Wiersze Miesiąca pl.hum.poezja - czerwiec 2004Zapraszamy do lektury Wierszy Miesiąca grupy pl.hum.poezja, wyselekcjonowanych w czerwcu 2004 r.
Wiersze Miesiąca pl.hum.poezja - czerwiec 2004Zapraszamy do lektury Wierszy Miesiąca grupy pl.hum.poezja, wyselekcjonowanych w czerwcu 2004 r. Po raz kolejny na łamach „Esensji” prezentujemy wiersze pochodzące z grupy dyskusyjnej pl.hum.poezja. W ramach konkursu „Wiersze miesiąca” grupa wybiera najciekawsze utwory zamieszczane następnie na stronie www.grupaphp.com. Pl.hum.poezja powstała w styczniu 1998 roku, jest pierwszą i do dziś jedyną grupą dyskusyjną o poezji w polskim Usenecie. W 2002 roku w Wydawnictwie RUTA ukazała się książkowa antologia grupy: „p.h.p. wiersze”. Niniejsza prezentacja obejmuje utwory z czerwca 2004. Autorzy: Ije; Anna Agata Tomaszewska; Tomasz Baran; Arkadiusz Burda; Renata Zrajkowska-Bujak; Przemysław Łośko; Rafał Fagas. Ije świt roztrącam żagle okien patrzę, czy jesteś - słońce potrzebne mi twoje włosy mignę - ciach - nożycami ucałuję przez szybę twoją cudowną twarz ty wstrząśniesz sypką czupryną i będziesz jarzyć ja poupycham do szpilek gorącą czesaną słomę dziegciem przekreślę brwi postawię klocki włosów rozkroję usta szminką zastukam obcasami na ruchomych kwadratach będę młócić odległość z kopyta - niech mnie nie dotykają spojrzeniem ani słowem uśmiechnę się jak hiena gdy mnie zagadną o seks i kaszląc wypluję na chodnik niedopałki słów taki mam plan na dzisiaj kiedy umyję twarz i założę swoją białą sukienkę wyjdę do ciebie na balkon porozmawiamy II zawsze, gdy mnie dotykasz ubywa we mnie mężczyzny który mnie zabił głosu który szarpał - czemuś nie umarła - czemu szeptu - kochałbym cię wtedy - wielbił... krzyku - wielbił! - wielbił!! ale ja umarłam * w pokoju pamięci wszyscy byli jak ważki w litym szkle zaklęci powietrze parowało czerwone i ciężkie byłam w nie wmieszana mój wyłączny kod życia pełzł i znikał w ścianach czepiał się niespożyty ciążył wyłuskany krzyczał zapachem krwi nad płaskim listkiem ciała w kleistej kałuży rozmawiały wciąż gwiazdy że - kochać że - służyć szła na przestrzał chwała nie było sensu wznosić kolan na kolana ani o nic prosić w falowaniu powietrza w nikłym ruchu drobin czołgał się szept ochrypły zdawało się - słyszę - żyjesz - mów - co robić runął czas odrąbany toporem w kolanach objęłam ramionami i wybrałam ciszę * był tam ktoś bardzo bliski w cichej komorze serca siedział zasmucony i czysty na zydelku niskim patrzył i przybywały tłumnie znikąd gwiazdy powiedział - nie będziesz więcej ratowała ludzi nie więcej niż siebie powracającym szmerem krwi odpłynął w górę rzek krzyknęłam - nie - krzyknęłam III więc... * znów świt i pora się obudzić roztrącam żagle okien patrzę, czy jesteś - słońce szukam cię na niebie potrzebne mi potrzebne twoje złote włosy 27 czerwca 2004 Anna Agata Tomaszewska Małe nic Jestem z tobą. I z tamtym jestem również, chociaż tylko trójkątnym okiem, szramką między nogami. Od rozdzielania, w środku brzucha urosła mi grudka gliny, bije w niej serce, dzwoneczek na alarm. Mówisz: zamieszkało w tobie małe nic, dokarmiaj je i kołysz, planuj detale. Potrafię, jak Maria Magdalena kłaść się z każdym do łóżka, kładłam się do łóżka z każdym bez ustanku. Teraz jestem wisienką, pachnie we mnie pestka. Brat