Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 1 października 2023
w Esensji w Esensjopedii

Ryszard Dziewulski
‹Echa Achelonu, opowieść pierwsza: Skarb Cyrusa›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorRyszard Dziewulski
TytułEcha Achelonu, opowieść pierwsza: Skarb Cyrusa
OpisOpowiadanie „Skarb Cyrusa” stanowi zamkniętą całość, ale jest również wstępem do powieści interaktywnej „Echa Achelonu”, prezentowanej na łamach serwisu FANTAZIN. Do uczestnictwa w zabawie, jaką jest tworzenie interaktywnej powieści, zapraszamy w imieniu pomysłodawców.
Gatunekfantasy

Echa Achelonu, opowieść pierwsza: Skarb Cyrusa

1 2 »
– A bo, widzisz, gdybyśmy cyrusową księgę znaleźli i oddali karczmarzowi, tobyśmy kiepami byli. Ale że księgi u alchemika nie ma, przeto po zapłatę pójdziemy, bo bieda nie z naszej przyczyny. Pewnikiem Sendivogius jeno przy gorzałce dworował, że Cyrus z nim księgę w kości przegrał. Karczmarz, pierdoła, dał wiarę, a my tu głową za darmo szafujem.

Ryszard Dziewulski

Echa Achelonu, opowieść pierwsza: Skarb Cyrusa

– A bo, widzisz, gdybyśmy cyrusową księgę znaleźli i oddali karczmarzowi, tobyśmy kiepami byli. Ale że księgi u alchemika nie ma, przeto po zapłatę pójdziemy, bo bieda nie z naszej przyczyny. Pewnikiem Sendivogius jeno przy gorzałce dworował, że Cyrus z nim księgę w kości przegrał. Karczmarz, pierdoła, dał wiarę, a my tu głową za darmo szafujem.

