Wiersze Miesiąca pl.hum.poezja - kwiecień 2004Rozpoczynamy na łamach „Esensji” cykl prezentacji wierszy pochodzących z grupy dyskusyjnej pl.hum.poezja. W ramach konkursu „Wiersze miesiąca” grupa wybiera najciekawsze utwory zamieszczane następnie na stronie www.grupaphp.com
Wiersze Miesiąca pl.hum.poezja - kwiecień 2004Rozpoczynamy na łamach „Esensji” cykl prezentacji wierszy pochodzących z grupy dyskusyjnej pl.hum.poezja. W ramach konkursu „Wiersze miesiąca” grupa wybiera najciekawsze utwory zamieszczane następnie na stronie www.grupaphp.com Pl.hum.poezja powstała w styczniu 1998 roku, jest pierwszą i do dziś jedyną grupą dyskusyjną o poezji w polskim Usenecie. W 2002 roku w Wydawnictwie RUTA ukazała się książkowa antologia grupy: „p.h.p. wiersze”. Pierwsza prezentacja obejmuje utwory z kwietnia 2004. Jacek Kostka; Magdalena Kowalska; Renata Zrajkowska-Bujak; Halina Brzezińska; Krystyna Myszkiewicz; Arkadiusz Burda; Marek Plisiecki; Magdalena Łasińska-Kowara; Ije – zda się idziesz, a Ty milczysz tylko… pomiędzy uda topól rozsunięte cieniem powoli znika zima w rozesłanych liściach rozgniatając badyle zbutwiałe jesienne Wśród kobiet tak niechętnych i pośpiesznych mężczyzn, rozpostartych niedbale kocyków dziecinnych przesuwamy się cicho doskonale piękni, do lipców co odchodzą i zszarzałej darni i zawsze razem z nimi, każde z nas osobno w rozdeptanych trzewikach wieczną drogę mami na własną nieśmiertelność nigdy tak ulotną przemijając zbyt szybko po życiu niebacznym woda znów mętna i martwa. stoi w miejscach, gdzie wczoraj były trawniki. na dnie kamienie w zielonych futrach. chlupoczą kamienne koryta ulic. cisza. groble chodników puste, strach wyjść. no to jedziemy. trzyma się mocno, lecz kłącza mokrych traw wkręcają się w szprychy. pod wiaduktem bajoro zlizuje ją z bagażnika. wracam płacząc, z pustymi rękami, za to w sukience opiętej na nowym dziecku, którego tak bardzo chcesz. wiem tylko tyle, że z drugiej strony miało być ciepło i sucho. za oknem dryfują powywracane czółna, skrywając stada wylękłych kijanek. nie ma wyjaśnień w żadnym senniku. więc nie. schowam się za chmurę gdy nadejdą nowi. chcę być niewidzialna i nie będę szurać. nowi gdy tu wchodzą zawsze cicho płaczą. trochę ich się boję. są tak bezszelestni. w ślad za nimi wsiąka cichosina mgła. czuję wtedy zimno. moje białe lotki skleja silny dreszcz. myślę że to dziwne. przecież wszyscy nowi pachną jeszcze ciepłem. nie lubię ich wspomnień. drgają światłoczule plamkami kolorów. tak to jest z nowymi. we włosach im świecą pasma. cieniutkie jak sznurki. na nich nawleczone są paciorki myśli. kiedy przesuwają między nimi palce spuszczam nisko głowę. lecz i tak czasami dojrzewają we mnie obce mi obrazy. czytam je z ich źrenic kiedy błądzą wzrokiem szukającym wyjścia. czuję się inaczej. nigdy nie poznałam co to jest tęsknota. mieszkam tu od zawsze. jestem białą pustką a więc nic nie tracę. a nowi też się boją. mówią że już nigdy nie będą prawdziwi i że nie chcą krążyć między niebempiekłem. nie wiem co to znaczy. w świecie nieskrzydlatym nigdy nie mieszkałam. przeplatanie łzami trochę mnie już drażni. muszę ich nauczyć jak co dzień myć oczy żeby to co teraz zobaczyć wyraźnie. aż przestaną uciekać za zamknięcie powiek. tak nie lubię gdy szepczą że to wszystko snem jest a anioł najbardziej. ja nie jestem na niby. jestem – lecz inaczej. nowi mogą już fruwać. jednak jeszcze nie wiedzą jak igra się z wiatrem. gdy mnie już polubią to im wytłumaczę jak rozwijać skrzydła i jak na nich wznosić modlitwy za żywych. kiedy już samemu jest się dawno zmarłym. w różowym teatrze spuszcza się z wolna kurtyna po seansach marzeń w środku prośba o bis nawyk walczy z rozsądkiem jednym punktem wygrywa kolor wypełnia scenę oklaski choćby tylko dla dziś. nie pisz mi wierszy pomiędzy tęsknieniem a ciszą bo wyszywam serwetki pustymi słowami przeliczam czas na miesiące z daleka miesiące czekania na żółte liście w parku i ilekroć wyda mi się że śpisz przy jednej z ławek szykuję kanapki rozwijam pergamin i liczę że zostawisz jeże w spokoju bo niby jak byś przełykał te igiełki i mokre noski geolog powiedział że to beznadziejny przypadek i jeśli nie przestanę to skamienieje wszystko czego dotknę w pierwszym rzędzie te serwetki z których zszywam całun na samotne noce więc ilekroć wyda mi się że w piaskach pobocza słyszę ten sonet przyśpieszam kroku żeby echo zakrztusiło się stokotem obcasów i poniosło mnie przez pomyłkę ponad uciszone dachy pogaszone światła prowincji – tam morze obliże mi łydki jakbym była zabłąkaną łebą podbieraną po ziarenku sargassowe morze oliwko złoty glonów wodny bezmiar w nim rybki sargassowe z talentem naśladowczym imitują plechy brunatnic łaknących światła podobnych do winogrona sarga ze słonecznych winnic portugalii widzianych w butelce w festusie wino beaujolais nouveau obco kuchnia japońska plechy sproszkowane używa w charakterze przyprawy do potraw kobo to coś z oliwko złotym snem ukwiał jak ikra węgorz płynący tam raz w życiu aby odbyć tarło i umrzeć pośród mikroskopijnych mszywiołów yumemi kobo programator snów firmy takara z mgieł bez ruchu i ciszy zielonych pól w bezwietrznej przestrzeni dryfując latający holender puszcza rybie oko to zwiastun śmierci nieuchronnej rozłożonej w czasie przypływu i odpływu elegia na odejście w ciemność Słońce spada z powierzchni oceanu. Bo ziemia jest tu nadal płaska. Plaża jest zwykłą dzielnicą miasta a nazwa Plaży Kobiet niepokoi segregacją płci. Oto Miasto Wież, skąd Kolumb ruszał dwukrotnie zamienić minarety na Nowy Świat. Nowa rekonkwista po szlakach Wikingów. Bogactwo monopolu na handel z Ameryką. Z wieży wypatrujemy starego lądu – czerwonej od słońca ziemi pod płaszczem pogańskiego złota. Port. Czy łączy świat stary z nowym czy wlewa świat nowy do starej skorupy, nowy ogień do kościołów wzniesionych na wygasłych wulkanach islamu? Stąd krok od Sewilli i dwa do Tatuanu. A trzeci kontynent za otwartym morzem. Był czas, gdy słońce nie zachodziło nad Andaluzją a ziemia była płaska jak góry na mapach. gromady niewidzialnych światów wypełniają przestrzeń między łóżkiem i biurkiem sen miesza się z jawą trzeba pod zielony parasol chować się gdy pada deszcz ustępować z drogi przejeżdżającym regałom ciekawość wypełza z kątów pomysły o roześmianych oczach oklejają ściany tłoczą się w szufladach nakreślone niewprawną ręką dobro i zło zażarcie walczą ze sobą na pogniecionych kartkach w sklepiku kupisz radość za kilka papierowych groszy duże troski rozmienisz na drobne tu znajdziesz spontaniczność zostawioną przypadkiem w ostatniej szkolnej ławce klucze zgubione przed tygodniem krzesła do krainy marzeń odjeżdżają z dywanowego toru o nieznanej godzinie wszystkie miejsca wolne z dziecięcego pokoju w mroczny labirynt życia wyrusza się bezpiecznie z ochronną tarczą miłości dlaczego wnikasz pod namiot nocy nie pytasz o malowane gwiazdy i smoki wyłuskujesz z ciemności po groszku lądują statki kosmiczne na rozproszonych planetach powietrze wraca z rykiem w rozdartą atmosferę drzwi wyłamują skrzydła na rozpostartą jasność jak powrócić w naparstek ciemności gdy wybielone mrą cienie prześwietleni wśród zmarszczek całunu tracimy właśnie ziemię 25 kwietnia 2004 1 czerwca 2004 |
Światowy Dzień Poezji w roku 2024 powitajmy razem z przemyśleniami o Niej pióra Teresy Paryny (Przemyśl), Waldemara Jaglińskiego (Kraków), Katarzyny Hop-Drzewieckiej (Legionowo), D’Arii Galickiej (Przemyśl).
więcej »Dygotając w przestrzeni
W polu serca człowieka
Sam człowiek się zastanawia
Co go jeszcze tu czeka?
...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak
Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak