WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Autor | Piotr Jedliński |
Tytuł | Lethargica XXI, albo kronika obserwabli mesjanistycznych |
Opis | Rocznik 1991. Mieszkam w okolicach Szczecina, skończyłem filologię angielską, w pracy „klikam w Excela” w skandynawskim korpo. Z fantastyką jestem za pan brat od wielu lat, ale nie ograniczam się do niej i czytam również sporo pozycji spoza beletrystyki. Pisałem od zawsze i mam na koncie kilka publikacji – są to opowiadania z antologii konkursowych wydanych przez Craiis („Małe problemy wielkich bohaterów”, „Dawno temu w kosmosie”) czy też przez Insignis (Uniwersum Metro 2033 – „Echo zgasłego świata”, „W ruinie”, „Szepty zgładzonych”), oraz teksty opublikowane w Nowej Fantastyce: „Opowieść cyberszwankowa” w FWS 04/16, „Kres cudów” w NF 12/16 (zwycięzca w konkursie wiedźmińskim), „ETer” w FWS 04/18 albo „Delfi” w NF 02/22. Dla Storytel Original napisałem „Biel”, opublikowaną w 2018 historię kryminalną osadzoną w zasypanych śniegiem Tatrach. W 2022 ukazał się mój zbiór opowiadań pt. „Wiedźmy z Dechowic” (Initium), a na 2023 zaplanowana jest publikacja powieściowego sequelu. |
Gatunek | obyczajowa, SF |
Lethargica XXI, albo kronika obserwabli mesjanistycznychPiotr Jedliński
Piotr JedlińskiLethargica XXI, albo kronika obserwabli mesjanistycznychInni kręcą nosami. Ja w duchu liczę, że jeśli cokolwiek ma się stać, zdążę jeszcze zobaczyć Martę. Dwa dni temu rozmawialiśmy na odległość, ale odległość fizyczna pomnożona została przez czternastoletnią pauzę. Córka żyła bez ojca dłużej niż z ojcem – dla mnie to było jak mrugnięcie okiem, ale dla niej całe nastoletnie i dotychczasowe dorosłe życie. Pogrążony w rozmyślaniach, opuszczam taras. Ponownie przechadzam się galerią. Po prawej, za panoramicznymi oknami, wznoszą się zalesione stromizny. Po lewej, na korytarzu, w spłachetkach słońca, w wygodnych fotelach przesiaduje oddział czekających na wybudzenie pacjentów. Są uśpieni, zdemobilizowani.. Rybie grymasy, rybie spojrzenia wlepione w szerokie okno. Myślę sobie, że jacy oni są teraz, taki ja też byłem… i może znowu będę. Memento somni. Moją uwagę przykuwa jedna z pacjentek. O ile pamiętam, przedstawiała się jako Saszka. Letarg sprawia, że trudno rozpoznać jej wiek; grzywka platynowych włosów, pod nią zacementowana mimika, na nosie okulary , szkła osłaniające parę równie szklanych oczu… Ale nie – już wiem, co mi tu nie pasuje – oczy niby-śpiącej Saszki poruszają się, wędrując nieśpiesznym zygzakiem, wpatrzone w coś po przeciwnej stronie galerii. Podłapuję spojrzenie Saszki i dostrzegam muchę, spacerującą po szerokiej szybie. Ciekawe, że to chyba pierwszy owad, jakiego widzę w sterylnym wnętrzu Kurortu. Mucha tak sobie drepcze, i tak sobie przystaje, czarny punkcik na tle masywu gór. I tak drepcze… I tak przystaje… Podczas gdy ja już nie drepczę, ale przystaję… Doktor Naczelny ostrzegał, że jednym z niechcianych objawów może być hipnotyczne scedowanie woli na obcy przedmiot, ale przecież co za różnica, kto drepcze i przystaje, ja czy mucha… Ktoś szarpie mnie za rękę, ale jakby nie mnie… i tak drepcze-drepczę i przystaje-przystaję, w kółko, w kółko, w kółko, w kółko kółko kółko kółko – • • • Wygrywam zakład, tyle że nie czeka mnie żadna wymierna nagroda. Zresztą, pozostali kuracjusze dostępują tego samego zaszczytu; krach dosięga wszystkich wybudzonych. Podawany nam lek wciąż daje odpór śpiączce, ale możemy zapomnieć o względnie stabilnej codzienności. Powtarza się historia sprzed kilkudziesięciu lat. Przebudzeni nie zaznają spokoju. Targają nami tuziny natręctw. Taniec rąk i nóg, bogata plejada tików. Nie mogę przestać sięgać do ucha, chociaż sam tego nie zauważam. Jerzy, nawet nie wygłaszając oskarżycielskich tyrad, nieprzerwanie mieli jęzorem. Krystynka cała, od stóp do głów, staje się ciągłym wstrząsem. Jeśli