Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 19 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Barbara Konopka
‹Lagasz. Za cenę krwi›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorBarbara Konopka
TytułLagasz. Za cenę krwi
OpisMagister kulturoznawstwa, specjalistka ds. marketingu i public relations, absolwentka Uniwersytetu Śląskiego. Inne publikacje: Sznur Inanny, „Esensja” 07(CIX)/2011; Sordino, „Qfant” nr 19/2013; Anakranateum w: Dziecko w domu. Antologia grozy, „Esensja”, październik 2015 (wszystko pod dawnym nazwiskiem Maturska). Publikacje naukowe: Szum informacyjny i jego rola w kształtowaniu warunków medialnych i kulturowych, „Transformacje. Pismo Interdyscyplinarne” nr 1–2(104–105)/2020; Fobia społeczna, hikikomori, kokonizm – o potrzebie odosobnienia w społeczeństwie informacyjnym, „Media – Kultura – Komunikacja Społeczna” nr 3(16)/2020.
Gatunekfantasy

Lagasz. Za cenę krwi

Barbara Konopka
1 2 3 10 »
Hegal poszedł za radą Hassema, gdy odkrył w swym łożu jadowitego skorpiona. Poskromił pierwszy odruch lęku i odrazy. Potraktował to zdarzenie jak naturalną kolej losu, nieuchronność, która musiała się wydarzyć.

Barbara Konopka

Lagasz. Za cenę krwi

Hegal poszedł za radą Hassema, gdy odkrył w swym łożu jadowitego skorpiona. Poskromił pierwszy odruch lęku i odrazy. Potraktował to zdarzenie jak naturalną kolej losu, nieuchronność, która musiała się wydarzyć.

Barbara Konopka
‹Lagasz. Za cenę krwi›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorBarbara Konopka
TytułLagasz. Za cenę krwi
OpisMagister kulturoznawstwa, specjalistka ds. marketingu i public relations, absolwentka Uniwersytetu Śląskiego. Inne publikacje: Sznur Inanny, „Esensja” 07(CIX)/2011; Sordino, „Qfant” nr 19/2013; Anakranateum w: Dziecko w domu. Antologia grozy, „Esensja”, październik 2015 (wszystko pod dawnym nazwiskiem Maturska). Publikacje naukowe: Szum informacyjny i jego rola w kształtowaniu warunków medialnych i kulturowych, „Transformacje. Pismo Interdyscyplinarne” nr 1–2(104–105)/2020; Fobia społeczna, hikikomori, kokonizm – o potrzebie odosobnienia w społeczeństwie informacyjnym, „Media – Kultura – Komunikacja Społeczna” nr 3(16)/2020.
Gatunekfantasy
Rydwany i oszczepnicy rozbili w pył pierwszą linię obrońców. Wśród tętentu galopujących koni i szczęku oręża krzyki umierających były jak budzący trwogę śpiew. Nasserheh, widząc rodzące się zwycięstwo, zaryczał triumfalnie. Sparował ciosy przeciwnika, kopnął w brzuch, a gdy tamten upadł w piach, ciął przez krtań. Krew rozbryzła, plamiąc mu tunikę i rękę. Ramię, aż po łokieć w posoce, miał już lepkie i cuchnące, twarz brudną od pyłu i juchy. Rąbał mieczem, próbując przebić się przez gardę kolejnego wroga. Jak długo trwały walki? Ile stoczył pojedynków? Stracił już rachubę. Słońce prażyło niemiłosiernie, odbierając jasność myślenia. Porywisty wiatr nawiewał tumany brunatnego pyłu, drażniąc oczy Nasserheha. Zmęczenie stępiło mu refleks, a ruchy stawały się niebezpiecznie ociężałe.
Klinga niemal musnęła skroń, prawie poczuł jej zimne, ostre ukąszenie na czaszce. Umknął wślizgiem w dół, kalecząc kolana o kamienie i żwir. Na oślep ciął sztyletem rozcinając ciało od pachwiny przez udo. Przeciwnik zawył i próbował go dosięgnąć, ale Nasserheh przetoczył się w bok i zerwał na nogi. Miecz zahaczył o tors wroga i, gdy ten zgiął się w pół, Nasserheh uderzył po raz ostatni.
Przepowiedziano, że na polu bitwy nikt mu się nie oprze, nikt nie dorówna. Wierzył w to, ufał, że modły kapłanów zapewnią mu zwycięstwo. Zaplanował każdy możliwy szczegół ataku, ale gdy się zaczęło, gdy zmieszał się z walczącymi, zapanował chaos. Ogarnęło go zwątpienie, a komendy, które wykrzykiwał, ginęły w zgiełku.
Dowodząc z miejsca przeznaczonego dla króla, poniósłby nieuchronną klęskę. Tak przepowiedziano. Tak objawił mu Ningirsu. Bóg rozkazał mu podbić Urhussum, zniszczyć świątynię. Aby wygnać obcego boga z Urhussum, Ensinasserheh miał zaryzykować życie, walcząc wśród piechurów. Odwagą zaskarbi sobie boskie łaski i zwycięży – taki los był nieuchronny.
Wojsko ruszyło, a on szedł na jego czele jak nieustraszony lew. Śmierć nie mogła go dotknąć. Wszyscy przyboczni otrzymali rozkazy i wiedzieli co robić, zaufał ich lojalności i umiejętnościom, ale aż do ostatniego momentu, gdy rydwany rozbiły linie obrońców, wątpił w swe szczęście i powodzenie. Z niedowierzaniem patrzył, jak szeregi wroga zamieniają się w bezwładną, ogarniętą chaosem masę. Jego jeźdźcy sfrunęli niczym orły, okrążając nieprzyjaciela i miażdżąc go z prawej flanki.
Zgromadził wokół siebie najlepszych, a oni walczyli u jego boku. Byli niczym lwy polujące na antylopy. Szybcy, niestrudzeni, niepokonani. Pomimo pragnienia i żaru słońca, pomimo słonego potu spływającego do oczu, żłobiącego bruzdy w warstwach kurzu i krwi. Wycinali wokół siebie ocean przestrzeni. Martwe ciała znaczyły szlak, którym przeszli.
„Hassem straci dziś tron”. Powtarzał to sobie niczym modlitwę, skupiając się na walce. „Mój największy wróg i rywal”.
Każde zderzenie kling Nasserheh odczuwał w nadgarstku, przedramieniu i barku. Pomimo wyczerpania, zdwajał wysiłki. Sforsowane mięśnie drżały. Zwiększył dystans, by nowy przeciwnik wytracił impet. Operowanie klingą stawało się tak trudne jak władanie bryłą marmuru, a mimo to podejmował ten trud z rosnącym uczuciem ekscytacji. Krew buzowała mu w skroniach. Kolory wysycały się, coraz bardziej jaskrawe, ostre jak kontrast między bielą tuniki a plamami krwi na bawełnie. Otoczony zgiełkiem bitwy czuł uniesienie tak silne, jak jeszcze nigdy w całym swoim życiu.
Kopnął w wewnętrzną stronę stopy wroga. Tamten zachwiał się, ale nie stracił równowagi. Wymiana ciosów nie ustała. Żarliwie próbowali okaleczyć się nawzajem. Na głowę, na tors, pchnięcie. Ataki niczym w zwierciadle, sparowane. Zejście, kontratak. Nasserheh kopnął przeciwnika w udo. Wróg znów się odsłoni, może nawet za chwilę, a wtedy kopnie znów i ponownie. Kropla drąży skałę. Agresywna wymiana ciosów i cięć prawie pozbawiła go tchu.
