzucił na siebie kurtkę i pstryknął włącznik światła przy drzwiach, aby oświetlić ganek. Na zewnątrz wiatr uderzył w niego z taką siłą, że aż musiał zamknąć oczy i odwrócić głowę. — Kurwa mać! Światło lampy wychodziło może dwa, trzy metry poza obręb domu, nie wyławiając z ciemności ani garażu, ani sąsiadującej z nim wiaty na drewno. Aby się do niej dostać, musiał przejść kawałek po pozostawionych wcześniej śladach, a następnie odbić w prawo i zatopić nogi w zupełnie nienaruszonej pokrywie śnieżnej. I właśnie myśląc o tym, zdał sobie sprawę, że coś mu nie pasuje. Przyjrzał się jeszcze raz odciskom stóp prowadzącym do domu. Ślad był tylko jeden, pozostawiony przez niego samego. Innego nie dostrzegł. Z której strony ona tu niby przylazła? — zadał sobie pytanie, wpatrując się w ścieżkę. Lekko się ociągając, ruszył ku wiacie. Z tego, co kojarzył, chałupa Dziubasów stała nieco poniżej domu Sławka. Ta nowa sąsiadka musiała nadejść z tej samej, co on, strony. Wyciągnął telefon, aby oświetlić sobie drogę, ale na niewiele się to zdało; model należał do dość wiekowych i chyba nie miał nawet funkcji latarki. Coś jeszcze mu nie pasowało, ale nie mógł tego uchwycić. Chyba chodziło o jakiś szczegół w wyglądzie kobiety… Tak czy inaczej, babka potrafiła zrobić wrażenie, skoro nawet Zbyszek całkiem zapomniał języka w gębie. Porzucił na razie te dociekania i odbił w stronę wiaty. Śnieg sięgał tu prawie do kolan, utrudniając poruszanie się. |
Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.
więcej »— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.
więcej »...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak
Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak