WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Autor | Adrianna Filimonowicz |
Tytuł | Bezsilność olbrzyma |
Opis | Urodzona w 1990 r. Ścisły umysł zakochany w tworzeniu opowieści. Autorka opowiadań i powieści „Taniec gór żywych”, wydanej nakładem wydawnictwa Genius Creations w 2022 r. Lubi błądzić między fantastyką, realizmem magicznym a obyczajem. Żyje w Warszawie, ale serce zostawiła gdzieś na Orlej Perci. Kocha taniec w jego najróżniejszych odsłonach – od flamenco po rock’n’rolla – prowadzi sesje RPG i próbuje swoich sił we wspinaczce. |
Gatunek | fantasy |
Bezsilność olbrzymaAdrianna FilimonowiczBezsilność olbrzymaUrwał. Sokoli krzyk zmienił się w charkot. W błysku pioruna ujrzałem, jak woj osuwa się na ziemię. Obok stała kobieta, z nagimi dłońmi zaciśniętymi w pięści i splątanymi włosami przesłaniającymi twarz. Burza jakby przycichła, zamruczała z niesmakiem i nagle pojąłem, że to ta bezbronna, chuda istota zabiła Irda. Moi pobratymcy już gnali ku niej. Chciałem biec za nimi, ale gdy zrobiłem krok, nogi się pode mną ugięły. Zatoczyłem się niebezpiecznie, wciąż przecież tkwiąc na skraju kotła i upadłem między kamienie. Nie czułem nawet bólu, tylko obezwładniające mrowienie i bezsilność. W głębi walka zaogniła się jeszcze. Nie chodziło w niej już tylko o przetrwanie. Na szali był szacunek Tyyine. Chmury przycichły, ale co i raz rozjarzały się blaskiem. Wyglądało to, jakby duchy przemykały wśród nich, ciągnąc za sobą wstęgi ognia. Szaleńcza determinacja kobiety natchnęła intruzów do walki. I choć jej wynik mógł być tylko jeden, czułem, że moi pobratymcy potrzebują Olbrzyma z Sahanu. Właśnie teraz dar duchów powinien pokazać swoją wartość. Pomagając sobie rękami uklęknąłem i nagle nad uchem usłyszałem pełen goryczy głos: – Słaby i ślepy… Jak mogliśmy się ciebie bać? To była kobieta, która zabiła Irda. Jakimś cudem wymknęła się z chaosu walki i stała tuż obok mnie. Może wciąż bez broni, może z nożem w ręku. Tego nie wiedziałem, bo, miała rację, byłem ślepy. Czy też raczej, półślepy. Żyjący tak, jakbym ciągle patrzył przez szczelinę wydrążoną w ścianie jaskini. – Krzycz głośno. Przekrzycz tę wodę, która zabiera moich pobratymców – syknęła. – Niech wiedzą, że umierasz. Kamienie zachrzęściły pod jej stopami. Puściłem tarczę, obie dłonie zacisnąwszy na stylisku nadziaka. Zamachnąłem się, targnąłem całym ciałem, próbując zmusić te przerośnięte, pozbawione sił mięśnie do wysiłku… Zdołałem się poderwać na nogi. Przez jedno mgnienie, z poczuciem tryumfu, górowałem nad obcą. Burza pozwoliła mi ją zobaczyć. Drobną, obdartą, z szaleństwem w oczach. I szybką jak ryś. Potężny obuch minął ją o włos i pociągnął mnie za sobą, za skalny próg, między potrzaskane wiatrem i mrozem skały. Burza uderzyła w ciężki śmiech grzmotów. • • • Żleb, którym spadłem, kończył się szeroką półką. Za nią ziała przepaść. Gdyby nie śnieżna zaspa – pamiątka zimowych lawin, której nie pochłonęły wiosenne deszcze – przepadłbym gdzieś w dole, roztrzaskany na piarżysku. Skały zdarły mi koszulę, wyrwały nadziak, ale oszczędziły życie. I choć powinienem być im wdzięczny, czułem się podwójnie upokorzony. Niezdolny wesprzeć żywych, a przy tym zbyt mało wart, by dołączyć do umarłych. Tej nocy przekonałem się, że Olbrzym z Sahanu to jeden wielki żart. Złośliwość Tyyine. Przycisnąłem czoło do śniegu i poczułem pieczenie. Ból powoli rozdzierał mgłę oszołomienia. Przyniósł też odgłos kroków. Wiedziałem, że to ona. Szła niepewnie, ślizgała się na skałach, stalowy obuch mojego nadziaka, który musiała znaleźć w żlebie, co i raz dzwonił o kamienie. Zatrzymała się i burza postanowiła oświetlić jej to nędzne widowisko, którym byłem. – Dokończ. Tyyine zostawiły mnie tobie w nagrodę – powiedziałem. Milczała przez chwilę. Kryły ją ciemności, mogłem więc tylko zgadywać, kiedy spadnie cios. Zamiast niego padły słowa: – Nie zasłużyłam na nagrodę. Gnij tu. Nie mam czasu, by drwić razem z duchami. – Pokonałaś mnie. Darów Tyyine nie należy odrzucać. – Tyyine same cię pokonały. Nas wszystkich pokonały. Wystawiły na pośmiewisko. Ciebie najbardziej, ale ty wrócisz do swego gniazda, do swoich pobratymców. Oddacie zabitych przepaściom i będziecie pili palinkę. Mi tylko pozostaje sprawić, byście mieli ich do pożegnania jak najwięcej. Jej głos wibrował. To załamywał się i drżał, to nabierał dźwięczności naostrzonej stali. Ruszyła w górę. Wciąż dźwigała nadziak, bo choć nie mógł jej się przydać w walce, był dowodem zwycięstwa. Jedynego, które miało być jej dane. – Tam już niczego nie odwrócisz – zawołałem, wiedziony nagłym porywem. – Tylko zginiesz. – I tak zginę. Wiedziałem, że ma rację. Walka, jaskinie, samotna tułaczka po zdradliwych zboczach Tyyine… To wszystko dla obcej oznaczało śmierć. Tylko że ja się na tę śmierć nie zgadzałem! Udowodniła jak silna jest. Ośmieszyła mnie, którego duchy oszczędziły, a sama miała przepaść? Jeśli miałem zachować resztki honoru, może nawet sam sens istnienia, musiałem ją ocalić. – Przetrwasz, jeśli pójdziesz ze mną! – zawołałem, a ona się zatrzymała. – Dokąd? W ramiona twoich pobratymców? – Nie. Znam dobrze Sokole Turnie. Wiem, gdzie można się skryć. Jeśli pomożesz mi iść… Parsknęła głośnym śmiechem. – Próbujesz odpłacić mi łaską za łaskę?! Udław się nią! Nie potrzebowałem odpowiadać. Ponad nami szum ulewy mocował się z gęstą ciszą. Z kotła nie dochodziły już wrzaski i lamenty walczących. – Daj mi nadziak, muszę się na czymś oprzeć – powiedziałem po chwili. – Nie idę z tobą. – Przecież nie przyszłaś tu umrzeć. – Oni też nie! – zawyła. Broń upadła z hałasem i zsunęła się ku mnie po kamieniach. Sięgnąłem powoli po stylisko, dźwignąłem się na kolana. Wybity bark prawej ręki szarpał bólem, na drugiej jednak byłem w stanie się podeprzeć. – Dla nich już za późno. Chodź, pomóż mi. Wiedziałem, że mnie usłucha. Przecież tam, w kotle, podobna rozpacz przywiodła ją do determinacji. Teraz też musiała. – Dla nich już za późno… Z góry dobiegł nas łoskot trącanych w szybkim marszu kamieni. • • • Schroniliśmy się w jaskini o lekko pochyłym dnie, zakończonej osuwiskiem. Za dnia przez wąskie szczeliny wysoko w sklepieniu wpadały promienie słońca, teraz tylko deszcz. Woda przez wieki wyżłobiła sobie wzdłuż ściany koryto, zdobne w wykwity nacieków, grzybów i sopli. Pierwszą noc spędziliśmy na walce z zimnem. Zdołaliśmy rozpalić niewielki ogień, poświęciwszy na to drzewca strzał, które kobieta miała ze sobą, ale wciąż balansując na skraju wychłodzenia nie mogliśmy pozwolić sobie na sen. Podzieliliśmy się palinką, której bukłak dała mi przed wymarszem matka i tak