Ryszard Dziewulski
‹Echa Achelonu, opowieść pierwsza: Skarb Cyrusa›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorRyszard Dziewulski
TytułEcha Achelonu, opowieść pierwsza: Skarb Cyrusa
OpisOpowiadanie „Skarb Cyrusa” stanowi zamkniętą całość, ale jest również wstępem do powieści interaktywnej „Echa Achelonu”, prezentowanej na łamach serwisu FANTAZIN. Do uczestnictwa w zabawie, jaką jest tworzenie interaktywnej powieści, zapraszamy w imieniu pomysłodawców.
Gatunekfantasy
– Pssst…
Obydwa księżyce wychynęły w jednej chwili zza chmur, konturując krępe postacie przywierających do muru krasnoludów. Było ich dwóch. Pierwszy z nich, wspiąwszy się na ramiona drugiego, usiłował chwycić kratę najniżej położonego okna baszty.
– Szwagier…
Nie doczekawszy się odpowiedzi po raz drugi, Walvoord pochylił głowę i opierając białą brodę na piersiach omalże zawołał:
– Pssst! Kacper!!
– No i czego tam na górze mordą chlapiesz?!
– A boś to głuchy, czy jak? Odpowiadaj, kiedy wołają.
– Zamknijże się lepiej, bo kto usłyszy.
– Tedy podnieś mnie wyżej, bo mi do kraty pół chłopa brakuje.
– Stawaj!
Kacper zgiął łokcie, układając dłonie w szpon skierowany ku górze. Walvoord, namacawszy stopą tak skonstruowane podpory, po kolei wsunął w nie ostrożnie obie ciżmy.
– Ot, na gadkę go przy robocie wzięło… – bez najmniejszego wysiłku Kacper podniósł szwagra, prostując ręce nad głową.
– A ktoż może słyszeć, skoroś służebnym cerbom łby powyginał?
– Nicem nie powyginał! Śpią jeno, niby te harpie w przeromblu.
– Uchowaj mnie, YouPeterze, od takiego snu – Walvoord stęknął z wysiłku, lecz jego palce ześlizgnęły się z dziwnie połyskujących prętów.
– Jeno nie wiem, czym wszystkich puknął – mruczał Kacper, usiłując podrapać się czarną jak smoła brodą w bark. – Przeto stul paszczysko i kraty chwytaj. A żywo, bo mi łapska ciarnieją.
– Kiedy nie mogę, bo łojem, sracze syny, u dołu żeleźce wysmarowali…
– No to na „ry": trzy… – czte… – rry!
Obaj lekko przykucnęli i na dany znak – wybili się w górę, dzięki czemu Walvoord z łatwością chwycił obiema dłońmi za pręty. Odczekawszy, aż szwagier poprawi uchwyt i zwiśnie bez ruchu, Kacper popluł w dłonie, wziął rozbieg, wybił się i złapał go za kostki. Podciągnąwszy się, chwycił Walvoorda za pas, potem za młot przytroczony na plecach, skórzane epolety na ramionach i wreszcie dosięgnął kratownicy.
– Kacper!
– A czego znowu?
– A nie boiszże się, iże skończymy jako ten parob, co młynarza okpił?
– Jakiego młynarza?
– No, tego z Krzemionek.
– E tam… – Kacper wspiął się po kracie najwyżej jak mógł i, chwyciwszy pręty z całych sił, odsunął ramiona i głowę do tyłu tak, by mogły stanowić podparcie. – A, powiadasz, jak skończył?
– Tego nie wiem, a i wiedzieć nie chcę. – Tym razem Walvoord, czepiając się części garderoby szwagra, przesuwał się ponad niego. – Nadto mi, że mu jeszcze przed batożeniem skórę z dupy zdjęli.
– A czemuż to?
– Pono przebrał się za wróża, któren z dziewiczych życi umi wieszczyć… – ostrożnie oparł ciżmy na ramionach Kacpra, wyprostował się, chwycił okratowań wyższego okna i ponownie zawisł.
– I co z tym wróżem? – zapytał Kacper, gdy po plecach Walvoorda dobrnął do drugich krat. Spojrzał w górę. Trzeci otwór nie był już zabezpieczony.
– Ano usiadł w karczmie podle młynarza i dalej narzekać, że mu materii do patrzenia nigdzie nie staje, bo do jednego widzenia aż dwóch dziewic potrzeba.
– A to czego, osioł jeden, w Krzemionkach szukał? – Kacper odchylił tułów i zaparł się, czując na plecach ciężar szwagra.
– Jak to czego? Młynarzówien.
– Młynarzówien? Ponoć już z dawna obiedwie fałszowane.
– He… Teraz już na pewno – Walvoord oparł stopy o ramiona Kacpra i chwycił za gzyms. Podciągnął się lekko na rękach i zniknął w ciemnym otworze. Zaraz jednak wychylił się, podając szwagrowi trzonek młota.
– A czemuż to? – zapytał Kacper, gdy stanął na gzymsie.
– Bo gadają, że jeśli co ów wróż w ich dupach wypatrzył, to chyba młynarskie wnuczęta.
– Eeeee. Dziwy skrzydlate pieprzysz – splunął przez okno i ruszył krętymi schodami w górę baszty. Po chwili zatrzymał się w ciemnościach, nie widząc drogi. – Młynarz z Krzemionek może i chłop niepiśmienny i jeno na węzełkach rachuje, ale swój rozum ma. Nie dam wiary.
– Cóż, że ma rozum, skoro chciwy. – Walvoord skrzesał ogień, rozniecił pochodnię i dołączył do szwagra. – A parob mu przy szóstej stągiewce zdradził, niby to w komitywie, do czego mu tych dziewic potrzeba. Owoż do odgadnięcia miejsca, gdzie Cyrus Perfidny skarb straceńców zakopał.
– Nasz skarb?! – Kacper o mało nie spadł w biegnącą środkiem baszty studnię.
– Taki on nasz, jak i jego. Temuż się należy, któren go pierwej znajdzie.
– I co?
– I nic. Młynarz dwie córczane dupy za weksel na pół skarbu oddał. Cztery dni kopał w pokazanym miejscu, a jak do młyna wrócił, to już ani wróża, ani mąki w spichrzu nie było.
– No i, gadasz, złapali…
– Złapać – niby złapali, wybatożyli i co tam jeszcze, ale powiadają humowie, że ten złapany wróż jakiś taki był do siebie… niepodobny.
– No, jak to? A młynarzówny? Nie rozpoznały?
– Owoż nie bardzo, bo ponoć przez całą noc, skubaniutki, od tyłu wieszczył.
– A młynarz? Przecie z nim pysk w pysk gambrinus żłopał.
– Młynarzowi za jedno było, kogo batoży. On by i z własnego dupska chętnie skórę zdjął, byle gębę przed ludźmi zratować.
– A myślisz, że… – Kacper stanął u szczytu schodów przed rzeźbionymi w smocze pyski drzwiami i dziwnie się zadumał. – Myślisz, że prawdę gadał?
– Kto?
– No, ten… niby-wróż.
– Prawdę? Wróż? – Walvoord podał szwagrowi pochodnię i odruchowo zważył ciężki młot w dłoni. Zamachnął się szeroko, lecz zastygł, czekając na zawisłą w powietrzu krotochwilę. – Bo co?
– Hmm. Nie zaglądałem ci ja do młynarskich życi, przeto że Cyrus Perfidny swego skarbu tam nie wrażał, nie poręczę. – Tu Kacper ryknął gromkim śmiechem, nieledwie cichszym od grzmotu miażdżonych toporzyskiem drzwi. Skobel nie puścił, ale dobra ćwiartka wrót zmieniła się w rozrzucone po ziemi szczapy.
Wleźli do środka. Dopiero, gdy pozapalali sterczące ze ścian pochodnie i stojące w uchwytach świece, obaj stanęli w wielkim zadziwieniu.
– …Więc tak to pomieszkuje alchemik Sendivogius…