Ignorując tępy ból w nadgarstku zszedł w lewo, uchodząc spod ostrza. Wszedł kolejnym kopnięciem w udo wroga. Za uderzeniem poszedł miecz wycelowany w głowę, ale tamten był wytrawnym szermierzem. Wybieg się nie udał i Nasserheh musiał się wycofać. Zwiększył dystans, uciekając przed zaciętym gradem ciosów. Pulsowanie w nadgarstku stało się nie do zniesienia.
Oponent uśmiechnął się, jakby poczuł na języku smak zwycięstwa. Nasserheh nadal oddychał ciężko, próbując odzyskać czucie w ręce, gdy przeciwnik przypuścił wściekły atak.
Trzy pierwsze uderzenia Ensi sparował, choć były szybkie, zaciekłe i precyzyjne. Czwarte okazało się tak druzgocące, że wytrąciło mu miecz. Czując na plecach tchnienie śmierci król uskoczył. Zszedł z linii ataku i błyskawicznie, desperacko wrócił z miażdżącym kopnięciem. Cios ześlizgnął się. Zdało mu się, że ledwie musnął kolano wroga, a jednak starczyło, by ściąć tamtego z nóg. Sięgał po miecz, gdy poczuł ból przeszywający bok. Pociemniało mu przed oczami.
Bardziej rzucił mieczem niż pchnął przeciwnika. Ze zdumieniem zdał sobie sprawę, że łaska bogów towarzyszyła mu nawet teraz. Ostrze utkwiło między lśniącymi łuskami lekkiej kolczugi, raniąc serce. Szale przeznaczenia chyliły się na jego korzyść. Bogowie chronili jego działania – ta świadomość obdarzyłaby go poczuciem mocy, gdyby nie musiał walczyć ze słabością własnego ciała. Zachwiał się i niemal upadł. Przedśmiertny cios wroga prawie go zabił. Nasserheh w duchu dziękował bogom za opiekę. Był im bezgranicznie wdzięczny pomimo bólu, który wykrzywiał mu twarz.
Zrobiło mu się niedobrze z gorąca. Ale mimo to z satysfakcją patrzył, jak dogasa bitwa. Otaczali go już tylko pobratymcy. Ostatni przeciwnicy ginęli otoczeni lub rzucali broń, poddając się i błagając o litość. Ten dzień należał do niego. Spojrzał w słońce, mrużąc oczy. Wojownicy uderzali włóczniami o tarcze. Nasserheh z nieludzkim wysiłkiem uniósł brunatną od krwi, obolałą rękę i wzniósł pełen triumfu ryk. Głosy wojowników wtórowały mu, aż potężny krzyk obrócił się w wojenną pieśń pełną ulgi i euforii z jego imieniem skandowanym niczym zaklęcie albo modlitwa. Sycił się tą wojenną arią. Pozwalał, by wygrana przeniknęła ciało tak, jak wino przenika krew, oszałamiając aż do błogiego zawrotu głowy. Wsparł się na ramieniu Isirhata, najwierniejszego przybocznego, na przemian śmiejąc cicho i jęcząc z bólu, o jaki przyprawiał go każdy ruch. Spojrzał na miasto, na błękitną wstęgę rzeki i palmy, na potężne mury zigguratu przecięte schodami i rampami. Lśniące ściany przepięknego pałacu kusiły niczym ramiona kochanki, czekały tylko na niego.
W otoczeniu wojowników opuścił pobojowisko. Ledwie trzymał się na nogach. Chwilami widział podwójnie i miał wrażenie, że lada moment osunie się na ziemię, ale zmuszał się, by nie okazać słabości i iść prosto.
W końcu mógł zająć należne mu miejsce w złoconym rydwanie. Opróżnił pół bukłaka wody, cudownej, życiodajnej wody, z tęsknotą myśląc już tylko o cieniu swego namiotu i uldze jaką przyniosą ręce uzdrowicieli.
Bahtu przemknął obok, wznosząc wspaniały sztandar.
Nesserheh odprowadził go wzrokiem, nie mogąc powstrzymać bezmiernej radości i ulgi. Zmówił dziękczynną modlitwę do Ningirsu.
Naprawdę zwyciężyli.
• • •
Słońce oblewało złotem wody Eufratu. Nasserheh w cieniu baldachimu patrzył na kanał Iturungal i zielone ogrody wznoszące się nad wodą. Powiódł wzrokiem po bogatych polach. Pożary już dogasały, ale gęsty, gryzący dym spowijał kamienistą równinę i drogę prowadzącą do Urhussum. W powietrzu unosiła się gryząca woń spalenizny i śmierci. Widok sępów jeszcze długo nie pozwoli, by krajobraz był idylliczny. Krzywiąc usta musnął opatrunki na przebitym boku. Rana była głęboka, ale nie tak poważna jak z początku sądzono. Ważne organy były nienaruszone i, jeśli bogowie będą łaskawi, szybko dojdzie do siebie.
Opróżnił czarkę gorącego wywaru i, gdy gorzki, piekący smak spłynął w głąb gardła, poczuł wzmacniającą moc rozlewającą się wewnątrz ciała. Musiał być silny, gdyż nim dzień dobiegnie końca, będzie musiał wypełnić wiele obowiązków.
Niewolnica odebrała naczynie, inna uklękła i szybkimi, sprawnymi ruchami splotła mu brodę, następnie podała szatę zdobną w tradycyjny, liściasty wzór. Włożył ceremonialne odzienie, czując jak wywar zaczyna działać. Ból wciąż odzywał się przy każdym ruchu, ale powoli ustępował, stawał się odleglejszy i coraz mniej dokuczliwy. Nasserheh odmówił pasterskiej czapki i zamiast niej sięgnął po diadem. Wsunął ciężką obręcz na zaczesane włosy. Dziś nie był pasterzem swych owiec, opiekunem bezbronnych. Dziś musiał się wcielić w rolę zdobywcy, pogromcy, króla-wojownika, którego należy się bać.
Wsuwając na nadgarstki bransolety pokryte zaklęciami i inkrustowane szlachetnymi kamieniami, opuścił dające cień schronienie baldachimu i przyjął lejce rydwanu. Cały orszak ruszył w stronę zdobytego miasta.
1 2 3 10 »

Komentarze

11 VII 2022   13:11:11

Czyta się nieźle. Ale wrażenie psują braki w researchu.
Z powodu niewielkiej zawartości fantastyki (brzytwa Lema się kłania!) zwróciłem uwagę na błędy że tak je nazwę - technologiczne.
Mezopotamia, Sumer - to mniej więcej opisany stopień rozwoju cywilizacyjnego (świadczą o tym także nazwy bóstw).
Otóż wtedy w uzbrojeniu królował brąz. Dość prymitywny jeszcze brąz, czyli brąz stosunkowo MIĘKKI.
Podstawowym uzbrojeniem wojowników na rydwanach była więc broń kłująca - czyli dzidy/ oszczepy oraz sieczna - ale nie miecze, tylko topory. A do tego łuki. Miecze z brązu były głównie uzbrojeniem pieszych falang - i służyły do dźgania przeciwnika, czyli robienia w nim głębokich dziur, a nie masywnych cięć opisanych przez Autorkę. Tego typu cięcia "rozpruwające ciało od pachwinny po udo" były takimi mieczami czy sztyletami (także używanymi do DŻGANIA a nie cięć - po prostu absolutnie niemożliwe - to stało się dopiero możliwe po upowszechnieniu się wysokogatunkowej stali, czyli dopiero za czasów BARDZO późnego cesarstwa rzymskiego.
I druga sprawa - te "strzałki ze środkieem obezwładniającym". NIE BYŁO TAKIEJ OPCJI w owej epoce histpryczno-technologicznej. Ówczesne strzałki nie mogły wyglądać jak strzykawki - bo ich wówczas nie znano. Zatem jeśli nawet były czymś zatrute, to nie opioidami, czy syntetykami, a najwyżej toksynami zwierzęcymi czy roślinnymi, działającymi albo dopiero po kilku-kilkudziesięciu minutach, czyli NIE OD RAZU - nie znali takich technlogii! - ale wyłącznie ŚMIERTELNIE, albo przewlekle, ale dopiero po dłuższym czasie (godziny, dni, tygodnie).
Powtórzę - czyta się nieźle, ale przez te technologiczne solidne anachronizmy, z miejsca włącza się kryterium niewiary. Szkoda.

25 VII 2022   17:42:40

@Paweł- "toksynami zwierzęcymi czy roślinnymi, działającymi albo dopiero po kilku-kilkudziesięciu minutach, czyli NIE OD RAZU - nie znali takich technlogii! - ale wyłącznie ŚMIERTELNIE…" Powiedz to wszystkim ofiarom kurary, której działanie jest praktycznie natychmiastowe, a tylko od dawki zależy, czy ofiara umrze, czy też zostanie sparaliżowana na dłuższy czas. W rejonie Środkowego Wschodu podobną rolę mógł pełnić tojad albo cis.
PS- topór jako broń sieczna? Jestem sobie to w stanie wyobrazić, ale tylko w trakcie pokazowego pojedynku. Nie bez powodu zalicza się go do broni obuchowych- zadaje rany tzw. "rąbano-szarpane" o bardzo niekształtnych brzegach, trudne do opatrzenia, często zawierające elementy uszkodzonego/rozerwanego uzbrojenia.

24 VIII 2022   15:06:06

Niestety, F, nie masz racji.
Kurara, i to ta najzjadliwsza, działa po kilkunastu sekundach ALE WYŁĄCZNIE WSTRZYKNIĘTA w konkretnej dawce ze STRZYKAWKI wprost do głównych naczyń krwionośnych.
Człowiek UKŁUTY igłą z kurarą domięśniowo, a w opku TYLKO to mogło mieć miejsce, zaczyna to odczuwać dopiero po kilku-kilkunastu minutach.
Cis i tojad - a przeczytasz to nawet w wiki, działają głównie oraz najefektywniej po bezpośrednim SPOŻYCIU - i też DOPIERO po dłuższym czasie. Co najmniej kilkudziesięciu minutach, a nawet po paru godzinach. Sam wyciąg z cisu czy tojadu, którym posmarowano by igłę (bo nadal powtórzę - w Sumerze STRZYKAWEK jeszcze nie wynaleziono) i wkłuto ją w mięsień może najwyżej doprowadzić do lokalnego podrażnienia. Itd itp. Toksykologia piękną nauką jest.
Topór ówczesny owszem, był bronią przede wszystkim sieczną. Przypominał nieco zwyczajną dzisiejszą siekierę na długim trzonku, coś jak przerośniętą ciupagę ze znacznie szerszym ostrzem. Właśnie do zadawania CIĘĆ. Obuszek takich toporów był znacznie mniej skuteczny.
I w niczym nie zmienia to faktu, że MIECZE ówczesne, oraz SZTYLETY - wszystkie z brązu, były zdecydowaie za miękkie, by ciąć i pruć ciała niczym japońskie katany czy szable z bułatu. Zatem służyły niemal wyłącznie do zadawania PCHNIĘĆ. I nawet wówczas potrafiły się zwyczajnie wygiąć na byle skórzanej zbroi. Twardy i ostry (PRAWIE jak śedniej twardości stal) BRĄZ BERYLOWY wynaleziono dopiero ze sto lat temu.
Materiałoznawstwo, i to solidne, właśnie dlatego (obok toksykologii ;) podstawą pisania o wojnach starożytności jest!

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »
Ilustracja: Małgorzata Myśliborska

Pająki
Jan Myśliborski

14 I 2024

Było już prawie zupełnie ciemno. Kiedy zatrzaskiwał ciężkie skrzydło bramy, wydało mu się, że po drugiej stronie drogi dostrzegł zarys sylwetki stojącego pod drzewem człowieka. Mimo wszystko poczuł coś w rodzaju ulgi, gdy już przekręcił klucz.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Kształt duszy
Tomasz Jarząb

16 XII 2023

Upubliczniasz dostęp do swoich myśli i ludzie odnajdują w tobie własne odbicie. Nie możesz kłamać, oszukiwać. Jesteś tylko tym, czym jesteś, obrany z pozorów i kurtuazyjnych zasłon, które jedynie przysłaniają twoją zwyczajność. Rzeka to widzi i podziwia. A ty podziwiasz siebie za to, że odważyłeś się pokazać komuś prawdziwe ja. Że stałeś się przez to kimś niezwykłym.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.