Gdy zaczął czytać, przekonał się, że ten list jest inny niż wszystkie. Nie tylko dlatego, że brakowało w nim zapewnień o grzeczności i wyliczanki upragnionych zabawek. Dziesięcioletnia autorka listu pragnęła tylko jednego, a nawet owo pragnienie uzasadniła. I właśnie to uzasadnienie sprawiło, że krew ścinała się w żyłach, a włosy stawały dęba.
Najlepszy prezent na Święta
Gdy zaczął czytać, przekonał się, że ten list jest inny niż wszystkie. Nie tylko dlatego, że brakowało w nim zapewnień o grzeczności i wyliczanki upragnionych zabawek. Dziesięcioletnia autorka listu pragnęła tylko jednego, a nawet owo pragnienie uzasadniła. I właśnie to uzasadnienie sprawiło, że krew ścinała się w żyłach, a włosy stawały dęba.
Anna Mach
‹Najlepszy prezent na Święta›
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Autor | Anna Mach |
Tytuł | Najlepszy prezent na Święta |
Opis | Autorka pisze o sobie: Urodziłam się 24 grudnia 1987 roku w Gdyni, mieszkam w Gdańsku, a przez jakiś czas pracowałam w Sopocie. Do tej pory opublikowałam jeden tekst w Esensji i jeden w Fahrenheicie. Lubię czytać książki, oglądać filmy i słuchać muzyki. Nie lubię wczesnego wstawania, błotno-deszczowych zim i przystanków bez rozkładów jazdy. Kiedy mam czas i chęci to siadam i piszę. Ale ostatnio mało piszę. |
Gatunek | fantasy, obyczajowa |
Nigdy więcej. Nigdy więcej nie tknę wódki, postanowił Mikołaj, otworzywszy oczy. Miał wrażenie, że ktoś położył jego głowę na kowadle i rąbnął wielkim młotem. W dodatku gardło rozpaczliwie domagało się kilka łyków czegoś bezalkoholowego, więc zwlókł się z łóżka i ruszył na poszukiwania.
Skierował się ku kuchni, jednak szybko zmienił zdanie. To było królestwo żony, a nie chciał jej teraz spotkać. Uszami wyobraźni słyszał zrzędzenie („Znowu piłeś! Jak możesz, przecież idą święta!”) przechodzące w czarnowidztwo („Pewnego roku tak się schlejesz, że zapomnisz o obowiązkach, a to już będzie koniec!”), a potem awanturę. Z biegiem lat Pani Mikołajowa robiła się coraz bardziej irytująca, dlatego coraz częściej tłukł ją rózgami dla niegrzecznych dzieci.
Drapiąc się po tyłku, wyszedł na podwórze. Światło słoneczne, odbijające się od śnieżnej bieli, oślepiło go, a głowa zapulsowała boleśnie. Przez chwilę czekał, aż wzrok przyzwyczai się do wszechobecnej jasności, w końcu chwiejnie ruszył w stronę studni, obojętnie odpowiadając na pozdrowienia mijających go elfów.
Dawniej było inaczej, pomyślał, podchodząc do studni. Dawniej więcej dzieci wierzyło. Skrzynki były pełne listów, fabryka pracowała do późnej nocy, prezenty nie mieściły się w magazynie. I pomocnych elfów było więcej, a każdy miał pełne ręce roboty. Mikołaj przeczuwał, że pewnego roku nie dostanie żadnego listu, fabryka nie rozpocznie pracy, magazyn zaświeci przygnębiającą pustką. Sanie pozostaną w garażu, zakurzone, zapomniane i już nigdy nie wzbiją się w powietrze. Renifery będą coraz starsze i starsze, aż w końcu zdechną. On sam, nie mając już żadnych obowiązków, po prostu się zapije. Święta pozostaną, ludzie sami sobie sprawią prezenty.
Wyciągnął pełne wiadro i napił się. Lodowata woda aż zapiekła w zęby, lecz nie przejął się tym. Pił, dopóki pragnienie nie ustąpiło.
Nie miał ochoty wracać do domu. Mógł napatoczyć się na żonę, a to było ostatnie, czego chciał. Nawet gdyby nie zrzędziła, nie oszczędziłaby pogardliwego spojrzenia.
Ruszył w stronę stajni. Śnieg skrzypiał pod stopami, na odsłoniętych ramionach pojawiła się gęsia skórka, jednak nie zwracał na to uwagi. Otworzył drewniane wrota i wszedł do środka.
Wnętrze tonęło w ostrym czerwonym blasku. Rudolf siedział na sianie i pociągał z butelki, a jego nos świecił niczym neonowa lampa. Mikołaj wiedział, że przed świętami renifer pije najwięcej, a nos świeci najjaśniej. Zresztą w tym okresie sam przynosił mu najmocniejszą ruską wódkę. W czasie drogi Rudolf też będzie pił – nos nie może zgasnąć nawet na chwilę. Mikołaj wiele razy zastanawiał się, czy nie zaopatrzyć się w nowe sanie ze zwykłymi lampami, a Rudolfa wysłać na zasłużoną emeryturę. Jednak ile razy wspominał o tym, ten patrzył tak smutno, że serce się krajało. Poza tym zawsze przed świętami renifer ożywiał się, a na myśl o wyprawie cieszył się jak dziecko. Mikołaj czasem mu zazdrościł.
– Cześć, Mikołaju! – powiedział wesoło renifer. – Kacyk dręczy?
Mikołaj burknął coś pod nosem i usiadł obok. Pokręcił głową, gdy renifer chciał podać mu butelkę.
– A tak… Święta coraz bliżej, zapewne masz sporo roboty – odparł Rudolf i wziął potężny łyk wódki. – Ale napić się możesz. Jak mawiają starożytni: czym się strułeś, tym się lecz, he, he!
– Dobrze ci mówić. Ty nigdy nie miałeś kaca.
– A pewnie! I nigdy nie będę miał! Fajnie, co? – umilkł, widząc mordercze spojrzenie. – Dobra, dobra… A powiedz, Pani Mikołajowa cię widziała?
– Bo ja wiem… Może w nocy, jak wróciłem, ale teraz to jej nie lazłem w oczy – odparł wymijająco.
– I bardzo dobrze! – stwierdził renifer, zionąc smrodem przetrawionego alkoholu i oślepiając Mikołaja czerwonym blaskiem nosa. – Pamiętam, jak kiedyś popiliśmy i potem się goły tarzałeś w śniegu. Pani Mikołajowa z trudem cię zaciągnęła do domu, a potem jak tu nie wpadnie! Jak krzyczeć nie zacznie! A straszyć, a grozić, że wyrzuci na zbity pysk! Tak się przestraszyłem, jakbym co najmniej diabła zobaczył. Nie pokazuj jej się dzisiaj, dla swojego i mojego dobra. Ale dobra, powiedz, jak tam przygotowania do świąt? Sanie już gotowe?
– Jeszcze nie. Powiem ci, jak będą.
– Aleś ty dzisiaj mrukliwy! Ja tu czekam i czekam na ten jedyny dzień w roku, kiedy w powietrzu poszybuję, drogę oświetlę, a ty nawet informacji skąpisz! W ogóle od jakiegoś czasu jakiś taki dziwny się zrobiłeś… Przecież święta idą!
A owszem idą, pomyślał Mikołaj. I nie ma się z czego cieszyć…
Drzwi stajni otworzyły się z hukiem, jakby kto taranem w nie walnął, a w progu stanął zdyszany elf.
– Mikołaju, jak dobrze, że cię widzę! List przyszedł, list do ciebie! – powiedział to tak, jakby oznajmiał, że właśnie znalazł skarb.
– Do mnie, pewnie, że do mnie. Jeszcze listy przychodzą… – burknął Mikołaj.
– Ale musisz go przeczytać!
– Dobrze, dobrze. Połóż na biurku w moim gabinecie, zobaczę później.
– Teraz, Mikołaju! – krzyknął elf, tupiąc nogą. Zaraz jednak przypomniał sobie, z kim rozmawia. Chrząknął zmieszany: – To znaczy… Ja… To trzeba przeczytać teraz.
