WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Autor | Adrianna Filimonowicz |
Tytuł | Bezsilność olbrzyma |
Opis | Urodzona w 1990 r. Ścisły umysł zakochany w tworzeniu opowieści. Autorka opowiadań i powieści „Taniec gór żywych”, wydanej nakładem wydawnictwa Genius Creations w 2022 r. Lubi błądzić między fantastyką, realizmem magicznym a obyczajem. Żyje w Warszawie, ale serce zostawiła gdzieś na Orlej Perci. Kocha taniec w jego najróżniejszych odsłonach – od flamenco po rock’n’rolla – prowadzi sesje RPG i próbuje swoich sił we wspinaczce. |
Gatunek | fantasy |
Bezsilność olbrzymaAdrianna FilimonowiczBezsilność olbrzyma– Siły? Mahgarze, przy mnie jesteś siłaczem. Nie mogę się podźwignąć na własne nogi. Może to kara, może nie. Tego nie zgadnę. Wiem natomiast, że to nie pierwszy objaw słabości. – Przełknąłem ślinę. – Moje ciało mnie przytłacza. Samo ginie pod swoim ciężarem. Dłonie mam coraz mniej sprawne, chwyt słabszy i słabszy. Widzę mniej niż inni. Im większy się staję, tym trudniej mi się poruszać. Jeśli gdzieś piętrzą się złe znaki, to tu, pod moją skórą. Od blisko dwóch dekad. Nie jestem darem. Może próbą, nie wiem. Na pewno nie potęgą. Na pewno nie odebrano mi tej potęgi teraz. Twarz Mahgara zmieniła się. Wybałuszył oczy, usta ściągnął w wąską kreskę. Myślał, oddychając ciężko. – Czyli cały ten czas nas zwodziłeś? – Bałem się was zawieść. Miałem być postrachem, byłem. Miałem być wielki, stawałem się większy każdego dnia. Miałem walczyć, walczyłem. Wiedziałem, że wielu na mnie polega. Robiłem wszystko, byle podołać. Zresztą, kiedyś wierzyłem, że jestem darem. Teraz już nie. Teraz wiem, że jestem po prostu człowiekiem dotkniętym kaprysem Tyyine. – Jesteś pewien?! – spytał gwałtownie. – Jestem. Poderwał się na równe nogi. Jego wyłupiaste oczy błyszczały szaleńczo. – Przysięgnij! Niech Tyyine usłyszą, kim dla nich jesteś. – Nikim… Znaczy… Człowiekiem… Przysięgam. Wciąż ciężko dysząc, począł mnie obchodzić. Za plecami usłyszałem ciche: – Człowiekiem, który podeptał tradycje i urósł w pychę. Wzdrygnąłem się. Bez większych nadziei przysunąłem dłoń ku rękojeści noża. Nawet gdybym był w stanie poderwać się na nogi, zgięty w pół pod niskim poszyciem jurty, nie miałbym szans ze starym wojownikiem. Jak zwykle byłem za wielki, niedopasowany, inny. Warty tyle, ile wiary we mnie wlano. A Mahgar właśnie tej wiary się wyzbył. – Powiedziałem ci wszystko. Pozwól mi żyć jak zwykłemu człowiekowi. Jak starcowi. Choć jestem młody, wiele dla gniazda zrobiłem. Pozwól mi skręcać liny wraz z kobietami i przebierać zioła. – Byś szeptał znad mis rozkazy? Byś plątał losy gniazda? Prowadził nas ku świętokradztwu? Każdy wojownik pozna dźwięk dobywanego z pochwy miecza. Większość w odpowiedzi nań rzuci się do walki. Ja czekałem. – Zbyt urosłeś w oczach plemienia, Olbrzymie z Sahanu… – Zbyt się boisz o władzę, której nikt zabrać ci nie chce! – wykrzyknąłem rozpaczliwie. – Milcz! Starczyło słowo, byś ją zagrabił! Usłyszałem gwałtowny ruch. Instynktownie skuliłem się, uniosłem ramiona, by osłonić głowę i kark. Za moimi plecami zakotłowało się. Zafurkotała kotara przesłaniająca wejście, zgrzytnęła