Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 25 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Sebastian Chosiński
‹Tryptyk wojenny: Niech ogarnie cię lęk›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorSebastian Chosiński
TytułTryptyk wojenny: Niech ogarnie cię lęk
Opis„Nic już nie słychać”, pierwsza część „Tryptyku wojennego”, opowiadała o wydarzeniach z września 1939 r. Przedstawiamy część drugą, rozgrywającą się wiosną 1943 r. podczas powstania w getcie.
Gatunekhistoryczna, obyczajowa

Tryptyk wojenny: Niech ogarnie cię lęk

1 2 3 4 »
Nauczyłem się żyć w ciemności, po mieszkaniu poruszałem się już niemal na pamięć, z zamkniętymi oczyma. Gdy zapadał wieczór, uruchamiałem swój wewnętrzny radar – jak kot czy nietoperz. Nie zdarzyło się, bym kiedykolwiek wpadł na stół albo krzesło. Gdy od tego zależy twoje życie, nauczysz się chodzić po linie, nawet mając tylko jedną sprawną nogę.

Sebastian Chosiński

Tryptyk wojenny: Niech ogarnie cię lęk

Nauczyłem się żyć w ciemności, po mieszkaniu poruszałem się już niemal na pamięć, z zamkniętymi oczyma. Gdy zapadał wieczór, uruchamiałem swój wewnętrzny radar – jak kot czy nietoperz. Nie zdarzyło się, bym kiedykolwiek wpadł na stół albo krzesło. Gdy od tego zależy twoje życie, nauczysz się chodzić po linie, nawet mając tylko jedną sprawną nogę.

Sebastian Chosiński
‹Tryptyk wojenny: Niech ogarnie cię lęk›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorSebastian Chosiński
TytułTryptyk wojenny: Niech ogarnie cię lęk
Opis„Nic już nie słychać”, pierwsza część „Tryptyku wojennego”, opowiadała o wydarzeniach z września 1939 r. Przedstawiamy część drugą, rozgrywającą się wiosną 1943 r. podczas powstania w getcie.
Gatunekhistoryczna, obyczajowa
1.
Umierałem.
Podobnie jak cały świat za oknem mojego pokoju.
Umierał skąpany w promieniach wiosennego słońca.
Nie było dla nas ratunku. Odchodziliśmy w zaskakującej koniunkcji. Pośród unoszącego się w powietrzu zapachu zgnilizny i wszechobecnej beznadziei.
Naszemu odchodzeniu towarzyszył zgiełk i wrzaski dzieciarni bawiącej się na podwórzu starej, pamiętającej jeszcze czasy cara Aleksandra, kamienicy. Niekiedy zaglądali tam również uliczni sprzedawcy gazet, pasty do butów, przedapokaliptycznych rodzinnych pamiątek, z których teraz nijaką mieli korzyść. Tyle co przypadkowy przechodzień gotów byłby wrzucić do puszki po mielonce w zamian za medal przodka z czasów walk na Kaukazie bądź wojny rosyjsko-japońskiej.
Nie chciałem umierać pośród krzyków gospodyń czyszczących na trzepaku poplamione dywany i wieszających na lince stare poprzecierane w wielu miejscach prześcieradła. Nie miałem jednak wyboru. Świat wyrzucił mnie na margines, całkowicie pozbawiając wolnego wyboru. Tkwiłem w zamkniętym mieszkaniu jak dzikie zwierzę złapane we wnyki zastawione przez wytrawnego kłusownika. Nocami ogarniały mnie na przemian przerażenie i głośny, pusty śmiech.
Zostałem oszukany.
Zdradzony przez rozum, który zwodniczo podpowiadał, że nic złego się nie stanie. Ci, którzy rozumu mieli znacznie mniej, zdążyli uciec, wsiadając na jeden z licznych statków odpływających w ostatnich miesiącach przed pożogą do wolnego świata. Ja wierzyłem w Arystotelesa, Pascala, Kanta, zatraciwszy w swym zapamiętaniu najpierwotniejszy z instynktów – instynkt przetrwania.
Więc teraz zdechnę i nawet nikt nie spostrzeże, że mnie nie ma. Dzieciaki dalej będą kopać szmaciankę, tłuste baby wydzierać się będą na swoich wracających z szynku wstawionych mężów, staruszki zaś ani na sekundę nie przestaną klepać modlitw przed ołtarzykiem Najświętszej Panienki, skleconym naprędce w kącie podwórza. Może tylko pies sąsiadów wyczuje wydzielający się z mojego pokoju odór śmierci, stanie pod drzwiami i nic nie rozumiejąc, zacznie nerwowo szczekać, po czym ucieknie z korytarza wulgarnie skarcony przez swojego pana.
Promienie słońca zatańczyły na szybie, przedarły się przez firanki i zakończyły swoją daleką podróż na mojej twarzy. Zamrugałem powiekami, budząc się z letargu.
Jaki dziś dzień? Wtorek, środa, czwartek? Kto by spamiętał… Tyle ich, nierozpoznanych, mam już za sobą.
Sądząc po ruchu na zewnątrz, nie mogła to być niedziela. Ktoś krzyczał. Inny głos, swarliwy i skrzekliwy, odpowiadał. Naturalna komunikacja międzyludzka, pełna najpospolitszych emocji.
Stanąłem przy oknie, skrywając twarz za firaną. Lepiej, żeby mnie nie zobaczyli. Mieszkanie uchodziło za puste. Jego właściciel wyemigrował przed czterema laty – był jednym z tych, którzy nie dali się omamić. Czasami tylko z drugiego końca miasta przyjeżdżał tramwajem jego siostrzeniec – oficjalnie podlać kwiaty i raz w miesiącu zapłacić czynsz dozorcy kamienicy. Inna sprawa, że płacił mu nieco więcej niż wynikało to z oficjalnej taryfy. Dodatkowe pieniądze były ode mnie, kupowałem za nie milczenie i święty spokój. A raczej – święte umieranie.
Czy dozorca wiedział o mnie?
Nigdy się nie widzieliśmy, ale na pewno domyślał się, że ktoś w mieszkaniu przebywa. Gdyby było inaczej, czy ktokolwiek płaciłby mu za milczenie? Psiakrew, za jakie milczenie! Te ciągłe wrzaski za oknem nie dawały spokoju. Od świtu zrywały na nogi – ani pospać, ani popracować w spokoju nie było można. Tylko w niedzielę kamienica zamierała, gdy przesądni mieszkańcy tłumnie walili do pobliskiego kościoła modlić się za pomyślność gnijącego świata. Jakby to mogło w czymś pomóc, odroczyć ostateczny wyrok. Ciekawe, gdzie byli wszyscy ich święci, gdy cztery lata temu zadeptano ich wolność w jesiennych błotach?…
W rogu podwórza, nieopodal obleganego przez dzieciaki trzepaka, topniały resztki śniegu, odsłaniając stare brudy. Dozorca dumnie kroczył już w tamtym kierunku z wiklinową miotłą w dłoni. Pod nosem mruczał zapewne jakąś popularną melodię. Niemal czytałem z jego ust szlagworty popularnych piosenek: „Szczęście trzeba rwać jak świeże wiśnie”, „Ta ostatnia niedziela”, „Umówiłem się z nią na dziewiątą”… Cieszył się z nastania wiosny – wreszcie nikt się do niego nie przyczepi, że ulica albo podwórze na czas nie odśnieżone, że poślizgnąć się można i skręcić kostkę.
Jak niewiele niektórym potrzeba do szczęścia.
