Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 26 września 2023
w Esensji w Esensjopedii

Michał Walczewski
‹Myślogodzina›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorMichał Walczewski
TytułMyślogodzina
OpisMichał Walczewski – absolwent Wydziału Prawa i Administracji UMK w Toruniu. Zawodowo związany z prawną ochroną zabytków i zamówieniami publicznymi. W swojej twórczości interesuje się w szczególności nurtem fantastyki socjologicznej oraz science-fiction opartego na twardych podstawach naukowych.
GatunekSF

Myślogodzina

Michał Walczewski
1 2 3 5 »
To nie do końca tak – zaprotestował Marek. – Neurolink przejmie kontrolę nad twoim mózgiem, kiedy będziesz, na przykład, jadł śniadanie. Czy potrzebna ci do tego jakaś szczególna koncentracja? Albo, kiedy będziesz spał. Z ośmiu godzin, które prześpisz, implant zabierze ci góra godzinę.

Michał Walczewski

Myślogodzina

To nie do końca tak – zaprotestował Marek. – Neurolink przejmie kontrolę nad twoim mózgiem, kiedy będziesz, na przykład, jadł śniadanie. Czy potrzebna ci do tego jakaś szczególna koncentracja? Albo, kiedy będziesz spał. Z ośmiu godzin, które prześpisz, implant zabierze ci góra godzinę.

Michał Walczewski
‹Myślogodzina›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorMichał Walczewski
TytułMyślogodzina
OpisMichał Walczewski – absolwent Wydziału Prawa i Administracji UMK w Toruniu. Zawodowo związany z prawną ochroną zabytków i zamówieniami publicznymi. W swojej twórczości interesuje się w szczególności nurtem fantastyki socjologicznej oraz science-fiction opartego na twardych podstawach naukowych.
GatunekSF
Maj śpiesznym krokiem przemierzał ulicę Poznania. Poczuł na policzku wilgoć i czym prędzej założył na głowę kapelusz z szerokim rondem. Spojrzał w górę. Tak jak się spodziewał – „deszcz” rozpylała artmatka zainstalowana na dachu jednego z wieżowców reklamowych. Dotknął ronda swojego kapelusza, aktywując zaszytą w jego wnętrzu elektronikę. Miękki materiał zajarzył się fluorescencyjnym blaskiem, kiedy pierwsze krople deszczu spadły na jego brzeg.
Jednak Maj nie robił tego z powodu strachu przed deszczem. Nie, on już dawno zapomniał, że natura może sprawić człowiekowi jakikolwiek problem. W mieście to nie zjawiska przyrodnicze były zagrożeniem dla mieszkańców.
Miał tylko nadzieję, że te kilka kropli nasączonego hydrobitem deszczu, wystrzeliwanego z artmatki nie zepsuje mu dzisiejszych planów. Już nie raz przecież bywało, że spokojnie zaplanowany wieczór zamieniał się w szał zakupów, dzięki informacji zakodowanej w niewinnej kropelce wody, która wchłaniana przez skórę w ciągu kilku minut, zmieniała cały układ biochemiczny w mózgu.
Maj przez chwilę zastanawiał się, na jakim wieżowcu stała artmatka. Ostatnim razem oberwał z tej stojącej na Arsenale – natychmiast zapragnął wtedy wejść w posiadanie najnowszych block-busterów. Innym razem dostał z jakiejś amatorskiej produkcji na środku ulicy – od razu potwornie zachciało mu się jeść. „Na szczęście” naprzeciwko stało przydrożne bistro. Niestety, amator który zaprogramował urządzenie, nie pomyślał o zainstalowaniu bezpiecznika i Maj skończył w szpitalu na płukaniu żołądka. Uratowało mu to życie, bo mało brakowało, a pękłby z przejedzenia.
Najgorsze artmatki działały jednak w okolicach Starego Browaru – ich „deszcz” był profesjonalnie i kompleksowo zaprogramowany, więc ofiara mogła nawet przepaść bez śladu. Oczywiście do czasu wyczerpania kredytu w banku.
Niewiele myśląc, Maj wyjął z kieszeni przenośny dozownik antidotum, przyłożył go sobie do szyi i nacisnął spust. Należało dmuchać na zimne – tym bardziej, że hydrobit zaczynał działać niespodziewanie, a kiedy zaskoczył, było już za późno na jakiekolwiek przeciwdziałania.
Zbliżał się do alei Adama Smitha, przecinającej miasto trzema kondygnacjami torów ekspresowych dla wszelkiego rodzaju autonomicznych bolidów. Z kieszeni płaszcza wyjął parę nienaturalnie wyglądających czerwonych soczewek, po czym wprawnym ruchem włożył je sobie do oczu.
Natężenie rozmaitych widów zwiększało się z każdym krokiem, a Jerzy Maj chciał się dzisiaj wyspać. Widy zapisywały w korze mózgowej treść reklamową i uaktywniały się podczas snu. Nieraz zdarzyło się Majowi „zaspać” do pracy, kiedy projekcja reklamowa nadmiernie się przedłużała, nie pozwalając mu się obudzić. Wprawdzie Urząd Kontroli Reklam wydał w zeszłym roku rozporządzenie mówiące, że projekcja nie może przekroczyć sześciu godzin, ale i tak wszyscy je zręcznie omijali.
• • •
Maj stanął przed drzwiami swojego mieszkania w ogromnym betonowym mrówkowcu, który wybudowano przed laty dla uchodźców ze Wschodu. Włodarze miasta próbowali w ten sposób udawać, że radzą sobie z przeludnieniem. Mężczyzna dotknął ręką detektora przed drzwiami. Elektroniczny czujnik ożył i po krótkiej chwili odezwał się ciepłym, matowym głosem:
– Dzień dobry, panie Maj. Aby wejść do mieszkania, proszę odpowiedzieć, dlaczego produkty firmy Omnitech są najlepsze?
Maj podrapał się po głowie. Co za parszywe czasy! Kiedyś drzwi pytały tylko o znajomość konkretnego produktu! A teraz pytania z roku na rok stawały się coraz bardziej podchwytliwe. Taki był jednak urok mieszkań komunalnych. W zamian za niższy czynsz, trzeba się było zgodzić na treści reklamowe, które atakowały człowieka z każdego miejsca jego własnego domu.
– Daj spokój! – jęknął w końcu. – I wpuść mnie do środka. Miałem parszywy dzień. Czuję, że zaraz zacznę halucynować.
– Współczuję, panie Maj, ale dobrze pan wie, że musi pan odpowiedzieć na pytanie. W tym tygodniu nie zużył pan żadnego z trzech kół ratunkowych. Może życzy pan sobie wykorzystać teraz któreś z nich?
Oczywiście! Każdy mieszkaniec mógł otrzymać w ciągu tygodnia trzy podpowiedzi. W zamian Jerzy będzie musiał, co prawda, obejrzeć godzinną prezentację reklamową, bo jeśli tego nie uczyni, drzwi nie wpuszczą go do mieszkania. Tylko czy koło wystarczy? Błędna odpowiedź po zużyciu kół również oznaczałaby nocleg na ławce w parku. A tamtejsze ławki i reklamo–drzewa zachwalające produkty ekologiczne były wyjątkowo uciążliwe. Na dodatek siedziska miały wbudowane biosensory zbierające „do celów marketingowych” dane biometryczne osób z nich korzystających. Oczywiście z zachowaniem pełnej anonimowości.
Trzeba się skupić, trzeba odpowiedzieć prawidłowo! Dlaczego produkty Omnitech są… Dlaczego?!
– W takim razie wezmę jedno – mruknął w końcu zrezygnowany Maj.
– Proszę bardzo. Oto ono: firma Omnitech zajmuje się produkcją narządów wewnętrznych klasy premium!
– Niech cię cholera – stęknął Maj. – To ma być podpowiedź? Skąd ja mogę wiedzieć dlaczego ich…
W tym momencie go oświeciło. Przecież to oczywiste! To ta reklama, w której występuje Staś Nerkowski, od jakiegoś czasu ulubieniec i maskotka całej lokalnej Sieci! A i Maj przecież sam niedawno rozważał, czy nie wymienić sobie kilku organów w promocji – wprawdzie nie wszystkie go jeszcze zawodziły, ale tak będzie przecież taniej. No i lepiej zawczasu myśleć o przyszłości!
– Produkty Omitech są najlepsze, bo organy nie są hodowane w sztucznych macicach, ale pobierane od wysokiej jakości klonów – wyrecytował Maj, przytaczając z pamięci treść reklamy.
– „Boli cię wątroba? Po co zmieniać dietę, zmień sobie bebechy!” – Drzwi zaśpiewały głosem Stasia, po czym bezszelestnie się otworzyły. – Witam w Domu, panie Maj. Pańską prezentację reklamową wyznaczyłem na godzinę osiemnastą. Proszę pamiętać, że jest ona obowiązkowa.
• • •
Maj przeszedł przez próg i powiesił płaszcz na wieszaku. Dezaktywował kapelusz i umieścił go na komodzie w stacji ładowarki. Z oczu wyjął soczewki odbijające. Zdjął z ramion szelki chroniące go przed czujkami czytników reklamowych. Gdyby kiedykolwiek zapomniał o tych wszystkich zabezpieczeniach, prawdopodobnie nie wróciłby z miasta – zostałby pożarty przez wszechobecne, spragnione ludzkiej obecności, zdziczałe reklamy.
Westchnął głośno i powłócząc nogami, powlókł się do kuchni, a później do pokoju. Marek – jego przyjaciel i sublokator siedział w fotelu z głupkowatym, błogim uśmiechem na twarzy. Jego nieobecne oczy jarzyły się dziwnym blaskiem. Maj zrezygnował z przywitania się z nim, domyślając się, że kolega jest znowu w jednym z tych swoich adwertransów. Marek pracował bowiem w agencji reklamowej i był wielkim zwolennikiem implantów reklamowych wszczepianych bezpośrednio do mózgu. Prawdopodobnie właśnie testował na sobie jeden z tych wynalazków.
Maj wrócił do kuchni i otworzył drzwi lodówki. W polu wbudowanego rzutnika holograficznego pojawiła się miniaturowa postać dziewczyny. Mógłby ją opisać, nie otwierając oczu. W końcu była wytworem jego własnej wyobraźni – wyabstrahowanym jako jego idealna partnerka przez centralny procesor lodówki, wyłącznie na podstawie produktów, które zamawiał.
Maszyna najwyraźniej doszła do wniosku, że sprzeda mu więcej towaru, posługując się ideałem wyciągniętym z głębin podświadomości jej użytkownika, choć wobec każdego z domowników stosowała inną strategię. Kiedyś widział Marka, który prowadził ożywioną dyskusję z Dyziem Korposzczurem, animowanym bohaterem bajek dla dzieci.
– Witaj, Jerzy! – Dziewczyna odezwała się do niego niskim, gardłowym głosem. Maj mruknął coś w odpowiedzi, szperając przy tym w lodówce.
– Widzę, że nie jesteś dzisiaj w humorze? – Hologram doskonale naśladował zatroskanie. Najwyraźniej ostatnie aktualizacje oprogramowania, które Dom pobrał z Sieci dla wszystkich urządzeń w mieszkaniu nie poszły całkiem na marne.
– Być może powinieneś zamówić odrobinę antydepresyjnego herozacu? A może pomogła by ci amfodrenalina? Mogę zrealizować zamówienie w dziesięć minut, wiesz przecież…
Nie zwracając uwagi na trajkoczącą dziewczynę, Maj wyjął z lodówki gotowe danie.
– … że dla ciebie zrobię wszystko.
– Dziękuję – powiedział, zamykając lodówkę. Głos dziewczyny ucichł jak urwany. Z pewnością następnym razem będzie mu z tego powodu robić wyrzuty. Kobiety, nawet te wirtualne, nie lubią, kiedy się im przerywa.
Maj skonsumował w pośpiechu aromatycznie przyprawione białkowo-węglowodanowe brykiety i usadowił się przed fotelem na zamówioną przez Dom karną sesję reklamową. Przyczepił do skroni macki wirtualizatora – treści miały być wyświetlane bezpośrednio w jego mózgu.
1 2 3 5 »

Komentarze

18 VI 2023   10:32:36

Stephensonowsko-morganowski mroczny (post)cyberpunk (z echami Dicka) wymieszany z zajdloidalnym komentarzo-ostrzeżeniem, ale zauważyć się da i spore pokrewieństwo z "Kongresem futurologicznym" wymieszanym z "Ostatnią podróżą Ijona Tichego". A na koniec jakby coś znanego ze "Star Treka". Niezły, aktualny, kawałek, choć trudno być dziś stuprocentowo oryginalnym, jak widać (to niekoniecznie jest zarzut, kto czytał moje ledwo wznowione opowiadania, wie, że nie mam prawa rzucić kamieniem ;) ).

W każdym razie - jako kontynuatorka tradycji mówienia o rzeczach ważnych, i efektowny tekst - wygląda mi "Myślogodzina" na murowanego kandydata do przyszłorocznego Zajdla (do Żuławskiego też bym ją nominował, 1. gdyby wciąż nagradzano i krótkie formy, 2. nie podchodziłbym znów, chwilowo, pod definicję czynnego pisarza).

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ryby na niebie
Agnieszka Makowska

16 IX 2023

Założyły kalosze i wyszły. Na mokrej ziemi leżały olchowe liście i patyki, ale nie było nawet dużych odłamanych gałęzi. Nad jeziorem snuła się mgła. Przez kałuże poczłapały na Cypel, skąd miały szerszy widok. Wtedy dopiero zobaczyły pasmo powalonego lasu.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:aszady@uw.lublin.pl'>Agnieszka ‘Achika’ Szady</a>

Eksperyment Tasalina
Łukasz Sowa

19 VIII 2023

Dużo uciechy miał Jakub. Biegał za gryzoniami jak opętany, próbując nabijać je na widły, a gawiedź radowała się, biła brawo i skandowała na jego cześć. Wdzięczny mu byłem, bo każda ubita sztuka to mniej czerni na mym imieniu. Pozostawała nadzieja, że potomstwo tychże myszek nie będzie zbyt gadatliwe, szczególnie na mój temat.

więcej »
Kolaż: <a href='mailto:voqo@redakcja.esensja.pl'>Wojciech Gołąbowski</a>

Zelotka
Leon Brand

29 VII 2023

W tym momencie słup dotarł do dna. Przez całą okolicę przetoczył się ryk konstrukcji przyjmujących na siebie falę sejsmiczną. Budynki stęknęły na elastycznych fundamentach. Gdzieś w okolicy strzelił odkształcony metal. A może pękł lód? Teraz już wszyscy na tarasie przerwali rozmowy i patrzyli w napięciu na zastygłą ścianę. Skrzywiłam się, bo nagle zabolała mnie głowa. Jakby hałas wbił mi w uszy potężnego bratnala i niemal natychmiast wyjął. Z trudem ustałam na nogach.

więcej »

Polecamy

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.