ścierająca się broń. W nieartykułowanym okrzyku ni to przerażenia, ni to złości, poznałem Falira. Sczepieni, wpadli mi na plecy i przetoczyli się w bok. Obróciłem głowę, ale pozostawali gdzieś na granicy widzenia. Dwie czarne, rozmyte sylwetki. Jedna nagle oderwała się, skoczyła ku mnie. – Nie! – warknął Falir. Nie w proteście czy rozpaczy, raczej jakby wydawał rozkaz albo oznajmiał decyzję. Poblask ognia zatańczył na ostrzu i Mahgar runął na ziemię. Jego broń upadła obok mnie. Wsparty na rękach, odwróciłem się powoli. Wódz leżał między mną a moim przyjacielem. Jeszcze drgał w konwulsjach, a z ust pryskała mu krwawa ślina. Patrzyliśmy na siebie w milczeniu, póki nie ucichł zupełnie. Ciemne oczy Falira napełniły się przerażeniem. Powoli upuścił miecz, opadł na jedno kolano i przycisnął pięści do ziemi. – Nie mogłem mu pozwolić – wykrztusił. – Nie mogłem. Wybacz mi. Nawet jeśli rozumiał więcej niż inni, w tej chwili potrzebował widzieć we mnie wcielenie duchów. Nad ciałem Mahgara skotłowała się gęsta mgła, tworząc pośmiertny całun. Czułem zawieszone w powietrzu spojrzenie widzącej. – Skąd wiedziałeś, że cię potrzebuję? – spytałem. – Chmury. Zeszły nagle tak nisko. Draide powiedziała, że wołają mnie na szczyt. – Draide… Co z Draide? To pytanie jakby wytrąciło go z tego czołobitnego stanu. Wziął głęboki wdech, dłonie przycisnął do twarzy. – Opatrzyłem ją, odpoczywa. Żyje… – zawiesił głos. – Edhenie, co będzie dalej? Widziałem odpowiedź w jego twarzy mieniącej się lękami. Tym przed duchami i tym przed ludźmi. Jeślibym zapragnął zejść do swej jaskini, wieść życie, o które błagałem Mahgara, Falir zapłaciłby za swą zbrodnię najwyższą cenę. Co innego, gdyby jego ręka była tylko narzędziem duchów, pragnących osadzić na szczycie Sahanu swego wybrańca… Zamknąłem oczy, odetchnąłem głęboko dymem, zapachem skór i śmierci. Już nie czułem tej wolności, którą dawał Sahan. Raczej miałem wrażenie, że spoczywa mi na barkach, że miażdży moje ciało. Byłem bezsilny. Potwornie bezsilny. Uniosłem powieki, spojrzałem w oczy przyjaciela. – Nie zawiodę cię. Nie mogę sobie na to pozwolić. – Musnąłem dłonią chłodny obłok wiszący między nami. – Idź teraz. Wezwij do mnie Śniącą wśród Chmur, a potem zejdź do Draide. Mów innym, że Olbrzym z Sahanu i widząca radzą. Wódz umarł. – Czyli będziesz… – Będę tym, kim zawsze mnie widziano. Tylko ty zapamiętaj, kim jestem naprawdę – poprosiłem. |
— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.
więcej »Upubliczniasz dostęp do swoich myśli i ludzie odnajdują w tobie własne odbicie. Nie możesz kłamać, oszukiwać. Jesteś tylko tym, czym jesteś, obrany z pozorów i kurtuazyjnych zasłon, które jedynie przysłaniają twoją zwyczajność. Rzeka to widzi i podziwia. A ty podziwiasz siebie za to, że odważyłeś się pokazać komuś prawdziwe ja. Że stałeś się przez to kimś niezwykłym.
więcej »...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak
Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak
W oczach gwiazd
— Adrianna Filimonowicz
Demony Witkacego
— Adrianna Filimonowicz
Opar absurdu
— Adrianna Filimonowicz
Strach przed deszczem
— Adrianna Filimonowicz