– Dobrze – mruknął Mikołaj, uważnie przyglądając się elfowi. Trzeba go zapamiętać. Jak poczuje się lepiej, pomyśli nad karą dla niego. Do pracodawcy trzeba odnosić się z szacunkiem. Z drugiej strony w tym liście musi być naprawdę coś ważnego, skoro elf z Działu Pocztowego tak zareagował. Ciekawe co… Ktoś sobie zażyczył gwiazdki z nieba? A może jakiś małoletni terrorysta przysłał pogróżki, bo w zeszłym roku zamiast roweru dostał jo-jo?
– Daj mi go.
Elf podszedł niepewnie, wyciągając zmiętą kartkę w kratkę. Zapewne wyrwana z zeszytu od matematyki, pomyślał mimowolnie Mikołaj, biorąc list do ręki. Początek pewnie będzie standardowy: „Kochany Mikołaju, w tym roku byłam/byłem grzeczna/grzeczny”, blablabla. Kiedyś, gdy jeszcze chciało mu się czytać listy, zauważył, że każdy zaczynał się spisem tegorocznych zasług i dobrych uczynków, a potem mniej lub bardziej wymyślnych prezentów.
Gdy zaczął czytać, przekonał się, że ten list jest inny niż wszystkie. Nie tylko dlatego, że brakowało w nim zapewnień o grzeczności i wyliczanki upragnionych zabawek. Dziesięcioletnia autorka listu pragnęła tylko jednego, a nawet owo pragnienie uzasadniła. I właśnie to uzasadnienie sprawiło, że krew ścinała się w żyłach, a włosy stawały dęba.
Mikołaj przestał się dziwić reakcji elfa. Sam zachowałby się tak samo.
Odłożył kartkę i podniósł głowę, napotykając przepełnione grozą spojrzenie renifera. Chciał coś powiedzieć, ale nie wiedział co. W głowie kłębiło się tyle myśli, jednak żadna nie chciała dać się złapać i ubrać w słowa.
– Kurwa – wyręczył go Rudolf.
Święta zbliżały się wielkimi krokami. Elfy, skończywszy produkcję zabawek, wpadły teraz w szał pakowania. Gdy skończą i załadują to wszystko na sanie, akurat będzie noc wigilijna i wybije pora podróży. Wszyscy znali swoje zadania. Prezenty ładowano do wielkiego worka, czyszczono sanie, robiono przegląd wehikułów i odśnieżano pas startowy. Renifery, czując, co się dzieje, robiły się coraz bardziej niespokojne, a Rudolf nie rozstawał się już z flaszką. Pani Mikołajowa chwilowo zakopała małżeński topór wojenny i zajęła się pieczeniem pierników, a Mikołaj całymi dniami siedział w pracowni. Tylko tak mógł się uwolnić od upierdliwości Rudolfa, który ciągle pytał, co postanowił w sprawie tej dziewczynki.
Teraz też siedział w pracowni, pykając fajkę i bezmyślnie gapiąc się w okno. Na zimowym bezchmurnym niebie jasno połyskiwały gwiazdy. Lubił się im przyglądać – to mu dawało odprężenie. Niestety, tym razem nie mógł zrelaksować się nawet na chwilę – myślami wciąż wracał do czytanego listu.
Przeniósł spojrzenie na szufladę biurka i otworzył ją. W środku leżała mała paczka, owinięta srebrnym papierem. Uśmiechnął się i wepchnąwszy zawiniątko do kieszeni, wstał.
Chwilę później maszerował ulicami wioski, nucąc pod nosem. Chciał jak najszybciej znaleźć się w łóżku. Jutro będzie ciężki dzień ostatnich przygotowań, a potem – w drogę! Mijał świątecznie przystrojone domy, doszedł do głównego placu, na środku którego pyszniła się olbrzymia choinka, i wtedy drogę zastąpił mu Rudolf. Przez chwilę Mikołaj miał wrażenie, że wyrósł spod ziemi. Jak zwykle dzierżył w racicy flaszkę, a nos świecił jaśniej niż wszystkie choinkowe lampki razem wzięte.
– No co tam? Jutro ruszamy, nie? – spytał.
Mikołaj nie odpowiedział. Chciał wyminąć renifera i po prostu pójść do domu, ale ten nie dawał za wygraną.
GRATULUJE :*
opowiadanie jak zwykle godne jego Autorki :)