WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Autor | Barbara Konopka |
Tytuł | Lagasz. Za cenę krwi |
Opis | Magister kulturoznawstwa, specjalistka ds. marketingu i public relations, absolwentka Uniwersytetu Śląskiego. Inne publikacje: Sznur Inanny, „Esensja” 07(CIX)/2011; Sordino, „Qfant” nr 19/2013; Anakranateum w: Dziecko w domu. Antologia grozy, „Esensja”, październik 2015 (wszystko pod dawnym nazwiskiem Maturska). Publikacje naukowe: Szum informacyjny i jego rola w kształtowaniu warunków medialnych i kulturowych, „Transformacje. Pismo Interdyscyplinarne” nr 1–2(104–105)/2020; Fobia społeczna, hikikomori, kokonizm – o potrzebie odosobnienia w społeczeństwie informacyjnym, „Media – Kultura – Komunikacja Społeczna” nr 3(16)/2020. |
Gatunek | fantasy |
Lagasz. Za cenę krwiBarbara Konopka
Barbara KonopkaLagasz. Za cenę krwi• • • Mieszkańcy Urhussum poddali się już wówczas, gdy armia Hassema została zmiażdżona. Nasserheh pamiętał o tym, wyniośle wznosząc wzrok ponad głowami klęczących i przyjmując hołd. Ludzie klękali, gdy orszak ich mijał, honorując zdobywców bez nadmiernej radości, ale też bez oznak nienawiści. U stóp pałacu nadejścia nowego władcy oczekiwali urzędnicy. Wszyscy w rytualnych, oficjalnych strojach. Wojownicy wypełnili plac i otoczyli zgromadzonych. Straż przyboczna rozproszyła się, gotowa chronić króla przed najmniejszym nawet zagrożeniem. Nasserheh opuścił swój rydwan i podszedł, pozwalając urzędnikom oddać sobie pokłony. Najstarszy spośród nich wystąpił, by przemówić w imieniu zgromadzenia. Śniady, obdarzony lekko haczykowatym nosem, w odświętnych szatach podkreślających wysoką rangę. – Witamy cię, Ensi, Nasserheh. Ty, któryś został przez bogów wybrany na sprawcę ich woli na ziemi. Zwą mnie Hadnatuss i jestem na twe rozkazy, podobnie jak wszyscy tutaj zgromadzeni, jeśli takie jest twe życzenie… – Nieznaczna pauza, którą uczynił po tych słowach, wyrażała bojaźń, ale też i pokorę. – Jeśli nasz widok jest ci niemiły, powiedz tylko słowo. Nasserheh przybrał wyniosłą postawę. – Wiedzcie, żem jest tylko sługą boga Ningirsu. Zesłał mnie, abym wybudował tu jego ziemski dom. Otrzymałem moc od Enlila. Ninhursag wykarmiła mnie mlekiem potęgi. Inanna nadała mi imię i od Enkiego skradła dla mnie mądrość. I teraz Urhussum należy do boga Ningirsu. Wy, którzy mieszkacie w Urhussum, możecie służyć mu albo odejść boczną drogą. Urzędnicy padli przed nim na kolana błagając, by pozwolił im zostać. Chcieli zachować nie tyko swoje życie, lecz także dawne funkcje. Niemądrze byłoby ich odsyłać i zbyt wielu zginęło, aby śpieszył się brać na swe sumienie dodatkowe, niepotrzebne śmierci. Położył więc dłoń na czole pierwszego urzędnika w geście wyrażającym błogosławieństwo. – Przyjmuję wasze życie i wasze usługi. A jednak, gdy wypowiadał te słowa, zastanawiał się, czy już byli wśród nich zdrajcy, którzy spróbują wciągnąć go w pułapkę. Ilu z nich zepchnęłoby go ze skały, gdyby nadarzyła się ku temu okazja? Przesunął zimnym wzrokiem po twarzach, które niewiele wyrażały, nie tyle obojętnych, co doskonale opanowanych. Każdej z nich przyglądał się uważnie. Utrzymają sprawne funkcjonowanie miasta. O ile zaskarbią sobie zaufanie nowego władcy. Jeśli nie zdołają… Podejmie właściwe kroki i zrobi to bez skrupułów. – Bogowie pobłogosławili twe dłonie, abyś odtąd władał świątynią w Urhussum – podjął służalczo Hadnatuss. – Przyjmij nasze modlitwy. Pozostań zawsze zdrowy i silny, aby móc