oczy są zwierciadłami duszy, to nasze dusze również telepią się, że ho ho. Niektórych maltretują kryzysy okulogiryczne, wywracające gałki oczne na drugą stronę. Inni, skupiwszy na czymś wzrok, nie potrafią go oderwać, jak ja z tym cholernym muszydłem na szybie, i wpadają w swego rodzaju „kryzys atencyjny”. Cudzy ruch staje się naszym ruchem, cudza wola staje się naszą niewolą. Ciało szwankuje, dusza się męczy, a umysłowi też się obrywa. • • • Już nie spotykamy się w pełnym gronie na tarasie. Pogłoski istnieją jednak w stanie lotnym i bez problemu podróżują między pokojami Kuracjuszy. Podobno Jowita nawija we śnie jak katarynka, mamrocząc o wszystkim i o niczym, ale zdarza się, że – wciąż śpiąc – zaczyna powtarzać słowa opiekunów, międląc po tysiąckroć jedną frazę. Wybudzona niczego nie pamięta. Nokturalna echolalia. Podobno Krystianem targają kolosalne żądze – chłopaka dogoniła świadomość czternastu lat wymuszonego celibatu – i nie przepuści żadnej pielęgniarce ani żadnej wolontariuszce; dobrze, że póki co, ogranicza się do wymierzonych w kobiecy personel „kryzysów atencyjnych”. Podobno Jerzy w rozmowie twarzą w twarz zagroził Doktorowi Naczelnemu, że rozwali mury Kurortu w pył i zdemaskuje światotwórczy spisek (czegokolwiek by on nie dotyczył). A Daniel podobno widział w nocy platynowoskrzydłego anioła, przechadzającego się po Kurorcie pod postacią Saszki. Podobno, podobno, podobno… Rozmywamy się, rozpływamy. • • • Na szczęście Doktor Naczelny zna litość. Ze współczuciem oznajmia: dopuścimy do was gości w trybie przyśpieszonym. W niepewnym okresie potrzebujecie jakiegoś constansu. Nie wnikam, dlaczego tyle to odwlekał. Czekam na Martę. Kres czternastoletniej rozłąki! Tyle że moja córeczka zniknęła, zastąpiona dorosłą wersją, a ja, ojciec, chociaż nie poczułem upływu tego czasu, właśnie rozmontowuję się na jej oczach. Na widok Marty z początku nie potrafię wydobyć z siebie słowa, jakby akinezja dopadła ekskluzywnie aparat mowy. Dopiero gdy ona przemawia niepewnym i wieloznacznym „tato”, czar pryska i odzyskuję głos. Co gorsza, z jednego końca skali przeskakuję na drugi. Jak klepsydra, którą ktoś właśnie odwrócił. Kiedy zaczynam mówić, potok słów nie ma końca. Mówię Marcie o wszystkim, o każdej małej rzeczy i o każdej wielkiej, lecz ona chyba nie rozumie, prosi, żebym zwolnił, bo to za dużo i za szybko, więc myślę sobie, że faktycznie obarczam ją lawiną swoich uczuć, ale przecież ja nie mam czasu na zastopowanie! I dopiero po chwili, po minucie czy po godzinie, pojmuję, że ja literalnie mówię zbyt prędko, słowosłowosłowo, sylabasylabasylaba, jakby ktoś przewijał kasetę, mam rozstrojoną skalę porównawczą, więc próbuję świadomie zwolnić, lecz świadoma myśl, jakby w obawie przed czyhającą w przyszłości śpiączką, także działa z prędkością nadświetlną, FTL-owe przepięcia na synapsach, i w ten sposób gadamgadamgadam, bez zrozumienia z drugiej strony, i milknę dopiero, kiedy ramiona Marty obejmują moje rozedrgane ciało. • • • Rozmywamy się, rozpadamy. Doktor Naczelny mówi, że objawy się nasilają i trzeba będzie odstawić specyfik. – Odstawić? – Przynajmniej na pewien czas, żeby zobaczyć, jaka będzie reakcja… – ODSTAWIĆ?! Stefanowi, którego dręczy nagła skolioza, nadal jest do śmiechu. Pokpiwa sobie z detoksu, jaki nas czeka, i już rezerwuje na galerii miejsce dla swojej wkrótce-sparaliżowanej osoby, prosi też Doktora Naczelnego, żeby – zakładając powstanie nowego leku – nie obudzono go, dopóki przy okazji nie zostaną wynalezione terapie odmładzające. Raz w galerii udaje mi się spotkać Jerzego. Jerzy wspiął się już na grzbiet hiperaktywności i teraz zjeżdża po zboczu w dolinę apatii… Mimo to zawzięcie peroruje pod nosem. Twierdzi, że lek nie istnieje. Że lek nigdy nie istniał. – Obudziliśmy się samodzielnie! To, co nam podają, to anty-lek! Pytam, skąd taki wniosek. Jerzy herkulesowym wysiłkiem unosi jeden palec i obraca go na Saszkę, śpiącą Saszkę, na której zamarłej twarzy plącze się nieuchwytny uśmiech godny Mony Lisy. – Zajrzałem jej w oczy! – powiada Jerzy. – Porównałem ze swoimi! Irydologia nie kłamie! Myśmy są teraz bardziej chorzy niż ona! Doktor Naczelny, tfu! (Ślina cieknie Jerzemu po brodzie). Raczej Truciciel Bezczelny! Sentyment do medycyny alternatywnej robi się w Kurorcie arcypopularny. Już nie tylko irydologia, czyli posługiwanie się tęczówkami jako barometrem zdrowia. Każdy pacjent czepia się jakiejkolwiek nadziei, czy to domowej helioterapii (nasłoneczniająca się Jowita przylega do okna jak glonojad), czy to żądając dostarczenia homeopatycznych mikstur (w tym przoduje Jerzy). Doktor Naczelny zdaje się ubolewać nad więdnącym zaufaniem do swojego fachu. Ale ubolewa także nad degradacją słowa „alternatywny”, jaka dokonała się w tym stuleciu: alternatywne leki, alternatywne fakty… – Zdrowia nadal nie udało się skwantyfikować ani w pełni zalgorytmizować – mówi. – Pytanie, czy to dobrze, że człowiek jeszcze kryje w sobie sekrety, czy źle, bo tak łatwo o manipulację? – To źle, że nas jeszcze nie zalgorytmizowano – odpowiadam szczerze. – Prześwietlajcie mnie totalnie, Doktorze, skanujcie do ostatniego atomu i ostatniego neuronu, jeśli to w czymś pomoże! Niestety, dla Kuracjuszy nie ma żadnej nadziei. Orbita zacieśnia się. Im bliżej nam do czarnej dziury odrętwienia, tym w odleglejsze rejony kosmosu sięgają nasze myśli. Paranoja szerzy się jak ogień w suchym lesie. Za dźwiękoszczelnymi drzwiami pokojów Kuracjusze, targani zenitem emocji , wyrzucają z siebie czarną flegmę: oskarżenia, wyzwiska i lęki. Staram się ze wszelkich sił nie ulec temu szaleństwu, ale jak można się uczciwie kontrolować, nie wykraczając poza samego siebie? (Rozpadamy się). Doktor Naczelny może spieprzać ze swoimi nadętymi dyrdymałami o zaprzęgnięciu Sztucznych Inteligencji do stworzenia leku. (Na Doktora nie czeka przecież rychłe skamienienie). Myśli strzelają w tysiąc stron naraz. (Cztery konie rozrywają moją świadomość na cztery ochłapy). Koniec jest bliski. Niedługo. (Czas). Nigdzie. (Miejsce). Donikąd. (Cel). Jezu! (I wszyscy apostołowie). JAKIE TO JEST WSZYSTKO, KURWA, NIE TAKIE, JAKIE POWINNO BYĆ! (Życie). Marta przychodzi do mnie nad ranem. (Załzawiona). Pytam, co tu robi, i pytam, gdzie zgubiła Marcina. (Marcina…?). Marcina, Marcina! MARCINA! (Marta zaczyna płakać). Ty nie jesteś nią! (Tato…) Gdzie jest moje dziecko?! (Tato!) Idźże idźże idźżeidźżedźżeżeżeżżżż– |
Poszliśmy do muzeum. Annie ubrała się w sukienkę, którą uznała za najpiękniejszą. Nie zamierzałem jej mówić, co ma założyć, choć ona pragnęła wybrać właśnie to, w czym ja chciałbym ją zobaczyć. Mój stanowczy nakaz, by zdała się na własny gust, przyjęła z nieszczęśliwą miną.
więcej »Nie prowokuje się zaszczutego zwierzęcia. Zwłaszcza, gdy to zwierzę jest niestabilnym telepatą. Poprosiłem ojca, żeby się odsunął. Odparł, że nie będę mu rozkazywał w jego własnym domu. Nie pamiętam, czy wziął wdech, żeby powiedzieć coś jeszcze czy się na mnie zamachnął; to był jakiś gwałtowny ruch. Gwałtowny na tyle, że wystraszyłem się i skorzystałem z lewego skrzydła. Chyba.
więcej »Założyły kalosze i wyszły. Na mokrej ziemi leżały olchowe liście i patyki, ale nie było nawet dużych odłamanych gałęzi. Nad jeziorem snuła się mgła. Przez kałuże poczłapały na Cypel, skąd miały szerszy widok. Wtedy dopiero zobaczyły pasmo powalonego lasu.
więcej »Pod wielkim urokiem małej kropki, cz. 6
— Jadwiga Hajdo
Pod wielkim urokiem małej kropki, cz. 5
— Jadwiga Hajdo
Pod wielkim urokiem małej kropki, cz. 4
— Jadwiga Hajdo
Pod wielkim urokiem małej kropki, cz. 3
— Jadwiga Hajdo
Pod wielkim urokiem małej kropki, cz. 2
— Jadwiga Hajdo
Pod wielkim urokiem małej kropki
— Jadwiga Hajdo