trwaliśmy. Milczeliśmy. Rankiem, gdy ulewa ustała, kobieta zostawiła mnie na kilka godzin. Wróciła z naręczem kosodrzewiny i truchłem młodego świstaka. Rzuciła mi to wszystko do stóp i warknęła: – Rozpal ogień i opraw go. Ja wrócę z wodą. – Przecież mamy wodę. – Wskazałem na ciurkający wzdłuż ściany strumyk. Spojrzała na mnie, marszcząc czoło. – Źródła w jaskiniach należą do duchów. Milczałem przez chwilę. Jej wiedza o tradycjach Tyyine zdumiała mnie i teraz przypomniałem sobie, że już nie pierwszy raz. Wspomniała przecież o powierzeniu zmarłych przepaściom. – Nie to źródło – odparłem powoli. – Wydrążyli je ludzie równin, by służyło kopalni. Duchy nie roszczą sobie do niego praw. Odetchnęła i podeszła do ściany. Zanurzyła palce w wodzie i oblizała je. – W porządku. W takim razie podzielimy się pracą. Wiem, że plemię cię czciło, ale ja nie zamierzam. Nawet nie wiedziała, jaką ulgę poczułem, słysząc te słowa. Wyjąłem skrytą przy piersi hubkę, nastrugałem drzazg i zacząłem rozpalać ogień. Ona sięgnęła po świstaka. – Usiądziesz naprzeciw? – spytałem. – Nie widzę zbyt dobrze po bokach. Zwłaszcza w półmroku. Nie poruszyła się. – Jeśli cię to uspokoi, ja też cię nie widzę. Nie mam ochoty patrzeć na nikogo z was. – Dobrze. Powiedz w takim razie… • • • Nazywała się Draide. Tyle się o niej dowiedziałem, a i to nie wtedy, pierwszego dnia. Nie chciała mówić, skąd przyszli ani kim była w swoim plemieniu. Gdy dopytywałem, wskazywała ręką gdzieś w kierunku Burzowego Wału i mówiła: „z trzewi gór”. Kłamała. Cokolwiek żyło wśród wiecznych mgieł, nie mogło być tak bardzo nam podobne. Może była widzącą swego ludu? Sprowadziła go tutaj wiedziona złudzeniem? Na pewno czuła się odpowiedzialna za jego zgubę. Powtarzała: „gdybyśmy czujniej słuchali bicia serca Tyyine”, „gdyby nie strawił nas strach przed ogniem”. Nie wiedziałem, o czym mówi, ale też nie próbowałem dociekać. Zwłaszcza, że teraz wreszcie byłem Edhenem. Nie Olbrzymem z Sahanu, darem dla plemienia, wcieleniem dawnych ludów Tyyine… Nie. Edhenem. Tym razem to ktoś inny był uosobieniem siły. Draide polowała, szukała roślin, opału, penetrowała porzucone przez pastuchów jesienią szałasy. Jeśli w tym pomagałem, to tylko radą. Sam dbałem o porządek i pilnowałem, by miała czym się nasycić po powrocie. Byłem szczęśliwy. Pierwszy raz od lat nie czułem strachu, że zawiodę. Wciąż ledwo mogłem chodzić, nogi mi puchły, ręce szybko grabiały, ale wiedziałem, że następnego dnia podołam obowiązkom. W przypływie dobrego humoru naostrzyłem nawet nóż i niebaczny na drętwotę palców, wziąłem się do golenia. |
— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.
więcej »Upubliczniasz dostęp do swoich myśli i ludzie odnajdują w tobie własne odbicie. Nie możesz kłamać, oszukiwać. Jesteś tylko tym, czym jesteś, obrany z pozorów i kurtuazyjnych zasłon, które jedynie przysłaniają twoją zwyczajność. Rzeka to widzi i podziwia. A ty podziwiasz siebie za to, że odważyłeś się pokazać komuś prawdziwe ja. Że stałeś się przez to kimś niezwykłym.
więcej »...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak
Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak
W oczach gwiazd
— Adrianna Filimonowicz
Demony Witkacego
— Adrianna Filimonowicz
Opar absurdu
— Adrianna Filimonowicz
Strach przed deszczem
— Adrianna Filimonowicz