Zwisające ze stropu wiechcie suszonych ziół i sylwety wypchanych jaszczurów oplatały gęste pajęczyny. Z głębi szkaradnych paszcz, migoczących w świetle płomieni, wyzierały gołe czaszki z zatopionymi w oczodołach kryształami. Gdzieniegdzie powałę zdobiły też kości dziwacznych szkieletorów oraz wyprawione indywidua smoczych nietoperzy i szponiastego ptactwa. Wzdłuż ścian, bogatych w zdobne kotary, arrasy i malowidła, rozstawione były przedziwne sprzęty, służące do tajemnych praktyk królewskiego rzemiosła. Na półkach stały różnej grubości słoje z piaskowego szkła, retorty z długą wylewką, ogniotrwałe tygle, gliniaste flakony, miseczki i lejki, a obok nich różnochwilowe klepsydry i różnociężarne wagi. Z wiklinowych koszyków sterczały wieloforemne korzenie i bulwy, a pękate dzbanuszki przepełniały niezliczone rodzaje proszków o odmiennej barwie i sypkości.
– Magia magią – szepnął Walvoord, ściskając mocniej trzon wielkiego młota – a tłuczek tłuczkiem.
Tak to otrząsnąwszy się z pierwszego wrażenia, obaj ruszyli przed siebie, rozglądając się uważnie i komentując każdą nową osobliwość.
– Kudłate łby… – Kacper zbliżył się do opartego o ścianę polerowanego zwierciadła, wokół którego sterczały z muru drewniane kule pokryte włosiem. – Pewnikiem tego kłacza do plugawych praktyk używa.
– Głupiś? Przecie to fałszywe czupryny. Nie pojmujesz?
Kacper zamyślił się.
– Szlachetny Sendivogius… jest… glaca? – zaśmiał się ochryple.
– Lepiej zerknij na to – Walvoord zbliżył pochodnię do cudacznego kształtu. – Ten wieszak na amulety, widzi mi się, ze smoczych pazurów.
– Potężne było smoczysko…
– Hej. Za takiego siołami płacą.
– A te talizmany… Hm, całkiem podobnymi Helvecja Koptyjka kupczy. Takież same gwiazdy różnoboczne, zdobne na każdym ramieniu inną runą. – Kacper odgarnął wisiory, lecz ze wstrętem cofnął rękę. – A to co?
– Wygląda na Dłoń Sławy.
– Dłoń Sławy? Przecie to zwykła ususzona i zamarynowana humska ręka.
Walwoord przytaknął ruchem głowy.
1 2 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ryby na niebie
Agnieszka Makowska

16 IX 2023

Założyły kalosze i wyszły. Na mokrej ziemi leżały olchowe liście i patyki, ale nie było nawet dużych odłamanych gałęzi. Nad jeziorem snuła się mgła. Przez kałuże poczłapały na Cypel, skąd miały szerszy widok. Wtedy dopiero zobaczyły pasmo powalonego lasu.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:aszady@uw.lublin.pl'>Agnieszka ‘Achika’ Szady</a>

Eksperyment Tasalina
Łukasz Sowa

19 VIII 2023

Dużo uciechy miał Jakub. Biegał za gryzoniami jak opętany, próbując nabijać je na widły, a gawiedź radowała się, biła brawo i skandowała na jego cześć. Wdzięczny mu byłem, bo każda ubita sztuka to mniej czerni na mym imieniu. Pozostawała nadzieja, że potomstwo tychże myszek nie będzie zbyt gadatliwe, szczególnie na mój temat.

więcej »
Kolaż: <a href='mailto:voqo@redakcja.esensja.pl'>Wojciech Gołąbowski</a>

Zelotka
Leon Brand

29 VII 2023

W tym momencie słup dotarł do dna. Przez całą okolicę przetoczył się ryk konstrukcji przyjmujących na siebie falę sejsmiczną. Budynki stęknęły na elastycznych fundamentach. Gdzieś w okolicy strzelił odkształcony metal. A może pękł lód? Teraz już wszyscy na tarasie przerwali rozmowy i patrzyli w napięciu na zastygłą ścianę. Skrzywiłam się, bo nagle zabolała mnie głowa. Jakby hałas wbił mi w uszy potężnego bratnala i niemal natychmiast wyjął. Z trudem ustałam na nogach.

więcej »

Polecamy

Zobacz też

Tegoż twórcy

Trzy lata po amnezji
— Wojciech Gołąbowski

Dżin
— Ryszard Dziewulski, anonim

Pod lipą
— Ryszard Dziewulski, Ewa Dziewulska

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.