Piotr potrząsa kadzielnicą i szepcze: Kyrie Jesou Chrystou yje tou Theou Aleison imas Panie Jezu Chryste Synu Boży, zmiłuj się nad nią. Dym z kadzielnicy unosi się w chmury, pod kościołem dziecko - w rączkach gruda gliny, na ołtarzu pestka. Tomasz Baran zawał zachary przegrywa piątą wlepiony jak bemol w krzesło liczy na efekt z kuchni poświstuje czajnik sąsiadka twardo stąpa po suficie zachary przegrywa piąty raz wyrzuca kopię kopie stołek przewraca zmięty w trudną do odczytania pauzę czajnik z sykiem ciągnie alikwoty na klatce sąsiadka narzuca rytm moderato samochód piątej kolumny sanitarnej znika za rogiem utrzymuje efekt dopplera w klatce dudni beethoven Arkadiusz Burda backdoor wyciąć wszystkie własne słowa zapisane te ptaki nielotne oszronione drzewa zaparowane gogle przez które patrzyłem wyrzucić do kosza niedorzeczne sny liczne potknięcia przeinaczenia nie pamiętać nieznośną inwersje bitów wyzbyć nabytą zagazować oddech śmierdzący od alkoholu bez mumifikacji zrobić całkowite delete z tylnich drzwi nie pozostawić nic żadnej drogi ewakuacji delete delete wyczyścić wyzerować marzenia zapomnieć spalić wszystkie własne zdjęcia downa głupie metafory i porównania w wierszach tożsamość małpki przed lustrem co robi dla ciebie cyrk strojąc zabawne minki wszystkie emotikony rozliczne wcielenia potwierdzenia własnej głupoty wyrugować zetrzeć z tej tablicy przy której stoję i seplenię składając literkę po literce w niemałym trudzie piszę biała kredą list do ciebie. Renata Zrajkowska – Bujak Głębia to bardzo prawdopodobne. powiedział. dwa miesiące spędzisz w morzu. wyrosną ci płetwy a włosy odgarniać będziesz palcami zrośniętymi błoną. nie panikuj. to nawet ciekawe doświadczenie. kojący szum, masaże wodne. twój wzrok nabierze głębi a ty płynności ruchów. tylko pamiętaj. dodał. gdy będziesz chciała wypłynąć, szarpnij za linkę. trzy razy. bardzo mocno. no już. spójrz na to z drugiej strony. wskoczyłam i z drugiej strony patrzę ziemia ma teraz kolor niebieski i nie jest twarda. ugniatam ją pluskiem. miękkie stąpnięcie pozostawia ślad nie mojej stopy. płynę. czas też przepływa spójnie nie głaszcząc mnie po mokrej twarzy. na łydkach udach i brzuchu osiada mech. zdrapuję go aż do zielonej krwi. ryby wiją się wśród wodorostów. łamią horyzont tafli i ocierają się o mnie zimnymi grzbietami. to zaraźliwe. po chwili i ja srebrzę się jednostajnie i z oddali słyszę że syreny naprawdę śpiewają nie jest to iggy pop ale mają klimat koralowce nadają trójwymiar gdy tempo podwodnej akcji przesuwa się wraz z ciemnym bokiem wielkiej ryby chrzęst płetwy zatrzymuje mnie. zbliżenie. muszla wygląda teraz jak okruchy kredy białe perły ściskają mi krtań ciasną obrożą więc otwarciem ust zamiast przepraszam wypuszczam bańkę i bulgoczę wdzięcznie opieram się o kamień i liczę wodorosty jak będzie nieparzysta nie wyślę widokówek tylko list w butelce: "s.o.s. nieaktualne. zostaję" trzynaście przegryzam linkę nabieram wody w usta Przemysław Łośko wtórując la sitiera porzuciłem znajome przebranie i słucham uwag paprotnika: na wiejskich włościach mucha reformuje ciszę niemal a capella, dzwon podobnie. na ogół czynią człowieka lepszym piękne zdrajczynie: z przestrzennego stepu wietrzysz żeleźce, żłobnię, tulejowo osadzony trzon, i wnioskujesz o kniei, starożytnej