przekazywać boski głos. Nasserheh dał znak niewolnikom i wniesiono młode drzewko w wazie wotywnej. Z czcią postawiono je u stóp króla. Podlanie świętego drzewa życia było najważniejszą częścią ceremonii. Nasserheh napełnił ofiarne naczynie wodą ze świętej sadzawki i dopełnił obrzędu. – Z boskiej woli Ningirsu wznoszę topór, pręt mierniczy i sznur, ku boskiej chwale. Odebrał nowe insygnia swej władzy, a fala ludzi zgromadzonych na placu raz jeszcze opadła na kolana, gdy w oczach bogów i wszystkich zgromadzonych stał się jedynym opiekunem ziemi oraz bogactw Urhussum. • • • O świcie zwłoki poległych wojowników owinięto w całuny. W malowanych, ceramicznych dzbanach zamknięto doczesne szczątki wraz z należącymi do zmarłych cennymi przedmiotami, bronią, biżuterią, a także ofiarami z żywności. Nasserheh myślał o skulonych ciałach, o martwych głowach złożonych na poduszkach, o nieżywych dłoniach trzymających czarki, z których pili za życia. Towarzyszył obrzędom, aż ostatni rytualny dzban spoczął w grobie. Myślał o kruchości życia. Żałował, że dzielni wojownicy nie mogli zostać pochowani pod podłogami swych domostw, zgodnie ze zwyczajem. Wojna nie kierowała się ani tradycją, ani zasadami pokoju. Zmarłym było już wszystko jedno. Odeszli do Wielkiej Krainy Bez Powrotu. Przepłyną rzekę pożerającą człowieka i staną u siódmych wrót świata umarłych, u stóp lazurytowego pałacu bogini Ereszkigal. Bahtu i Isirhat przyłączyli się do niego w drodze do sali tronowej, a za nimi postępowała straż przyboczna, zacięta i czujna w wąskich, krętych pałacowych korytarzach. Dźwięk harfy dobiegł go z daleka. Nasserheh słyszał go na długo, nim wkroczył do sali, gdzie w wieczornym powietrzu drżały żałobne, smutne tony. Surowość wystroju łagodziły ocieniające wnętrze, kosztowne zasłony. Były tak ciężkie od złotej nici i pereł, że lekka bryza ledwie nimi poruszała. Ściany pokrywały reliefy – sceny dawnych wojen i wielkich triumfów, a posadzkę ułożono z białych i szarych kamieni tworzących geometryczne wzory. Bliźniacze posągi skrzydlatych byków o ludzkich głowach strzegły rzeźbionego tronu z brązu… A może strzegły kobiety siedzącej na marmurowym stopniu? Spowita czarną szatą, na kruczoczarnych włosach nosiła złotą plecionkę ozdobioną rozetkami i złotymi frędzlami, które spływały nisko na czoło, ocieniając oczy. Ale nawet przez ich zasłonę Nasserheh widział jej nieulękłe spojrzenie i usta wykrzywione pogardą. Nagle zrozumiał, kim jest harfiarka. Zwano ją Hefirhenn i mówiono o niej szeptem. Była strażniczką Hassema, jego prawą ręką. Podobno była tą, która wykonywała wyroki, kiedy nie chciał już na kogoś patrzeć. Mówiono, że ciążyło na niej przekleństwo. Podobno nie narodziła się, ale wyszła już dorosła z trzewi byka, przyzwana zaklęciami kapłanów. Dźwięki, które dobywała z harfy były słodkie jak miód, ale jej oczy mroczne jak wnętrzności nocy. Przepełnione gniewem i nienawiścią. „Po co tu czeka? Chce mi się sprzeciwić? Powstrzymać przed zajęciem tronu?” A może chciała tak jak kapłani, zachować swe miejsce. Nie musieć stąd odchodzić, wygnana na pustkowie. Nie musieć walczyć o przetrwanie. Nie, gdyby tak było, klęczałaby przed swym nowym władcą. Nie zrobiła tego. Nie wstała z podwyższenia, gdy on i jego towarzysze podeszli bliżej. Grała. I żaden z mężczyzn nie odważył się drgnąć, zdjęty lękiem, że harfa umilknie. A Nasserheh zrozumiał, że nie odeśle Hefirhenn. Pomimo nienawiści w jej oczach. Pomimo groźby. Muzyka oczarowała go i odebrała mu wolną wolę. Pragnął słuchać jej cały czas, każdego wieczoru, każdego poranka. W każdej chwili życia. • • • Jeńców wprowadzono do sali tronowej i rzucono przed nowym królem na kolana. Nasserheh ścisnął w dłoniach chłodną czarkę, niemal gniotąc miękkie srebro i spojrzał na pokonanych wrogów. Miał decydować o ich losie. Z trudem rozpoznał wśród nich Hassema. Dawny król, pobity i poraniony, w brudnym, niegodnym odzieniu, był mniej niźli cieniem dawnego siebie. Nasserheh ze smutkiem spojrzał w jego zrezygnowaną twarz, wyzbytą nadziei i, jak mu się wydawało – również woli życia. Wydął usta, nie chcąc dłużej patrzeć na pokonanego rywala; jego żałosny widok nieznośnie uzmysławiał znaczenie klęski. Przypominał, jak trudno wznieść się ponad innych i jak łatwo upaść. „Lepiej umrzeć, niźli skończyć w ten sposób”. A jednak nawet ten drobny odruch litości nie skłoniłby go do darowania mu życia. Hassem, dopóki żył, pozostawał królem, a w tym mieście mógł być tylko jeden Ensi, władca jedyny i absolutny. Litość byłaby nazbyt ryzykowna. – Szkoda, że nie umarłeś na polu walki, Hassemie. Tak byłoby znacznie lepiej. Twoja egzekucja odbędzie się jutro o wschodzie słońca. – Być może ściągnie tym na siebie gniew bogów. A jeśli żałowali Hassema? Taki jednak był los ich obu. Zwycięzca musiał udźwignąć ten ciężar. Nieprzyjemny grymas wykrzywił rysy Hassema i Nasserheh zrozumiał, że jego wróg skrycie liczył na łaskę i wygnanie. On sam wolałby umrzeć i nie zaznać poniżenia. Z ulgą przyjąłby śmierć, gdyby odebrano mu wszystko, a dzieci sprzedano w niewolę. Ale on i Hassem nie byli ulepieni z tej samej gliny. – Pożałujesz tego, co mi zrobiłeś – wysyczał Hassem. Poprzednia apatia ustąpiła miejsca nienawiści. – Nadejdzie dzień zemsty. Przekonasz się, Urhussum będzie twoim grobowcem. Nie spotka cię tutaj nic dobrego, przysięgam. Twoja krew splami to miejsce. I nie zaznasz tutaj radości czy szczęścia. Nasserheh obdarzył obalonego króla pogardliwym, drwiącym spojrzeniem. Pogróżki z jego ust niewiele znaczyły. – Zobaczymy, Hassemie. Obyś odnalazł pokój w swych ostatnich chwilach, aby wspomnienie o tobie wzburzało coś więcej niż pył i piasek. – A ty, Hefirhenn! Co tu robisz, zdradziecka żmijo? – krzyczał Hassem z rozpaczą i desperacją, gdy przyboczna straż wyprowadzała go z sali. – Przeklęta! Miałaś być tylko moja! |
@Paweł- "toksynami zwierzęcymi czy roślinnymi, działającymi albo dopiero po kilku-kilkudziesięciu minutach, czyli NIE OD RAZU - nie znali takich technlogii! - ale wyłącznie ŚMIERTELNIE…" Powiedz to wszystkim ofiarom kurary, której działanie jest praktycznie natychmiastowe, a tylko od dawki zależy, czy ofiara umrze, czy też zostanie sparaliżowana na dłuższy czas. W rejonie Środkowego Wschodu podobną rolę mógł pełnić tojad albo cis.
PS- topór jako broń sieczna? Jestem sobie to w stanie wyobrazić, ale tylko w trakcie pokazowego pojedynku. Nie bez powodu zalicza się go do broni obuchowych- zadaje rany tzw. "rąbano-szarpane" o bardzo niekształtnych brzegach, trudne do opatrzenia, często zawierające elementy uszkodzonego/rozerwanego uzbrojenia.
Niestety, F, nie masz racji.
Kurara, i to ta najzjadliwsza, działa po kilkunastu sekundach ALE WYŁĄCZNIE WSTRZYKNIĘTA w konkretnej dawce ze STRZYKAWKI wprost do głównych naczyń krwionośnych.
Człowiek UKŁUTY igłą z kurarą domięśniowo, a w opku TYLKO to mogło mieć miejsce, zaczyna to odczuwać dopiero po kilku-kilkunastu minutach.
Cis i tojad - a przeczytasz to nawet w wiki, działają głównie oraz najefektywniej po bezpośrednim SPOŻYCIU - i też DOPIERO po dłuższym czasie. Co najmniej kilkudziesięciu minutach, a nawet po paru godzinach. Sam wyciąg z cisu czy tojadu, którym posmarowano by igłę (bo nadal powtórzę - w Sumerze STRZYKAWEK jeszcze nie wynaleziono) i wkłuto ją w mięsień może najwyżej doprowadzić do lokalnego podrażnienia. Itd itp. Toksykologia piękną nauką jest.
Topór ówczesny owszem, był bronią przede wszystkim sieczną. Przypominał nieco zwyczajną dzisiejszą siekierę na długim trzonku, coś jak przerośniętą ciupagę ze znacznie szerszym ostrzem. Właśnie do zadawania CIĘĆ. Obuszek takich toporów był znacznie mniej skuteczny.
I w niczym nie zmienia to faktu, że MIECZE ówczesne, oraz SZTYLETY - wszystkie z brązu, były zdecydowaie za miękkie, by ciąć i pruć ciała niczym japońskie katany czy szable z bułatu. Zatem służyły niemal wyłącznie do zadawania PCHNIĘĆ. I nawet wówczas potrafiły się zwyczajnie wygiąć na byle skórzanej zbroi. Twardy i ostry (PRAWIE jak śedniej twardości stal) BRĄZ BERYLOWY wynaleziono dopiero ze sto lat temu.
Materiałoznawstwo, i to solidne, właśnie dlatego (obok toksykologii ;) podstawą pisania o wojnach starożytności jest!
— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.
więcej »Upubliczniasz dostęp do swoich myśli i ludzie odnajdują w tobie własne odbicie. Nie możesz kłamać, oszukiwać. Jesteś tylko tym, czym jesteś, obrany z pozorów i kurtuazyjnych zasłon, które jedynie przysłaniają twoją zwyczajność. Rzeka to widzi i podziwia. A ty podziwiasz siebie za to, że odważyłeś się pokazać komuś prawdziwe ja. Że stałeś się przez to kimś niezwykłym.
więcej »...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak
Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak
Czyta się nieźle. Ale wrażenie psują braki w researchu.
Z powodu niewielkiej zawartości fantastyki (brzytwa Lema się kłania!) zwróciłem uwagę na błędy że tak je nazwę - technologiczne.
Mezopotamia, Sumer - to mniej więcej opisany stopień rozwoju cywilizacyjnego (świadczą o tym także nazwy bóstw).
Otóż wtedy w uzbrojeniu królował brąz. Dość prymitywny jeszcze brąz, czyli brąz stosunkowo MIĘKKI.
Podstawowym uzbrojeniem wojowników na rydwanach była więc broń kłująca - czyli dzidy/ oszczepy oraz sieczna - ale nie miecze, tylko topory. A do tego łuki. Miecze z brązu były głównie uzbrojeniem pieszych falang - i służyły do dźgania przeciwnika, czyli robienia w nim głębokich dziur, a nie masywnych cięć opisanych przez Autorkę. Tego typu cięcia "rozpruwające ciało od pachwinny po udo" były takimi mieczami czy sztyletami (także używanymi do DŻGANIA a nie cięć - po prostu absolutnie niemożliwe - to stało się dopiero możliwe po upowszechnieniu się wysokogatunkowej stali, czyli dopiero za czasów BARDZO późnego cesarstwa rzymskiego.
I druga sprawa - te "strzałki ze środkieem obezwładniającym". NIE BYŁO TAKIEJ OPCJI w owej epoce histpryczno-technologicznej. Ówczesne strzałki nie mogły wyglądać jak strzykawki - bo ich wówczas nie znano. Zatem jeśli nawet były czymś zatrute, to nie opioidami, czy syntetykami, a najwyżej toksynami zwierzęcymi czy roślinnymi, działającymi albo dopiero po kilku-kilkudziesięciu minutach, czyli NIE OD RAZU - nie znali takich technlogii! - ale wyłącznie ŚMIERTELNIE, albo przewlekle, ale dopiero po dłuższym czasie (godziny, dni, tygodnie).
Powtórzę - czyta się nieźle, ale przez te technologiczne solidne anachronizmy, z miejsca włącza się kryterium niewiary. Szkoda.