Odszedłem od okna. Siadając na fotel, sięgnąłem po odłożoną na stół książkę. Postrzępiona okładka świadczyła o jej poczytności. Ale czy też o zrozumieniu? Co powiedziałby Platon, żyjąc tu i teraz, jak ja, w zamknięciu? Jakiej doszukałby się idei? Nie byłem poetą, nie naruszałem fundamentów istniejącego świata – czym więc zasłużyłem sobie na powolne umieranie w samotności? Tyle warte są nasze wyobrażenia o życiu, na ile uczą nas jak żyć. Mnie nie nauczyły niczego, stępiły jedynie atawistyczne instynkty. Zyskałem świadomość. A co straciłem?
Staruszek Platon…
Ciekawe, jak by wyglądał w żołnierskim mundurze, dyrygując, jak orkiestrą, plutonem egzekucyjnym? Nie byłoby mu chyba do śmiechu, znajdując czas na rozmyślanie za kolczastymi drutami obozu koncentracyjnego? Jaki dialog nawiązałby ze swoją ofiarą bądź oprawcą?
Ze złością rzuciłem książkę na podłogę. Tam twoje miejsce, zwyrodniały Ateńczyku! Wśród kurzu, śmieci i harcujących pod nieobecność człowieka myszy. Niech, wygłodniałe, zeżrą twoje fantasmagorie. Świat się i bez nich stoczy na dno.
Ścienny zegar wybił południe. Pozytywka odegrała skoczną ludową melodię. Na korytarzu rozległy się czyjeś podniesione głosy. Przez judasza w drzwiach dojrzałem dwóch tragarzy znoszących z najwyższego piętra starą komodę. Ludzie wyprzedawali wszystko, co mieli najcenniejszego, byle tylko mieć co włożyć do garnka. W ślad za tragarzami postępowała niewysoka, wysuszona staruszka. Powoli, wspomagając się laską, szła po schodach, doglądając czy przez nieuwagę nie uszkodzą drogocennego mebla. Po chwili na piętrze pojawił się także dozorca. Zamienił z kobietą kilka słów i poszedł wyżej. Jeśli się nie przesłyszałem, otrzymał od władz cywilnych dzielnicy polecenie, aby wysprzątać dach kamienicy.
Apokalipsa apokalipsą, ale porządek być musi!
W kuchni wyjąłem ze schowka resztki czerstwego chleba. Kilka kawałków z obrzydzeniem wpakowałem do ust. Długo nasączałem je śliną, żeby wreszcie dało się przełknąć bez poranienia przełyku. Siostrzeniec przyjaciela powinien pojawić się jutro, najpóźniej pojutrze. Jakoś wytrzymam do tego czasu bez południowych owoców i łakoci – roześmiałem się w duchu, nie pamiętając już nawet, ile czasu minęło od mojej ostatniej wizyty w cukierni. To musiało być wieki temu, w jakąś niedzielę albo święto państwowe. Spacerowałem z Sarą i nagle wzięła nas ogromna ochota na coś słodkiego. Dzisiaj Sary już nie ma, a ta cholerna cukiernia na pewno świetnie prosperuje, zaspokajając wyrafinowane podniebienia mieszkańców miasta. Zawsze znajdą się tacy, którzy zbijają fortunę, gdy inni zdychają z głodu.
Nie mając nic lepszego do roboty, przeprosiłem się z Platonem. Zaczytanego w „Biesiadę”, dopadł mnie zmrok.
2.
Spałem niespokojnie. Śnił mi się dozorca przeganiający dzieci z trzepaka i wyzywający staruszkę za to, że tragarze znoszący jej meble poniszczyli ściany na półpiętrach. Mężczyzna wygrażał kobiecie, że doniesie na nią do odpowiednich władz, że na przesłuchaniu starucha na pewno wszystko wyśpiewa, nazwiska, adresy…
Zbudziłem się zlany potem. Zrzuciłem z siebie mokrą koszulę i w łazience wytarłem się ręcznikiem. Nauczyłem się żyć w ciemności, po mieszkaniu poruszałem się już niemal na pamięć, z zamkniętymi oczyma. Gdy zapadał wieczór, uruchamiałem swój wewnętrzny radar – jak kot czy nietoperz. Nie zdarzyło się, bym kiedykolwiek wpadł na stół albo krzesło. Gdy od tego zależy twoje życie, nauczysz się chodzić po linie, nawet mając tylko jedną sprawną nogę.
Był środek nocy, kamienica pogrążyła się w hipnotycznym śnie. Wyjrzałem przez okno, nawet jeśli ktoś jeszcze nie spał, nie było tego widać. Mieszkańcy pilnie przestrzegali nakazu zaciemnienia. Korzystając z okazji, leciutko uchyliłem lufcik. Do pokoju wdarło się świeże wiosenne powietrze, które wypełniło także moje płuca. Z rozkoszą zachłysnąłem się nim. Pachniało zielenią, przywodząc na myśl stare, wydawało się, że wręcz przedpotopowe czasy. Szalone wyprawy do lasu o świcie, rowerowe rajdy, spacery brzegiem rzeki i letnie leniuchowanie na nadwiślańskich wydmach… Po chwili otrząsnąłem się ze wspomnień jątrzących niezabliźnioną jeszcze ranę pamięci. Wpadła mi jednak do głowy pewna szalona myśl.
Jeśli tylko będzie mi sprzyjać szczęście…
1 2 3 4 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »
Ilustracja: Małgorzata Myśliborska

Pająki
Jan Myśliborski

14 I 2024

Było już prawie zupełnie ciemno. Kiedy zatrzaskiwał ciężkie skrzydło bramy, wydało mu się, że po drugiej stronie drogi dostrzegł zarys sylwetki stojącego pod drzewem człowieka. Mimo wszystko poczuł coś w rodzaju ulgi, gdy już przekręcił klucz.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Hot 31
— Aleksander Krukowski

Honorowy obywatel
— Sebastian Chosiński

Wielki Guslar: Gdzie woda czysta i trawa zielona
— Sebastian Chosiński

Metanoia
— Sebastian Chosiński

Ktoś mnie zawołał: Sebastian!
— Sebastian Chosiński

Kidusz Haszem
— Sebastian Chosiński

Bóg jest czystą nicością
— Sebastian Chosiński

Non omnis moriar
— Sebastian Chosiński

Kolberg, cz. 2
— Sebastian Chosiński

Kolberg, cz. 1
— Sebastian Chosiński

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.