puszczy, w którą po doświadczenie chciałeś się zapuścić, ale dobiegł cię głos melodii starszej niż głos. gitara tylko powtarza, a za nią ręka, pudło, wszystko jest rezonansem, nawet pustka, taka cicha nicość niczym nie nadeszły gość. jesteśmy spóźnieni o krok, w falbanie nitki szukamy, w nitce osnowy, lecz stopy próbują, za nimi balans ciała, i balans każe domyślać się ust, głowy, wszystkiego, snu i przebudzenia w kołyszącym atlantyku, sunącym pełną parą po utracony trans. ale nie. oddałbyś wszystkie swoje posiadłości za chwilę czasu, gdyby nie przeziębienie. dym z rytualnych kominów wskazuje cel wróżbom postępowym, i tylko takim, którym widok brzegu nie rozprasza myśli. półodwrotności nie są obiektem cennym dla radaru, więc w czym szukać pewności? w wyłupionych oczach? kryzys przekłada się na karty zeszytu, to jest mój ocean, niedostępny zmysłom, jednak żywy, myślący kryzys, a w nim kapturniki, starzec i tasze z kolcami na bocznych szeregach. kłuj rybeńko, przedzieraj się pod prąd golfsztromu, wzwyż, ryby lubią pływać, nie tęsknią za niewodem, choćby w parzystym takcie wciąż szykują kodę spóźnioną o rytm, o puls, o pociągnięcie smyka za uszko, pętelkę ogromniejącą w punkt sol por favor, del sitiera por favor, favor, brzeg przybliża się, ocean brzytwą przenika fryzurę lądu i ustępuje. tak tworzy się rzeźba, muszla z odciskiem palca na ustach, bazylika spóźnionego milczenia. z zorzy nad prerią piesek domyśla się może bogów, lecz bardziej go zajmuje drożność labiryntu, nów na bezdrożu, ofiara z przyjaciela, pustka. daję ponieść się muzyce, bo nie jest pyłem, konsekwencją istnienia - dźwięk nie jest pyłem choć w pył przemienia każdą spóźnioną figurę, z żelaza, marmuru, ciała, każdy ocean, który powstał z pływu, sam wolałby być szczurem i uciec przed sobą do siebie, do zawsze, do nic. Rafał Fagas PAMIĘĆ O SZEHEREZADZIE Gdy noc upalna świtowi się żali że potraciła gwiazd całe gromady Gdy kochankowie wyzuci z posady żaglem starganym nieść dają się fali snem długowłosym sypia stary kalif skręconym w czarny lok Szeherezady Pejzaż za oknem staje się stopklatką złocony księżyc nie umie na pamięć tekstu swej roli a gęsty atrament płynie powoli linijek pułapką niepełnym mostem i trzeszczącą kładką tnąc purpurowy bezgwiezdny firmament Śniąc że jej oddech był lżejszy niż pióro kiedy szybował w nocy chłodny szafir żarem pustyni prowadzić potrafił i krew błyszczącą tchnąć w żyły marmurom że kiedy ścieżka nie wiedzie jej skórą ślad zbyt zatarty, zbyt wątły by trafić Gdy świt zamglony jutrzence się żali na piasek w oczach, na blask trupioblady porą gdy cichną pieśni i ballady w łożu szerokim sypia stary kalif w dłoni zmarszczonej ściskając koralik - tysięczną pierwszą baśń Szeherezady 29 sierpnia 2004 |
Światowy Dzień Poezji w roku 2024 powitajmy razem z przemyśleniami o Niej pióra Teresy Paryny (Przemyśl), Waldemara Jaglińskiego (Kraków), Katarzyny Hop-Drzewieckiej (Legionowo), D’Arii Galickiej (Przemyśl).
więcej »Dygotając w przestrzeni
W polu serca człowieka
Sam człowiek się zastanawia
Co go jeszcze tu czeka?
Pojawiłaś się nie wiadomo skąd,
jak duch.
Podzieliłaś się garścią suszonych liści
i złotych myśli.
...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak
Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak